Pierwiośnie w olchowym gaiku. Gdy gasną ostatnie przymrozki.

Przedwiośnie ogłosiły szpaki. Wygwizdały je długo oczekiwaną, tęskną i pamiętaną nutą. Po prostu, z początkiem lutego nagle zacząłem je tu i ówdzie słyszeć. Choć świat Szeptów Kniei to głównie małe zalesione fragmenty zakrzaczeń śródpolnych, niepozorne kępy zarośli, kryją w sobie iście biebrzańskie widoki. Woda błyszczy się w prześwitach. Rozlewa wstęgi, tworzy kałuże, sączące strumyki i niedostępne moczary. Poległe drzewa zwieszają się jak szlabany szlabany, formy, mosty, wymuszają na wędrowcach głębokie ukłony podziwu, aby się pod nimi przedostać. Efekt pracy bobrów i wichur. Ścięte sztywno zwierciadła wodne, przenikają się ze strużkami płynnych cieków, odbijających ciepłe promienie w milionach tańczących migotów. Jakby duch pierwiośnia i zima zasnęły razem pod jedną kołdrą.


Ilekroć zaglądam w takie zagubione miejsca, nie mogę wyjść z podziwu. Jak niewiele trzeba przestrzeni, aby przyroda rozgościła się w panowaniu z całą mocą swoich twórczych procesów. Znam ten fragment od dawna. Odwiedzałem go niegdyś niemal co drugi dzień, poznając jego najskrytsze tajemnice, spędzając księżycowe nocki, odkrywając rzadkie gatunki ptasich wędrowców – bekasiki. Tu właśnie uczyłem się przyrody, obserwacji, doskonaliłem w tropieniu, sztuce podchodu i zasiadki. Ogrom wspomnień dojrzewa z każdym krokiem…

Obecnie rzadko tu zaglądam, choć chciałbym często. Zwierzęta przyniosły na swych grzbietach kleszcze, lub nastąpił jakiś cykl – jest ich tu naprawdę dużo, i trzeba bardzo uważać. Mimo, że przez kilkanaście lat nie widziałem ani nie złapałem na ubranie żadnego. Miejsce jakby broniło się i mówiło: ‘’Teraz tutaj nikogo. Potrzebuję czasu, i aby nikt nie zaglądał. Dajcie mi spokój…’’ – Zaś kleszcze stoją na straży tej prośby. Tak odczytuję przesłanie tej przestrzeni.

Przez lata, na niewielkim kawałku wielkości może dwóch boisk piłkarskich działo się dużo. Dla cichego tropiciela i wytrawnego obserwatora to świątynia ostoi. Tylko mało kto o tym wie. Ot, kępa krzaków w polu. A w niej – rodzina bobrów i dzików osiedlona. Saren stada i gęsi przelotne. Jastrząb, myszołów, bażant, zając, nory borsucze i lisie, kuna, a nawet jelenie się trafiają przychodzące z odległego lasu. Żurawie i sowy. Pod wodą ślimaki zatoczki, a i ryb gatunki ktoś mi wspomniał miejscowy z dawnych opowieści, z czasów gdy poziom wody utrzymywał się stale. Ale to już lat temu, 40…



Tylko wierzby próchniejące, rosochate w rozrostach uwalniają jeszcze pokłady obrazów żywych – ginących, wnikających do duszy wędrowca. W nich małe kuropatwy wciąż śpią na miedzy, a sędziwe odyńce starzeją skryte, w podmokłych bagniskach.

Zanurzona w sercach pól enklawa, jest ich arterią niosącą pokłady żyznych nawozów, wilgoci, pożytecznych mieszkańców, osłoną przed żywiołami unoszącymi w dal życiodajną glebę. Jest pamiętnikiem niebywałego sojuszu, odkąd człowiek przybył tu z zadaniami produkcji żywności / zaopatrzenia w dostatek swego dobytku. Zespoleni w tworzeniu, każdy dla siebie. Połamane drzewa, wylewy pozimowe, plątaniny konarów i tarninowe gąszcze są jak wskazówka pracującego zegara. Jesteśmy w nim ułamkiem sekundy…















WSPARCIE i POMOC dla rozwoju bloga lub podziękowanie za chwile spędzone z czytaniem i fotografią, można przekazać poniżej. Nie tylko piszę i wędruję, ale prowadzę również działania edukacyjne i uświadamiające, spotykam z mieszkańcami, odwiedzam szkoły, placówki, biorę udział w konwentach i festiwalach, na których opowiadam o magii przyrody, jej bieżących potrzebach oraz jak ją najlepiej chronić. Możesz wesprzeć moją pracę, i sprawić, że będę mógł zdziałać więcej:

JEDNORAZOWO:

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei


Wiosenne olsy – tam, gdzie uśmiecha się życie.

Dopiero kiedy stoi tu woda, przed oczami rozlewa się olśniewające piękno. Zwierciadła mizdrzą się w błyskach, obijając widma sunących chmur i lekkie kołysy olchowych gałęzi. Ruczaj topi wspomnienia. Marzenia są tu równie żywe, jak kolory które roztacza. Nabierają odcieni, głębi, kontrastu. Tutaj, w przedsionku bagien dopiero stają się żywe.



A przecież ledwie nieśmiało, kwitną pierwsze kaczeńce. Po groblach snują się wąskie, ledwie widoczne ścieżki zwierzęce. Przesmyki, tajenka, topiel. Wykroty, gniazda, jamy, zapadliska, dziuple… Słychać ropuchy. Ptaki zbierają się w chóralne komplety. Dołączyła rokitniczka i świerszczak. Lekki chłód. Rześkość wody siłuje się z upałem. Zatopione konary wznoszą maszty, wieże, bramy do światów zaginionych. Soczysta świeżość syci się i rozkwita, żegnając wreszcie dotkliwe chłody. Błoto na przesmykach jest śliskie, rozpływa się pod stopami zostawiając smugi czarnej mazi. Drzewa sterczą na kępach, zupełnie jakby stały na paluszkach. Olcha lubi wodę. I pomyśleć, że bywały już lata, kiedy tu wszędzie można było przejść suchą nogą… Jak i bywały takie, że dróżkę w całości pochłaniała woda, po kolana głęboka. Woda, wilgoć, muł, grząść… Tu siąść tylko, i zegar zostawić na pastwę słońcu. Druga godzina, trzecia… Wtapiasz się. Para dzikich kaczek pływa tuż obok i wychodzi na ląd przyjrzeć się człowiekowi. Następny jest zając. Skąd się tu wziął? Podchodzi na raptem kilka metrów i udaje że coś je. Zwierzęta są ciekawe. Ostry jazgot szpaków przyciąga wzrok do kuny buszującej po kłodach. To chyba najbardziej energiczne zwierzę świata. Życie drgnęło, załopotało, zakrzyczało wręcz, po łagodnym bezczasie słonecznej mitręgi. Kto wie, kogo jeszcze tu skrywa? Zerknicje na fotografie. Bo czasami nie potrzeba rozwlekłych słów, a zarazem trudno mi je znalezć. Oto podmokłe olsy, z Doliny Samicy.











Mam nadzieję, Drogi Czytelniku, że ten krótki opis i fotografie przeniosły Twoją Duszę właśnie tam.. Do wiosennego olsu i w czar ptasich pieśni. Dziękuję za Twoją obecność na blogu. O tym jak często będą pojawiać się tutaj wpisy, decydujesz głównie Ty i Twoje wsparcie. Dla tych, którzy chcą podziękować za leśne słowo, lub włączyć we wspólne działania na rzecz Matki Ziemi, przygotowałem dwie platformy, gdzie można zapoznać się z tym co na co dzień robię, pomóc w realizacji wszystkich projektów, no i zgarnąć serdeczne nagrody – te są gwarantowane każdemu Darczyńcy. A zatem jak? Tutaj linki:

REGULARNIE:
https://patronite.pl/szeptykniei

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca


Twoja pomoc będzie tym, co umożliwi częstsze dzielenie się treściami z lasu oraz dopiąć pisarskie projekty w materii, czy zakupić potrzebne wyposażenie. Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej, dzielić szerzej, czy zadbać o swoje siły.


Jesienny taniec motyli. Wyprawa po Babie Lato.

Kiedy nasze stopy dotykają piasków Jesionowego Szlaku, otaczają nas w tańcu czeredy wirujących motyli. Ile ich tutaj! Dostojna rusałka admirał szybuje w piruetach muskając ramiona atłasem miękkiego pudru. Są wszędzie i wokół. Rusałki przeróżnych gatunków. Admirał, kratnik, ceik, a między nimi polatują w grupach śnieżnobiałe bielinki. Te przypominają zbłąkane płatki śniegu. Lekkość i swoboda. Z taką energią zaczyna się nasza wędrówka. Każdy krok pogłębia głęboką ciszę pustki. Nie słychać psów, aut, ludzi, ani nawet ptaków. Choć jeszcze zielono, już rozgościła się jesienna pustka. Tunel krzewów przechwytuje nadlatujące z pól podmuchy, osłaniając nas dobrodusznym kokonem. I te bezgłośne motyle wokół… Jeden z bielinków chwieje się kiepsko. Siedzi na ziemi. Niemrawo się porusza. Jego czas dobiega… Kolejny motyl podlatuje do niego i uderza z lotu, jakby chciał go stuknąć, wybudzić do życia. Kilka takich prób. Siada wręcz na nim, dotyka… To jest… takie ludzkie… Jakby troszczył się o przyjaciela. Hej, no co z Tobą, wszystko dobrze? Wstawaj, polatajmy! Tamten dalej drętwy. Obserwujemy poruszeni. Po kilkunastu próbach zrezygnowany bielinek jakby pojął – odpuszcza i leci pląsać dalej.

received_2425061674378984(1)

Dziewczyny, Bożena i Iwona są zachwycone spokojem tej trasy. Przyjechały ze śląska na ‘’wyprawę ogólną’’. Bez kierunku i presji. Są siostrami, rodzonymi. Dziś idziemy do niektórych Drzew Mocy, w miedze i na pola. Krajobraz, tak bardzo mi już ‘’opatrzony’’ je urzeka i pochłania, wołając w horyzonty. Bo nie ma pagórków, a te rozległe przestrzenie…Inność. Rozmawiamy o pięknie takich miejsc. O roli dla Przyrody jaką pełnią, i o tym jak są niedoceniane. Gęstwy rozmaitych krzewów po bokach, tu wiosną tętnią ptasie lęgi, a mali fruwacze uwijają się w furkocie przy wychowie piskląt, będąc dla okolicznych pól tym czym jest żywy środek owadobójczy. Darmowa pomoc. Tymczasem takie dróżki giną z polskiego krajobrazu, są asfaltowane, a drzewa i krzewy wycinane. Pojawia się hałas, znika życie. Człowiek w galopie swoich ‘’poważnych’’ spraw, ‘’zdążyć, zdążyć, muszę’’.  W imię ‘’rozwoju i postęp’’. Czy tędy prowadzi droga? Chętnie zabrałbym każdego decydenta i orędownika betonowego postępu, aby ukazać dziejące się tutaj sprawy. Że są ludzie, dla których takie ‘’drobnostki’’ jak cisza i przyroda są ważne. Dochodzimy do wniosku, że takie szlaki powinny mieć status chronionego dziedzictwa kulturowego. Nie powinny być przekształcane one, ani okolice, które tworzą ten poszukiwany przez wielu spokój. Niedługo cisza stanie się bezcennym dobrem luksusowym.

Z kursu odbijamy w bok, do wnętrza polnego rowku. Tam zamieszkały młode, choć ogromne już Białodrzewie. Topole Białe.  Miejsce przypomina tunel czasoprzestrzenny, osłania od wiatru, koi szumem. Tu zapomnieć się można we wszystkim. Jakby czekało przygotowane do gościny, na wysuszonym dnie spoczywa wielki kamień, w sam raz do siedzenia. Tu poddajemy się Topolowemu Oczyszczaniu. Mi po 10 minutach znacznie poprawia się nastrój. Każdy siada pod wybraną. Wszyscy łapiemy do wnętrz tą beztroskę i swobodę. Jest dużo śmiechu i luzu. Topole choć zabierają i pochłaniają całą aurę człowieka, krzywdy nie robią. Jest pewien próg, poniżej którego Topola nie ingeruje. Zabierając wszystko co nie służy, Drzewa uzdrowiły swoje leśne dzieci, wzywając je do uśmiechu, lekkości i dalszej kontemplacji dziczejącego świata wokół.

P90914-163938

Wskazuję porzucone gniazda gniazda ptasie i opowiadam o przyrodniczych sprawach jakie tu się dzieją. Bożena mówi, że ciągnie ją do Olszyn widocznych na horyzoncie. Trochę się waham, wygląda z daleka że nic szczególnego tam nie ma. Ale jeszcze nie byłem. Chętnie odwiedzę. Im jesteśmy bliżej, tym widać, że drzew porosła tutaj znacznie większa mozaika. Ogromny, czerwieniący głóg i potężna Matczyna Dzika Grusza. Jest wspaniała. Ogromna i stara. To ona nas wołała. Opiekuje się tym miejscem. Już opadaja z niej owoce. Tych kosztujemy z rosnącym apetytem. Co za zapach! Takie drzewa można pokazać za przykład wszystkim sadownikom i ogrodnikom, którzy twierdzą, że aby drzewko owocowało trzeba podcinać ‘’dzikie pędy’’, formować i prowadzić. Tych nie pielęgnuje nikt, od zawsze. Mimo to każdego roku obdarzają i zasypują dostatkiem zwierzęce życie wokół. Człowiek podcina dla wygody i z lenistwa niejako – aby łatwiej było dostać się przy zbiorze owoców. Zostawia tylko te gałęzie, które owocują. A przecież drzewo potrzebuje też gałązek bez owoców, z samymi liśćmi i odrostami, które pomagają pobierać mu więcej energii, zrobić zapasy, zmagazynować odżywcze substancje na różne życiowe wypadki. One nie osłaniają drzewa jak się powszechnie uważa, wręcz przeciwnie. I tak te dzikie, nie pielęgnowane jabłonie, grusze i śliwy na miedzach dociągają w zdrowiu setki, a ‘’pielęgnowane i prowadzone’’ przycinane drzewka w ogrodach i sadach zaczynają umierać po 20 – 30. Zbyt wyczerpane wiecznymi cięciami i ranami, które muszą bliźnić, przy niedostatku pomocnych pędów, które regularnie się im obcina. Na logikę, to nie może się kończyć inaczej. Ale potem człowiek kupuje i sadzi nowe drzewko innej odmiany i dawaj od nowa. A w świat niesie wieść, że drzewa owocowe krótko żyją…

 

received_2366050130179371

Jesienne owoce mają w sobie magazyn takiej energii, że po kilku kęsach nie głodniejesz przez wiele godzin. Promienie słońca i składniki ziemi, przesączone esencją żywiołów. I choć wokół gęsto od śladów zwierzęcych biesiadników, dziwna panuje tu cisza. Zauważamy. Obserwuję to zjawisko w tym roku szeroko. Dawniej pod takimi spadami kłębiło się od szerszeni, os i pszczół, które pasły się na rozkładających owocach całymi rojami. Zbiory były obarczone ryzykiem użądlenia. W tym roku nie było. Deptałem po mirabelkach, jabłkach, śliwkach przydrożnych gnijących, tym razem nie podnosiły się z brzęczeniem złowrogim. Może to efekt suszy, a może dzieje się…trudniej. Przytulamy się do Gruszy i wznosimy ręce w podziękowaniu.

P90914-192517
Babrzysko dzików z ubłoconym pniem.
P90914-174019
Topinambur – Słonecznik Bulwiasty, przysmak dzików.

Drzewo w zamian odkrywa nam jeszcze więcej sekretów swojego zakamarka. Niemal cały pas olszyn porosły ogromne słoneczne, żółte kwiaty. Jakiż kontrast, na ścianie zieleni. Pachną…czekoladą… To słonecznik bulwiasty. Topinambur, przysmak dzików. Wyrósł na linii rowu z babrzyskiem, miejscem gdzie czarny zwierz zażywa rześkich kąpieli błotnych. Pnie olch usmarowane zaschniętą ziemią na szaro. Pochłaniamy kolejne kilometry maszerując tam dokąd wzrok sięga. Z jesionowego szlaku zeszliśmy na pobliskie pola. Pustkowia, aż po horyzonty dalekich lasów. Macierz buraczana i brązowe połacie orki. W ogóle się nie męczymy. Babie lato jednocześnie zaczepia już chłodem, to pociąga ciepłem ku słonecznej kąpieli. Jest w sam raz. Nad nami kruki popisują się w bujającym tańcu, a ostatnie jaskółki przepływają śmigle swobodą błyskawicy. Nawet ja się dziwię, ile tętni tu życia. Tropy ogromnych jeleni – byków przecinają się ze wstążkami śladów pozstawionymi przez krzepkie dziki. Idziemy ścieżką na małej miedzy, gdzie jak słupy kierunkowe prowadzą nas kępy bylicy i lebiody. Chwila przystanku i rozeznania w świecie ‘’chwastów’’. Słońce goni już szybko. Za moment pogrążymy się w podziwie zorzy zachodu, słuchając ostatnich ćwierknięć marznących trznadli.

Wieczór…

Gdy słońce gaśnie za lasem, zatrzymujemy się. Cisza w uszach podzwania milczeniem. Stajemy stopieni z łuną pasteli, na tle czerniejących gałęzi. Szlak ogarnia zmiana. Drzewom i zwierzętom znana, codzienna i swojska już od zarania. Dla nas magiczna w swym przepływie. Wypatrujemy pierwszych gwiazd. Ukryty trznadel wyćwierkuje senną zwrotkę, kłębuszki chmar mazurków które polatywały jeszcze do niedawna, utuliły się w swoim puchu wśród tarnin. Na buraczanej miedzy pasą odległe sarny. Ciemność wypełza z zakamarków dotąd nieświadomych, jakby chciała przeczesać zasoby odwagi i zaufania. Nie jest nam straszna. I ona zaprasza do dalszej wędrówki. Ukrywa, maluje i tworzy w mgnienie – zupełnie nieznany świat. Jakie tajemnice pragnie dla siebie zachować? Jesiony pogrążają się w sennej podróży po wymiarach, jeden zrzuca z chrupnięciem gałąz zwiastując odlot większego ptaka. Łoskot zaskoczenia.

Tu czerwień styka się z błękitem ubywającym, zachwytu malując opowieść. Gdzieś tam lis czujny już trakt przemierza, a dziki przebudzają w szelestach, innego zegara odczytując wskazówki. I one nasłuchują narastającej ciszy, wilgotnymi nozdrzami chłonąc wezwanie do biesiady od pełnej smakołyków Ziemi. Temperatura leci na łeb coraz niżej, wołając ziąb ku wsparciu. Wygodnie mości się zmierzch. Igraszki światłocienia. Wracamy do kwatery i robimy ponad godzinną przerwę, czekając na księżyc. Przed nami nocna wyprawa. Chcemy dziś jeszcze usłyszeć jelenie.

P90914-193137

W poszukiwaniu rykowiska. Lelek

Niekiedy po polach przenikają jak duchy, ulotne, chwiejne sylwetki. Różnią się zdecydowanie od zwierzęcych. Maszerują przed siebie, znikając w oddali horyzontu srebrzystej poświaty. To Wędrowcy. Już nie jeden samotny, a kilku. Przestrzeń się rozrasta. Coraz więcej śmiałków decyduje się spróbować swoich sił i wytrwałości w Księżycowej Podróży. Co też gna ich w noc, z mozołem kroków, w wicher, chłód, deszcze, albo przyjazne ciepło letniej świerszczowej nocy? Podążają ufnie za swoją przygodą, a może woła ich zew dzikości, chęć przypomnienia sobie w Duszy jak istniał człowiek zanim pochłonęła nas cywilizacja. Gdy zmęczenie plącze im nogi przysiadają w czuwaniu na miedzach, polnych kamieniach, pod lasem. Wtedy zamieniają się w czatowników. Sunące godziny milczącego oczekiwania na wyjście zwierza, słuchanie szelestów życia, lub szeptane rozmowy o nimże odmierzają sedno istnienia.

P90914-235444

Księżyc rozświetlił się w czystej pełni srebrnego panowania, przyroda sprzyja dziś po całości. Nie ma wiatru, chłód się wzmaga. Dobra pora do słuchania ryków. Mają dziewczyny szczęście, nie każdemu udaje się trafić taką aurę do wędrówki. Wnikamy w las krokami, zostawiając latarnika ponad gęstwą drzew. Chcę przejść główną drogą leśną po całości, jeśli jakiś jeleń gdzieś się odezwie, będzie słychać. W zeszłym roku wyprawiły słyszalne w całym lesie Misterium Mocy. W tym za dnia hałasują piłami, a nocami strzelają tam gdzie zwierzęta odzywają się najwięcej, więc słabo. Dlatego wiodę dziś zupełnie inną trasą. Szukam miejsca, gdzie znajdę jelenia, który będzie ryczał ‘tylko dla nas’. Srebrzyste refleksy mamią oczy niewprawne, udając duchy, zjawy chwiejne i strachy. Goście moi mają okazję się przekonać, jak to rzeczywiście widać. Harcująca w liściach mysz, wywołuje podskok przestrachu. Ja już po tylu latach w kniei, połowy rzeczy niejako ‘’nie słyszę’’. Nie zwracam uwagi. Są dla mnie tłem. Jak dla kogoś odgłosy miasta. Po jakimś czasie marszu docieramy do zatopionej we mgłach łąki. W nich majaczy sylwetka sarny. Że też nie jest jej zimno. Moim wędrowcom daje się ono we znaki, po niedługim czasie postoju. Obserwujemy pląsy i gęstnienie mgły, ta daje popis swoich zdolności, tkając z nicości kształty, sylwetki i zasłony. Bajeczne widowisko. Tu zamieszkała ogromniasta wierzba, nie mogę wyjść z podziwu jak jest dostojna. Wyrasta, przypominając ludzką dłoń z palcami. Bożena chce zobaczyć sarnę w nocnej lornetce, ale tamta zdążyła się gdzieś usunąć. To nic. Wiem, że nie poczuwamy tutaj, nie każdy ma taką odporność na chłód. Wracamy. Mam jeszcze kilka miejsc. A nawet wiele. Dziś widzę, dlaczego warto spędzać w przyrodzie tyle czasu, codziennie rzędu 5, 8 czy 10 godzin. Dzięki temu wiem co, gdzie, o jakich porach roku i nocy można spotkać w moim świecie. Prowadzę ‘’na sarny’’ niemal na pewnika, znając zakątek gdzie kręcą się od wieczora przez całą noc. Daleki puszczyk nawołuje tajemniczo, dodając wyprawie szczyptę tej utęsknionej magii. Wielkookie straszydło. Wreszcie wynurzamy się nad kolejną łąkę. Tu robimy przystanek, krzepiąc się gorącą ziołową herbatą. Jeszcze kilka kroków pod lasem. Przeczesuję horyzont lornetką. Jest! Stoi na polu sarna, w księżycowej poświacie osadzona. Każdy ma możliwość obejrzeć dokładnie, gdy Iwona patrzy zwierz nieco bryka. Pasie się nadal. Z głębi lasu jeden kozioł zaczyna chrypieć. Odpowiada mu drugi. A potem trzeci. Wydzierają się kilka minut, na zmianę. Dzwięk straszny i rozdzierający, gościom nieznany. Dlatego na wędrówkach czy w dzień czy nocą także uczymy się nowych rzeczy. Zamiast rykowiska, ‘’kozłowisko’’. Jeden pogłos, niski a odległy… Przeniknął idealnie między chrypnięciami. To jednak jeleń! Drugi raz dzwięku utwierdza, że tak. Szkoda, że tak daleko. Misja wykonana.

P90914-235359

Najciekawsze zdarza się niespodzianie. Wracamy już autem sunąc powoli polną drogą, docierając do granic wsi, kiedy przed światłami zaczyna wyczyniać piruety jakieś ptaszysko. Wiosłuje skośnymi skrzydłami zajadle, a zwrotnie. W pierwszej chwili krzyczę że sowa, jednak zwinność w chaosie i sylwetka szybko wyprowadzają mnie z błędu. Ptak robi nam slalom przed reflektorami, i z gracją przysiada na szosie. Teraz wiem, choć nadal niedowierzam, toż to lelek! Ptasi unikat, kozodojem dawniej zwany. Tajemniczy, owiany legendami i mitami zabobonów, przerażający, a skuteczny łowca ciem. Taka nocna jaskółka. Jego paszcza rozwiera się niczym u rekina, przyozdobiona takimi jakby wąsikami. Terkotam szczęściem i opowiadam o ptaku. Ten siedzi przez kilka minut, dzięki czemu mamy możliwość przyjrzeć mu się z lornetki. Dawniej uważano, że lelki tymi szerokimi dziobiszczami przysysały się do wymion kóz, podpijając w ten sposób mleko. Wydaje się, że nieuczciwi pasterze, znaleźli sobie ‘’ptaka ofiarnego’’, który często pojawiał się przy bydle, gdzie było dużo owadów do łowów. Kamuflaż z piór ma idealny. Dopasowany do kory i liści. Nie sposób wypatrzeć go gdy usiądzie i zamknie oczy. A zwykle siada ‘’w poprzek’’ przypominając co najwyżej z daleka zgrubienie pnia. Gniazda też nie buduje jako takiego, wygrzebuje misterny dołek, w którym jakoś udaje mu się wyprowadzić lęg. Podczas niepogody zapada w rodzaj hibernacji, spowalniając czynności życiowe aby przetrwać chłód czy słotę, kiedy owady nie latają. Wdzięczny jestem za niego. Ale mamy szczęście! Po dokładnym obejrzeniu podrywa się w milczeniu, i znika w ciemnościach nocy. Jakby chciał każdemu z nas się pokazać w swoim kunszcie. Obserwuję ptaki i wyprawiam się na nie od bardzo dawna, sięgając czasów dzieciństwa. A lelka widziałem dziś po raz trzeci w życiu. Mimo zmęczenia, towarzyszy nam radość z pojawienia się tego gościa. Trudno wymarzyć mi było sobie milszy i bardziej zaskakujący koniec wyprawy. Przypomniały mi się słowa od Drzew, gdy pytałem o to jak zwierzęta zareagują na nasze wspólne wędrówki;

‘’Gdzie kilku spotyka się, by w Ciszy Serca celebrować Świętość Natury. Ci którzy przychodzą do nas aby podziwiać, dziękować, poznawać. Dla nich wydarzą się cuda’’

Caprimulgus_europaeus

Wędrówka miała miejsce podczas księżycowych podróży do świata przyrody. A może już wystarczy czytania? Może na Ciebie właśnie pora? Jeśli czujesz w duszy pęd do podobnej przygody, napisz do mnie na mail:

czeremcha27@wp.pl

I zapytaj o dzień swojej wyprawy. Razem wymaszerujemy naszą wędrowną opowieść. Do zobaczenia w lesie!

Wakacyjne opowieści. Powitanie lata w szkole.

Bywa, że prosto spod księżyca, z krain zalanych srebrzystą poświatą pól, łąk i lasów, trafiam do szkół i przedszkoli, aby opowiedzieć o swoich kolejnych przygodach. Tak też zdarzyło się tym razem. Buszowałem akurat w najpiękniejszych zakątkach swojej okolicy, celebrując przybierającą już księżycową pełnię, obserwując jelenie, sarny i borsuki, kiedy odezwała się do mnie Ela BUczyńska, utalentowana malarka i dekoratorka mieszkań z Galeria Pozytywna – Piękne obrazy i wnętrza, Elżbieta Buczyńska. Z pytaniem, czy nie odwiedziłbym dzieci z opowieścią w szkole, do której uczęszcza jej córka. Powiem Wam, że w pierwszej chwili nie do końca mi to ‘’pasowało’’ no bo tu księżyc, widoki, mgły, zwierzęta, żal wyrywać się z takiego świata! Ale pojechałem, i jak się okazało, nie żałowałem ani trochę. Mazurska natura ugościła mnie spełnieniem wielu przyrodniczych marzeń, o których nawet już, gdzieś tam zapomniałem, że je posiadam. Pomyślałem też, że początek wakacji i końcówka roku szkolnego, to świetny czas, by o wielu ważnych sprawach opowiedzieć. Za chwilę dzieci ruszą na kolonie, wycieczki, wczasy, może pod namioty i w lasy, a tam na pewno spotkają się z różnymi sytuacjami wkraczając w dojrzewającą lęgowo i rozrodczo przestrzeń zwierząt. Inne będą buszowały po swoich ogrodach i na działkach. Szybko więc ubogaciłem i przystosowałem swoją prezentację o bardziej aktualne na sezon treści. Do szkoły pojechaliśmy rankiem…

64549481_466138347522552_8659450699270062080_n

Tu już wakacyjne pustki. Trochę problemów z zainstalowaniem sprzętu. Więcej niż zwykle. Okazało się, że nie mój laptop nie posiada jakiegoś tam odpowiedniego wejścia, aby połączyć go z tablicą multimedialną. Opcja zastępcza, puścić z drugiego laptopa, ale wtedy nie będzie dzwięku. Improwizacja! Wpadam ostatecznie na taki pomysł – z jednego komputera puszczam prezentację dzięki czemu mamy obraz, a Ela z drugiego klika to samo, i mamy jednocześnie głos.Jakoś udaje się to zgrać.

Pora trafia trochę nie najlepsza. Dzieci są już myślami w domach, bo przecież ostatnia lekcja w tym roku szkolnym. Mimo to, udaje się rozbudzić zainteresowanie. Ale nie to jest aż tak ważne. Zauważyłem jedną ciekawą rzecz. Zawsze, podczas spotkań z ludzmi trafiają się 1-3 osoby, co do których mam wrażenie, że jestem tam specjalnie dla nich. Że tylko do nich przyjechałem. Nie umiem tego wyjaśnić. Tak zdarzyło się podczas Owocowego Festiwalu. Pamiętam jednego pana, który po występie podszedł do mnie i powiedział ‘’Nie wiedziałem po co tu jadę, czułem że muszę. Teraz wiem, że miałem przyjechać do Ciebie’’.
Jedna z dziewczynek zadaje mnóstwo pytań, widać, że bardzo się interesuje wszystkim. Inny chłopak pyta, kiedy znów przyjadę. I wiem, że dla nich głównie tu dziś jestem. Trochę jakby się ‘’spowiadam’’ w tych opowieściach. Dlaczego kiedyś nie przepadałem szczególnie za sarnami? Mówię o swoich ‘’wędrownych zasadach’’ pierwszeństwa dla zwierząt. A z sarnami było tak, że były i trafiają się wszędzie. I często. Nie chcąc im przeszkadzać, musiałem albo czekać w bezruchu, lub mocno nadkładać drogi. Uważałem, że te płochliwe zwierzęta nic ciekawego pokazać nie mogą. Przeczytałem przecież na ich temat wszystko, co można było. Aż pewnego dnia…

64305385_374690860065959_2708286212262592512_n

Byłem świadkiem takiej sceny. Do polnego zagajnika z dwóch stron, zmierzają właśnie sarny. Była to wczesna jesień. Zwierzęta zbliżając się do kępy zadrzewienia, już z daleka się słyszą. Kiedy z szelestem pokonują pas krzaków i trzcin, wreszcie stają naprzeciw siebie. Tu dzieje się… Coś. Co raz na zawsze zmieniło moje podejście do płowych wędrowców. Dwie grupki, z których na przód wychodzą kozioł i koza. Zbliżają się do siebie. Już, już, są ‘’łeb w łeb’’. Chwila wzajemnego wąchania. Ale mam wrażenie, że dobrze się rozpoznają. Wtedy on… Liże jej szyję i przy uchu. Po pyszczku. Ocierają się szyjami, jak dawni przyjaciele, którzy spotkali się po jakimś czasie rozłąki. Zupełnie jak przytulający się na powitanie ludzie! Widzę, jak bardzo oboje się cieszą. Za chwilę krótka gonitwa i kilka bryków w suchej trawie. Radość! Po czym zaczynają wspólnie jeść zielone, razem z resztą stadka. Od tamtej pory zacząłem poświęcać sarnom więcej cichej uwagi, odkrywając jeszcze ciekawsze zachowania. Nie mam wątpliwości, że zwierzęta znają się wzajemnie i potrafią okazywać sobie czułość. Tęsknią, a nawet zakochują się. Są tak podobne do nas…

Odgłosy z kniei, puszczy, pól i łąk. Ptaki i zwierzęta. Przesłuchujemy wiele. Piskliwe zawołania czajek i ”czyrkania” kuropatwy. Dlaczego te niegdyś pospolite ptaki zagrzebują się w śniegu? Zimowe wycia lisów. Pohukiwanie dudka. Przy każdym zwierzęciu jakieś ciekawostki. Czym żywi się piękny dudek i dlaczego lepiej nie próbować szukać jego gniazdka? Wesoło biegająca pliszka siwa – aż taki z niej wyrafinowany i skuteczny łowca owadów? Jakie sztuczki dla własnej obrony stosuje zaskroniec? Kunszt kojącego śpiewu słowika zasiewa ciszę. Wrzaski żurawi nad rozlewiskiem – ożywienie. Co to tak trąbi? Jak najlepiej i gdzie je obserwować? Jakich zasad przestrzegać, by zwierzętom nie przeszkadzać? Dziś kładę nacisk na inne rzeczy. Dlaczego nie należy dotykać i zabierać młodej sarenki, a tylko jak najszybciej się oddalić? Jaką krzywdę zrobiliśmy zwierzętom, gdyby zabrać je ‘’na wychowanie’’? Bo przecież tylko wygląda na porzuconą, a matka jest gdzieś w okolicy i odwiedza ją kilka razy dziennie aby nakarmić, w pierwszych dniach życia. Wkrótce będą przemieszczać się razem. Co to są podloty? Jak ptasi rodzice opiekują się młodymi, które opuszczają gniazdo, nie umiejąc jeszcze w pełni latać? Dlaczego takich ptaków nie wolno zabierać ani ‘’ratować’’? A kiedy pomagać się powinno? Skupiamy się też na specyficznych enklawach natury, jakimi są ogrody, w których też można przecież pomóc różnym zwierzętom na wiele sposobów. Tym samym pomóc sobie, przyrodzie i mieć bardziej kolorowy, brzęczący i ciekawy ogródek. Tak zwane Hotele dla Owadów i ich mieszkańcy rozbudzają zainteresowanie. Czy skorek zwany potocznie szczypawicą może być grozny? Jak zbudować taki domek? Jakich materiałów użyć, aby zapewnić bezpieczne zimowisko konkretnym gatunkom owadów? Komu pomagamy? Kto to jest Złotook? Co będzie najlepsze dla biedronek? W jakich materiałach najlepiej zadomowią się miniaturowe, ‘’udające osę’’ kolibry, czyli bzygi? A gdzie dobrze poczują się pszczoły samotnice i trzmiele? Dlaczego warto pomagać nietoperzom, i zawieszać dla nich budki? Jak one polują, i postrzegają swoje ofiary? Czy prawdziwą jest bzdura, że wplątują się we włosy? Tu mówię, dlaczego tak lubię podczas wędrówek czy czuwania, kiedy nietoperze fruwają wokół mojej głowy. I ile komarów potrafią złowić w ciągu nocy. Jak to możliwe, że włochata ćma ‘’słyszy’’ polującego nietoperza, i jakie stosuje strategie obronne? Upały dają się we znaki nie tylko nam, ssakom i ptakom. Pokazuję jak w bardzo prosty sposób zrobić w ogrodzie poidło dla pszczół, z dowolnej miski i garści keramzytu.

Potem przychodzi czas na moje ulubione bobry. Opowiadam o ich rubasznych zachowaniach, jakie udało mi się podpatrzeć. Ich urok to jedno, lecz ciekawsze jak ten niezwykły architekt pomaga nam oszczędzać wodę i chroni przed skutkami zmian klimatu? Dlaczego nie wolno niszczyć ich tam, które działają jak naturalny filtr? Jak bobry chronią różnorodność biologiczną i pomagają znacznie rzadszym gatunkom zwierząt? Jak ich obecność sprzyja nam wszystkim, a przede wszystkim rolnictwu? Mam mnóstwo zdjęć ze swych okolic, dokumentujących pozytywne działania bobra, które pokazuję.

64988120_471964730217304_4621916729310707712_n
Gawęda o rykowisku jeleni wraz z ich mocarnymi odgłosami, które nagrałem, przenosi w świat pierwotnej puszczy, budzi wspomnienia i dreszcze.

Lisy i wilki. Niespodziana dyskusja o drapieżnikach robi się ciekawa. Wspólnie, po kolei obalamy wiele mitów na temat tych pożytecznych i potrzebnych w naturze zwierząt. Z pomocą przychodzi nauka i jej dane. Bo przecież lis żywi się w głównej mierze gryzoniami. Jest to przewaga w jego diecie, szacowana, zależnie od okresu i dostępności na 70 do 90 kilku %, z wszystkiego pokarmu jaki chwyta. Ciężko oszacować, o ile taka lisia rodzina mieszkająca w stogu, zwiększa rolnikowi wydajność plonów w okolicy. Bo przecież gdyby nie one – dojrzewającym ziarnem zajmą się chętnie myszy i norniki. Zjada też duże ilości padliny oczyszczając lasy i pola, chroniąc nas przed potencjalnymi epidemiami. Złodziej kur? A wilk, który pochwyci owcę z pastwiska? Staram się wyjaśnić motywy działania drapieżników. Jak to jest w świecie przyrody, gdzie od każdego dnia, gdy jesteś wilkiem czy lisem zależy Twoje przetrwanie. A każde zwierzę, gdy tylko może oszczędza siły i zdobywa pożywienie w jak najprostszy sposób. Nie jest świadome, że to czyjaś własność. Posługuję się wtedy takim przykładem. Wyobraz sobie, że idziesz, wędrujesz po lasach, głodny, już nieco zmęczony, niepewny jutra. Nagle – cud. Przed Tobą na ścieżce wyrasta ciepły, parujący, ulubiony posiłek. Pytanie, co robisz jeśli wiesz, że i jutro możesz niczego nie znaleźć – zastanawiasz się czyje to i czy wolno, czy korzystasz z okazji i zjadasz? I wiadomym staje się, że wilk nie czyha na nas ani nasz dobytek – w końcu od blisko 100 lat w europie nie zanotowano przypadku ataku tego zwierzęcia na człowieka. Ma zakodowany paniczny strach przed nami. Wspominam jak to było, kiedy spotkałem je w Kampinosie. Wracam też opowieścią do sprytnego hodowcy drobiu z moich okolic, który za jednym pomysłem rozwiązał problem lisów i jastrzębi łaszących się na jego kury. Postawił drewniany kurnik. Wokół niego, rozpostarł na metalowych prętach jakąś zieloną, gęstą siatkę. W ten sposób jastrząb przestał stanowić problem. Ale co z lisem, który nadal mógł się podkopać? To rozwiązało się jeszcze prościej. Razem z kurkami w tym ogrodzeniu zamieszkał na dzień wiejski piesek, który ptakom nic złego nie robił. A lisa gnał. Pies miał tu sporo przestrzeni dla siebie. Po jednej próbie lis nie odważył się więcej podchodów, wiedząc że stadko cały czas jest pilnowane pod opieką czujnego psa. A człowiek po raz wtóry pokazał, że w pełni zasługuje na miano którym tak ochoczo się tytułuje – Istota Rozumna. I przy odrobinie użycia tych zasobów umysłu, oraz chęci można pokojowo rozwiązać wiele człowieka z przyrodą ‘’spraw spornych’’.

Mazurskie łąki i jeziora przywitały mnie już pierwszego dnia leśną obfitością. Tym więcej jest co opowiadać. Bo przecież to wszystko dzieje się tuż na tyłach domostw moich małych słuchaczy. Ślady łosia na piasku i derkacze skrzypiące w trawach. Jelenie wychodzące na wilgotne łąki. Wystarczy usiąść wieczorem wygodnie na snopku siana… Latające, pocieszne słonki ze swym tajemniczym ‘’chrumkaniem’’. Guniaki czerwczyki, sezonowe chrząszcze brzęczące złowrogo niczym szerszenie. Kormorany i ryby w czystych jeziorach, które można obserwować godzinami. Pójdźki i Puszczyki urągające ciszy po nocach. Oglądamy kilka filmów, użyczonych mi na takie okazje przez znajomego Przyrodnika. Kąpiące się łosie i potyczki jeleni. Baraszkująca kuna. Ptaki pluskające się w sadzawkach. Daniel brykający wiosenną radością życia. Swobodny taniec żurawia, i rodzina dzików mażąca się w błocie. Sójka sadząca dęby. Zwierzęta dobierające się do kamery! Tu znów kolejne wspomnienia letnich i zimowych spotkań z łosiami, dzikami… o tych drugich szczególnie uwielbiam mówić. Bo nie sposób wyrazić jak mądre to zwierzęta, rodzinne i zmienne w charakterach. Swego czasu znałem poszczególne dziki w swojej okolicy, które rozróżniałem po kształcie ciała, zachowaniach i odgłosach. Po dwóch godzinach czas nam kończyć – wreszcie ruszyć i poznawać wszystko to, czego dowiedzieli się na prezentacji. Pożegnanie bardzo miło. Dzieci wręczają mi dyplom z podziękowaniem od nauczycieli i dyrekcji. Ktoś pyta, kiedy znów przyjadę. Jeden z chłopców tak bardzo się zaciekawił. A ja mam nadzieję, że ta ciekawość zakiełkuje i wyda owoce. Może któreś z nich poprosi rodziców o atlas lub przyrodniczą książkę. Może w którymś ogrodzie zawiśnie owadzie schronienie, lub pojawi się najprostsze poidło. A kolejny nieporadny napotkany podlot zostanie z rodzicami, ucząc się pełni ptasiego żywota na wolności.

🐼 Dziękuję bardzo za ten cudowny czas, moim małym cierpliwych słuchaczom, nauczycielom za okazaną pomoc techniczną i możliwość podzielenia się cząstką siebie  A jeśli macie ochotę, abym zajrzał i do Waszej szkoły, śmiało pytać można  Pod koniec września, po rykowisku będę już pełen wrażeń, opowieści i gotów 🐗

64694778_423770964875160_9036887915526881280_n

Dzieci wręczyły mi dyplom z podziękowaniem od nich, Dyrekcji i Nauczycieli. Wyjątkowa pamiątka, już wisi w moim pokoju 🙂

64904222_2443285705902341_3100117349986992128_n

Księżycowe Kwiaty. Pełnia czujnych jeleni.

Dawno nie było tak pięknej pogody. Za dnia ciepło i niebiesko, a nocą… delikatny chłód, jasny księżyc i kryształowa widoczność. Szczęście nocnego wędrowca. Wyprawy stały się coraz dłuższe. Powinienem wiele pisać, a tymczasem nie mogę wysiedzieć w domu. Ruszam zwykle około godziny 16-17, a wracam po 3 nad ranem. I tak przez kilka dni. Być w przyrodzie tyle czasu…to dostrzegać więcej. Aksamitne kwiaty żółtej złoci i mniszka kulą się z zimna i ciemności przy nadejściu wieczoru. Zamykają. Trwa integracja z ‘’nowymi’’ sarnami na łące. I królikami. Trzeba odpowiednio czasu poświęcić, aby się do Ciebie przekonały. Choć i tak nie podejdą blisko. Wtedy pojawia się, może jeszcze nie bliskość, a coś co określiłbym mianem olewczej komitywy. Choć nie jestem tak czujny jak żuraw, i nie wrzeszczę jak sójka, mam wrażenie, że one czują się ze mną bezpieczniej. Na zasadzie, jest ‘’nasz’’ człowiek, więc inny dziś tu nie się nie czai. Wiedzą chyba, że niczego od nich nie chcę, poza tym, aby były i zachowywały się swobodnie. Ja wdzięczny i szczęśliwy, one łagodnie obojętne. Zauważyłem, że zwiększa się wtedy ich ‘’próg tolerancji’’ na obcy hałas, wywołany np. szelestem ubrania. Długo potrafią nie reagować, gdy znają jego źródło. Ot, siedzi sobie jakiś tam krasnal, wierci, ale grzeczny jest, to mu pozwolimy być z nami. Siedzimy tedy godzinami w słońcu. Ważne, aby być tu przed nimi. Wtedy, gdy wyglądają z zarośli przed wyjściem na widok, mogą się z Twoją obecnością oswoić. Dziś jednak, kiedy pojawia się pierwszy kozioł, cicho zmykam – saren mi na ostatnie dni dość. A nie chcę ich niepokoić, kiedy wylezie więcej. Czerwonym wieczorem przenoszę się do nadrzecznego łęgu, który tak obiecująco wygląda od środka. Błota, powalone drzewa, rozlewiska i tropy. Może być ciekawie.

17862548_1270716659642894_6484943921228570736_n

Bo tu natura szepcze o tym co ma w zanadrzu najpiękniejszego – nieokiełznanej dzikości. Dawne ślady wycinek ludzkich zarosły. Chram się uczynił, tylko dla zwierząt łatwy w dostępie..Takiej gimnastyki podczas krótkiego marszu jeszcze nie miałem – pochyły, skoki na kępach, zapadanie w mule, ukłony, kucanie, czołganie, wspinaczka górą przez kłody. Chcesz widoku i piękna – spoć się najpierw. Wreszcie docieram do drzewnego cmentarzyska topól i olch. Leżą już długo powalone. Idealne miejsce do obserwacji. Żaden zwierz nie będzie tu wchodził, ścieżki dotąd nie prowadzą. Widać za to doskonale. Ptasie pieśni malują ciszę muzyką. Drobni soliści. Rudzik, strzyżyk, pierwiosnek, szpaki. Nagle, myrg! Mały cień czmychnął. Przywidziało mi się? Minuty mojego bezruchu. I ukazuje się. Brązowa nornica, biega po kłodach. Śmiga jak duch. Cieszę się! Mimo, że zwierzątko małe i pospolite, nie widuję ich tak często. Do zagajnika ściągają z łąk pierwsze sarny, będą chyba się kąpać. Nieopodal lądują kaczki na nocleg. A ja czuję… że ta przestrzeń jakoś mnie stąd wyprasza. Jakby nie chciała zdradzać mi wszystkich swoich sekretów. Ból głowy… Czasem właśnie tak jest. Mają drzewa swoje powody i sprawy. Miejsce jest dla nich święte. Prawie nie odwiedzane. I tak ma pozostać. Choć spomiędzy olch spogląda już na mnie malowniczy księżyc, podejmuję powrót. To najlepszy moment. Po ciemku będzie to niemożliwe. Żegnajcie… może kiedyś będę godzien. A jeśli nie, przyjmuję.

O fizjologii wędrówek nie powinno się pisać, ale jak tu nie napisać, kiedy harcujący po łące królik zatrzymuje się i bada miejsce Twojego siusiu. A uważa się, że ten zapach szczególnie odstrasza zwierzęta. Ja mam obserwacje prawie odwrotne. Tak samo było z dzikiem i sarnami. A szarak… kica po moim śladzie w moim kierunku. Pewny siebie. Ja nieruchomo i bez oddechu. On skrobie po jakimś drewnie które się napatoczyło. Ding, hop, skik… metr przede mną wymija mnie małym łukiem, jakby był niczym więcej, niż słupem drogowym. W księżycowym srebrze widać go dobrze. Że też im nie jest zimno w tej mokrej trawie brodzić.

Ols, ten sam w którym spotkałem starego odyńca, przy księżycu cudowny jest jak baśń. Dopiero dostrzegam pełnię jego czaru. Białawe prześwity, ciche pluski nie wiadomo czego i cienie ogromnych wykrotów. Pobudzają wyobraznię. Ale nie boję się. Mam poczucie, że choćby ukazały mi się na raz wszystkie duchy tego lasu, uśmiechnąłbym się tylko. Nie potrafię zrobić kroku… przeglądam się w księżycowej wodzie. W niej zapisała się pamięć świata.

– Hej Olszyny, w bród zalane, opowiedzcie, co mi dane… 
– Cichy wędrowcze nasz witaj, o co chcesz, poproś, pytaj…

I niby wracam, a dzieje się. Na dróżce pod lasem czekała na mnie rodzinka dzików. Locha z małymi. Znów nie usłyszały rowera, a ja zdążyłem zatrzymać się w porę. I obserwuję… ‘’postęp drogowych prac leśnych’’ w wykonaniu dziczej mamy. Tak troskliwie… pomaga maluchom w samodzielnej buchcie. Tego się uczą. Błogosławię w duchu tym mądrym, pożytecznym stworzeniom. Dziękuję za to, co dla nas robią. Tak niedoceniane… tak prześladowane… A przecież bogactwo tej krótkiej chwili. To szczęście. Zostanie już ze mną na zawsze. Nigdy się nie znudzą. Chrumkające, dobrotliwe gapcie. Po chwili cała rodzinka biegnie już stronę trzcinowisk, gdzie lądują w pluskach. Przed nimi długa noc psot. Kilkanaście kroków i ukosem na polu wyłania się nowa niespodzianka. Sylwetki. Zbliżam się powoli. Pewnie to sarny. I mimo, że nie da się tu podążać najciszej, one nie reagują. Bliżej poznaję – to grupa jeleni! Zawsze ta ich wielkość… wieje majestatem. Pochylają się skubiąc roślinność na ugorze. Myślę, że działa tu trochę taki mechanizm. W swoim nocnym świecie, tak bardzo nie spodziewają się nikogo, że nie reagują na wiele bodzców. Widok – raj. Podłużne nieco łby, i dostojeństwo ruchów. Sarna porusza się śmiesznie ‘’pająkowato’’. One zachowują godność. Stoję tak długo, aż nie schodzą same do lasu. Finalnie mój powrót opóźnił się o dwie godziny. Warto było…

Drugą noc poświęcam drzewom. Pełnia Księżyca to takie ich święto, podczas którego bardzo są aktywne i emanują pełnią głębi swej uzdrawiającej energii. Las zachowuje się jak żywy. Nagłe szumy, jęki, westchnienia i trzaski w koronach. – I pełnia Wiosny przyjacielu nadeszła? Dziś z Krzesimirem chyba po raz pierwszy mówimy jednym głosem. Dziękujemy oboje Stwórcy. Za swoją znajomość i wszystko co dzięki niej się przejawiło. Przytulamy się. Nie potrafię aż wyrazić… Dokąd mnie Dąb zaprowadził? Pyta o wiele rzeczy. Lubię tak przychodzić w środku nocy. Mamy wtedy taką swobodę. Mogę mówić mu na głos i w pełni wszystko spontanicznie wyrażać. Razem zaczynamy nucić ich mruczącą Pieśń sił Ziemi. A potem, kiedy staruszek zaczyna szumieć koroną zaczynają się bose tańce intencji na pobliskim polu. Wyraża się Duch Swobody… Brzozy zaczynają kaskadą się z nas śmiać, a ja cieszę się, że mogę uczestniczyć w ich Księżycowym, wiosennym Święcie.

– Już majaczy coś dąb stary, a czeremcha czyni czary…

Goni za mną echo brzozowych dowcipów.

Enchanting fairy forest opening at night and full moon, 3d render illustration

🌙 Trzecia noc Wędrowna

Bagna zaczynają powoli wołać odgłosami maja. Już krzyczą wodniki. Przyleciały też pierwsze rokitniczki, i te paplają bełkotem swego naśladowniczego chaosu.

– Trrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr

Świerszczak – kolejny ptaszek – duch, terkocze swą wieczną, monotonną kołysankę.
W ciemnościach, czają się różne niepokoje. A to bóbr skrobie, jenot szeleści, wydra grasuje, albo zachroboczą dziki zbudzone w ostoi. Czasem przedziera się jeleń. W nozdrza wnika ciężki aromat dojrzałej wody. Chłód, ziąb, mgły, dotykają raz po raz, sprawdzając Twoją wytrwałość. Być tu – to niekiedy zmierzyć się z wszystkim, czego dotąd się bałeś. Czujny żuraw stróżuje nawet nocą. Gdy coś zbyt blisko poruszy się niewidoczne, następuje alarm. Czasem włączają się do tego lamentu kaczki i gęsi. Noc wśród rozlewisk, takim właśnie zapowiada się urokiem. Przerywana krzykami, tajemniczymi dzwiękami, toczy swój żywot, skryta od ciekawości ludzkiej. W bogactwie odgłosów, każda noc notuje w przestrzeni jedyną taką opowieść. Tu przysiądziesz o zmierzchu, a zaraz świt różowy nadchodzi. Niepamięć istnienia.
Było już po zachodzie słońca. Ptactwo sfrunęło się pożegnać. Księżycowe śpiewy drozdów, trwały w nadchodzącej ciemnicy… Wcześniej lis myszkował, a obok sarnie cienie pasą. Kuna szelesci i przeszukuje zmurszale wierzby. A bagienna magia dopiero nabiera blasku. Srebrzy się poświata. Tańczą mroki, a z nimi pojedyncze nietoperze.
Jest dużo cieplej. Widoczność kryształowa. Na odległym polu widać chwiejne, wielkie sylwetki jeleni. Zaufały ciemności. Żurawie z szumem potęgi przelatują nisko. Czasem krzyknie sowa pójdźka. Siedziałem wtedy w czatowni. Czerwony księżyc w pełni wznosił się łagodnie nad bagnem, kiedy usłyszałem delikatny szelest. Stąpnięcie. Raz, drugi. ‘’Pewnie sarny znów idą – wyjdą tędy jak wczoraj ‘’ – pomyślałem. Kiedy jednak do skrętu szyi obróciłem głowę, oczom moim ukazał się… mały płowy książę. Młody jeleń – szpicak, bo i widzę dwa podłużne widełki wystające mu z głowy. Zamieram zastygły w napięciu, bo przecież jeleń do nie przelewki, po trzykroć bardziej czujny niż sarna. Futro ma wyleniałe, zmierzwione, dopiero pewnie nakłada letnie. Naprężenie znika wnet, kiedy obserwuję, jak płowiec po prostu zaczyna żreć kwiatuszki, którymi tak się zachwycam. Widzę, jak zagarnia wargami. To cud, że mnie nie wyczuł… Jednak, często mi się tak zdarza. Brązowa sylwetka momentami rozlewa się z pniami. Zajada. W którymś momencie jego czarne oczko patrzy wprost na mnie – i albo jego mózg nie rejestruje mojego kształtu, albo ‘’jelonek’’ wie, i olewa. Ja widzę go po raz pierwszy. Ale może i on widział mnie już nie raz, podczas bosych marszów, czuwań i włóczenia się w jego świecie?

I kiedy myślałem, że cicho odszedł, wychynął jeszcze o widoku na łąkę. Tu gamoń zaregował strachem na podążającą z drugiej strony sarnę. Przeszedł ją całą, aż bezgłośnie wniknął w szuwary. I znowu nauczyłem się czegoś nowego – miałem okazję obserwować odmienny sposób poruszania się obu zwierząt, tak podobnych, a jakże inny. W sercu i duszy krzyczało jedno:

DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ…

Późnym wieczorem na pobliskie pole wjechał ciągnik. Moja irytacja narasta… Ze wszystkiego, najbardziej lubię ciszę i spokój, zwłaszcza w leśnych światach. Obserwuję dwa jelenie i sarny skubiące na łące. O dziwo – mają to gdzieś. Pasą się w najlepsze. Rolnik jezdzi i świeci. Wiem po co – trzeba w ten sposób pilnować zasiewu kukurydzy. Przed dzikami. Też logika – uprawiaj kukurydzę bez żadnej osłony, 200 metrów od trzcin i barłogów. I pewnie miej pretensje do dzików przy okazji. W tym roku pospieszyli się z tym. Ten spokój i wyrozumiałość zwierząt, przechodzi i na mnie. Skoro im nie przeszkadza, to ja mam się denerwować?

Długo pohukiwał wytrwały Puszczyk, głosząc tęsknotę i gotowość za partnerką. Z głębi lasu zachrypił kozioł – ten z kolei dawał wyraz swoim niepokojom. Do świtu jeszcze daleko..

10330510_662173047163928_6760164185671994744_n

Bohaterowie gawędy:  Świerszczak

Rokitniczka:



Zmierzch w podmokłym olsie. Stary odyniec czuwa.

Ostatnia zorza wieczoru powoli dogasa, malując bagienną topiel odbiciami lustrzanej czerwieni. Ols o zmierzchu. Jeśli magia kiedykolwiek istniała, to z pewnością mieszka tutaj. Mijałem to miejsce wcześniej w pełni słońca równie oczarowany, ale teraz po prostu nie mogę się stąd ruszyć. Jak cudownie! Mam ogromne szczęście. Niegościnne wędrowcom podmokłe olszyny, wytrwale chronią przekazu swych dziejów, a stróżują im błota, muł i połacie rozlewisk. Niemal niemożliwe jest tam wejść i zwiedzać. Na zwykłe kalosze zwykle za głęboko i grząsko. Śmiałkowie mogliby próbować brodzić boso, jednak… Ostoi broni zawsze gotowa na zawołanie armia spragnionych krwi komarów i meszek. Ale teraz jest tu tak łagodnie…Końcówka marca. Środkiem biegnie wyżej położona, przejezdna dróżka, dzieląca krainę na pół. Na niej właśnie stoję. Pod wodą zielenią się gotowe do wiosennego wybuchu listki knieci błotnej i jaskrów. Toń muskają w niemym dotyku ślizgające bezgłośnie na powierzchni nartniki. Czasem aż widać maleńkie wiry. Echo uśpionego słońca przegląda w bagiennym zwierciadle. Mijają minuty, a czerwień leniwie ustępuje miejsca mieszance pomarańczy, różu i fioletu. Zlewają się w jedno. Podobnie jak ptaki, które osobną opowiadają tu baśń. Srebrne dzwoneczki rudzika podzwaniają beztrosko w postępującym mroku. Wtóruje mu strzyżyk, uwijający się w pośpiechu na wykrotach. Gwar szpaków i popisy drozda. Reszta to ledwie tłum tła, w kunszcie głównych solistów. Głucho, miękko pohukuje uszatka. Sowa ogłasza nieuchronne nadejście nocy. Stwarza nieopisany klimat. Wyobrażam siebie, jak bajecznie będzie tutaj, kiedy będą już latać nietoperze. Rzeczywiście, tu ptasie światy jakoś wyjątkowo przenikają się…Granica zatarta. Czy kiedykolwiek istniała? Wieczne przenikanie. Między drzewami cichcem wiosłuje para kaczek krzyżówek. Milczą wyjątkowo. Choć życiu niełatwo tu przetrwać, dostosowało się i wzrasta. Królują czarne olchy, wespół z dziką porzeczką. Drzewne sedno takiego miejsca. Rosną na takich jakby szczudłach, utworzonych z własnych korzeni. Takie dopasowanie pod niemal ciągle zalany teren. Nadszedłem cicho i boso, aby uwiecznić nieco zdjęć. Coś… coś mi mówiło aby wracać tędy wieczorem i zachować się jak najciszej. Słucham ptaków. Fotografuję. Pojąć nie mogę, jak to możliwe, że nie zapuściłem się tu nigdy wcześniej. Parę kroków od łąki, na której tyle nocy spędziłem. To stąd dobiegały te wszystkie pluski, fontanny i bulgoty, kiedy odważna zwierzyna przeprawiała się przez wodę, skąpana po brzuch.

P90330-183435

– Tuffffff!

Płowa torpeda przemyka za moimi plecami i ląduje z łoskotem w wodzie. Bryzg fontanny kropel. Plummmm! Ochlapuje mi twarz i ubranie. Mimo, że zaskoczony, stoję nieporuszony. A to, kozioł sarny! I skok, i skok, hen przez topiel, za nim płynie nie nadążając zmarszczona fala. Fontanny rubinowych kropelek rozpryskują się kurzawą mokrego pyłu w promieniach poświaty. Co za widok! Zastygam w zachwycie. Urzeczony. Ale zmącił. Mknie z gromkim hałasem, na moment aż zagłuszając ptasie popisy. I gdy pogłos jego wodnych skoków cichnie, burza myśli. Jak to się stało? Zaszedł mnie od tyłu? Czy był cały czas i nie usłyszał? W takich momentach umysł mój zaczyna pracować inaczej. Wszystko widzę jak w spowolnionym filmie. Jestem w stanie z pamięci odtworzyć każdy szczegół. Echo kozła jeszcze nie ucichło, kiedy w oddali dostrzegam innego zwierza. Poruszył się mocno zdecydowanym skokiem za odgłosami chlupiącej sarny. Chwilę rusza za nią, ale moment i wraca. Ten nawet nie pluśnie. Aż dziwne. Czarna, sroga sylwetka. Musiał tkwić tam od początku, obserwować, słuchać całe zajście. Dzik! Stary odyniec, tak zatopiony w swym świecie, że niemożliwie niewidoczny. Mędrzec, czujnie, nieuchwytny. Z pewnością bym nie zauważył. Niemal nieodróżnialny od wywróconych pni. Doświadczony, mądry starzec lasu. Samotnik – olbrzym, pustelnik. Choć nie jest tu nigdy sam. Dębowy druh i smakosz żołędzi. Ileż w sędziwej pamięci zapisać się musiało wspomnień, opowieści, przygód, potyczek i zdarzeń. Prastary instynkt objawiony z wiekiem prowadzi go nieomylnie przez ścieżki w mroku, bezpiecznie i z tajemnicą. Żywy pomnik Przyrody. Rzadko już widuje się takie dziki. Wypełnia mnie radość. Jesteśmy tu razem, tak blisko. Dziękuję wielkiemu dzikowi i Duchom Olszyn. Że mogę w tym wszystkim uczestniczyć. Nie zapomnę. Opiszę. Olbrzymi odyniec rusza bezgłośnie przed siebie, i z nieznacznym tylko szmerem pochłania swój żywot w bezkresie trzcin. Bożyszcze leśne, zjawa z głębin prabytu. I już jakby go nie było. Ptasia cisza. Rudzik popisuje się jeszcze, a uszatka – sowa odzywa puchato gdzieś znad bagna. Brzmi łagodnie, jakby z innego świata. Zasiewa dreszczyk mroku. Czuję, że moja dusza już wędruje w innym wymiarze. Spoglądam w górę na widoczne w ostatku wieczornej zorzy korony olch. Jakby dopiero budziły się do życia. Pradawne drzewa ochronne. O czymś szemrają. Słucham całym sobą. Z głębi ciemnego olsu nadciąga pierwszy mocny chłód…

Witaj w wieczornej gościnie, 
Przybyszu z dalekiej drogi,

Szybko Ci czas z nami minie 
Tajemnic objawią się progi

Tu dzik niespiesznie kłusuje, 
Aż woda fontanną pryska

Bezpiecznie i dobrze się czuje, 
Wilk gdzieś ślepiami rozbłyska,

Olchy wzrastają i chłoną, 
Tajemną sztukę przetrwania,

Dla Ciebie będą osłoną, 
Powiodą do samopoznania

Spójrz elfy złociste w gałęziach,
Budzą i zaczynają snuć pieśni

Opowiedzą o dawnych więziach
O sprawach, jakich się nie śni

Olchy w czas wichur zawodzą,
Bujając wśród połamańców,

Najlepiej tu sobie powodzą
Kołysząc w rytm swoich tańców

Zginają się całe w pokłonie,
Gdy szarpie, targa i wieje,

Usiądz wygodnie, posłuchaj,
Dawne powiedzą Ci dzieje,

A u nas…

Kują dzięcioły zawzięcie, 

Pomagając drzewom w spełnieniu
Mają o swej pracy pojęcie, 
Drążą ku przeznaczeniu

I strzyżyk maleńki, a śpiewny
Plądruje skrzat na wykrotach, 
Swego wszystkiego jest pewny, 
O żadnych nie słyszał kłopotach

Czasem i bóbr pluśnie z hałasem, 
Zawoła: Hej, jak się macie! 
Pomaga być zdrowym lasem,
Nasz stary, dobry przyjaciel

Współistniejemy

Bywa, że zjawia się Hurmak, 
Chrząszcz – Olchowiec tak zwany, 
Cykl życia wypełnia się syty, 
Prowadzi do wielkiej przemiany

I wielu innych co lata, 
Osiada i zjada w topieli, 
Olcha zna już szept świata 
Choć wzbrania, szczodrze podzieli

Widzimy przyczyny tych zdarzeń, 
Rozumiemy dlaczego się dzieje
Zaglądamy czasem w świat marzeń,
Zwiedzając pradawne Knieje

Mijamy z gawędą w Istnieniu 
Kołysząc wśród braci zmurszałej 
Dla nas są oni legendą, 
Świadectwem przygody wspaniałej

Wspomnieniem wołamy ich ducha, 
Gdy w sen się ułożą ostatni 
Niechaj wędrowiec posłucha, 
Żywot tu wiodły dostatni,

Nie żałuj ich

Pamięć ta nigdy nie znika, 
Wśród jaskrów, plątanin chmielu, 
Sedno już serce przenika, 
Przesłaniem będzie dla wielu

Żyjemy Wiecznie

Cichy plusk dociera do świadomości. Coś upadło do wody tuż obok. Pęk olchowych szyszeczek. Podnoszę już płacząc. Opowiedziały drzewa siebie. A na potwierdzenie – spadający znak. Często tak robią, posługując się tym co mają. Gałązka, listek, nasiono…W domu długo nie mogę zasnąć, a głowie dzwięczą olszynowe szepty. Przed oczy powracają namiętnie obrazy – pędzącej przez wodę sarny, skąpanej w deszczu kropel. Samotny odyniec, przemierzający w ciemnościach pod gwiazdami swój zatopiony świat. Prezent od magicznego, dzikiego olsu. Wrócę tam jeszcze nie raz, uhonorować w ciszy świętość ofiarowanych mi zdarzeń. Magia nadal tam mieszka. Teraz już wiem.

🌳 Olszy Czarnej, dzikowi, uszatce, i sarnie, w podziękowaniu za cudowny czas leśnego czuwania i słowa przesłania 

PS. A sowy uszatki możecie posłuchać tutaj. W sam raz aby poczuć klimat tamtego wieczoru 🙂

I do tego kryształowe dzwoneczki rudzika. Odzywał się razem z sową.

P90330-184553

P90330-110103

P90330-110120

P90330-110222

WAŻNE WIEŚCI! Dziękuję za Twoją czytelniczą obecność. To miejsce i ten projekt może istnieć dzięki wsparciu zaangażowanych czytelników. Będzie dla nas ogromną pomocą, jeśli zechcesz poświęcić chwilę dla wsparcia szeptowych zadań i przekażesz swój maleńki lub wielki wkład, w rozwój tego spokojnego miejsca. Można to zrobić poprzez funkcjonującą zbiórkę, lub bezpośrednio na konto bankowe z dopiskiem ”podziękowanie dla wędrowca”. 

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Lub PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

Wszystkiego leśnego! 

Leśne upominki. Lisie spotkanie i dzicze buchtowanie.

Dni nastały krótkie, pędzące na skrzydłach chłodu, ku zimowej ciemności mrocznej. Kiedy popołudniem zyskuję chwilę aby wybrać się w las, mam już niewiele czasu. Około dwóch godzin, zanim zupełnie się ściemni. Polna dróżka, którą zachciało mi się brnąć jako ‘’skrótem’’ przypomina raczej błotnisty tor przeszkód. Nic tu po rowerze. Zostawiam go pod opieką rozłożystej mirabelki, i dalej ruszam już polem, będącym łanem jednej zieleni. Ocean oziminy wita mnie gęstymi tropami przeróżnych zwierząt, zostawionymi po nocnych buszowaniach. Tu dziki, całkiem spora grupka z kimś większym na czele, tam jeleń, również musiał być spory sądząc po odciskach, kawałek dalej plątanina sarnich kopytek. Coś drapało zawzięcie w ziemi. Nie sposób odróżnić. Ukosem mijam polną oazę – cel wędrówek i miejsce postoju większości zwierząt przemieszczających się po swoim świecie. Tutaj kierują swoje kroki, dla bezpieczeństwa i chwili oddechu podczas podróży z żerowisk ku miejscom ukrycia i wypoczynku. Mimo, że olszynka jest gęsta, wypełniona trzcinami z wodą, z zasady nie zatrzymują się jesienią tutaj na dzienny wypoczynek. Powód jest prosty – mała powierzchnia, i otwarty dostęp z każdej strony. W razie nadejścia człowieka, trzeba by uciekać długo na widoku. Co innego latem, kiedy ostoję otacza gęsty łan kukurydzy lub rzepaku. Zwierzęta jakby były wtedy świadome, że mało komu chciałoby się tam przedzierać. Dlatego mijam zadrzewienie śmiało, bez obawy, że kogoś tam wypłoszę. Teraz tropy informują mnie, że eskapady mają miejsce głównie nocą i o świcie. A ta jest już wystarczająco długa. Dla zwierząt z jednej strony to nieco lepiej – mają więcej czasu do żerowania pod osłoną ciemności. Olszynka mieni się złotem, skąpana w promieniach odchodzącego słońca. Na chwilę przystaję zachwycając się tym widokiem. Z lewej na horyzoncie lądują kruki. Pewnie mają jakąś padlinę. Daleko, na granicy widzialności ruszają się jakieś ogromne zwierzęta, i rozsądek wyklucza sarny z tej odległości, a logika jelenie na otwartym terenie, przy takim świetle, niedaleko osad ludzkich. Chociaż, kto je tam wie?

47469022_1253100308166085_2870288689290805248_n

Od strony cienia, ziemia jest twarda i zmarznięta. Niesamowity przeskok, po kilometrze ciągłego zapadania się w rozmiękłości. Docieram do leśnej dróżki, na skraju Dębowego Szlaku. Choć rosną tu też jesiony, akacje, klony i świerki ta nazwa objawiła się najpełniej. Ale dawno mnie tu nie było. Droga ta prowadzi do zejścia nad bagno, gdzie w szuwarach kryją się torfowe ‘’oczka wodne’’, stawy i grząskie tereny bagienne. Dzicze kąpieliska i barłogi. Środek przecina rzeka, jakby arteria życia tutejszych ostoi. Przed wiekami z jej nurtem zawitały tu zimorodki, rybitwy, bobry.. Uwagę i wzrok przechwytuje mi kłębuszek czerwieni uwijający się na jesionie. Gil! Jeden z piękniejszych ptaszków. I wcale nie tak łatwo je spotkać. Na ogołoconym drzewie, wyglądają jak rumiane, puchate jabłka.

Akacjowa robinia rosnąca na skrzyżowaniu dróg leśnych, przykuwa od razu do siebie. Choć może i ‘’głupio’’ mówić, nigdy nie rozmawiałem z nimi dłużej. A ona, odkryta z nagim pniem, który odsłoniła uschnięta roślinność zielna, jakby zapraszała do kontaktu ze swoją energią. Wyrzucam sobie lekko, jak mogłem przez tyle czasu jej nie zauważyć? Jest niezwykła. Lekko zgięty pień, kończący się koroną w górze, przypomina mi szyję żyrafy. Co za zbieżne podobieństwo. Bo przecież w innych zakątkach świata, właśnie żyrafy żywią się akacjowymi liśćmi. Czuję się znużony. Mało spałem. Przykładam czoło i dłonie, do spękanego pnia. Potrzebuję chwilki skupienia i odprężenia, starając się ją poczuć. I jest co! Odbieram delikatne ciepełko, sunące w górę z rytem szczelin w korze. Zupełnie jak u dębu. To ciepło dotyka mnie bardziej i stara się przeniknąć, objąć. Wiem, że mnie bada. Nie bronię się. Zajrzyj, zobacz wszystko co chcesz. To najlepszy i najszybszy sposób poznania się z drzewem. Zamiast długich rozmów, które nie zawsze są łatwe i oczywiste – daj mu się poczuć. Słów wtedy nie trzeba. Ono wtedy wie z czym przychodzisz, co w sobie nosisz, albo – co zechcesz ukryć… Ogarnia mnie lekkie odprężenie. Czarny dzięcioł łupie brzozę obok, aż wióry lecą. Świata poza nią nie widzi. Przybywają sójki, leśni strażnicy z wrzaskiem, z daleka, alarmujący o czymś, czego stąd nie dostrzegam. Dzięcioli ”drwal” olewa ich alarm. A one, jak to sójki, na chybcika zlatują pojedynczo niżej, aby podpatrzeć nietypowy widok w ich świecie. Człowiek głową dotykający pnia drzewa. Kto to widział? Na drzewie można posiedzieć, zrobić gniazdo, spać, znaleźć w nim coś do jedzenia. Ale żeby tak? Ta konsternacja ptasia bawi mnie lekko. I choć wyczuwam akacjowe otwarcie i przyjazn, obiecuję jej wrócić za niedługo. Chcę posiedzieć chwilę nad bagnem. To takie moje Miejsce Mocy, któremu zawdzięczam wiele dobrych zmian w życiu. Po drodze mijam najbardziej gruby dąb na tym szlaku. Niższy, choć potężny i krępy. Gromiec. Wspominam chwilę, kiedy przywołał mnie, aby pokazać sekret swojej dziupli – gniazdo sikory modraszki, z gromadką młodych. Jakże mnie wtedy ucieszył, i zaskoczył. Kłaniam mu się z podziękowaniem dla tamtego momentu. Starzec odpowiada dygotami ostatków suchych liści, ja ruszam dalej.

47439825_2031833410226620_2703038226083348480_n

Z brzozowego zagajnika podnoszą się dwie sarny, i leniwie odchodzą dalej w gąszcz. Przystaję, aby ich dodatkowo nie straszyć. Latem zawsze o świcie napotykałem tu łanię jelenia. Ta też pierwsze dwa razy cofnęła się w trzciny, a potem już przyzwyczaiła do odwiedzin. Od tamtej pory mogliśmy kontemplować magię bagiennego świata razem. Choć ona, z szyją u dołu bardziej zainteresowana była ‘kontemplacją’’ soczystych traw i ziół. Ja podziwiałem mgły, i zasłuchiwałem się ptasich graniach. Nie przeszkadzaliśmy sobie, choć czasem podnosiła czujną głowę, aby zerknąć czy nadal siedzę. Teraz jest tu niemal cicho. Niemal, bo na olchach uwijają się czyżyki. Do lotu zrywa się niewidoczny dotąd, olbrzymi myszołów. Zapach mokrych traw, wzruszonej przez dziki ziemi i ten charakterystyczny aromat bagienno – torfowej wody, dopełnia pieszczoty zmysłów. Widok zrobił się inny, bo i drzewa pogubiły całe tabuny złotych liści. Ledwo myszołów znika mi z oczu, z okrzykiem startuje bażant, który w oddali przysiadł gdzieś pod kępą sitowia. Zawsze się zastanawiam, jak tak wielkie, hałaśliwe i powolne ptaki utrzymują się w środowisku naturalnym. Wróć. Środowisko może jest tu jeszcze naturalne, one nie. Bo pierwotnie nie występowały w Polsce. Większość jest wypuszczana celowo z hodowli. Mimo to, zawsze wydają mi się takie swojskie. Dzikie koguty polne. Lubię je obserwować. Grupka szczygłów przelatuje z wesołym szczebiotem, w poszukiwaniu albo noclegu, albo kolejnego łanu łopianów i ostów do ‘’opędzlowania’’. Za nimi w pogoń odrywa się z gąszczy bura strzała. Stadko nurkuje ku trzcinom. Kobuz chybia… Normalny dzień jak co dzień, w ptasiej rzeczywistości..

Tu nabieram pełnego spokoju, wewnętrznej ciszy i ukojenia. I choć nie mam ochoty się stąd ruszać, przypominam sobie o Akacji ze szlaku. Czuję, że już mnie woła. Za dużo czasu nie zostało do mroku. Jest około 15:40.

47433847_262296437795597_2487954325553283072_n

Siadam pod spękanym pniem, zasłuchując się w gwarze leśnego wieczoru. Ostro alarmują kosy. Słońce już zaszło, ale jeszcze jest widno. W niektórych miejscach budzą się do życia, nieruchome wręcz, grube słupy chłodnych mgieł. Te wyglądają jak prawdziwe duchy. Akacja rzeczywiście jest ciepła, i choć mocno wybrużdżony pień nie jest zbyt wygodny do oparcia, tętni w plecy jakimś swoim ciepłem. Zamykam oczy, starając się zasłuchać w otaczających mnie dzwiękach najbardziej jak tylko się da. Wtedy natychmiast się pokazują. Znowu. Świetliste konary i pnie rosnących widmowych drzew. Ale one są żywe. Powiększają się narastają, jakby w przyspieszonym filmie. Świetliste cuda. Zastanawiam się dlaczego się pokazują. To już trzeci lub czwarty raz. Co chcą przekazać? To jest takie niezwykłe. Dzisiaj jestem trochę w wątpliwościach, a od drzew płyną bardzo wspierające zdania. I osobiste. I jak się potem okazało, na drugi dzień, znów otrzymałem potwierdzenia działania magii lasu. Tylko wierzyć i ufać. Nie pozostaje nic innego. A Drzewa proszą, aby niczego nie pomijać w pisaniu. Ani tego co się pokazuje, tego co rzeczywiście się dzieje, i własnych odczuć i przemyśleń.

– Szepty Kniei. Powierzamy Ci swe sekrety, a Ty pomijasz. Chcesz poznawać, a się wstydzisz? Lękasz oceny innych. A to jest właśnie las, i nasz świat. Tak tu się wszystko dzieje. Nie ma przypadków.

Napełniają mnie takim zaufaniem, że postanawiam odtąd żadnego pomijania nie będzie w opowieściach. Świetliste gałęzie falują zbliżając się i rozrastając wokół, a umysł jakże chciałby wiedzieć… Może to po prostu kolejne potwierdzenie? Z zamysłu wyrywa mnie delikatnie zbliżający się szmer. Szurrr – szurrr – wędruje coraz głośniej. Cóż to być może? Przecież niedawno, chwilę temu tutaj szedłem. Zwierząt nie powinno być. Otwieram oczy w czujnym oczekiwaniu, a wzrok pada na wcale nie starego jesiona rosnącego przede mną. Tymczasem wraz z cichuteńkim szuraniem, z dróżki wyłania się tuptający lis. Jest jasnorudy i taki puchaty. Już w zimowym futerku. Idzie sobie tą drogą, jakby był u siebie. Przecież jest. Wnet spostrzega mnie i zerka ‘’spode łba’’ zdziwiony wielce. Rusza łebkiem w lewo, jakby chciał się bardziej przyjrzeć. Jest wyraznie niepocieszony. Ruda mina mówi ‘’ no i musisz tu siedzieć? O tej porze? ‘’ Mógłby mnie wyminąć na spokojnie, ale nie obdarza aż takim zaufaniem. Zamiast tego robi łagodną pętlę naprzeciw mnie, ogląda się z tym lisim wyrzutem, i drepta powoli z powrotem. Zero strachu i paniki. Dla mnie szczęście i ogromna radość. Cichy pogłos szurających niegłośnie łapek, niknie w głębi dębowego szlaku. Pojawienie się lisa odbieram jako fenomen, bo przecież posłuchałem akacjowego impulsu kiedy wezwała. Gdybym ruszył tylko 2 minuty później, nasze szlaki przecięłyby się podczas marszu, i spłoszyłbym go może mocniej. Wszystko wydarza się idealnie. Spoglądam na jesionowego młodzieńca i kojarzę coś jeszcze. Nie mam wątpliwości, że to jego czary! Najpierw pokazujące się świetliste odgałęzienia, tak samo było przecież kiedy wybrałem się na spotkanie z Orzechem. Jesiony, świetliste fantomy i spokojny lis – posłaniec ziemi. Tamten usiadł wtedy obok mnie, i towarzyszył chwilę. Coś chcą mi przekazać…

47450897_726157001089824_1775435404518883328_n

Natarczywe, powtarzające się Giiiik, giiiik!, obwieszcza mi obecność grubodzioba. Ptaszek kryje się jednak poza zasięgiem mojego wzroku, podobnie jak kosy. Nie sposób nie lubić tego gwaru, zimowego, leśnego wieczora. Choć nie do końca jest on taki, jakie pamiętam. Teraz z szumem przelatuje nade mną stado gęsi, albo w wędrówce, albo również szukają miejsca na nocleg. Trochę anomalia o tej porze roku. Tak samo jak żurawie krzyczące w czeluściach bagna na pożegnanie słońca. Hejnaliści otrąbili ostateczne nadejście wieczoru. Dla mnie to znak, że pora się ruszyć. Wobec łagodnych zim, ptaki jednak powoli odpuszczają regularne wędrówki i próbują zimować na miejscu. Często się to udaje, o ile tęgie mrozy nie dopiszą. Narastający chłód ponagla. Wrota Dębowego Szlaku mienią się pastelą różu i purpury, wskazując kierunek powrotu do ludzkiego świata pól. Tunel zachwytu… podążam nim.

Po kilkunastu krokach zmuszony jestem przystanąć. Coś odzywa się tak ‘’sążniście’’, że nie sposób ignorować dłużej. Wsłuchuję się w znajome już pufnięcia, ‘’kaszle’’ i straszne nieco bulgoty gromady dzików. Co one tu o tej porze? Zaskoczyły mnie. Jest jeszcze ciut jasno, a wiem, że ruszają za żerem zazwyczaj kiedy zupełnie się ściemni. No nic. Widocznie ostatnio spokój w lesie, skoro zrobiły się tak beztroskie. Pękają łamane gałązki, tratowane wagą czarnych cielsk. Nie widzę ich, choć muszą być zupełnie blisko. Stoję w bezruchu, wiem jak doskonały słuch posiadają. Mam nadzieję, że przejdą z którejś strony przez drogę.

– Fuuchhh, buchhhh! Jest coraz bliżej. Widzę! Ścieżką podąża młoda loszka. Idzie prosto do miejsca na którym stoję. Instynktownie rozglądam się… za jakimś drzewem. Pojawia się lekka adrenalina. Serce wali w rytm dzwon – młot. Zwykle moje spotkania z dzikami mają charakter nocny, a teraz jeszcze w blasku zorzy zachodu rozróżniam kunszt jej umaszczenia. Od spodu srebrno szara, z bardziej ciemno brązowym ku górze. Taka piękna  Reszty stadka nie widzę, ale wraz z jej pojawieniem się na widoku przestaję je słyszeć. Czyżby sama robiła tyle hałasu? Buchtuje łagodnie, prując mokre liście siłą ryja, przy którym widnieje jaśniejsza łatka. Oddycham płytko, szybko. Jest jakieś 2 metry ode mnie i zachowuje się jakbym nie istniał. Ale dziki takie właśnie są. Nieco gapciowate, pogrążone w swoim świecie zwłaszcza podczas jedzenia. Słyszę jak chrupią żołędzie w pyszczku. Wtem drga lekko i spogląda na mnie. Czujne uszy rozkładają się wachlarzem jak u słonia… Dostrzegam odcinające się pędzelki sierści jeszcze. Napięta, iście szczęśliwa chwila i decyzja ułamków sekund – spłoszy się czy nie? Wygrywa mój spokój i bezruch, bardzo już opanowany w takich momentach. Ubrany jestem na moro i szaro. W narastającym mroku nie różnię się od otoczenia. Ale zapach. Widać żołędzie i ziemia pachną jej mocniej. Wbija ryj w dół i wywraca z finezją opadłe liście. Mnie ogarnia spokój. Jeszcze krok… jest wielkości dorosłego owczarka niemieckiego. Może ciut mniejsza. Kawałek przede mną robi mały skręt i tupta ścieżką w kierunku starych dębów, do kolejnych ławic obfitości gorzkawych żołędzi. Taki prezent na koniec spaceru! Dawno dość nie widziałem dzika tak wyraznie i z takiego bliska. Uff! Dziękuję jej za pojawienie się na mym szlaku. Dębowym szlaku tajemnic, życia i szczodrych Drzew.

Aktywność dzików, to dla mnie znak, że nie ma tu już coś zostawać dłużej. I nie dlatego, że się ich boję. Swoje zobaczyłem, i z uśmiechem przeżyłem. Tyle mi wystarczy. W ciemności i tak za wiele bym nie zobaczył. Wzajemny szacunek. Ja swój wyrażam im poprzez pozostawienie ich pory aktywności w spokoju leśnego świata. Każdy ma tutaj swoją właściwą chwilę.

Kiedy staję po zachodzie słońca na polu pod lasem, horyzont oświetla mi różowo – żółta poświata. Zwrócony twarzą do leśnych braci, dziękuję im za wszystkie cuda, jakie podczas krótkiego przecież wypadu zaistniały między mną a nimi. I już się wzruszam. Czym sobie zasłużyłem na takie dary? Ten bliski lis to już bogactwo, a jeszcze to i tamto… Kłaniam się do ziemi, w podziękowaniu za przeżyte chwile i bogate widoki ofiarowane. Drzewa wiedzą i czują co we mnie. I za każdym razem, mam wrażenie, że dzieje się więcej i głębiej. Smukłe sosny odpowiadają widocznym jeszcze drżeniem zielonych wierzchołków. Jakby machały na pożegnanie. Ja pozostaję już po raz któryś w błogim zdumieniu, a w duszy zapisały się kolejne najpiękniejsze chwile z doświadczeń tego wcielenia 

Kiedy jelenie psocą, lis harcuje.

Poranek objawił się w podmuchach zimnej wichury. Jakby chciał ocucić leniwe puchate życia drzemiące jeszcze w zakamarkach gałęzi, dziuplach sędziwych i resztkach wiszących gniazd dających już niewiele schronienia. Choć świt budził nieprzyjemnym chłodem, w zwierzęcym świecie nie ma leniuchowania. Z brzaskiem trzeba zadbać o podstawowe sprawy – jedne spieszą do legowisk i barłogów po nocnych ucztach, inne korzystają jeszcze z niemrawości świata, zapychając żołądki przed dziennym spoczynkiem. Noc minęła przyjemniej. Ubywający księżyc przebijający się przez zasłonę kłębiastych chmur, mlecznym rozbłyskiem co i raz posrebrzał polną pustkę. Wiatr tańcował. Siedziałem właśnie pod opieką samotnego klonu, w oczekiwaniu na daleki przemarsz wędrujących tutaj zwierząt. Drzewo szemra wręcz szalenie, raz po raz sypiąc kaskadami liści. Jesień wyśpiewuje swój zaczarowany sonet. Mimo, że księżyc raz po raz znika, widoczność jest dobra. Decyduję się ruszyć, zanim całkowicie zamarznę. Tylko kawałeczek, ale zawsze się człowiek rozgrzeje. Wędruję w kierunku olchowego zadrzewienia, jakie majaczy się na horyzoncie. Tam, pod opieką wierzb i jesionów, w takiej mieszanej ‘’olszynce’’ lubią zatrzymywać się na postój różne zwierzaki. Zwłaszcza, że w środku jest bagienko.

mystical-forest-wallpaper-2048x1152-mystic-resolution-hd-4k-wallpapers

Po drodze mijam ogrom tropów. Odcisnęły się pięknie w napuchniętej ziemi, po całonocnych deszczach. Lisy, zając, sarny, jelenie, dziki. Kogóż tu nie było! Aż mi nieswojo lekko, bo mam świadomość, że o tej porze to ich czas i ich świat. A przeszkadzać im nie chcę. Przemieszczam się tylko dlatego, że siedząc tam właśnie będę osłonięty od wiatru i będzie jakoś znośniej. Tymczasem…

Coś dostrzegam. Kawałek za olszynami, fikają jakieś sylwetki. Nie uciekają. Tylko… jakoś tak dziwnie się zachowują. Wypatrzeć na polu zwierzę podczas nocnego spaceru, nie jest wcale trudno, jeśli mamy księżyc, nawet gdy kryje się w chmurach. I tak rozjaśnia. Najlepiej patrzeć cały czas na horyzont, wtedy jest spora szansa, że dostrzeżesz z daleka sarnę, jelenia lub dzika, zanim one usłyszą Ciebie. I tak też właśnie teraz się dzieje. Przykucam natychmiast. Po to, aby widzieć wyraźniej – od spodu i na tle nieba. Szybko rozpoznaję kilka jeleni. Ale co one do wszystkich bobrów tam wyprawiają? Biegają pod zagajnikiem, jakby dostały kręćka. Mam szczęście. Dostrzegłem je, zanim zostałem usłyszany. Cichutko kładę się na ziemi, aby obserwować nietypowe zjawisko…

Zabawa. A one gonią się…z liśćmi. Pewnie pierwsza jesień w życiu niektórych z nich. I dziecięce psoty. Po najedzeniu, w pełnym oswojeniu już ze zjawiskiem, tegoroczne cielęta wzięło na brykanie. Choć widzę, że większe też sobie używają. Jeden tylko stoi nieruchomo. Pewnie czuwa nad resztą. Klony osiadłe na skraju zagajnika, sypią co i raz salwami burych listków. Wyobrażam sobie szelest, choć z tej odległości nie słyszę. Wtedy zaczynają się ganiać. Zupełnie jak pieski. Bryk, skok, kawałek szalonego galopu, zwrot! Jeden znika mi z oczu raptem. Gamoń wyłożył się plackiem na śliskiej ziemi, z tego całego rozpędu. Jestem zachwycony i oczarowany, ale nie do końca zdziwiony. Jakie to cudowne   Takie wybryki i radość życia widziałem już u saren i bażantów, i właśnie im też wtedy towarzyszyły liście. Kogut trzepotał skrzydłami, a kurki biegały tu i tam, jakby zacieszały się powodowanym w ten sposób szelestem. Tym tu widać pogoda nie dokucza tak jak mnie. Póki co, nie pójdę pod zagajnik. Kładę plecak pod brodę i czekam…

wallpaper2you_69939

Ledwo dostrzegam, jak z olszyn w pole wypełza jeszcze coś. Niewielka smuga. Lis! Idzie prosto na nie. Z jednej strony nie rozumiem manewru – chce je wkurzyć? Albo jest tak ufny w śmigłość swych łap, i znajomość terenu. Nieopodal zakrzaczony rów. Bariera bezpieczeństwa. Jeden z jeleni ni to z gruchy, rusza z brawurą na sznurującego przy ziemi mikitę. Dzika szarża. A sio! Pognał! A lisury już nie widzę. Pojawienie się lisiego płomienia, wytrąca całe towarzystwo z harcującego nastroju. Teraz stoją. Podjadły rzepaku i cóż… czuję, że wreszcie ich pora. Dochodzi 5 rano. Nie mylę się. Koczujące sylwetki, powoli zmierzają w kierunku rozległego lasu. I sam nie wiesz, czy to może sen? Płowe zjawy, zachwyt cichego wędrowca…W ciemności kwili nieznany mi odgłos. Przypomina ptaka. Musiały go spłoszyć.

Świt dziś nie ozłocił majestatu w promieniach bladego słońca. Czas to jeszcze burych wichur i wybuchających znienacka deszczów. Sikorzy lud, pierwszy wita zawołaniami kolejny dzień swoich zmagań. Sarny łączą się w pierwsze zimowe grupy. Na razie po kilka sztuk. Momentami drą ciszę na strzępy ochrypłe wrzaski czupurnych sójek. Cudaczne bażanty, dziarskimi okrzykami dają zew swojego istnienia. Wiewiórki z uporem dopieszczają kunszt skrytych gniazd, i czynią ostatnie zapasy przed zimowym lenistwem. Na skrzydłach nieujarzmionego wiatru, w tańcu z magią kolorowych liści, w cieple serca układa się on. Czuję jak rozpływa się wewnątrz i przenika swą radością, mimo dojmującego zimna. Jesienny oddech Leśnej Mocy 

original_red-magic-a-red-painting-with-red-deer-at-dawn