Czasem czujesz, że to co robią wszyscy nie odpowiada do końca Tobie samemu. Wśród huku, hałasu, okrzyków, rozmów o niczym, i przy całym szaleństwie ‘’bo tak trzeba’’ – Ciebie ciągnie zupełnie gdzie indziej. Może ku większemu szaleństwu jeszcze? A może – do jedynej takiej podróży, która bywa udziałem nielicznych podczas przygody zwanej umownie życiem. Dwójka śmiałych wędrowców, postanowiła spędzić ten dzień inaczej. W chłodzie i ciszy czeremchowego lasu, na dębowym szlaku, wśród pól i bagien, i przelotnych olszynek rozsianych tu i ówdzie. Na własne oczy i uszy, mieli okazję się przekonać jak ludzkie święto przeżywają w trwodze dzikie zwierzęta. Nie zabrakło i chwil pięknych, wzniosłych, wzruszających, i co najważniejsze – na zawsze odciskających piętno gdzieś w zakamarkach ducha…
Pierwsze wyjście robimy jeszcze za dnia. Podążamy trasą nieczynnej już linii kolejowej, dawniej łączącej Poznań z Międzychodem. Mimo upływu czasu, szlak nadal zachowuje swój urok, a miejscami nabiera go jeszcze więcej. Tam gdzie, nieokiełznane kępy ciemnych tarnin, zagarniają pod chaotyczne panowanie coraz to nowe połacie dostępnej przestrzeni. Pełnia kryjówki do noclegu, miejsca gniazd dla wielu ptasząt. Wiosną zaś doskonałe miejsce owadzich łowów dla pokrzewek i muchołówek. Dzikie róże zaczepiają kolcami, jakby chciały zwrócić Ci uwagę, byś przystanął i po prostu dostrzegł co wokół. Towarzyszą nam sikory bogatki i kosy, przelatujące coraz dalej i dalej, wraz z naszym przesuwaniem się. W krzakach przyczaiła się sroczka.Wygląda nieco smętnie. Taka zastraszona jakby. Pewnie pierwszy sylwester w życiu tego ptaka. Oswaja się z odgłosami eksplozji. Normalnie sroki nie dopuszczają do siebie tak blisko… Mijamy ją. Danuta przyjechała aż z Warszawy, aby tej wyjątkowej nocy, podziwiać uroki wielkopolskich pól. Poznajemy się w rozmowie, choć od początku panuje swoboda. Opowiadam o miejscach które mijamy…A pamiętam czasy, gdy na słonecznych nasypach wygrzewały się tutaj śpiące sarny, i można je było podejść , balansując cicho po szynach. Latem oczy zachwycają wcale nie tak pospolite, wyjątkowe motyle – kraśniki sześcioplamki. Rosną tu też dzikie poziomki. Nie brak i widoków przykrych. Tu oto szara plama w ziemi, pozostałość po niewielkim śródpolnym zadrzewieniu, opanowanym przez ogromne dziuplaste wierzby. Miejsce lęgowe słowików, kryjówka dla zbłąkanych saren, jeśli zdarzyło im się tu zapędzić. Hamulec dla wiatru, w dole gromadziła się woda. Mała ostoja bioróżnorodności. I jeszcze można by pojąć to spustoszenie, gdyby potrzebą ludzką w czyjejś biedzie, było się ogrzać. Tak się jednak nie stało. Pocięte na kloce drzewo, spalono na miejscu, męcząc się z tym przez parę dni. Do dziś pozostały ogromne kupy popiołu. Wierzbowe pniaki mimo to, wypuściły długie, sterczące pędy. Drzewo Czarownic nie poddaje się tak łatwo. Wierzby to tacy życiowi twardziele, o miękkim drewnie. I po co, dlaczego? … Tym razem odpowiedz nie kołacze gdzieś wśród drzew…
Kiedy wynurzamy się z nasypów, dostrzegamy umykające polem sarny. O dziwo, w oddali po drugiej stronie stoi kolejna grupka płowych zwierzaków. Te są dużo spokojniejsze. Pochylają się na oziminie, co chwilę nasłuchując czujnie i obserwując ludzkich podróżników z psami, poruszających się na oddalonej drodze. My zmierzamy prosto nad bagno, do dziczego królestwa szelestów i szuwarów. Tu jest co zobaczyć. Błotniste ścieżki, babrzyska, buchtowiska, a nawet dawne barłogi. Zimujące łabędzie i gęsi. Udaje się zdążyć jeszcze przed zmrokiem. Wita nas martwa cisza – mimo, że ostoja normalnie tętni odgłosami ptasich mieszkańców, o każdej porze roku. Dziki i sarny, zawsze można napotkać, jeśli wiesz o jakich porach się pojawić. Nagle dostrzegam czarny zarys jakiegoś zwierzęcia, które wynurza się z trzcin na ścieżkę. Są dwa. Jednak dziki? Trwamy w szepczącym oczekiwaniu. Ja się cieszę – bo w życiu nie spodziewałbym się dzika w taki dzień tutaj. Czar pryska… kiedy zwierz ustawia się bokiem. Rozpoznajemy dwa psy. Co tu robią? Ruszam w ich kierunku. Jeden szczeka z przestrachem. Oddalają się. W ruchach znać niepewność. Tak…to pierwsze ofiary petardowego szaleństwa. Część psów w przerażeniu ucieka z posesji albo wyrywa się na spacerach, i tak trafiają w dzicz. Niektórym udaje się samodzielnie wrócić. Inne nie odnajdują się nigdy. Okazuje się, że dalej jest trzeci pies. Ten jest najostrożniejszy. Trzyma się z dala. Wszystkie wyglądają na rasowe. Zadbane. Zwłaszcza ten najmniejszy, w typie sznaucera, ma na sobie obrożę z medalionem. Podbiega najbliżej. Jednak przy każdej próbie przywabienia słowem, rzucają się do ucieczki w tył. Nie sposób ich zachęcić… Znikają nam z oczu, podążając swoją drogą… Ciekawe, czy właściciele w ogóle spostrzegli zgubę. Zapadamy się w miękkiej, zaoranej ziemi, kiedy dopada nas zmierzch. I pierwsze zdziwienie mojego gościa, że jednak coś widać. Tak… Spoglądając z okien oświetlonego domu, ma się wrażenie, że wszędzie panuje czerń. Jeśli jednak wędruje się razem z zachodem słońca, a wzrok ma szansę stopniowo się przyzwyczajać, okazuje się, że wcale tak straszno nie jest. Ludzkie oko rozróżnia odcienie szarości, czerni, burego, i widać całkiem niezle. Żyjąc wśród cywilizacji, łatwo zapomnieć o umiejętnościach jakimi obdarzyła nas natura. Kontakt z nią pozwala sobie przypomnieć… Wreszcie wydostajemy się na piaszczystą polną drogę, obsiadłą przez wielkie Topole, porośnięte jemiołami. Tędy odprowadzam mojego gościa do kwatery, po tym krótkim, rozpoznawczym wypadzie. Umawiamy się na później, aby ruszyć na ‘’prawdziwy las’’ i pozostać tam już przez noc sylwestrową. 2-3 godziny oddechu, odpoczynku, po rozmowach i wrażeniach. Akurat żebym przygotował rowery i jakiś podstawowy ekwipunek.
21:30
Wreszcie spotykamy się ponownie. Rowery potrzebne są tylko na chwilę – aby podjechać na pola, skąd będziemy mieć blisko do lasów. Dla roweru to niecałe 10 minut, dla pieszego, dużo więcej. A chcemy mieć trochę czasu, zanim rozpocznie się kanonada. Gdy mijamy ostatnie osiedle, pola witają się szarą pustką i ciszą. Rowery zostają. Droga nie nadaje się do jazdy, ani wędrówki pieszej. Potęga pierwotnego błota strzeże swojego szlaku. Za to polem idzie się zupełnie wygodnie. Pod butami szeleści wyrośnięta ozimina. Odlegle zawodzi z jękiem jakiś zwierz. Nie mam pojęcia co to… Zagadka nierozwikłana od lat. Ale tego odgłosu nie ma w żadnych nagraniach znanych gatunków, z jakimi się zapoznałem. Podejrzewam młodego kozła sarny – taki który jeszcze nie potrafi ‘’chrypić’’, ale nie jest już malutki. Albo jakiś ptak… Po drodze kombinujemy z ubraniami. Wziąłem w plecak dodatkowe. Realia jesienno – zimowych wędrówek pozostają niezmienne – albo ubierzesz się tak, że zanim dotrzesz do celu totalnie się spocisz, albo przemarzniesz dość szybko. Sztuką jest tak dobrać ubiór do potrzeb swego ciała, aby wiedzieć co sprawdzi się na marsz, a co na dłuższe siedzenie w miejscu lub rower. Ja już mam to ‘’obcykane’’, ale i tym razem przesadziłem zakładając polar na kurtkę. Nie należy dopuszczać do spocenia się. A każdy ma inny organizm i wewnętrzną ‘’termikę’’. Mógłbym ubrać kogoś w to samo co siebie, i byłoby mu za ciepło lub za zimno, podczas gdy ja czułbym się dobrze. Inaczej jeszcze odbiera się chłód podczas marszu polem, a jeszcze inaczej w samym lesie. Dlatego zawsze staram się poinformować moich gości o takich możliwych niespodziankach. Przed nami majaczy się czarna ściana lasu. Widać ją doskonale już z daleka, mimo pełnej nocy. Olszynka którą mijamy po prawej, również tkwi cicho. Tak jak się spodziewałem, ani śladu zwierząt. A przecież właśnie tutaj obserwowałem dokazujące jelenie i lisa. Roiło się od śladów. Ma się wrażenie, że całe istnienie pierzchło jak najdalej, tam gdzie już nikt nigdy nikogo nie przestraszy… A do mnie dociera, jakże nudny i ubogi byłby ten świat, bez tego zwierzęcego bogactwa przemierzającego w mroku swoje zakątki. Dziś napotykamy tylko dziury, wyryte dziczym ryjem. Można się niezle o nie potknąć, zwłaszcza, że nie tak łatwo je widać. Docieramy do burej ściany mrocznego boru. Tu tkwimy długo w ciszy, nasłuchując co się dzieje. Zanim wejdę do lasu, zawsze tak robię. Sprawdzam, czy kręcą się jakieś zwierzęta. Jeśli są, nie wstępuję w las. Droga upstrzona łatkami świecących kałuż. Biało – blade lustra, wyróżniają się dla wzroku mimo ciemności. Od razu wyłapujemy co się tu dzieje….
Panika. Zewsząd dobiegają alarmujące, przeraźliwe głosy żurawi. Mimo, że do godziny zero zostało jeszcze sporo, wybuchy wstrząsają co kilka minut. Żurawie krążą nad lasem po ciemku – są zbyt przerażone by wylądować. Powinny teraz w spokoju spać nad bagnem. Wtórują im gęsi, też kręcące się w powietrzu. Ptaki latają bezładnie, chaotycznie, ich odgłosy zbliżają się i oddalają. Wiem, że dla gęsi to dużo większy stres, ponieważ zostały przez człowieka mianowane ‘’gatunkiem łownym’’. Im palba i huki kojarzy się z tym co najgorsze. Mam wrażenie, że będą tak krążyć do wyczerpania… Ale to nie jedyny ptasi horror. Bo z perspektywy lecącego ptaka wygląda to dużo gorzej. Oprócz słyszalnego huku, widzi kolorowe rozbłyski na horyzoncie, gdziekolwiek się dziobem nie zwróci. Chciałby uciekać – nie ma dokąd. Wszędzie błyski, odbijane dodatkowo przez chmury. A przecież nie wiedzą, że to tylko człowiek, tak to radośnie ‘’wita nowy rok’’. Ptactwo krąży więc nad obszarem, gdzie jest względnie ciemno, zderzając się w chaosie i nawołując rozpaczliwie. Wiele z nich nie przetrwa tej nocy. Ale nie tylko gęsi i żurawie – z lasu dobiegają nas piski i ćwierknięcia mniejszych ptaków, będące trwożliwą odpowiedzią na kanonadę. I nie sposób odróżnić gatunku. Jak długo obserwuję i słucham ptactwa, tak tu się gubię. Muszą wydawać takie odgłosy tylko w największym przerażeniu… Drzewa wibrują coś potężnie. Ale to nie gniew. Danuta mówi, że starają się uspokoić przestraszone ptaszęta. Jak tylko mogą, otulają spokojem, starając się ukoić swoich ulubionych ptasich mieszkańców.
Przepraszamy w myślach, za ten chaos spowodowany bezmyślnością człowieka. Gościnne drzewa dębowego szlaku wiedzą. Że jesteśmy inni. Sosny – Strażniczki kołyszą coraz mocniej szczotkami iglastych gałęzi, kiedy zbliżamy się powoli do wrót lasu. Zapraszają do wejścia. Witają się. Danutę woła jeden z jesionów, rosnący na samym skraju. Dotykamy go dłońmi. Jest taki cieplutki, mimo wszechobecnego chłodu. Nigdy z nim nie rozmawiałem. Ale dla mnie takie ciepło drzewa, oznacza, ze jest aktywny i przyjazny. Tak jak Krzesimir. Do niego pójdziemy potem.Tulimy się do Kosmicznego Podróżnika, a ja opowiadam o tym co mi jesiony objawiły, ze swej podróży przez Wszechświat. Kolejny jesion kawałek dalej, jest już chłodny i zimny, wręcz mokry nawet. Co za różnorodność! Las reaguje żywo na nasze wejście. Szum, ze zmienną intensywnością zdaje się być odpowiedzią na nasze ciche rozmowy. Mówię o emocjach drzew i ich uczuciach. Tu Dąb Radomir, ten rozpłatany wichurą i piorunem. Dziś jest dużo spokojniejszy, pogodzony już z losem. Mimo, że zostało mu tylko pół pnia, latem był nawet cały w zieleni. To jest dopiero Moc… Mijamy Akację, pod którą lis mnie podszedł. Wcześniej miejsce bliskiego spotkania z dzikiem. A kawałek dalej, Dąb Gromiec, ze szczeliną wąskiej dziupli. Ten sam, który przywołał mnie do siebie, i pokazał swój sikorzy skarb w postaci piskląt. Tyle wspomnień, opowieści…
Tutaj jest dużo cieplej. Wreszcie jesteśmy na miejscu – bagno w krainie torfowisk i trzcin, dolina odległej bobrowej rzeki. Stąd także docierają do nas odgłosy strachu, pojedynczych gęsi i żurawi, które pozostały w szuwarach nie wzbijając się do lotu. Normalnie można tutaj posłuchać budzących się na żer dzików, obserwować sarny na łące, zaczaić się na borsuka lub lisa. Teraz zapomnij… Mimo to, pozostajemy w ciszy, starając się wyłowić nieśmiałe szelesty. Nie sposób odróżnić czy to wiatr, a może skulone, wbite w gęstwinę zwierzę. Miejsce Mocy działa tak, że czujemy się dobrze. Siedzimy na plecakach. Jest owocowa herbata w termosie i domowe pierniki. Wtedy padają słowa, które zapisały się we mnie z tej wyprawy najbardziej…
– Sebastian, dziękuję Ci, że mogę tu być. To wszystko poznać, doświadczyć. Naprawdę…
Serce się uśmiecha. Bo przecież to dopiero początek… I tak mało widzieliśmy, jeszcze mniej słyszeliśmy. Ale i tak wystarcza, aby zachwycić inną Duszę. Wtedy jeszcze bardziej wiem, że to co robię jest tak ważne, potrzebne i z wszelkim sensem. Narastający hałas kanonady informuje nas o zbliżającej się godzinie zero. Stąd widok jest doskonały – wszędzie wokół ciemność, z panoramą na jedną wioskę. Stamtąd wzlatują w niebo kolorowe race. Obserwujemy z mieszanymi uczuciami, mając świadomość jaki jest tego efekt. Podnoszę ręcę w górę. Bo tak się cieszę za ten rok! Wszystko o czym marzyłem, czego pragnąłem, spełniło się i trwa. Czy to drogą lekkiego wewnętrznego uporu, pewnej determinacji, działania, odwagi, zaufania? Ja mam wrażenie, że stało się lekko i bez wielkiego wysiłku. Znów płyną słowa…
– Dziękujemy Ci Stwórco Najwyższy, za ten dobry rok, za wszystkie radosne chwile, za obfite dary, podróże, ludzi, lekcje, nauki, wiedzę, doświadczenia…W świadomości, że wszystko przyczyniło się do naszego wzrostu i coraz lepszego poznania samych siebie. Dziękujemy za rozwój, jaki dzięki temu wszystkiemu stał się naszym udziałem i Twoją codzienną opiekę…
Więcej nic nie mówię, a w sercu płyną osobne podziękowania dla wszystkich cudownych ludzi poznanych przez ten czas, z uhonorowaniem wartości i wiedzy jakie wnieśli. Dziękuję ciału które mi służyło, niosło, i Duszy, która prowadzi. Ale! Tu obracam się do lasu i kłaniam głęboko. Drzewa Mocy i całe leśne wsparcie. Moje ukochane zwierzęta i wszelkie nasze przygody. Za to bogactwo i mój duchowy pokarm dziękuję szczególnie.
Kiedy po 15 minutach salwy cichną, z wtórem alarmu dalekich syren, ruszamy w drogę powrotną. Chcemy jeszcze odwiedzić Krzesimira. Nauczony przezornością, pytam Dębu w myślach, czy możemy dziś tam podejść. Od dawna wie, że już tu jesteśmy. Duże TAK! Domyślam się dlaczego. Dziś staruszek jest sam. Nie ma jego zwierzęcych przyjaciół, którzy normalnie plączą się tam i ‘’medytują’’ nie gorzej niż ja. Śmiało możemy iść. Na piaszczystej dróżce, przez całą trasę napotykamy tylko dwa świeże tropy. Bardzo malutko. Gdy stajemy przed nim z pokłonem, odbieram wielką radość starego drzewa. Witaj Kochany! Tulimy się, a ja od razu odczuwam znajome ‘’prądy’’ – mrowienie w łapkach. Nasze energetyczne powitanie. I z każdym drzewem może być ono inne. Czasem będzie to uczucie miłości w piersiach, radości w sercu, albo kołysanie. Wszystko zależy od energii drzewa, naszej relacji z nim, jego osobistego nastroju i również naszej własnej formy. Dąb jest dziś wyjątkowo szczodry w darach. Widzę po Danucie, że równie jej błogo jak mnie. Nie rozmawiamy dużo z drzewem, choć czuję, że nazbierało się osobistych dla obojga tematów. Ale to nie na teraz. Jest mocno ożywiony. Kiedy szliśmy polem, szalał wiatr, a gdy połączyliśmy się Drzewem, nastała nagle długa cisza. Ani podmuchu. Dąb też chyba wie, co ma dokładnie robić, a ja, jak się temu poddać. Cieszy się z nami, z tego co się zadziało, naszego wyboru i pewnie tego co w obojgu wyczuwa. Dla niego to znak czasów. Doczekał się. Doczekaliśmy my wszyscy. Wzajemnego porozumienia i wspólnej zmiany świadomości. Wiem i wierzę, że gdy mnie już nie będzie, inni będą kontynuować drzewne przyjaznie szerzej. To niesamowite, ile one nam ofiarują. Poza tym czego sami nie potrafimy na wielką skalę stworzyć, tlenem i czystym powietrzem, płynie również uzdrowienie ciał i dusz. Dzieje się oczyszczenie aury i niekorzystnych energetycznych zawiesin. Objawiają się osobiste wieści, a drzewa są na tym etapie pomostem, umożliwiającym dostęp do wiedzy i wymiarów, z których pradawni szamani korzystali bez wysiłku. I tacy mędrcy jak Krzesimir, doskonale wiedzą jak nam pomagać. Czasem mam wrażenie, że jest swoistym ‘’rentgenem’’ widzącym moje ciało i ducha jak na dłoni. Pamiętam jak razu pewnego, przybyłem na jego wezwanie z gorączką 38. Jechałem parę kilometrów na mrozie, potem 40 minut czekania, aby ustąpić miejsca ‘’medytującym’’ pod nim sarnom, ale ostatecznie…Po ponad godzinie spędzonej u pnia przyjaciela, wróciłem do domu zdrów. Wszelkie objawy grypopodobne ustąpiły. Danuta nie chce mi od dębu się odkleić ani ruszyć. Mówi, że w życiu czegoś takiego nie przeżyła. Otulił nas leśną cudownością. Podzielił się szczodrze. Ja w tym momencie wiem, że to co przeżywa teraz mój gość, to dopiero początek drzewnej przygody. Nastąpiło pewne otwarcie. A on ofiarował swą energetyczną ‘’pieczęć’’ – swoistą ‘’przepustkę’’ do magicznego świata drzew. Siadamy jeszcze na chwilę pod nim, bo i taką prośbę odbieram. Horyzont odcina się szarą linią, a ja wspominam nasze wspólne obserwacje zwierząt, jakie były udziałem godzin czuwania u dębowego pnia.
Zimno podnosi nas do powrotu. Żegnam się z dębem czule i wylewnie, obiecując niebawem wrócić na dłużej samemu. Dziękuję szczerze za szczodrość i obfitość z jaką nas powitał. Tulę i całuję korę. Gdy tak stoimy przed nim w pożegnalnym pokłonie, Danuta nagle wzdryga, dotykając się za głowę. Poczuła tam dotyk.
‘’Co to było’’ ? – pada pytanie.
Ja odbieram błogi ciepły dotyk rozchodzący się linią na sercu i miękkie energetyczne, stłumione ‘’puhhhhhhh!’’ , rozchodzące się w puls biało – szarej fali wokół pnia. Już dobrze to znam.
– Jego pożegnanie, – odpowiadam z uśmiechem. Wiem, że to była bardzo udana wizyta. A Krzesimir zaskoczył nieco swoją otwartością i bogactwem, po okresie pewnego ‘’zastoju’’.
Maszerujemy przez wieś, gdzie zdumiony znów jestem ciszą. Normalnie biega tu mnóstwo piesków, obszczekujących przechodnych o każdej porze. Teraz ani jednego. Sylwester… Pewnie nadal tkwią skulone w budach, albo pouciekały. Czasem się tak zastanawiam nad istotą zjawiska. Może im głośniej, huczniej, tym dalej od siebie? A pod przykrywką gromkiej zabawy kryje się po prostu tłumienie i wyparcie, tego co dla świadomości niewygodne. Nie mnie oceniać. Wokół unosi się swąd prochu, odczuwalny był nawet w lesie. Znowu wkraczamy do świata szarych pól, bezkresnych i pustych dzisiaj jak nigdy. Zrywa się wiatr i siąpi mżawka, zacina w twarz. Ale przyjemnie i miękko. Zwierciadła kałuż polśniewają jak ozdobne cekiny najpiękniejszej biżuterii. Kiedy obracam się w stronę lasu, tym razem go nie widać. Horyzont spowił się czarnym mrokiem. Jak to możliwe? Przecież startując z tego samego miejsca, jawił się przed nami wyraznie. A może tam pozostał nasz mrok własny… Danuta mówi, że przekroczyła wiele swoich granic i osobistej strefy komfortu. Że sama, nigdy by się nie odważyła. Oboje wiemy, że zdarzyło się coś wyjątkowego. Choć jeszcze nie potrafimy ubrać w słowa. Dlatego milczymy.
Drugi dzień wędrowny.
Żywioły rozpętały się do noworocznego tańca. Mam wrażenie, że próbują spłukać wszystko to, co człowiek wczoraj zbrukał, a szumem furii drzew, tą kojącą muzyką uspokoić ptasich i zwierzęcych mieszkańców. Chmury pędzą w amoku po niebie, chłosta zimy wiatr, a co kilka minut ziemię omywają potoki strug lodowatego deszczu, który zdaje się być razem z wichurą jednym biczem bożym. Chwilami pokazuje się słońce, po to tylko, by za moment schować się za groznym granatem pędzących cumulusów. Tego dnia pozostajemy w kwaterze.
Oficjalnie, tradycja leśnego, szeptowego sylwestra została zapoczątkowana Dziękuje mojemu gościowi, za świadome, ubogacające towarzystwo A jeśli i Ty masz ochotę na podobną przygodę, pisz, pytaj śmiało o każdej porze dnia i roku. Księżycowe Wędrówki to projekt, który powstał z myślą o Tobie, nieśmiały wędrowcze. Z nowym rokiem zapraszam tych, którzy odważą się odkrywać magiczne życie lasu, pól i łąk, z procesem osobistej transformacji, który i tak zawsze się zadziewa. Ale nie tylko podczas pełni. Aktualne każdego dnia i nocy, do dogadania się. Jestem i wędruję dla Ciebie, aby z radością podzielić się przyrodniczym bogactwem i tajemnym światem natury, aby to co przeżywam i opisuję mogło również stać się Twoją osobistą przygodą i udziałem Duszy ❤ Wolne terminy są cały czas. Zapraszam do wspólnego odkrywania przyrody i siebie w jej doświadczeniu ❤ 🌳🐗 Z radością zawiadamiam też, że można już śmiało korzystać z oferty gospodarstwa gościnnego w Rokietnicy, jeśli ktoś przybywał będzie do mnie z daleka 🙂 Pokoiki są schludne i zadbane, w rozsądnej cenie. Stąd mamy blisko na bagna, pola i w lasy. Ale najważniejsze, że gospodarze są uczynni, uprzejmi i wyrozumiali z zainteresowaniem dopytujący choćby o preferencje żywieniowe gościa, zatem dla wegan to również przyjazne środowisko 🙂 Zawsze jest alternatywa regionalnej kuchni wielkopolskiej (pyry z gzikiem 😛 ) czy jakie tam mamy rarytasy 😀 Chodzi o to, żebyście się już naprawdę nie martwili o nocleg. Kwatera znajduje się 300-400m od mego miejsca zamieszkania, wiec równie szybciutko przybywam, witam i zapoznaję się. Link do kwatery podaję poniżej:
http://gosciniecnoclegirokietnica.pl/