Na topolowych bezdrożach. Chwytając chwile.

Chwile lubią być pielęgnowane. Docenione i zauważone. Posmakowane i skonsumowane, najlepiej jak w soczystym pocałunku. Wtedy je pamiętamy. Podobno ludzkie oczy mogą widzieć tylko w zakresie 430-770hz, a słuch od 20Hz do 20kHz. To niewiele w świecie przyrody, porównując choćby z takim nietoperzem czy kotem.

Ale wystarczy. Na pewno po to, aby przystanąć na skraju leśnej drogi i zobaczyć co przed nami. Wczesnowiosenny wieczór. Kolory i dzwięki, szaleją. Niebo stroi się w tęczowe suknie. Niczym wytrawne, jedwabiste serwety, przed sutym posiłkiem dla Duszy, w wykwintnej restauracji. Do kolacji przygrywają muzycy – prawdziwe gwiazdy wieczoru. Jest kos w czarnej pelerynie, solista rudzik z pomarańczowym śliniakiem i szpak w pstrokatym garniturze – dyrygent. Orkiestra jak doborowy zespół, z pełnym wyczuciem koncertuje ludzkim biesiadnikom, konsumującym ów spektakl. Taktownie milkną, gdy na niebie zapalają się świece pierwszych gwiazd. Ich rytm przepływa przez dzień. Wszędobylskie sarny snują się tu i ówdzie, wychodząc z lasu na pola. Inne stoją na samym środku drogi – płowe oko nie rozróżnia już nieruchomych sylwetek ludzkich. To tancerki estrady leśnej. Zgrabnymi pląsami przenikają pomiędzy kurtynami wieczornych cieni.

Sędziwe topole nad stawem dopełniają splendoru momentu. Ich czarne sylwetki chylą się w pokłonie dawnym wiekom jesieni, wiosen, i zim. I choć nie wiem jaką tu przypisać im rolę, wiem, że bez nich ta sztuka byłaby tylko jednym z aktów…

Chwile. Na topolowym bezdrożu, zatrzymaliśmy jedną z nich…

____________________________________________
____________________________________________

Serdeczne i szczere podziękowania zostawiam jak zawsze dla wspierających bloga, moją pracę i wędrówki przez PATRONITE oraz POMAGAM. Dziękuję za Wasz wkład w powstawanie tych opowieści, i dary dzięki którym blog może istnieć w sieci.

✅ WSPARCIE REGULARNE:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ POMOC JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca


Pierwszy wieczór przedwiośnia. Nad stawem

Nad stawem. Tu wieczór trwa najdłużej. Jest ożywczy i rześki. Już dawno zaszło słońce. Skrzy się. Ostatnia godzina niknących blasków, to misterium rozlane zanikającym światłem na spokojnej tafli, które bardzo powoli gaśnie. Czerwień dojrzała wreszcie, wysycona barwami. Objawił się splendor. Niektórzy myślą, że z wyprawy leśnej najlepiej wracać wraz z zachodem słońca, aby zdążyć przed ciemnością. Warto jednak do niej zaczekać. Leniwe kaczki, co to spały na wpół zanurzonej kłodzie, płyną teraz ku brzegom. Za moment wygramolą się nań z mozołem. Ich zawołania niosą się głucho, rytmicznie, jak nieporadne śmiechy błaznów. I nie trzeba nawet patrzeć w niebo. Wodne oko – zwierciadło, odbija w sobie niekończące łańcuchy przelotów gęsi, powracających na noclegowiska.

Stoję nieopodal z rowerem i termosem ziołowej herbaty, chłonąc to wszystko. To ostatni etap dzisiejszej wędrówki. Nieplanowany, i niespodziewany zarazem. Po prostu wracając z półdziennej zasiadki na miedzy, skręciłem jeszcze w nieznaną leśną dróżkę przez łąki. Teraz tkwię tutaj, chłonąc wczesnowiosenny spektakl życia. Serce już tęskni do słowików, żabich rechotów niekończących przez noc, i całej palety wodnych krzykaczy – śpiewaków. Wodnik, trzcinniczek, kropiatka, świerszczak, bąk, łozówka, brzęczka… Już czekają na Was wędrowcy. Jeszcze tylko miesiąc.

Dwójka maleńkich nietoperzy pojawia się znikąd, lawirując w szalonym tańcu pomiędzy olchami. Są szybkie jak błyskawica, a zwrotne! Patrzysz, i nie wiesz już czy sen to, rozochoconej wyobrazni, czy rzeczywiście pierwsze pląsy ssaków nocy wołają już bez wątpienia: Wiosna! To pewnie karliki, jedne z naszych najmniejszych nietoperzy. Ich wybryki trwają kilkanaście minut. Wnet balet rozpływa się w mroku narastających cieni, jakby przywidzeniem był tylko. Preludium widowisk letnich. Ostatnie ptasie śpiewy grają niemal do zupełnej ciemności. Jakby kosy i szpaki, chciały zatrzymać jak najdłużej kawałki słońca i ciepła.

Staw żyje, oddycha, marudzi, opowiada i gwarzy. Szepta grą fal. Zadaje zagadki nagłymi wybuchami plusków. Rysuje okręgi pyszczkami ryb. Maluje barwami gry świateł. Przenosi obrazy z chmur. Zaśmiewa kaczymi salwami. Wybudza legendy w poszumie trzcin. Woła – ostrzega żurawim krzykiem. Trochę tak, jakby obcować z żywą istotą…

____________________________________________
____________________________________________


Serdeczne podziękowania składam jak zawsze wszystkim, którzy wspierają moją pracę przez system PATRONITE i umożliwiają blogowi Szepty Kniei jego codzienne istnienie i pomoc Matce Ziemi – przez działania w terenie i przekazywane tu treści.

✅ WSPARCIE REGULARNE:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ POMOC JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca


Pierwiośnie w olchowym gaiku. Gdy gasną ostatnie przymrozki.

Przedwiośnie ogłosiły szpaki. Wygwizdały je długo oczekiwaną, tęskną i pamiętaną nutą. Po prostu, z początkiem lutego nagle zacząłem je tu i ówdzie słyszeć. Choć świat Szeptów Kniei to głównie małe zalesione fragmenty zakrzaczeń śródpolnych, niepozorne kępy zarośli, kryją w sobie iście biebrzańskie widoki. Woda błyszczy się w prześwitach. Rozlewa wstęgi, tworzy kałuże, sączące strumyki i niedostępne moczary. Poległe drzewa zwieszają się jak szlabany szlabany, formy, mosty, wymuszają na wędrowcach głębokie ukłony podziwu, aby się pod nimi przedostać. Efekt pracy bobrów i wichur. Ścięte sztywno zwierciadła wodne, przenikają się ze strużkami płynnych cieków, odbijających ciepłe promienie w milionach tańczących migotów. Jakby duch pierwiośnia i zima zasnęły razem pod jedną kołdrą.


Ilekroć zaglądam w takie zagubione miejsca, nie mogę wyjść z podziwu. Jak niewiele trzeba przestrzeni, aby przyroda rozgościła się w panowaniu z całą mocą swoich twórczych procesów. Znam ten fragment od dawna. Odwiedzałem go niegdyś niemal co drugi dzień, poznając jego najskrytsze tajemnice, spędzając księżycowe nocki, odkrywając rzadkie gatunki ptasich wędrowców – bekasiki. Tu właśnie uczyłem się przyrody, obserwacji, doskonaliłem w tropieniu, sztuce podchodu i zasiadki. Ogrom wspomnień dojrzewa z każdym krokiem…

Obecnie rzadko tu zaglądam, choć chciałbym często. Zwierzęta przyniosły na swych grzbietach kleszcze, lub nastąpił jakiś cykl – jest ich tu naprawdę dużo, i trzeba bardzo uważać. Mimo, że przez kilkanaście lat nie widziałem ani nie złapałem na ubranie żadnego. Miejsce jakby broniło się i mówiło: ‘’Teraz tutaj nikogo. Potrzebuję czasu, i aby nikt nie zaglądał. Dajcie mi spokój…’’ – Zaś kleszcze stoją na straży tej prośby. Tak odczytuję przesłanie tej przestrzeni.

Przez lata, na niewielkim kawałku wielkości może dwóch boisk piłkarskich działo się dużo. Dla cichego tropiciela i wytrawnego obserwatora to świątynia ostoi. Tylko mało kto o tym wie. Ot, kępa krzaków w polu. A w niej – rodzina bobrów i dzików osiedlona. Saren stada i gęsi przelotne. Jastrząb, myszołów, bażant, zając, nory borsucze i lisie, kuna, a nawet jelenie się trafiają przychodzące z odległego lasu. Żurawie i sowy. Pod wodą ślimaki zatoczki, a i ryb gatunki ktoś mi wspomniał miejscowy z dawnych opowieści, z czasów gdy poziom wody utrzymywał się stale. Ale to już lat temu, 40…



Tylko wierzby próchniejące, rosochate w rozrostach uwalniają jeszcze pokłady obrazów żywych – ginących, wnikających do duszy wędrowca. W nich małe kuropatwy wciąż śpią na miedzy, a sędziwe odyńce starzeją skryte, w podmokłych bagniskach.

Zanurzona w sercach pól enklawa, jest ich arterią niosącą pokłady żyznych nawozów, wilgoci, pożytecznych mieszkańców, osłoną przed żywiołami unoszącymi w dal życiodajną glebę. Jest pamiętnikiem niebywałego sojuszu, odkąd człowiek przybył tu z zadaniami produkcji żywności / zaopatrzenia w dostatek swego dobytku. Zespoleni w tworzeniu, każdy dla siebie. Połamane drzewa, wylewy pozimowe, plątaniny konarów i tarninowe gąszcze są jak wskazówka pracującego zegara. Jesteśmy w nim ułamkiem sekundy…















WSPARCIE i POMOC dla rozwoju bloga lub podziękowanie za chwile spędzone z czytaniem i fotografią, można przekazać poniżej. Nie tylko piszę i wędruję, ale prowadzę również działania edukacyjne i uświadamiające, spotykam z mieszkańcami, odwiedzam szkoły, placówki, biorę udział w konwentach i festiwalach, na których opowiadam o magii przyrody, jej bieżących potrzebach oraz jak ją najlepiej chronić. Możesz wesprzeć moją pracę, i sprawić, że będę mógł zdziałać więcej:

JEDNORAZOWO:

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei


Wiosenne olsy – tam, gdzie uśmiecha się życie.

Dopiero kiedy stoi tu woda, przed oczami rozlewa się olśniewające piękno. Zwierciadła mizdrzą się w błyskach, obijając widma sunących chmur i lekkie kołysy olchowych gałęzi. Ruczaj topi wspomnienia. Marzenia są tu równie żywe, jak kolory które roztacza. Nabierają odcieni, głębi, kontrastu. Tutaj, w przedsionku bagien dopiero stają się żywe.



A przecież ledwie nieśmiało, kwitną pierwsze kaczeńce. Po groblach snują się wąskie, ledwie widoczne ścieżki zwierzęce. Przesmyki, tajenka, topiel. Wykroty, gniazda, jamy, zapadliska, dziuple… Słychać ropuchy. Ptaki zbierają się w chóralne komplety. Dołączyła rokitniczka i świerszczak. Lekki chłód. Rześkość wody siłuje się z upałem. Zatopione konary wznoszą maszty, wieże, bramy do światów zaginionych. Soczysta świeżość syci się i rozkwita, żegnając wreszcie dotkliwe chłody. Błoto na przesmykach jest śliskie, rozpływa się pod stopami zostawiając smugi czarnej mazi. Drzewa sterczą na kępach, zupełnie jakby stały na paluszkach. Olcha lubi wodę. I pomyśleć, że bywały już lata, kiedy tu wszędzie można było przejść suchą nogą… Jak i bywały takie, że dróżkę w całości pochłaniała woda, po kolana głęboka. Woda, wilgoć, muł, grząść… Tu siąść tylko, i zegar zostawić na pastwę słońcu. Druga godzina, trzecia… Wtapiasz się. Para dzikich kaczek pływa tuż obok i wychodzi na ląd przyjrzeć się człowiekowi. Następny jest zając. Skąd się tu wziął? Podchodzi na raptem kilka metrów i udaje że coś je. Zwierzęta są ciekawe. Ostry jazgot szpaków przyciąga wzrok do kuny buszującej po kłodach. To chyba najbardziej energiczne zwierzę świata. Życie drgnęło, załopotało, zakrzyczało wręcz, po łagodnym bezczasie słonecznej mitręgi. Kto wie, kogo jeszcze tu skrywa? Zerknicje na fotografie. Bo czasami nie potrzeba rozwlekłych słów, a zarazem trudno mi je znalezć. Oto podmokłe olsy, z Doliny Samicy.











Mam nadzieję, Drogi Czytelniku, że ten krótki opis i fotografie przeniosły Twoją Duszę właśnie tam.. Do wiosennego olsu i w czar ptasich pieśni. Dziękuję za Twoją obecność na blogu. O tym jak często będą pojawiać się tutaj wpisy, decydujesz głównie Ty i Twoje wsparcie. Dla tych, którzy chcą podziękować za leśne słowo, lub włączyć we wspólne działania na rzecz Matki Ziemi, przygotowałem dwie platformy, gdzie można zapoznać się z tym co na co dzień robię, pomóc w realizacji wszystkich projektów, no i zgarnąć serdeczne nagrody – te są gwarantowane każdemu Darczyńcy. A zatem jak? Tutaj linki:

REGULARNIE:
https://patronite.pl/szeptykniei

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca


Twoja pomoc będzie tym, co umożliwi częstsze dzielenie się treściami z lasu oraz dopiąć pisarskie projekty w materii, czy zakupić potrzebne wyposażenie. Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej, dzielić szerzej, czy zadbać o swoje siły.


Panny Jabłonne. Ballada z Polnej Pustki.

Brzask wieczornej gaśnie zorzy,
Szelest gdzieś z ciszą gaworzy

Czerwień tli się wątłym blaskiem,
Sarna się przekrada z trzaskiem

W polnej alei za garścią pustki
Dziwy dzieją się po kolei

Tu skrzaty zawiązują swe chustki
A zmora wychodzi na spacer

Błyszczy gwiazda pierwszą iskrą
Wszechświat zerka tutaj bystro

Dumny,

Zając zakurzył w gonitwy pyle
Kroków nakluczył aż tyle

Połacie ciemnią się nocą
Ćmy miękko na kwiatach łopocą

Mieszkają tu Panny Jabłonne
Co swe bogactwo przekazać
są skłonne

Posłuchaj jak sennie szeptają
Na dobranoc słowo szemrają

Że duch z pobliskiego cmentarza zagląda,
Posiedzieć przychodzi, swych drzew tak dogląda

I choć czasem jeszcze je przycinają,
One obrodzić się bardzo starają,

Boją,

Nieruchomo, ufnie stoją
Wtedy
Uciec chciały by niekiedy
Rzeknie mi opowieść swoją:

‘’Cieszę kiedy kwieciem kwitnę,
Roje pszczół do siebie skrzyknę

Potem skupię się na sobie,
Robię o co prosi człowiek,

Obfitości owoc zrodzę
Tak też sobie tu powodzę,

Niech zostawi mnie w spokoju…
Bo mam dosyć swoich znojów,

Przetrwać wiatry, wichry, burze,
Me problemy małe – duże

I samotnie z suszą zmierzyć,
Możesz i w to nie uwierzyć,

Ciężko bywa i wesoło,
Krąg żywota wiedzie koło

Szara mysz łaskocze w korze,
Kiedy wyspać się nie może,

Nocą sowa czasem siada,
Wieści z pól mi opowiada

Zioła, kwiaty i zwierzęta,
Każdy o mnie tu pamięta

Ja z rodziną tutaj żyję,
Wszystkich karmię,
Dobro czynię

Smuci traktor, z opryskami
Czcze nauki tutaj na nic

Gdy głusi, przyjść musi
Oby oddech nie udusił,

Nikogo,

Pójdzie każdy swoją drogą

A gdy sierpień żniwem legnie,
Ma gromada wnet przybiegnie,

Sarny, osy i szerszenie
Tutaj schodzą po jedzenie

I każdego z nich podejmę
Swą opieką go obejmę

Ma świadomość, roześmiana
Wzrasta, tworzy w swoich planach
Ta od Boga jest mi dana

Za horyzont sięga wielki
Tam gdzie żyją, Mirabelki – Siostry

Idz już do domu Człowieku,
Chociaż piękne są widoki,
Długie jeszcze czekają Cię kroki,
Noc świat objęła szeroki,
I zimno dokucza Ci w kościach,
Miło było podjąć Cię w gościach
Czuję Twój dygot w gałęzi
To efekt powstałej w nas więzi
Zajrzyj kiedyś raz jeszcze o świcie,
Wynagrodzimy w podzięce, sowicie’’

I duch popłynął z cmentarza,
Już skrzaty wołają z ołtarza,

Przystroiły go kwiatem paproci,
I w pola pobiegły gdzieś psocić

Skłonił się Duch pod Drzewami,
Przywitał, pomachał rękami
Wiatr zawiał, poruszył koroną
Pożegnał się z zorzą czerwoną

A Człowiek Wędrowny odszedł.

🌳 Stojąc tam, nie wiem jak długo i obserwując jak zmierzch przeradza się w noc, dogasa, spoglądałem na nie. Przeżywałem piękno i zachwyt. Tu błyszcząca gwiazda, tam czerwień gasnąca, szarak na polu, sarny przenikające, których kopytka ledwie szurały w zaoranej ziemi. Zimnica szukająca zaczepki. Cmentarz półdziki i cichy za plecami, a w nim trzaskające lekko drzewa. Wiedziałem wtedy, że dzieje się coś ważnego, czego nie umiałem wówczas nazwać. W Przestrzeni zawsze są jakieś słowa. Huśtają się i przeskakują po chwilach. Gdy pozwolić sobie na wzruszenie, łatwo je wychwycić, wypowiedzieć, spisać. Płynąca nić zdarzeń, obrazy z innego czasu, nierealne, nie wiadomo kiedy prawdziwe, a może zawsze? Za dnia nie wyglądają zachęcająco, niegdyś bez sensu pocięte, przetrwały na przekór wszystkiemu i tkwią. Każdego roku kwitną i owocują. Co tu się wówczas dzieje upalnymi wieczorami… Wiem jedno. Nigdy nie przejdę już wobec nich obojętnie. A oto i one:

92517557_1072771753090973_4421447253869199360_o

Sowie opowieści: Puchacz

Noc spieszyła w zadumie, bieżąc na spotkanie ptasim odgłosom kończącego się dnia. Uwijali się w okrzykach. Na topieli harmider panował jeszcze, jakby nie chciał odejść wraz z gasnącą zorzą prześwitu. Żurawi zew niósł się dostojnym echem, przenikał tkanki szuwarów i drzew, budząc mgliste duchy ukryte w kłębach powstających oparów. Jakaś potęga i tęsknota była w tym dzwięku, wspomnienie pradawnym surm, zwołujących lud na wici i wiece. Czajki, bekasy, gągoły i gęsi przelatywały w pogłosach, osiadając z pluskiem na spokojnej tafli. Ta wreszcie niedawno odtajała. Wśród powalonych huraganami olszy, zarośnięty sitowiem ruczaj swobodnie się rozlewał, tworząc wodne oczka, stawiki i szlaki pomniejszych arterii. Płytkie brody biegły gdzieś ku czeluściom bagiennego boru – przetarte ścieżki wiodły do najbardziej niedostępnych stopie ludzkiej ostoi. Brodate zasłony srebrzystych porostów zwieszały się z pni, świadectwo zmurszałej potęgi zagubionego siedliska. Wieczorny chłód ośmielał swoje panowanie, niosąc wspomnienie niedawnego przymrozku. Knieja głęboka, szara, mroczna, i nawet ponura o tej porze, ciemni okrywała się zasłoną.

owl-24344208

Siedzący na ganku zatopionej w gąszczach, niewielkiej sadyby, wędrowiec czuwał. Gorąca para bulgotu w czajniku zawieszonym na żeliwnym palenisku, burzyła się w gotowości na herbatę. Za dnia odwiedził ukryte tajenka ptasze: podglądał parę zielonkawych dzwońców, czyniących starania przy budowie gniazda. Zlustrował lęgi i tokowiska. Świat grzmiał już potęgą narodzin. Podziwiał obudzonego ze snu zimowego borsuka przed norą, śpiocha co to ziewał i w słońcu wygrzewał wyleniałe kości. Teraz i on, chwilą skupienia, celebrował przedwiośnie. Oczy miał zamknięte, twarz w błogości odprężoną. Znieruchomiały, nasłuchiwał. I taki nieobecny był jakiś, pogrążony i zespojony z tym co działo się wokół. Dusza zeń wypłynęła, pierzchła gdzieś w gąszcze. Chyba tylko ona jedna mogła przenieść się tam, dokąd nie sięgały ograniczone zmysły ludzkie.

-Huuu uuuuuu!

Głuche echo przetoczyło się grozbą, zadudniło, utonęło w zatopionych korowodach mgieł. Król Sów zapraszał do swego świata. Życie cichło i gasło na moment, jakby w nasłuchiwaniu budzącej się śmierci. Odpowiadały mu ochrypłe zawołania sarnich kozłów. Płowi stróżowie lasu, wzywali innych do większej czujności.

Wczesnym wieczorem, głód budził Puchacza. Rozdarta jama u dołu pnia grubego jesionu ożywała, gdy czerwone ślepia błyskały jedną żądzą: zdobyć, rozerwać, nasycić się! Potężny tyran, panował niepodzielnie. Nawet i ciszej jakoś było w jego ostoi, jakby inne zwierzęta wiedziały, że gdzieś tutaj czai się ukryta groza. A mało kto mógł czuć się bezpieczny. Władca nocy szybował bezszelestnie, miękko, sprawnie omijając przeszkadzające konary i chaszcze. Chwytał, zabijał, rozdzierał, szarpał lub przenosił. Królik, kuna, jeż, nieupilnowany warchlak, sarnie dziecię, kaczka, gęś, lis, a nawet i inny ptasi drapieżnik, jeśli ten nie zdołał czmychnąć w porę. Mało kto mógł stawić mu czoła. Zaskoczony niespodzianym atakiem, porażony siłą wyćwiczonych mięśni i ogłuszony łopotem potęgi skrzydeł, każdy przeciwnik wnet stawał się łupem. Ptasi herkules, silny, niepokonany, bezlitosny. Czuły słuch pracował i informował. Radar puchatej, strojnej w pióropusze ‘’uszu’’ głowy obracał powoli i w skupieniu, aby namierzyć łup. Jest! Lekki szelest skrzydeł, chrup kości przeciągającego się ptaka… TAM!

owl_Moon_wings_animals_artwork_fantasy_art-260523

Poderwał się ociężale. Bury cień trwogi, niewidzialny, srogi mknął. Z wysoka widać było na horyzoncie prawie zgasłą czerwień odchodzącego zachodu jeszcze, ten już ostatecznie pochłaniał mrok. Pod nim puszcza wołała szelestami i pluskami, za stary i doświadczony był już na to, aby dać się rozproszyć. Mknął prosto pod górę skąd doleciał go znajomy dzwięk. Zamajaczył przed hakiem dzioba obwieszony szyszkami wierzchołek prężnego świerka, wyrzut łap przed siebie, jest! Zatrzepotało. Zaciśnij! Śliska skóra paluchów odczuła znajomą miękkość, ciepło wilgotnych wnętrzności. Wrona szarpnęła się w jeszcze, w ostatnim odruchu. Przelotna nowicjuszka. Skąd mogła wiedzieć. Pozostałe uleciały w ciemność, rozpraszając się w nocy, z rozpaczliwym krakaniem. To już nie interesowało Puchacza. I tak to jedynie mała przekąska. Tu każdy postrzegał inaczej. Wedle swego. Sarna czy zając kierowały się zapachem traw i ziół, wilk podążał za tropem i hałasem. A jego knieja wołała. Mówiła pieszczotliwie, opiekuńczo. Kaskady odgłosów, kroków, szelestów opowiadały o… jedzeniu… Za każdym z nich stał ulubiony smak, trud i łatwość łowów, które ptak zdążył już poznać. Po wronie została sterta ciemnych piór. Niekiedy zalatywał na skraj lasów; chciał poznawać wciąż dalej i dalej. Tu zatrzymywał go odległy hałas i nieznane światła pędzących po ziemi ‘’gwiazd’’. Metalowe ‘’drzewa’’. Nie wiedział ptak, czym są słupy. Instynktownie unikał z nimi kontaktu. Wracał wtedy w głębiny bezpiecznej macierzy, gdzie nie docierały nieznajome odgłosy. Doświadczenie uczyło, że i tutaj bywały kąski. Wystarczyło przysiąść niedługo na rosohatej sośnie. Uszate zające beztrosko dokazywały po polu, oddając swoje istnienia we władanie corocznych parkotów. Puchacz czekał. Sunęły bezgłośne, a napięte minuty, w zasadzce na ten jeden, jedyny moment. Podążał za swoją naturą. W jesionie przecież czekała na niego wygłodniała… Rodzina.

Lekki ślizg lotu. Pacnięcie i przygniecenie ofiary impetem. Szarp i wrzask! Szarak zajazgotał. Zacisnął mocniej szpon, załopotał dla równowagi jednocześnie kierując celne uderzenia zakrzywionego dzioba, w rozdarcie potylicy. Jeszcze kilka szarpnięć. Agonia i… wiotkość. Smak posoki i… sukcesu.
Wystartował ociężale, kołysząc się na boki. Bezwładna zdobycz zaburzyła nieco tor lotu. Sunął nad borem i bagnami, nieomylnie w ciemnościach kierując się ku swojej ostoi. Bezbłędnie rozeznawał kierunek. Widziane z góry plamy polanek, prześwity wiatrołomów i lśniące wstęgi strug, były dla sowy jak najdokładniejsza mapa. Znał ją od dziesięcioleci. Niekiedy zmieniała swój rys, gdy bobry poczyniły nowy rozlew, albo wiosenny roztop zasilił stale podmokłe olsy. I bobrom nie odpuścił, puchaty wojownik Puszczy. Żył i gasił życie sprawnie, z precyzją, posłuszny odwiecznemu zadaniu. Surowy Król nieświadomie dbał, by w jego Królestwie miejsca i zasobów wystarczyło dla wszystkich. Oto i On. Drzewo – Dom. Rozszczepiony jesion, który próbował na powrót się zrosnąć, u pnia tworzył jamę, wieloletnie już schronienie pokoleń puszczańskich puchaczy.Upuścił zdobycz, wylądował. Zaszurało we wnętrzu jamy, dwie twarze pierzastych szlar, spotkały się w dzikim spojrzeniu pomarańczowych ślepi. Partnerzy. Odsunął się taktownie. Samica dopadła do zdobyczy, po całodziennym trudzie opieki nad zniesieniem. Ptak spełniał swój ‘’obowiązek’’, ale przeżywał przy tym radość i dumę. Tyle lat… Razem. Lubił patrzeć jak się pożywia, i moment gdy ucieszona przyjmowała jego łup. Pamiętał dzień gdy nawoływał, a potem zobaczył ją spoglądającą w zaciekawieniu spomiędzy pni. Zaskoczyła go. Jego, wojownika. Dawno temu, na moczarach. Od tamtej pory niemal co roku obdarzali Knieję bogactwem jednego lub dwóch potomków. Czyścił upierzenie, zerkając jak Ona się posila. Szarpała łapczywie. Samka napuszyła się – wystawiając w jego kierunku puszystą, ciepłą szyję. Już znał ten gest. Pragnęła pieszczoty. Zbliżył się ochoczo, tym samym śmiercionośnym dziobem przeczesując łagodnie jej przybrudzone zajęczą turzycą pióra. Docierał niemal do samej skóry iskając rozgrzane stosiny piór, zanurzając w puchu jej błogiego zapachu. Jakże innego, niż ten który niosły ze sobą ofiary. Ten działał nań łagodnie, uspokajał, usypiał…
Z ciepłych jaj dobiegały cichutkie piski, skrobania i postukiwania. Samica otrząsnęła się z chwili zapomnienia, powróciwszy najedzona do lęgu. Lada dzień opuszczą skorupki.

Moon-Light-Owl-Wallpapers

Minęło kilka godzin. Wędrowiec wybudził się z chłodnego odrętwienia. Ganek spowijała ciemność. Nad podwórkiem ścieliły się nisko powłóczyste pasemka mgieł. Z niedalekiej sadzawki dobiegały parsknięcia i pluski kąpiących się dzików. Granat czarnego nieba iskrzył punkcikami srebrzystych gwiazd. Leniwy łoś snujący się przy domostwie, z chrzęstem racic wyrywał kęsy wiosennej trawy. Ciemna sylwetka zwierza odcinała się na jasnym tle brzozowego młodnika. Kroczył dostojnie. Chałupa tkwiła jak widmo, cicha, głucha, otulona snem. Znajoma kuna przebiegła na poddasze gruchocąc po rynnie, wcześniej nie omieszkała pomajstrować na stole obok werandy. Rześki ziąb płynął do wnętrza przez malowane okiennice. Z nim niosło się bagienne terkotanie trzcinniczka. Ogień w palenisku żarzył jeszcze, cichutko strzelając ostatnimi iskrami. Za moment i on zgaśnie.

– Puuhuuuuu!

Doleciało raz jeszcze gromko, z głębiny ciemnego boru. Ptak obwieszczał światu, kolejną wyprawę na rozbój. I wiedział już Wędrowiec, że jego widziadła wcale nie były snem.

Birds_Owls_Eurasian_eagle-owl_Great_horned_tiger_512370_1920x1080

sarah-olofsson-owl-speedpaint-8

595215

Księżycowy marsz jeleni. Noc Sów. Samotność warchlaka.

Gdy zbliżam się do skraju lasu, wieczór odpływa w objęcia zmierzchu. Z pól schodzą chyłkiem jakieś zwierzęta, na tyle skrycie, szybko i daleko, że nie rozróżniam z tej odległości, czy to dziki, czy może jelenie. Jedna z saren stoi niemrawo na dróżce, z głową pochyloną w dół. Nad czymś rozmyśla. Albo nasłuchuje. Zdecydować nie może. Lepiej do lasu, czy z powrotem ku polom? Trwa w zawieszeniu. A ja się niecierpliwię. Już powinienem być na stanowisku. Bo sztuką i dobrym obyczajem leśnym jest pojawienie się, zanim zwierzęta rozpoczną sprawy wieczornego żerowania. Nie muszę wówczas poruszać się aż tak ostrożnie z czujnym wzrokiem na najmniejsze przejawy życia wokół. Mogę w spokoju się rozgościć i wybrać dobre miejsce. Tymczasem mrocznieje . Kilka minut chodu i jestem już w czatowni, rozbierając się nieco. Tak trzeba. Aby ciepło odparowało, nie osadzając się wilgocią na koszulce. Sucha odzież, to gwarant udanego czuwania. Oprócz tego, jeszcze przebrać wstępnie na noc. Wstępnie, bo temperatura wieczoru w porównaniu z nocą różnić się może nawet o kilkanaście stopni. Ciepło ciała z jazdy rowerem i marszu, starcza w moim przypadku na jakieś 40 minut. Zdejmuję buty i zakładam grube, puchate skarpety, świąteczny prezent. Okazują się lepiej trzymać ciepełko na mrozie, niż każde obuwie którego próbowałem. Przede mną dogasa w zorzy widok na raj – rozległe bagno, kraina trzcin, gąszcze wierzb i cmentarzysko martwych olszy. Przed nimi łąka z buchtowiskiem, a za moimi plecami mieszany las. Tu szczególnie kipi bogactwo ptasie. Bo w jednym miejscu usłyszeć można ptaki przestrzeni i pól, skryte gatunki leśne, i tajemniczych gości bagiennego świata. Srebrzyście dzwonią rudziki, a popisuje się fletami drozd śpiewak. Trznadle. W szuwarach terkoczą perkozy. Dzienni śpiewacy powoli kończą, za chwilę…
Pierwsze zaskoczenie.

druk_cyfrowy-zwierzęta-pełnia-FT2180A_9A

Przebieram się szeleszcząc, bez zachowania szczególnej ciszy, zostawiając sobie jeszcze na krytyczny moment polar i ocieplane spodnie. Kiedy dostrzegam gnającego przez polanę dzika. Locha. Bo za nią podskakują w pędzie ‘’kluski’’ maleńkich warchlaków. Śmieję się w duchu. To nie tak ma być! Przecież jeszcze nie zacząłem obserwacji, i nawet nie zdążyłem usiąść w ciszy, nie mówiąc o jej zachowaniu. Nie jestem gotów. Zaczekajcie! Ale tak to tu jest… Zawsze trzeba być gotowym. Dziki przedzierając się przez trzciny hałasują tak, że poza sobą świata nie słyszą. To jedyne wytłumaczenie. Podziwiam jak dzicza rodzinka wnika w las, zostawiając mnie osłupionego z echem swojego chrzęstu. Pierwszy zachwyt. Dlatego to takie dobre miejsce. Każde zwierzę ‘’musi’’ wyjść właśnie tędy, jeśli chce podążyć ku polom. Niewielka łąka obfituje w smakowite pędraki, kawałek przestrzeni, a za nią bezpieczny las. Jego bliskość zachęca zwierzęta do wyjścia. Jest naturalną osłoną, skąd mogą potem wyglądać na pole, samemu pozostając ukryte przed obserwatorem.

Choć widok dogasa w mroku, tu gwar nie kończy się nigdy. Nisko, z majestatem dostojnym szumu przelatują żurawie. Te jeszcze szukają miejsca na nocleg. Są tak bliziutko, że widzę jak ptak kręci nieznacznie głową podczas lotu. Czujny strażnik tego świata, jednak nie dostrzega mnie już. Szuwary zanurzone pozostają w misterium chrzęstów i trzasków. Cały czas coś tam chodzi. To właśnie urok tego świata. Napięcie z ciekawością szybuje jak szalona sinusoida, bo nie masz pewności, co też za moment pokaże się na widoku. Dzik, sarna, jeleń, jenot, a może i łoś mocarny? Tajemnica. Kaczki wyzywają jak wściekłe. Chciałyby pospać, jednak wytracają je ze spokoju odgłosy buszowania zwierzęcych mieszkańców ostoi. Wtórują im zaniepokojone łyski, piłując jeszcze ten chaos odgłosem gwoździa. Do chóru dokładają perkozy, gęsi i jeszcze inne, nieznane mi ptactwo. Stada kolejnych kaczek przemykają świszcząc. Tak będzie tu niemal do rana… A z dnia na dzień, tylko coraz głośniej. Za około 2 tygodnie zaczną żaby i ropuchy, potem szuwary odezwą pieśnią maleńkich niepozornych mieszkańców: trzcinniczków, łozówek, rokitniczek, brzęczek, świerszczaków. Na 2-3 miesiące to one staną się tłem, osobliwym duchem tego świata. Koroną śpiewu poniosą szarobure słowiki. Jeszcze trochę…

23762216_dwie_kaczki_krzyzowki

Kacze wrzaski, to dla mnie orientacyjny znak, skąd mogę spodziewać się zwierzęcej wizyty. Przekorna myśl. Mówi się, że człowiek płoszy, ale co powiedzieć na te wszystkie jelenie, dziki i bobry nie dające ptactwu się wyspać? Obserwuję te krnąbrne myśli z uciechą. Zabawy umysłu. Kaczkę natura przystosowała do swojego świata równie wygodnie. Potrafi ona spać ‘’połową mózgu’’. W rzeczy samej. Kiedy jego jedna połowa śpi, druga czuwa, w każdej chwili trzymając pierzaste ciało w gotowości do ucieczki i wzlotu. To co wydaje się zdumiewającym fenomenem, dla krzyżówki jest czymś naturalnym. Zastanawiam się tylko, czy ten mechanizm dzieje się również wtedy, kiedy one tak kwaczą. Ta cecha, to niezbędnik w jej świecie. Bo w każdej chwili spodziewać się można polującego lisa, jenota, dawniej nawet suma spod wody, a i dzik nie pogardzi mniej czujną czy ranną. Amatorów na opierzony kuper znajdzie się wielu.

Wreszcie… zza ostatnich chmur wyłania się księżycowy latarnik. Oświetla zanurzoną w nocy polanę odwiecznym srebrem zapomnianych krain. Czar, dzikość, świętość, i boskie piękno w jednym. Moje ulubione chwile. W takich momentach czuję wielkie szczęście duszy. Zamglony, rozmarzony, zanurzony… nieznane chwiejne plamy płowego cienia, wracają mnie do większej trzeźwości. Tam stoją jakieś zwierzęta. Dużo. Idą przez łąkę. Wielkie jak konie. A przynajmniej takie mi się wtedy wydają. To mogą być tylko jelenie. Poznaję również nie tylko po kolorze, wielkości, ale i innym kroku. Musiały stać tam wiele minut. Wyszły tak cicho! Kunszt. Jak to dobrze, że się nie poruszyłem mocniej przez ten czas. Poza wilkiem i rysiem, nie ma chyba bardziej czujnego i ostrożnego zwierzęcia niż jeleń. Ich węch jest jeszcze bardziej czuły, niż najlepszego psa myśliwskiego. Nastawiając się na ich obserwację, trzeba zadbać o wiatr i kamuflaż zapachowy. Czego nie zrobiłem, bo i nie spodziewałem ich się tu dzisiaj. Nie aż tylu. A one, już idą. Gęsiego, jeden za drugim. Chcą przejść na drugą stronę łąki, i dalej pewnie w las, skąd na pole rzepaku jeden krok. Grupa jest dziwnie mieszana. W oczy rzuca się ‘’rosohaty’’ byk, który idzie jako drugi. Przesuwają się jak szare zjawy – na wprost mnie i czatowni. Spoglądam z góry. Liczę je. Około dwadzieścia. Szurają w trawie kopytka. Ani drgnę. Spowolniłem, spłyciłem oddech. Wiem, że teraz wszystko zależy od szczęścia. Wystarczy maleńki powiew wiatru… Na chwilę zatrzymują się. I już wiem, że one wiedzą. Widzieć nie muszą, ale zapach. Dostrzegam, że druga mniejsza grupka nadal została na łące, jakby wahały się czy iść za resztą chmary.

– Puhhhuuuu! Huuu, huuuuu huuuu! 

Nawołuje tajemniczo niedaleki Puszczyk. Rozkręca się i nie przestaje. Głos jego przypomina starą parową ‘’ciuchcię’’. Rozkwitam w pełni uśmiechu. Ależ moc. Co za magia! Dostrzec ją w sekundzie. I przenosisz się w czas pradawny, dziki, dla wielu niedostępny i nieistniejący nawet. Tu parę metrów jelenie w srebrze księżycowej poświaty, hałasujące dziki i kaczory, a teraz zew sowy. Dziękuję w sercu każdemu ze zwierzęcych braci za ten dar – czar. Obfita chwila. Sennie, głucho odzywają się wybudzone żurawie. Po chwili badawczego, niepewnego postoju grupa rusza szybciej. Odbiegają truchtem i znikają gdzieś w lesie. Ehh…
Ale życie nie kończy się. Ledwo znika hałas po jeleniach, słyszę jak ‘’bekają’’ dziki. Nadchodzą głośno, pewne bezpieczeństwa wśród opiekuńczych trzcin. Kwiki, jakby z sobą walczyły. Kotłowanina. Pogłos i trzask narasta. Są tuż. Czarne plamy wybiegają na łąkę z łoskotem, a ja już przestaję temu dziwić. Są przecież u siebie. Mimo, że dziki mają węch równie sprawny jak jelenie, przez nie wykrycia się nie boję. Takie trochę gapcie z nich, zainteresowane głównie jedzeniem, kąpielą błotną i niechlujnym hałasowaniem. Obserwuję jak kręcą się pospiesznie tu i tam, mocą silnego ryja przekopujące pierwszą wiosenną młodzież trawną. Widok kryształowy, księżycowy. Baśń nocna. Długo nie zostają. Tu jest już tak zbuchtowane, do wszelkiej możliwości.

10143536865_538ccde880_b

Długo słucham Puszczyka, który tak niespodzianie ubogacił mi czas czuwania. Drugie, coś mu odpowiada kwicząco. Pewnie samiczka. Ten okres w marcu, to właśnie pora, kiedy sowy zaczynają zachowania godowe. W całej Polsce lokalnie organizowane są ‘’noce sów’’, gdzie grupy  ich miłośników  również wysiadują w ciemnościach, zachwycając się nawoływaniami ptasich drapieżców cienia. Warto wybrać się spokojną księżycową porą. Ja upatrzyłem sobie kilka miejsc z grupami starych dziuplastych wierzb i innych starodrzewi, mam zamiar usłyszeć jeszcze pójdźkę i uszatkę. Kaczki znowu rozkręcają swoje narzekania kaskadą, a ja słyszę jak coś pospiesznie zbliża się w mroku.

– Plum, plum, plum, plusk!

Powtarza z impetem. Jeszcze jeden chrzęst i wybiega wielka locha. Darń ocukrzona dywanikiem delikatnego przymrozku. Te pluski to również echo dzików, kiedy w pędzie skakały przez rozlany po brzegi rów. Za nią sznurem pomyka korowód kilku maluchów. To już druga tej nocy. Biegną wytrwale przez przestrzeń, kierując na rozległe kukurydziane ściernisko. A ja tonę w powodzi zachwytu. Nie mogę się nadziwić – jakie one są odporne. Taki ziąb, a maluchy skaczą wytrwale za matką w głęboką lodowatą wodę, i to nie raz podczas jednej żerowej nocy. Od małego pełen hart.

Zimno. Przyjaciel i towarzysz każdego wędrowca – czatownika. Możesz być pewien, że się zjawi, prędzej czy później. Niesie zawsze jedną wiadomość. Pyta. Sprawdza. Zmierzymy się? Jak długo wytrwasz, wygnańcu? ‘’Nie dzisiaj mój drogi…’’ Nakładam awaryjny polar i puchate spodnie. Teraz, choć przypominam grubego bałwana, odzież mam wyciszoną z większości szelestów. A to ważne… Przekonałem się nie raz, że nawet sarna z kilku kroków potrafi usłyszeć jak trzaska / chrupie Ci kość w ciele. Swoje tu wysiedziałem. I tyle wrażeń, wystarczy. Czas się przejść po skrajach pól, gdzie mogę mieć daleki widok i w porę wypatrzyć zwierzęcych biesiadników. Jeszcze łyki gorącej herbaty i mała kanapka. Ruszam w krainę srebrnego blasku i mrozu.

Pod topolową aleją przystaję znów na moment. Tu na polu rzepaku horyzont jest doskonały, nawet bez księżyca widać zawsze sylwetki zwierząt. Każde które, wyłoni się z tajemnicy bagien i przejdzie przez las, wychodzi właśnie tutaj. Rozpoznaję grupę kilku saren w oddali. Pasą się spokojnie. Już mi ciepło. Postoję, posiedzę, popatrzę. Jęczy i nawołuje pójdzka – zastąpiła puszczyka. Jakże odmienny zew. Wracać się nie chce. Tyle wspomnień… Dokładnie tutaj stałem we wrześniu, słuchają ryczącego w kukurydzy byka. A ubywający, stary, złocisty księżyc zachodził za drzewami. Popijam znów herbatę obsługując termos wcale bez ciszy, kiedy coś zasuwa powoli w moim kierunku. Hop – człap. Myk. Jest! Rozpoznaję królika. Ale czemu do mnie idzie, skoro musiał mnie słyszeć? Choć umysł się dziwi, serce swoje wie. Kiedy kochasz naturę, ona po prostu obdarowuje, coraz piękniejszymi i bogatszymi chwilami. Krzepię wyziębione gardło herbatą, a on siada na chwilę tuż obok. Podziwiam odcinające się uszy. Jak wtedy, ten lis przy jesionie – pamiętam. Jedność. W takich chwilach cieszę się i wzruszam najbardziej. Można tu być, nie przeszkadzając. Ani trochę się nie wystraszył. Pozdrawiam go w duszy z podziękowaniem, a on człapie dalej w pole. Dziś dla niego człowiek przyniósł ciekawość i bezpieczeństwo. I chciałbym aby było tak zawsze…

5R984-1986

Samotny warchlak. Drugi wieczór wędrowny.

Dzisiaj przybywam o godzinę wcześniej, nauczony wczorajszą lekcją. Chcę zająć miejsce, zanim ruszą się zwierzęta. Ze skraju lasu podnosi się królik, i oddala kilka skoków. Pod drzewem staje słupka i bada mnie ciekawsko. Dalej nie ucieka. To na pewno ten sam z wczoraj. Witaj króliczy bracie! Jego zachowanie po prostu mnie wzrusza. Ja również przystaję z rowerem, bo mam wrażenie deja vu. Znów na dróżce daleko stoi sarna. Głowa tak samo opuszczona. I to wyczuwalne zamyślenie, zawieszenie. Może chora lub stara? Nie dowiem się. Czekam aż przejdzie. Królik siedzi. Chcę lepiej dziś schować rower, bo jednak ostatnio widziałem, że ktoś przy nim się zatrzymał i próbował majstrować. I gdy zbliżam się do starego snopka słomy porzuconego przy rowie, w słuch uderza niespodziane Chrummm! Ale jakże inne. Z balotu wyskakuje rudo – brązowy warchlak i kwicząc przerażony kusztyka do lasu. Jeżu! Sierść ma zmierzwioną, potarganą. Niewielki. Odbieram obrazy w spowolnionym tempie. Burza myśli, bo przecież skoro jeden, to inne, a skoro więcej, to locha… Nic jednak nie wybiega. Pusto. Jeszcze błysk myśli, czy go nie łapać, ale za późno. Znika. Tak nietypowa sytuacja. Biedak zagrzebał się w słomie, aby ogrzać. Maleńkie, samotne, przerażone dziecko. Tak mi go szkoda – że przeze mnie musiał stąd iść. Dlaczego tak, bez matki? Jedno wytłumaczenie trafia najbardziej – pokłosie chorych polowań na wszystkie dziki, i oskarżanie tych zwierząt o roznoszenie ASF. Bezsilny taki czuję się w tamtym momencie. Ile zła robi im człowiek, w myśl urojonych interesów, a ze szkodą dla całej planety i wszystkich jej mieszkańców, łącznie z nami. Krótkowzroczność.

Pozostaję jednak w cichej nadziei, że adoptują go inne dziki, i ośmieli się wyjść kiedy je usłyszy. Wczoraj przecież przebiegły tutaj dwie lochy. Wygnany na pewno nie został. Choć wyjątkowo zdarzyć się może, że matka zje lub zabije bardzo upośledzone prosię zaraz po porodzie, u nich panuje miłość i wzajemna pomoc. Rodzina – tak ważne sedno w życiu dzika. Grupa, siłą i podstawą przetrwania. Można od dzików tego się uczyć. Jedynie stare odyńce, lubią wędrować samotnie. Może i na starość dziwaczeją, że nie sposób im w zgodzie żyć z watahą? Kiedy idę ścieżką przez łąkę, dostrzegam zerkający spomiędzy trzcin łeb lisi. On już usłyszał apetyczne larum. Być może nawet tropił kąsek, zanim się zjawiłem. Kita miga mi na pożegnanie, gdy drapieżnik znika w gąszczu. Jakoś z ulgą odbieram ten widok.

Dobrze, że jestem wcześniej. Dzięki temu słyszę, jak ogromne osadziło się tu bogactwo ptasie. Kos, paszkot, kwiczoł, strzyżyk, potrzeszcz, rudzik, trznadle, dzięcioły, mazurki, pełzacz, sikora czarnogłówka, bogatki, szpaki, bażant, kruki, szczygły, dzwońce, zięba, kowalik… A do tego gros ptactwa wodno – bagiennego. Siedzę już w czatowni, zasłuchując się w nawoływaniach, pieśniach i całym tym gwarze pracowitego dnia. Sążnisty szelest wyrywa mnie na moment z ptasiej opery i z niejakim zdumieniem obserwuję dwa średnie dziki buszujące na styku szuwarów i łąki. Jest jeszcze całkiem widno. Co za gratka! To miejsce jest rzeczywiście cudowne. Dziki okazują się być przelatkami, taką to jeszcze podrastającą młodzieżą, przed którą otworem stoi poznanie świata i bogactwo życia. O ile przetrwają. Tak się cieszę, że potrafią istnieć i ukryć się w niedostępnych ludzkiej stopie ostojach. Błota, moczary, bagniska, torfiska… Szukaj igły w stogu siana.

Noc. Dziś jakże inna. Niebo oblekło się kołdrą gęstych chmur, a księżyc czasem ledwo wyjrzy. Mimo to widzę klarownie. Z jednej strony to dobrze – pełnia to także czas opętanych polowań ludzkich, a w mroku zwierzaki nie są tak widoczne. Puszczyk odezwał się tylko parę razy. Zauważyłem, że właśnie w te najpiękniejsze dla człowieka, jasne, księżycowe noce, i one nawołują więcej. Kwiki i chrumkot dzików mieszają się nieprzerwanie z kaczą paniką, aż dziwi się wędrowiec, że to wszystko jest tam tak liczne, prawdziwe, krząta się i żyje. Chmury, widać, że jednak się nie rozproszą. Po wczorajszych doznaniach, czuję się nasycony.
Kiedy cicho stawiam kroki na polnej dróżce w powrocie z rowerem, obok mnie, raptem parę kroków w prawo, równo i w tym samym tempie kica znany już królik. Zatrzymuję się i przepuszczam go drogą, gdy widzę, że odbija na ukos w kierunku lasu. Przechodzi tuż przed oponą, jakbym dla niego nie istniał. Przystaje obok starego pieńka brzozy. Patrzymy w ciszy – na siebie. On wie. Wie ‘’mnie’’. Bo tak się w tym momencie czuję. Jakbym nie był dla niego żadną tajemnicą, strachem, a otwartą kartą istnienia. W duszy darzę go podziękowaniem, a szczęście tętni radosnym oddechem. Może to ten sam od niejakiej Alicji – myślę ze śmiechem. W mojej leśnej krainie czarów.

54514206_2165514530199485_6966236319009734656_n

Leśna medycyna – Dotyk Ziemi. Wiosenna wędrówka Żywiołów.

Są takie momenty, że wzruszenie trzyma tak długo, że nie wiesz co napisać ani powiedzieć. Szczególnie, gdy ktoś pokonuje setki kilometrów specjalnie po to, aby poznać i przytulić dwa drzewa, od których spisałeś dedykowane osobiste przesłanie Drzew Mocy. Ania Chmura przyjechała naprawdę z daleka, bo aż z niemieckiego Hamburga. Tak bardzo chciała je zobaczyć… I choć ma za sobą ponad 550 km jazdy autem przez wiele godzin, mimo późnej nocy, nalega abyśmy jeszcze dziś ruszali do lasu. Stwierdzam, że to dobry pomysł, jeśli po całym dniu hulanki deszczu i wiatrów, niebo wreszcie się rozgwieździło. A jutro znów ma padać. Dobrze wykorzystać taką chwilę. Gdy wychodzimy z kwatery, jest około godziny 23. Noc czarna i cicha. Żadnych zwierząt z bliska ani daleka. Jakby całe istnienie zatraciło, rozpłynęło się w tej ciemności. Podążamy wzdłuż polnego rowku, który objęły we władanie pożyteczne bobry. W nim ścielą się pocięte kłody wierzbowych ofiar. I choć niewiele widać, uczę jak najlepiej rozglądać się w tym świecie o takiej porze, żeby przegapić jak najmniej. Zobacz! Jeśli przykucniesz i spojrzysz bardziej od dołu, jest spora szansa, że na ‘’szczycie horyzontu’’ pola, dostrzeżesz maszerującą sarnę, dzika, lub nawet lisa. Ich czarne sylwetki odcinają się nieznacznie na tle nieba, i można wtedy przeczekać aż zwierzę przejdzie. Tak właśnie trzeba tu zerkać, jeśli nie ma z nami księżyca…

Uszy uspokaja szeleszczący pluskot strumienia. Zostawiamy go za sobą i wreszcie stajemy pod czarną ścianą delikatnie szumiącego lasu. Tutaj zawsze robię krótki postój nocą. Pierwsze, głębsze wejście do leśnej krainy, aby poczuć ją wszelkimi zmysłami. Można długo tutaj stać w ciszy, nie niepokojąc zwierząt. One dalej położonymi ścieżkami wychodzą ze swych ostoi na pola. Nasłuchujemy ich kroków. Jak spokojnie. Pozdrawiamy mieszkańców leśnych w pokłonie, i wyciągamy dłonie przed siebie, aby poczuć energię tego miejsca. Nagle:

Trrrrrrr….

Odezwało się drzewo. Trzeszczy od środka.

– Trrrrrrrrr, kuiiiiiiiiiii, – odpowiada mu drugie z jękliwym piskiem. Dęby omawiają coś z Sosnami.

Brzmi nieziemsko w tych ciemnościach. A to przecież zwyczajne odgłosy tego świata. Przysłuchujemy się tej trzeszcząco – skrzypiącej rozmowie drzew. Ania zadaje im szeptem osobiste pytania. Cichutko nuci pieśń, jaka odezwała się nagle w sercu…Robi się baśniowo. Wzruszenie. A one odpowiadają, potwierdzają… Myślę sobie wtedy, że z nimi jak z nami. Komunikacja werbalna i niewerbalna. Ta energetyczna jest mi już znana. A na tą postrzegalną fizycznymi zmysłami, coraz bardziej i głębiej zaczynam zwracać uwagę. Gadają tak pięknie, że nie mamy ochoty stąd iść. Do marszu rusza nas dopiero zimno. Idziemy więc dalej piaszczystą dróżką, z jednej strony mając sosnowy młodnik, a z drugiej bezkres pól. Tam stoi jakiś wielki dziad… Czai się w mroku. Wygląda rzeczywiście jak olbrzym, witający otwartymi ramionami śmiałków w swoim świecie. Można z daleka się go wystraszyć. Proszalny dziadyga pilnuje tu miedzy, a jego istotą jest pień zamarłej, pokonanej przez wiatry dzikiej gruszy. Kiedy spoglądam na pustkę pól, nie mogę pozbyć się wrażenia, że równo z nami przemieszcza się jakiś duch. Pojawia się w postaci ciemniejszej plamy. Ludzka sylwetka. I można czasem aż zwątpić, czy z horroru rodem to świat, czy może jednak kraina baśni…

P90309-003433

Siadamy z odpoczynkiem nad bagnem, gdzie ma zwyczaj kryć się i zamieszkiwać największe zwierzęce bogactwo. Delikatna rozmowa, przeplatana momentami medytacji. Spontaniczna lekkość. Nie każdy potrafiłby odnaleźć się w bagiennej ciszy. Bóbr chrobocze przy olszy, coś nieśmiało sobie majstruje. Odpowiadają mu sennie żurawie, jakby zza grubej zasłony. Wybudzone na moment, za chwilę gasną w ciszy. Z pól dobiega jękliwe, tęskne zawodzenie jakiegoś zwierza. Mimo, że znam niemal wszystkie, tego głosu uparcie nie udaje się odkryć. Zostaje dreszczyk tajemnicy. Słychać pogłos dalekich kaczek. Ja z głębin bagna odbieram jeszcze niski bulgot kilku dzików, jednak to dźwięk tak subtelny, że nie zawsze da się go wychwycić. Mimo wszystko, jak dla mnie bardzo tu dziś cicho. I pomyśleć, że za 1,5 miesiąca to miejsce zmieni się tak, że nie będzie wiadomo czego nawet słuchać. Nad nami iskrzy w czerni, udekorowana srebrnymi lampionami, bezkresna otchłań kosmosu. Pojedyncze chwiejne obłoczki umykają szybko, nie chcąc mącić świętości nieba. Ania zachwyca się gwiazdami, których w takiej ilości nigdy nie widać w miastach. Doskonale ją rozumiem, bo mimo upływu lat, ten widok również mi nie powszednieje. Doceniam. Choć wiem, że to ‘’pikuś’’ w porównaniu z tym, co można zobaczyć, na przykład w górach. Wzrok zestroił się już z tym światem, nie straszna nam ciemność. Trwa jedna z tych pięknych chwil, bardzo bliskich życiu…

Chmurka.jpg

I tak minęła nam pierwsza Noc Wędrowna.

Krzesimir

Kiedy rankiem przybywamy do dębu, sprzyjająca pogoda kończy się. W oddali pędzą bure, wściekłe kłęby rozjuszonych obłoków. Gradowa burza porywa nas w objęcia znienacka. Nadleciała na skrzydłach granatowych chmur, pędzona pejczami zimnych porywów pogodowego szaleństwa. Z nieba prażyły boleśnie pędzące ku własnej zgubie, miniaturowe lodowe kulki. Dla Ziemi to jak masaż. Woda Życia, w nieco innej formie. Nam w kurtkach też nie szkodzi. Biała kurzawa szarpie wzmagającymi falami, jakby chciała stratować, rozgnieść, zmiażdżyć wszystko na swojej drodze. Szare smugi przelatują w furii nad polami, zderzając się ze ścianą lasu. Tam hamują nieco swój impet. Drzewa szumią jak bezmiar oceanu. Ania jest tak zjednoczona z dębem, że nie zwraca uwagi na to co się dzieje wokół. Olbrzym przekazał brzmienie swojej siły, zaufania, pewności. Jest totalnie wyciszona. Spokojna. Nawet się uśmiecha łagodnie. Nic więcej nie trzeba… U mnie odwrotnie. Jestem bardzo pobudzony. Jednoczę się z huraganem, cały śpiewam w środku i mam ochotę gnać przed siebie polem, oddając się w objęcia żywiołu. Dzikość istnienia, sedno duszy przejawienia.

P90309-140040

P90309-140120

Dąb nas osłania. Opiekuńczy pień przyjmuje na siebie całą siłę sztormu. Co to dla niego… Nie takie rzeczy tu przetrwał. Powszedni chleb życia dębowego. W pewnej chwili dostrzegam jak nad polem, w tej całej zawierusze frunie jakiś maleńki ptaszek. Co kawałek opada i przysiada na Ziemi. Nie daje rady. Grad psuje widoczność tak, że nie sposób rozróżnić gatunku. A on uparcie, podrywa się. Nie leci w krzaki, tylko na przestrzeń. Zgłupiał? Na dalekim horyzoncie przeciera się już na niebiesko. Może i on, w swej małej mądrości ptasiej wie, że to tylko marcowa chwilówka? Trwała 10 minut. Kiedy znów wynurza się słońce, sosny olśniewają czystym złotem, obdarowane wilgocią ulewy. Drzewa przywdziały jedną z szat przedwiośnia, tak rzadko podziwianą przez wytrwałych wędrowców. Zachwycamy się tym długo jak dzieci, chwytając dłońmi resztki ostatnich kropel. Jak cudnie! Świat wymalował gałęzie blaskiem. Żarzą się w glorii, obwieszczając, że przetrwały i są gotowe do wiosny. Z dębu bruzdami kory spływają kaskady maleńkich wodospadów, pojąc drzewo do pysznego syta. Cuda błyszczą w świetle kryształowych diamentów, gdy na koniuszkach gałęzi osadzają się łzy niebios. Być tutaj, w pełni tego co się dzieje. To jest to, czego niektórzy szukają.

Pod niebieskim niebem maszerujemy już dalej, podziwiając ciemne okapy ogromnych świerków. Prężą się dostojnie, niczym maszty niewidzialnych okrętów. Pokrój piramidy. Energetyczna antena. A z nami podąża delikatny szmer. Mówi się, że w lesie pada dwa razy. Ja bym powiedział, że nawet trzy. Z drzew, krzewów, gałęzi, pączków i paproci opadają na mchy i liście resztki ulewy, czarując magiczny pogłos. Echo wdzięczności roślin, za dar wody. Szemrząca modlitwa lasu. Wnet stajemy nad rozległą łąką, mizdrzącą się w pełni słońca. Jak dynamiczna zmiana, przez krótką chwilę… Uroki marcowego klimatu. Tu witają nas powykręcane sosny i zmurszałe brzozy. Odeszły naturalnie. Tak jak powinny odchodzić drzewa. Część złamana przez wiatry, wywrócona odsłania ogromne wykroty. Inne podziurkowane dzięciolim kunsztem, rozsypują się już od własnego próchna. Rozglądam się za gniazdem strzyżyka, które widniało tu zeszłej wiosny, jednak nie przetrwało. Lubię to miejsce i często wysiaduję tutaj przy księżycu. Skraj lasu jest świetlisty i łagodny. A nie poskromiona przez człowieka natura, ukazuje wspomnienia swojej dawnej dzikości, niestałości i bezładu. Uczta dla zmysłów. Nad nami zmagają się z wiatrem czarne kruki. Tutejsza para. Wykorzystują podmuchy do wyprawiania zaskakujących fikołków, w popisach swojej zręczności. Frywolna zabawa z żywiołem. Jakże chciałoby się tak samo… Podziwiamy w uśmiechach. Ciekawska sójka chyłkiem wyziera spomiędzy gałęzi, podglądając nieznajomych. Tak tu błogo… Klękamy na ziemi, dłońmi dotykając mokrej ziemi traw. Ania w ten sposób pobiera energię naszej Ziemskiej Matki, utwierdza w jej polu, pozbywa swych blokad, oraz stara się poczuć wnętrze lasu przed wkroczeniem do jego świętej przestrzeni. Błogosławieństwo Życia. Choć tego akurat nie praktykowałem, pozostaję zachwycony. To jest ten szacunek właśnie, tak mi bliski. I wiem, że sięga dużo głębiej swym sednem.

P90309-143124

P90309-141130

P90309-142856

P90309-143457

Rzeka

Chyba nigdy nie planuję solidnie trasy. Zawsze podążam tam, gdzie ‘’woła’’. Intuicyjnie. Bo i każdemu potrzeba czegoś innego, a las najlepiej wie, gdzie skierować kroki wędrowca. Maszerujemy zapomnianą ścieżką, upajając się kołysaniem i poświstami drzew. I w dole dostrzegam mozaikowy ols, za którym wyczuwam bliskość wody, znając nie od dziś te tereny. Akurat przechodzą tamtędy sarny. Przeczekujemy, aż nieświadome naszej obecności piękności, oddalą się poza słyszalność. Wkraczamy na błotnisty, podmokły szlak w pełnej pokorze. Głowy obracają się w zdumieniu, podziwie, zachwycie… Tu rozegrała się natura, z pełnią głosu swojej kreacji. Rozlała dzikość. Wymyślna, nieujarzmiona macierz Przyrody, posłużyła się cząstką swej mocy, ukazując co potrafi. Nie chce się wierzyć, że parę kroków od głównego szlaku mieści się takie bogactwo. Ścieżynka wydeptana jest przez dziki, sarny i jelenie. Łagodne zejścia do wodopojów i brodów, gdzie zwierzyna przeprawia się na drugi brzeg. Rzeczka nie jest może aż tak szeroka. Dla jelenia na jeden skok z biegu. Pluszcze łagodnie przepływ na bobrowej tamie. Ależ tu się dzieje! Cuda otaczają nas na każdym kroku. Drzewa powalone, przegradzające drogę, owoc pracy ziemi i bobrowych robotników. Wzięły się nawet za wielkiego dęba. Niektóre kłody mokre i śliskie, na innych rozkwita bogactwo grzybów i pleśni, kolejne otulone zielonymi kożuszkami mchów. Zaczarowana kraina obfitości. Tyle organizmów, życia, form. Któż je policzy i nazwie? Choć czytam regularnie przyrodnicze książki i wertuję atlasy, wielu nie poznaję. Powalone drzewa tworzą zdradliwe mosty dla śmiałków, dziś nie będziemy jednak próbować swoich sił w takiej przeprawie. Gdzieniegdzie gęsto ścielą się trzciny wespół z kępami sitowia. Grunt jest grząski, choć stabilny. Kaloszom błoto nie szkodzi. W ziemi znajdują się głębokie dziury, akurat na szerokość nogi, przepastne, zalane wodą. To stare bobrowe tunele bezpieczeństwa, albo odpowietrzniki podziemnych komnat. Bardzo trzeba uważać, by w coś takiego nie wpaść. Nie jest to ani trochę przyjemne, parę razy mi się zdarzyło. Odtąd w bobrowym królestwie poruszam się dużo ostrożniej. Przed nami wyłania się widok, na imperium płynnego błota. To kąpieliska dzików. Niecki są rozległe, widać, że baraszkują tu całe grupy. Widzę te watahy oczami wyobrazni… Ptaki dokazują śpiewem, a spośród nich na czoło wybija się strzyżyk. Drugi brzeg jakże jest odmienny od tego którym podążamy. Łagodny, zasypany liśćmi, wygląda jak kawałek miejskiego parku. Dwa różne światy. Ale olchowa kraina czaruje serca bardziej. Z iloma rzeczami muszą zmagać się tu drzewa. Niestabilność gruntu, osunięcia, bobry, czyhające na większą ranę grzyby i pleśń. Mimo to szumią i rosną. Powalona brzoza z ogromnym wykrotem. Gniazdko zawieszone na krzewie przypomina o bogatym ptasim istnieniu, przegląda się w promieniach słońca. Utkane, wyplecione z suchej trawy cudeńko. Tak kruche. Aż dziwne, że nadal wisi. Puchata kryjówka ptasich skrzatów i pcheł, chłonie do słomianego wnętrza resztki ostatniego ciepła dnia.  Inne krzewinki, tak skarlałe i powykręcane, przystrojone zielenią mchów, pozostają bajeczną zagadką. Są tak odmienne. Jakby wyrosły z innego wymiaru. Te podziwiamy długo. Czas się tu nie policza… Mchowe poduszeczki wiszą na koniuszkach jak bombki. Śmierć tu, czy życie rządzi? Zastanawiam się spoglądając. Jeszcze parę kroków, i dostrzegam rozwleczone, brązowiejące kości większego zwierza. Obok fragment sarniej nóżki. Czyżby urzędowały tu jednak wilki? Podobno są w okolicy, ale nie tutaj. Ani trochę dreszczu czy strachu. Ciekawość badacza. Na samą myśl, radość z wilczej obecności. Na rozwidleniu jednej z olszy, przysiadła paproć. Mam ją na wysokości głowy. Jak ‘’weszła’’ tak wysoko? Niezwykłość. Tu zostajemy na dłużej. Nie wiadomo na co spoglądać, aby nasycić zachwyt. Całe szczęście, że to zwierzęce królestwo spisuje swoją opowieść głównie nocą. Olchy bujają raz sennie, to z ożywieniem. Opowiadają dziejące się tu zagadki. Siedzimy nad wodą w ciszy, upojeni pięknem przebogatego świata. Tak mija nam popołudnie.

P90309-153325

54516582_2537411173000020_8516492197426626560_n

P90309-150839

P90309-152053

P90309-150335

P90309-154428

P90309-150522
Bobrowy dół – uwaga!
P90309-150040

P90309-150942

P90309-151054

P90309-150720

P90309-154345

P90309-152634

Brzozy, łąki, i szuwary – Czas Przesłania

Długo trzyma wzruszenie, gdy wiesz, że ktoś pokonuje setki kilometrów, aby dotknąć i przytulić drzew, od których wzięło początek jego przesłanie osobiste. Taneczne, kochane brzozy. Niejedno pokazały i często ratowały mnie w różnych przypadłościach. Zawsze wesołe lekarki. Osiadły na skraju lasu, tworząc powitalny szpaler. Możliwe, że zostały posadzone. Robi się chłodniej i snują granatowe chmury z niespokojnym wiatrem. Dotykamy, tulimy i staramy się poczuć, co też dziś dzieje się w brzozowych nastrojach. Kiedy Ania dłuższą chwilę łączy się z jedną w uścisku, wiem, że czas nadszedł… Przykładam usta do białej kory, zaczynając wypowiadać tamte słowa:

Dzika radość, śmiech wśród łóz,
Zaczął się tu taniec Brzóz,

Przez las aż się niosą wstrząsy,
Takie wyczyniają pląsy,

Figle, harce, głupie psoty
Wnet znikają już kłopoty.

I weseląc się uśmiechem,
Obdarzają jego echem,

Lekkość taka płynie w nas,
Jakiej nie zna nawet czas,

Hej siostry, stańmy w kręgu miłości swej!

I tak tęskniąc za bliskością,
Obdarzamy się czułością,

Już nie straszna nam pogoda,
Wnet zaczyna się swoboda,

Podaj śmiało mi swe ręce,
A ja z Tobą się zakręcę,

Zawrzyj na pniu obie dłonie,
I tak mocno – tul się do mnie!

Hej! Splećmy gałęzie w księżycowym blasku,
Pora już doczekać brzasku.

Błyska świtem pierwsza zorza,
Taniec swój zaczyna Brzoza

W słońcu koi się z uśmiechem,
Tchnąc radości swej oddechem,

Na mej korze pocałunek złóż…
Dłonie razem mocno przyłóż,

Poczuj tej jedności tchnienie,
Wnet objawi się spełnienie

Zatańcz ze mną w rytm nowego,
Bardzo czuję, że chcesz tego!

Wiruj z tęczy grą kolorów,
Odkryj magię swych wyborów…

…Przybył wiatr,
Tańca brat,

Brzoza już się w tan ochoci
I rozgląda co tu spsocić,

Oddech lasu pochłoń lekko
I jak liście szuraj miękko,

Nie potrzebne tu zaklęcia,
Zaraz znikną Twe napięcia

Teraz ręce, lewo – prawo!
Już cieszymy się zabawą,

Pochył lekko, góra – dół!
Giętko jak ja, ukłon wpół!

Dołącz do nas ludzkie dziecię,
Jesteś wyjątkowa w tym świecie,

Zwracaj do mnie się w potrzebie,
A zatroszczę się o Ciebie ❤

Ledwo kończę wymawiać ostatnie frazy głos grzęźnie w gardle. Mój gość szczerze płacze. Ja również jestem wzruszony i szczęśliwy – że mogłem coś takiego drugiemu człowiekowi podarować. I moim kochanym drzewom. Energia brzóz zmienia się odczuwalnie. Teraz zrobiły się błogie i troskliwe, choć nadal w duchu wesołości. Są zadowolone. Takie chwile kochają wszystkie drzewa, choć wiem, że dla nich to coś bardzo dawno zapomnianego. Mało już na świecie wędrowców i wieszczy, czujących ich istnienie, mówiących wierszem. To niezwykła chwila i piękne spotkanie dusz. Przypominam sobie, że to właśnie Ania pomogła mi w zeszłym roku przekroczyć kolejną granicę wyrażania siebie, i zatańczyć z drzewami. Przełamać własne opory i blokady. Tak powstał Brzozowy taniec w Uśmiechu Serca. I teraz… zaczynamy wirować jak wiatraki, pląsać i skakać aż do zawrotów głowy. Z nami baluje wolność i szczęście. Oh te dusze! Im tak niewiele potrzeba do pełni.

P90309-164836

Warchlaki

Z pola nadlatują chłosty zimnego wiatru, a ja opowiadam o brzozowym życiu i nietoperzach, jakie fruwają tu latem. Jesteśmy niedaleko jednego z większych i bardziej niedostępnych bagien w okolicy. Maszerujemy łąkową dróżką, gdy niespodziane, ostrzegawcze chrummm! wyrywa mnie z zamyślenia, zasiewając zdumienie. Nieruchomieję. W krzakach po lewej zakotłowało się nieco. Dziki! Tchnę szeptem. Przykucamy natychmiast i oto naszym oczom ukazuje się tak rzadko podziwiany, piękny, leśny cud. Bo pod gałęziami wierzb oplątanych ’’zielskiem’’ rozrabiają małe dziczki. Nie widać ile ich jest, ale jeden jest łaciaty, zupełnie jak świński prosiak. Poruszyły się na ostrzeżenie lochy, a teraz uspokojone ciszą gramolą się przez gąszcze, jakby czegoś szukały. Nie boimy się ani trochę. Zachowaliśmy się jak rasowi wędrowcy nieruchomiejąc na ostrzeżenie zwierzęcia, a ona uspokoiła się. Był to raczej odgłos skierowany do małych niż do nas. Podziwiamy w uśmiechach jej dzieci hałasujące na ściółce. Jakie to szczęście! Widzieć dziki za dnia, i jeszcze malutkie.  Nie zdarzyło mi się dotąd z gościem. Dziękujemy jej w duchu za zaufanie i zdarzenie. One wiedzą, przed kim się otworzyć, pokazać, nie bać. Ostrożnie, miękko i na palcach odchodzimy dalej, ciągle nie dowierzając szczęściu tej wyprawy.

A przed nami przejrzysty, podmokły zagajnik, pełen ścieżek i tropów. Widać, że urzędują tu właśnie dziki. Zresztą, gdzie byłoby im lepiej. Okolica pusta, odległa i mało uczęszczana, z morzem zalanych trzcin. To ich raj. Jeszcze parę kroków i oczom naszym ukazuje się… Cmentarzysko Drzew. Takie określenie przychodzi, gdy spoglądam na to co się tu stało. Taniec życia i śmierci. Powywracane olchy, leżące brzozy rozłupane do niemożliwości przez dzięcioły, toną w stosie własnych trocin. Tam obsunięty pochylony jesion, kłody i bele w różnym stopniu rozkładu. Pod korą suchej olszy jakieś larwy zostawiły w drewnie swoją pieczęć. Być może to przyczyna. Ale grunt jest żyzny, luzny i grząski, więc i wiatr musiał dołożyć swojego dzieła. Takie widoki uwielbiam. To właśnie natura w pełnej krasie. Panuje tu dzika świętość…i życie. Dopiero po chwili dociera do mnie, ile odzywa się ptaków! Na suchych olchach przysiadły gwiżdżące szpaki, wszędzie uwijają się sikory. Szpacy w zabawie miauczą, naśladując z uciechy myszołowy, których nigdzie nie widać. Gdzieś dalej śpiewa trznadel, a niedaleko strzyżyk. Słyszę jeszcze pełzacza, jakieś drozdy i ziębę. Niezły gwar, jak na start marca. I widzę, że właśnie to drzewne cmentarzysko tak ja przyciąga. Tutaj w gnijącym drewnie i pulchnej ziemi mają pod dostatkiem różnych larw i nasion. Bo choć miejsce na pierwszy rzut sprawia ponure wrażenie, jest po prostu ptasio zaczarowane. A my oczarowani. Niski przelot żurawi nad trzcinami, które nie spostrzegły nas w pośpiechu. Chrypią. Szassst, prast! Łomoczą szuwary. Tam jest jeszcze jeden dzik! A nawet rozróżniam dwa. Buszują z tęgim łoskotem, a buzia mojego gościa promienieje w uśmiechniętym blasku, gdy szeptem wyjaśniam co się dzieje. Wiem, że nie wyjdą tutaj. Wiedzą o naszej obecności. Ale swoje pohałasują. Dla mnie zwyczajne już odgłosy, dla kogoś kto nie słyszał, moc wrażeń. Kładziemy się na powalonych kłodach i słuchamy dziczego teatru szmerów. Ramionami otacza nas ogromna wierzba – sekret życia. Jak jest stara nie odgadnie nikt, a płoży się jak potworna ośmiornica. Nie wiadomo gdzie przód, początek, tył. Za to pełno dziupli, otworów i pustych jam. Pewnie mieszkają tam bagienne skrzaty. Prawie noc, choć zostało ciut widoczności. Sunie wielka chmura. Marzec znów dokazuje. Pierwszy deszcz przeczekujemy ufni pod gałęziami wierzby, ale wzmaga się tak, że pora stąd zmiatać.

P90309-173502

Szybko wydostajemy się z bagiennego zadrzewienia, i w strugach ulewy gnamy w biegu przez łąkę do najbliższej czatowni. To ostatnia najlepsza chwila. Zaraz się zacznie…

Deszcz nie przeszkadza stadom wędrujących gęsi, które przelatując nisko nad lasem, głaszczą nasze uszy osobnym szumem. Potrąbiają ostatnie żurawie, a powietrze świszczy cięte przelotami kaczych skrzydeł. Zwyczajny ruch, jak to nad bagnem. Kojący szmer deszczu przybiera na sile. I wtedy wybiega czarna plama. Dokładnie z tego miejsca, gdzie spotkaliśmy warchlaki. Locha. Wygląda jak wielki pies. I tak też truchta okręgiem przez darń, jakby czegoś szukała. Wiem. Sprawdza teren. Zatoczywszy koło wnurza się z powrotem w szuwary. Miękkie tło deszczu zupełnie ją zagłusza. Pozostajemy zachwyceni, wdzięczni, że dane nam było podpatrzeć jeden z wielu sekretów tego świata. Mijają minuty w szelestach kropel. Już ledwo co można rozróżnić, choć to jeszcze nie pełnia nocy. Wzrok ludzki i tak posiada zadziwiające właściwości adaptacyjne. Po dłuższym czasie praktyki, można po większości terenów poruszać się bez latarki. Rozróżniamy odcienie szarości, burego, brązowego, czarnego. Zupełnie wystarczy, aby nie połamać sobie nóg. I w tym gasnącym widoku dostrzegam tylko wielką sylwetkę, która w pospiesznych krokach przemierza łąkę, wnikając do lasu. To musiał być jeleń… Ania nie zdążyła zobaczyć.

Kiedy wyziębieni wracamy do auta, nad polem przelatuje jakaś sowa, a na przełaj truchta chyba ten sam jeleń. Na rzepak się wybrał. Pełen wrażeń, minął nam właśnie pierwszy Dzień Wędrowny. A czujemy, jakby rozpoczął się przed chwilą. Jeszcze nienasyceni.

Leśna medycyna. Wiosenna pieśń Buków.

Siedzimy pod jednym z ogromnych świerków, upajając się ptasim gwarem małego zakątka. Wcześniej leżakowaliśmy na zielonym mchu, sycąc się szumem i odgłosami kołyszących sosen. Grzaliśmy w prześwitach słonecznych. Tak można spędzać godziny. Zatracać w raju. Zwłaszcza jeśli co jakiś czas odzywa się sikora czubatka, i wołają kowaliki. Dzięcioły momentami tłuką między sobą z jazgotem o rewir. Dużo się tu dzieje, energetycznie także. Świerki przypominają dziś wielkie Anioły Mroku, jeśli spojrzeć na te wystające w bok ‘’miotlaste’’ gałęzie. Uzdrawiające procesy leśne mają to do siebie, że dzieją się niespodzianie. Pamiętam jak w pewnym momencie powiedziałem do Anki:
– A idz jeszcze, przytul te Buki. Zapoznajcie się .

Po czym wstałem, i krok po kroku, nieznacznie oddaliłem aby obejrzeć dokładnie jeszcze jedno z prześwitujących mi przez krzaki leśnych bajorek. Nie wiem czemu tak zrobiłem. Jakoś tak, ‘’samo się’’ poszło. Krótki obchód wodnego oczka i podgląd małych sekretów, może 7-10 minut. Wracam. I nie poznaję…

Ania jest cała zapłakana, roztrzęsiona, poruszona. I choć domyślam, że musi dziać się z drzewami, pytam…

– One śpiewają! – odpowiada mi ucieszona. Słyszysz jak terkoczą? I naśladuje głos.

Nie słyszę, choć odbieram je energetycznie. Tulę i próbuję. W mig pojmuję co tu się zadziało. Potrzebna była cisza i samotność, choć na chwilę, aby się dopełniło. Drzewa wiedziały. Zawsze wiedzą co robić. Kto i jak pokierował moje kroki? Świerk, buki, a może cały las? To jest cudowne. Tylko poddać się, zaufać temu prowadzeniu. I jak powiedział Krzesimir – cuda dziać się będą. Odtąd rozumiem, że przekazanie wiadomości teoretycznych i pokazanie wszystkich znanym mi wieści ze świata zwierząt, to nie wszystko. Że trzeba będzie, czasem i tak. Cały czas się uczę. Kobiety… Jak ich energia jest cudownie zestrojona z Ziemią. Znacznie lepiej połączona dziś, niż ja. Wystarczyło tak niewiele…
Długo nie może się uspokoić, a ja przestać cieszyć. Pieśni drzew to najpiękniejsze co można usłyszeć, i często żałowałem, że nie jestem w stanie oddać tego w słowach i opisach. To dzwięki, które słyszy serce i dusza. Docierają do sedna jej jazni… Na zawsze zapamiętane, odmieniają człowieka na wieczność. I płacz trwa. Długo Ania nie może ‘’odkleić się’’ od bukowej braci. Dla mnie to najpiękniejszy prezent, jaki mógł zdarzyć się podczas tego spotkania. Chociaż sam nie słyszę.

Połowa dnia mija pod znakiem słońca, a w drugiej czas nam się pożegnać…Nie jest to łatwe. Chciałaby zostać z drzewami, zwierzętami, ptakami. Na wiele dłużej. Tu jest prawdziwe życie… Proste i dostatnie. Prawdziwe jak tylko można. Wolne od iluzji i piękne – jeśli spojrzeć poza umysłem. A dusza z każdą sekundą wzrasta. Kolejny dzień wędrowny za nami. Dziękuję mojemu światu za cudownych gości, radosną naukę i ten kawałek czasu, spędzony najpiękniej jak tylko było można. Wdzięczność drzewom, i wszelkim istnieniom z każdego wymiaru, jakie objawiły się na tej drodze. A gościom moim niezwykłym – wszystkiego leśnego w życiu.

PS. Informacja zwrotna / powrotna z tej wyprawy cieszy niezmiernie. Ania słyszy już inne drzewa i wołają ją kolejne. Duch obudził się do leśnego odczuwania. Chce przyjechać jeszcze na tydzień, lepiej poznać świat bagien i śródpolnych ostoi. Zaskakuje mnie opowieściami, a samotne dotąd parkowe giganty w Hamburgu, zyskały wierną przyjaciółkę 🙂

A jeśli i Ty chciałbyś odbyć podobną wyprawę z Szeptami Kniei, dołącz do któregoś z naszych tegorocznych wydarzeń: 

Księżycowa Wędrówka w magicznym świecie Przyrody

Przytulanie Drzew – Podróż do Źródła Istnienia

Albo śmiało odezwij się na maila: czeremcha27@wp.pl

P90309-171938