Kiedy nasze stopy dotykają piasków Jesionowego Szlaku, otaczają nas w tańcu czeredy wirujących motyli. Ile ich tutaj! Dostojna rusałka admirał szybuje w piruetach muskając ramiona atłasem miękkiego pudru. Są wszędzie i wokół. Rusałki przeróżnych gatunków. Admirał, kratnik, ceik, a między nimi polatują w grupach śnieżnobiałe bielinki. Te przypominają zbłąkane płatki śniegu. Lekkość i swoboda. Z taką energią zaczyna się nasza wędrówka. Każdy krok pogłębia głęboką ciszę pustki. Nie słychać psów, aut, ludzi, ani nawet ptaków. Choć jeszcze zielono, już rozgościła się jesienna pustka. Tunel krzewów przechwytuje nadlatujące z pól podmuchy, osłaniając nas dobrodusznym kokonem. I te bezgłośne motyle wokół… Jeden z bielinków chwieje się kiepsko. Siedzi na ziemi. Niemrawo się porusza. Jego czas dobiega… Kolejny motyl podlatuje do niego i uderza z lotu, jakby chciał go stuknąć, wybudzić do życia. Kilka takich prób. Siada wręcz na nim, dotyka… To jest… takie ludzkie… Jakby troszczył się o przyjaciela. Hej, no co z Tobą, wszystko dobrze? Wstawaj, polatajmy! Tamten dalej drętwy. Obserwujemy poruszeni. Po kilkunastu próbach zrezygnowany bielinek jakby pojął – odpuszcza i leci pląsać dalej.
Dziewczyny, Bożena i Iwona są zachwycone spokojem tej trasy. Przyjechały ze śląska na ‘’wyprawę ogólną’’. Bez kierunku i presji. Są siostrami, rodzonymi. Dziś idziemy do niektórych Drzew Mocy, w miedze i na pola. Krajobraz, tak bardzo mi już ‘’opatrzony’’ je urzeka i pochłania, wołając w horyzonty. Bo nie ma pagórków, a te rozległe przestrzenie…Inność. Rozmawiamy o pięknie takich miejsc. O roli dla Przyrody jaką pełnią, i o tym jak są niedoceniane. Gęstwy rozmaitych krzewów po bokach, tu wiosną tętnią ptasie lęgi, a mali fruwacze uwijają się w furkocie przy wychowie piskląt, będąc dla okolicznych pól tym czym jest żywy środek owadobójczy. Darmowa pomoc. Tymczasem takie dróżki giną z polskiego krajobrazu, są asfaltowane, a drzewa i krzewy wycinane. Pojawia się hałas, znika życie. Człowiek w galopie swoich ‘’poważnych’’ spraw, ‘’zdążyć, zdążyć, muszę’’. W imię ‘’rozwoju i postęp’’. Czy tędy prowadzi droga? Chętnie zabrałbym każdego decydenta i orędownika betonowego postępu, aby ukazać dziejące się tutaj sprawy. Że są ludzie, dla których takie ‘’drobnostki’’ jak cisza i przyroda są ważne. Dochodzimy do wniosku, że takie szlaki powinny mieć status chronionego dziedzictwa kulturowego. Nie powinny być przekształcane one, ani okolice, które tworzą ten poszukiwany przez wielu spokój. Niedługo cisza stanie się bezcennym dobrem luksusowym.
Z kursu odbijamy w bok, do wnętrza polnego rowku. Tam zamieszkały młode, choć ogromne już Białodrzewie. Topole Białe. Miejsce przypomina tunel czasoprzestrzenny, osłania od wiatru, koi szumem. Tu zapomnieć się można we wszystkim. Jakby czekało przygotowane do gościny, na wysuszonym dnie spoczywa wielki kamień, w sam raz do siedzenia. Tu poddajemy się Topolowemu Oczyszczaniu. Mi po 10 minutach znacznie poprawia się nastrój. Każdy siada pod wybraną. Wszyscy łapiemy do wnętrz tą beztroskę i swobodę. Jest dużo śmiechu i luzu. Topole choć zabierają i pochłaniają całą aurę człowieka, krzywdy nie robią. Jest pewien próg, poniżej którego Topola nie ingeruje. Zabierając wszystko co nie służy, Drzewa uzdrowiły swoje leśne dzieci, wzywając je do uśmiechu, lekkości i dalszej kontemplacji dziczejącego świata wokół.
Wskazuję porzucone gniazda gniazda ptasie i opowiadam o przyrodniczych sprawach jakie tu się dzieją. Bożena mówi, że ciągnie ją do Olszyn widocznych na horyzoncie. Trochę się waham, wygląda z daleka że nic szczególnego tam nie ma. Ale jeszcze nie byłem. Chętnie odwiedzę. Im jesteśmy bliżej, tym widać, że drzew porosła tutaj znacznie większa mozaika. Ogromny, czerwieniący głóg i potężna Matczyna Dzika Grusza. Jest wspaniała. Ogromna i stara. To ona nas wołała. Opiekuje się tym miejscem. Już opadaja z niej owoce. Tych kosztujemy z rosnącym apetytem. Co za zapach! Takie drzewa można pokazać za przykład wszystkim sadownikom i ogrodnikom, którzy twierdzą, że aby drzewko owocowało trzeba podcinać ‘’dzikie pędy’’, formować i prowadzić. Tych nie pielęgnuje nikt, od zawsze. Mimo to każdego roku obdarzają i zasypują dostatkiem zwierzęce życie wokół. Człowiek podcina dla wygody i z lenistwa niejako – aby łatwiej było dostać się przy zbiorze owoców. Zostawia tylko te gałęzie, które owocują. A przecież drzewo potrzebuje też gałązek bez owoców, z samymi liśćmi i odrostami, które pomagają pobierać mu więcej energii, zrobić zapasy, zmagazynować odżywcze substancje na różne życiowe wypadki. One nie osłaniają drzewa jak się powszechnie uważa, wręcz przeciwnie. I tak te dzikie, nie pielęgnowane jabłonie, grusze i śliwy na miedzach dociągają w zdrowiu setki, a ‘’pielęgnowane i prowadzone’’ przycinane drzewka w ogrodach i sadach zaczynają umierać po 20 – 30. Zbyt wyczerpane wiecznymi cięciami i ranami, które muszą bliźnić, przy niedostatku pomocnych pędów, które regularnie się im obcina. Na logikę, to nie może się kończyć inaczej. Ale potem człowiek kupuje i sadzi nowe drzewko innej odmiany i dawaj od nowa. A w świat niesie wieść, że drzewa owocowe krótko żyją…
Jesienne owoce mają w sobie magazyn takiej energii, że po kilku kęsach nie głodniejesz przez wiele godzin. Promienie słońca i składniki ziemi, przesączone esencją żywiołów. I choć wokół gęsto od śladów zwierzęcych biesiadników, dziwna panuje tu cisza. Zauważamy. Obserwuję to zjawisko w tym roku szeroko. Dawniej pod takimi spadami kłębiło się od szerszeni, os i pszczół, które pasły się na rozkładających owocach całymi rojami. Zbiory były obarczone ryzykiem użądlenia. W tym roku nie było. Deptałem po mirabelkach, jabłkach, śliwkach przydrożnych gnijących, tym razem nie podnosiły się z brzęczeniem złowrogim. Może to efekt suszy, a może dzieje się…trudniej. Przytulamy się do Gruszy i wznosimy ręce w podziękowaniu.
Babrzysko dzików z ubłoconym pniem.
Topinambur – Słonecznik Bulwiasty, przysmak dzików.
Drzewo w zamian odkrywa nam jeszcze więcej sekretów swojego zakamarka. Niemal cały pas olszyn porosły ogromne słoneczne, żółte kwiaty. Jakiż kontrast, na ścianie zieleni. Pachną…czekoladą… To słonecznik bulwiasty. Topinambur, przysmak dzików. Wyrósł na linii rowu z babrzyskiem, miejscem gdzie czarny zwierz zażywa rześkich kąpieli błotnych. Pnie olch usmarowane zaschniętą ziemią na szaro. Pochłaniamy kolejne kilometry maszerując tam dokąd wzrok sięga. Z jesionowego szlaku zeszliśmy na pobliskie pola. Pustkowia, aż po horyzonty dalekich lasów. Macierz buraczana i brązowe połacie orki. W ogóle się nie męczymy. Babie lato jednocześnie zaczepia już chłodem, to pociąga ciepłem ku słonecznej kąpieli. Jest w sam raz. Nad nami kruki popisują się w bujającym tańcu, a ostatnie jaskółki przepływają śmigle swobodą błyskawicy. Nawet ja się dziwię, ile tętni tu życia. Tropy ogromnych jeleni – byków przecinają się ze wstążkami śladów pozstawionymi przez krzepkie dziki. Idziemy ścieżką na małej miedzy, gdzie jak słupy kierunkowe prowadzą nas kępy bylicy i lebiody. Chwila przystanku i rozeznania w świecie ‘’chwastów’’. Słońce goni już szybko. Za moment pogrążymy się w podziwie zorzy zachodu, słuchając ostatnich ćwierknięć marznących trznadli.
Wieczór…
Gdy słońce gaśnie za lasem, zatrzymujemy się. Cisza w uszach podzwania milczeniem. Stajemy stopieni z łuną pasteli, na tle czerniejących gałęzi. Szlak ogarnia zmiana. Drzewom i zwierzętom znana, codzienna i swojska już od zarania. Dla nas magiczna w swym przepływie. Wypatrujemy pierwszych gwiazd. Ukryty trznadel wyćwierkuje senną zwrotkę, kłębuszki chmar mazurków które polatywały jeszcze do niedawna, utuliły się w swoim puchu wśród tarnin. Na buraczanej miedzy pasą odległe sarny. Ciemność wypełza z zakamarków dotąd nieświadomych, jakby chciała przeczesać zasoby odwagi i zaufania. Nie jest nam straszna. I ona zaprasza do dalszej wędrówki. Ukrywa, maluje i tworzy w mgnienie – zupełnie nieznany świat. Jakie tajemnice pragnie dla siebie zachować? Jesiony pogrążają się w sennej podróży po wymiarach, jeden zrzuca z chrupnięciem gałąz zwiastując odlot większego ptaka. Łoskot zaskoczenia.
Tu czerwień styka się z błękitem ubywającym, zachwytu malując opowieść. Gdzieś tam lis czujny już trakt przemierza, a dziki przebudzają w szelestach, innego zegara odczytując wskazówki. I one nasłuchują narastającej ciszy, wilgotnymi nozdrzami chłonąc wezwanie do biesiady od pełnej smakołyków Ziemi. Temperatura leci na łeb coraz niżej, wołając ziąb ku wsparciu. Wygodnie mości się zmierzch. Igraszki światłocienia. Wracamy do kwatery i robimy ponad godzinną przerwę, czekając na księżyc. Przed nami nocna wyprawa. Chcemy dziś jeszcze usłyszeć jelenie.
W poszukiwaniu rykowiska. Lelek
Niekiedy po polach przenikają jak duchy, ulotne, chwiejne sylwetki. Różnią się zdecydowanie od zwierzęcych. Maszerują przed siebie, znikając w oddali horyzontu srebrzystej poświaty. To Wędrowcy. Już nie jeden samotny, a kilku. Przestrzeń się rozrasta. Coraz więcej śmiałków decyduje się spróbować swoich sił i wytrwałości w Księżycowej Podróży. Co też gna ich w noc, z mozołem kroków, w wicher, chłód, deszcze, albo przyjazne ciepło letniej świerszczowej nocy? Podążają ufnie za swoją przygodą, a może woła ich zew dzikości, chęć przypomnienia sobie w Duszy jak istniał człowiek zanim pochłonęła nas cywilizacja. Gdy zmęczenie plącze im nogi przysiadają w czuwaniu na miedzach, polnych kamieniach, pod lasem. Wtedy zamieniają się w czatowników. Sunące godziny milczącego oczekiwania na wyjście zwierza, słuchanie szelestów życia, lub szeptane rozmowy o nimże odmierzają sedno istnienia.
Księżyc rozświetlił się w czystej pełni srebrnego panowania, przyroda sprzyja dziś po całości. Nie ma wiatru, chłód się wzmaga. Dobra pora do słuchania ryków. Mają dziewczyny szczęście, nie każdemu udaje się trafić taką aurę do wędrówki. Wnikamy w las krokami, zostawiając latarnika ponad gęstwą drzew. Chcę przejść główną drogą leśną po całości, jeśli jakiś jeleń gdzieś się odezwie, będzie słychać. W zeszłym roku wyprawiły słyszalne w całym lesie Misterium Mocy. W tym za dnia hałasują piłami, a nocami strzelają tam gdzie zwierzęta odzywają się najwięcej, więc słabo. Dlatego wiodę dziś zupełnie inną trasą. Szukam miejsca, gdzie znajdę jelenia, który będzie ryczał ‘tylko dla nas’. Srebrzyste refleksy mamią oczy niewprawne, udając duchy, zjawy chwiejne i strachy. Goście moi mają okazję się przekonać, jak to rzeczywiście widać. Harcująca w liściach mysz, wywołuje podskok przestrachu. Ja już po tylu latach w kniei, połowy rzeczy niejako ‘’nie słyszę’’. Nie zwracam uwagi. Są dla mnie tłem. Jak dla kogoś odgłosy miasta. Po jakimś czasie marszu docieramy do zatopionej we mgłach łąki. W nich majaczy sylwetka sarny. Że też nie jest jej zimno. Moim wędrowcom daje się ono we znaki, po niedługim czasie postoju. Obserwujemy pląsy i gęstnienie mgły, ta daje popis swoich zdolności, tkając z nicości kształty, sylwetki i zasłony. Bajeczne widowisko. Tu zamieszkała ogromniasta wierzba, nie mogę wyjść z podziwu jak jest dostojna. Wyrasta, przypominając ludzką dłoń z palcami. Bożena chce zobaczyć sarnę w nocnej lornetce, ale tamta zdążyła się gdzieś usunąć. To nic. Wiem, że nie poczuwamy tutaj, nie każdy ma taką odporność na chłód. Wracamy. Mam jeszcze kilka miejsc. A nawet wiele. Dziś widzę, dlaczego warto spędzać w przyrodzie tyle czasu, codziennie rzędu 5, 8 czy 10 godzin. Dzięki temu wiem co, gdzie, o jakich porach roku i nocy można spotkać w moim świecie. Prowadzę ‘’na sarny’’ niemal na pewnika, znając zakątek gdzie kręcą się od wieczora przez całą noc. Daleki puszczyk nawołuje tajemniczo, dodając wyprawie szczyptę tej utęsknionej magii. Wielkookie straszydło. Wreszcie wynurzamy się nad kolejną łąkę. Tu robimy przystanek, krzepiąc się gorącą ziołową herbatą. Jeszcze kilka kroków pod lasem. Przeczesuję horyzont lornetką. Jest! Stoi na polu sarna, w księżycowej poświacie osadzona. Każdy ma możliwość obejrzeć dokładnie, gdy Iwona patrzy zwierz nieco bryka. Pasie się nadal. Z głębi lasu jeden kozioł zaczyna chrypieć. Odpowiada mu drugi. A potem trzeci. Wydzierają się kilka minut, na zmianę. Dzwięk straszny i rozdzierający, gościom nieznany. Dlatego na wędrówkach czy w dzień czy nocą także uczymy się nowych rzeczy. Zamiast rykowiska, ‘’kozłowisko’’. Jeden pogłos, niski a odległy… Przeniknął idealnie między chrypnięciami. To jednak jeleń! Drugi raz dzwięku utwierdza, że tak. Szkoda, że tak daleko. Misja wykonana.
Najciekawsze zdarza się niespodzianie. Wracamy już autem sunąc powoli polną drogą, docierając do granic wsi, kiedy przed światłami zaczyna wyczyniać piruety jakieś ptaszysko. Wiosłuje skośnymi skrzydłami zajadle, a zwrotnie. W pierwszej chwili krzyczę że sowa, jednak zwinność w chaosie i sylwetka szybko wyprowadzają mnie z błędu. Ptak robi nam slalom przed reflektorami, i z gracją przysiada na szosie. Teraz wiem, choć nadal niedowierzam, toż to lelek! Ptasi unikat, kozodojem dawniej zwany. Tajemniczy, owiany legendami i mitami zabobonów, przerażający, a skuteczny łowca ciem. Taka nocna jaskółka. Jego paszcza rozwiera się niczym u rekina, przyozdobiona takimi jakby wąsikami. Terkotam szczęściem i opowiadam o ptaku. Ten siedzi przez kilka minut, dzięki czemu mamy możliwość przyjrzeć mu się z lornetki. Dawniej uważano, że lelki tymi szerokimi dziobiszczami przysysały się do wymion kóz, podpijając w ten sposób mleko. Wydaje się, że nieuczciwi pasterze, znaleźli sobie ‘’ptaka ofiarnego’’, który często pojawiał się przy bydle, gdzie było dużo owadów do łowów. Kamuflaż z piór ma idealny. Dopasowany do kory i liści. Nie sposób wypatrzeć go gdy usiądzie i zamknie oczy. A zwykle siada ‘’w poprzek’’ przypominając co najwyżej z daleka zgrubienie pnia. Gniazda też nie buduje jako takiego, wygrzebuje misterny dołek, w którym jakoś udaje mu się wyprowadzić lęg. Podczas niepogody zapada w rodzaj hibernacji, spowalniając czynności życiowe aby przetrwać chłód czy słotę, kiedy owady nie latają. Wdzięczny jestem za niego. Ale mamy szczęście! Po dokładnym obejrzeniu podrywa się w milczeniu, i znika w ciemnościach nocy. Jakby chciał każdemu z nas się pokazać w swoim kunszcie. Obserwuję ptaki i wyprawiam się na nie od bardzo dawna, sięgając czasów dzieciństwa. A lelka widziałem dziś po raz trzeci w życiu. Mimo zmęczenia, towarzyszy nam radość z pojawienia się tego gościa. Trudno wymarzyć mi było sobie milszy i bardziej zaskakujący koniec wyprawy. Przypomniały mi się słowa od Drzew, gdy pytałem o to jak zwierzęta zareagują na nasze wspólne wędrówki;
‘’Gdzie kilku spotyka się, by w Ciszy Serca celebrować Świętość Natury. Ci którzy przychodzą do nas aby podziwiać, dziękować, poznawać. Dla nich wydarzą się cuda’’
Wędrówka miała miejsce podczas księżycowych podróży do świata przyrody. A może już wystarczy czytania? Może na Ciebie właśnie pora? Jeśli czujesz w duszy pęd do podobnej przygody, napisz do mnie na mail:
czeremcha27@wp.pl
I zapytaj o dzień swojej wyprawy. Razem wymaszerujemy naszą wędrowną opowieść. Do zobaczenia w lesie!