Pieśni lodu i słońca. Szepty Kniei w Wielkopolskim Parku Narodowym

Świt nad jeziorem wieszczą złociste smugi wypływające promieniami z ponad koron drzew i nawoływania rozbudzonych sikorek. Iskry wżynają się klinem w taflę. Rozsypują milionami snopów jak brokat. Pieczętują świetliste wzory poranka. Na moment. Zda się próbują przeniknąć do głębin toni, stopić lodowy pancerz. To jeszcze nie ten czas. Lód jest szary, pełen miękko ulanych wygłębień. Taką postać przybiera, kiedy przychodzi nagła odwilż, którą wspierają obfite opady śniegu z deszczem. Potem mróz dojrzewał, potężniał, rósł w siłę i czary czynił. Jego ozdoby przeniknęły poza horyzont wyobrażeń. Z tafli patrzą na nas zdumione oczy, nijak niewiadomo stworzone, gdzie indziej rozlewają pozawijane ramiona ‘’pajączków’’. Przypominają komórki neuronów. Może podczas tej nocy zawieruch, tańczyły tutaj duchy dawnych topielców? Te oczy…Dziwadła ze snów. Jakież energie pracowały i siliły się tutaj, tworząc te cudaczne zbiorowiska?





Maleńki jesienny liść, jakąż łagodą zwykle znany, leży teraz pokryty igłami wzorzystych szpil. I jego mróz przemienił. Wyciągnął resztki wilgoci z cienkiej jak papier treści, i w zimowy diament zaklął. Czar będzie trzymał, dopóty i on (ziąb) władał krainą będzie.

Przy brzegu szuwary szeleszczą w tańce, wtórując szalejącej zimnicy. Gdzieniegdzie lód jest cienki, widać prostokątną obróbkę. Podobno dzielni śmiałkowie przychodzą tutaj zanurzyć się pod wodą, nurkując w zdrowiu i krzepie. Ślady bosych stóp na śniegu, opowiadają wspomnienia tych zdarzeń.

Mróz podążał za tropami nieuchwytnych zwierząt. Szedł uparcie i tropił, rozpaćkane ślady skuwając w twardziel zimowej pamiątki. Podczas wigilijnej odwilży, zwierzęta wchodziły na jezioro. Wędrowały po brzegach. Może szukały dostępu do wody. Żadne nie odważyło się iść na przełaj.





Puchate ogony białych lisów. Leżą i wyłaniają się. Napikowany igłami szron, pokrył wystające z wody konary, gałęzie i pnie. Te oddały mu daninę wilgoci, pokrywając się gęstniejącym kożuchem. Na jednym siedzi jakieś ptaszysko. Dostrzegam z niewielkiej odległości. Tkwił nieruchomo. Ptak podlatuje ociężale i osiada z trudem na trzcinowej wysepce. Nie ucieka dalej. To myszołów. Nie ma zdobyczy. Nie siedział na padlinie. Obserwuje nas. I ja wiem. To była trudna dla niego noc. Prawdopodobnie poprzedniego dnia, nie udało mu się upolować niczego. Kolejna będzie ostatnią, a może nawet nie dotrwa. Taki już los drapieżców. Każde nieudane polowanie, może być w tym trudnym okresie, ostatnim. Ptaki zdążyły też ‘’odwyknąć’’ od zimowych warunków. Znajdywałem kiedyś takie w całości zamrożone krogulce i kanie, na swoich ostatnich posterunkach. Tu śmierć przychodzi jak sen. Jest nierzeczywista równie jak bajkowe wzory wyszklone spod dłuta Dziada Mroza. Dotyka swym chłodem wszystkich przez czas jej panowania.



W krokach pokory i szacunku dla odwiecznych Praw Kniei… omijamy zmęczonego ptaka szerokim łukiem, odbijając daleko na lód. Każdy kolejny zryw do lotu, to dla niego utrata resztek cennego ciepła. Ktoś inny się nim pożywi, a może chwyci ‘’kęs ratujący życie’’. Lis, sroka, kuna, leśny gryzoń o ironio? Za parę dni odwilż. Może dotrwasz, Myszołowie?

Pochyła wierzba nad taflą lodu, gnie się wytrwale już dziesięciolecia. Jest olbrzymia. Pra – Matka wierzbowego rodu, pamięta chyba wielką wędrówkę głazów i początki jeziora. Przybyła tu z wodą i wiatrem. Jezioro nieubłagalnie wysycha. Drzewo jakby próbowało swym cielskiem, powstrzymać nieunikniony proces, ochronić ostoję życia. O szarym świcie i wieczorami, odwiedzają ją ludzie – kapturnicy. Powierzają wierzbie sekrety i opowieści. Ona w zamian zabiera ich ból. Daleko pod pniem, dostrzegam jedną z ciemnych sylwetek. Nie podchodzę bliżej.



~ Pieśni Słońca i Lodu. Wielkopolski Park Narodowy. Jezioro Jarosławieckie



🙏 WAŻNE WIEŚCI: Wciąż można wspierać moją pracę przez portal PATRONITE oraz POMAGAM, i swobodnie korzystać z dostępnych tam nagród: wygrać całodniowy warsztat przyrodniczy dla rodziny, skorzystać z leśnej konsultacji, otrzymać osobiste przesłanie od Drzew Mocy i wiele innych. Aby taka opowieść jak ta mogła powstać, potrzeba mi spędzić zwykle kilka godzin w terenie na mrozie, a potem drugie pół dnia przy komputerze, aby zdjęcia poddać obróbce i coś napisać. Blog Szepty Kniei i wszystkie moje działania (pisanie, wyjazdy w Polskę, odwiedziny w szkołach, projekty literackie,) utrzymywane i rozwijane są jedynie z darowizn, do których kiedy mogę, dokładam to co sam zarobię na swoich warsztatach. Wszystkie zawarte na blogu informacje o drzewach, energiach, i relaksujące historie które wspierają swoim przekazem, są dostępne darmowo dla każdego z Was. Tak było i pozostanie, gdyż z serca dzielę się tym, co swobodnie przez mnie przepływa.

Abym jednak sam mógł to wszystko robić, proszę o regularne wsparcie dla spraw bloga. Nie wołam o wiele. Żeby móc płynnie działać, wystarczy te 3 – 5zł miesięcznie przekazywane na PATRONITE przez większą liczbę osób, choć oczywiście można wspomóc i za więcej. Dla Ciebie to pewnie nieodczuwalny w skali miesiąca grosz, dla mnie ogromna pomoc. Twojej uważności, opiece i wrażliwości pozostawiam poniżej sposoby, gdzie możesz przekazać jakieś podziękowanie za czas spędzony z tą historią, lub zapoznasz się z projektami i tym co zamierzam za ofiarowane środki zrobić co od lat robię:

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE (co miesiąc):
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ BEZPOŚREDNIO na konto:
PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

✅ PAYPALL ( dla tych co zza granicy)
czeremcha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, który pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, i dzielić z Wami słowami tych opowieści ❤

Wielkopolska pod śniegiem. Na szlaku tropów

Ostatnio dochodzę do wniosku, że moja Dusza to nie tylko niezła pisarka, ale i zdolna fotografka 😛 Chyba? Widzieć świat jej oczami, to zachwycać się detalami. Liściem dębowym na śniegu, i nasionami olch rozsypanych przez czyżyki. Gwiazdką wyrzezbioną mrozem, i wzorami szronu na gałęziach. Czapami śnieżnego puchu na przysypanych konarach.



Choć las wydaje się martwy, głuchy, jakby śpiący w przeczekaniu, to właśnie chyba teraz można spotkać najwięcej śladów obecności dzikich zwierząt. Wystarczyła tylko doba, aby pola zaroiły się wstęgami tropów, wszechobecnymi śladami zwierzęcych marszrut. To była ruchliwa noc, wędrowna. Jak dobrze, że nie dotarłem tutaj wczoraj pózną nocą, trochę z powodu nieprzejezdnych dróg. Dziś podziwiam sznury stempli. Idąc po takim nocnym tropie, można dotrzeć do takiego zwierzęcia, znaleźć jego kryjówkę, zaskoczyć jak śpi. Ale po co… Oznaki rycia, grzebania, drapania, gryzienia są świadectwem żerowych trudów, jakie podjęte zostały ubiegłej nocy. Wszystko chce dostać się do gleby. Rozedrzeć powłokę ziarnistej, utwardzonej mrozem śnieżyny. Tam czeka chłodny kęs i tli się życie. Gromady saren, jeleni i dzików ramię w ramię, kopyto w kopyto, łeb w łeb, przeczesują zasypane zagony, gdy już wydostaną się z lasów. Temperatura spada. Trzeba nasycić się szybko, aby ciało produkowało ożywcze ciepło. Trochę gorzej mają mięsożercy. Choć w śniegu zdobycz tropi się łatwo, trzeba zjeść więcej niż normalnie aby się ogrzać, a każda nieudana próba podchodu / polowania, może być tą ostatnią.

Zgniłożółte łodygi wymiętych badyli i resztki zmiętych traw, szronią się w słońcu.



Wszystko spowija nieprzemijający migot jasnych iskier. Kto widział, ten wie. Mróz lodowatą łapą głaszcze i historie swoje na gałęziach zostawia. Pysznią się na nich wyostrzone, szaro-białe wzory, litery, symbole, runy i znaki. Abecadło zimy. Można z niego czytać, jak postępowało ochłodzenie i ile było w otoczeniu wilgoci. Szron dotyka wszystkiego, tak jak i szkieł lornetki, która po godzinie staje się niezdatna do użytku. Trzeba przyznać, że malowaniem nie dorówna mu żaden artysta. Wzory są niepowtarzalne, unikalnym zapisem połączenia temperatury, wody i obiektu w czasie. Można tu przyjść tylko dla tych malowideł. Na te kilka dni Knieja staje się czytelną księga, w której pozornym śnie, zapisują się barwne stronnice życia.

Lód na rowach i w zalewach olszynowych jest jeszcze świeży. Dzieło mrozu dojrzewa dopiero. Trzeszczy ostrzegawczo pod butem. Jestem już jednak na tyle lekki, że pozwala mi po sobie chodzić. Puch, zaspy, biały dywan, oddech arktyki.

Dusza frunie obok i się cieszy. Zerka przez gałęzie na słońce, i chwyta słoneczne promienie. Wplata je w fotografie. Nurkuje pod czapami zasp. Podpowiada jak robić zdjęcia. Idę przez ols, a potem łąką, skąd wyjdę na pola robiąc pętlę. Ruch bardzo dobrze rozgrzewa. Dostałem nowe ocieplane kalesony, i czas sprawdzić jak sprawują się w terenie. A sprawdzają się super. Ciepło z takiego marszu starcza na jakieś 20 – 25 minut zasiadki na ambonie. Potem znów trzeba się ruszyć na rozgrzewkę. Taka to specyfika zimowych wypraw.





Po zachodzie słońca, czuć jak temperatura spada jeszcze o kilka stopni, a ziąb rośnie w siłę. Tu na polach, panuje pani Zimnica. Śnieg pod stopami trzeszczy i chrypi, informując zwierzęta o mojej obecności w promieniu pół kilometra. Jakże inaczej niż wczoraj, kiedy był mokry i wodnisty. Można zapomnieć o podchodzie.

Jeszcze jedna zasiadka w odległej ambonie na skraju bagna. Tu jest zacisznie, pod osłoną krzewów i drzew. Ohh, jak dobrze usiąść i dać ulatniać się ciepłu… Do któregoś momentu to ulga. Znieruchomiały jak skuty lodem świat wokół, słucham. Cisza. Nagle eksplozja stłumionego huku. Pod jakimś zwierzęciem zarwał się lód. Kilka trzasków. Nic takiego. Słuchając tutaj w porę zostanę poinformowany o nadchodzących gościach. Po chwili się ukazuje. Sprawcą jest nieporadna sarna. Wyskakuje na łąkę, i zerkając ostrożnie, wietrząc, podąża ku ścianie lasu. Mam swoją chwilę radości.

Kiedy niebo rozpala się migotami roziskrzonych gwiazd, ostatni czatownicy wychodzą z Puszczy. Ci co bardziej krzepcy, siedzą wytrwale na ambonach, drzewach, lub zagrzebani w stogach słomy aż do północy i dalej. Tak bardzo chcą być obecni, w tym co dzieje się w kniei. Poczuć zmagania zwierząt. Scalić z esencją zimowego Ducha. Stać się częścią opowieści…



_______________________________________________
_______________________________________________

🍁 WAŻNE WIEŚCI: To starsze opowiadanie z 2022 roku, które zamieszczam tu z poślizgiem. Obecnie wszystkie moje nowe teksty i drzewne przesłania  znajdziesz już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie  PRZYJACIELE KNIEI.  Publikuję tam najnowsze opowiadania, fotografie, opisuję swoje przygody i staram się najlepszą treścią uhonorować osoby mnie wspierające. Jeśli masz ochotę to czytać i przeżywać razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa jest płatna – działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty z grupy w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko w niej.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy.

Z serca dziękuję, że każdego dnia budujemy zaangażowaną społeczność wrażliwych, leśnych Dusz, co pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, zaopiekować zwierzakami na wędrówkach i dzielić z Wami słowami tych opowieśc
i
❤

Poniżej więcej zdjęć z zimowej wyprawy:

























Pierwiośnie. Odwilż i roztopy. Czas w zawieszeniu.

Ostatnie lody tajają jeszcze długo. Zmarzlina zapuściła korzenie głęboko. Trzyma się ziemi – początku życia. Drży przed słońcem, kurcząc się w malejącym z każdą godziną bastionie chłodu. Lód ze mną rozmawia. Trzeszczy i skrzypi, ostrzegawczo. Skarży się. Jęczy pod naciskiem butów. Kruchość. Biedaku… Gdzie indziej milczy hardą twardością. Pozwalam mu żeby mnie prowadził. W zaniżeniach formują się krystaliczne kałuże, w których toną olchowe szyszeczki. Barwią toń odcieniami brązu.



Ols skuty bielą jeszcze, lada dzień napełni się wodą. Zalśnią ruczaje i zwierciadła. Wilgoć wchłonie się powoli, zasilając korzenie i bulwy wiosennych kwiatów. Pączki na drzewach zgrubiały i zmiękły, jakby zrzuciły zimowe kożuchy. One już muszą to czuć… Idę ostrożnie, choć pewnie, czując jak podeszwy lepią się do lodowatej mazi. Wciąż rozmarza. Resztki śniegów przetrwały jeszcze w zagłębieniach rowów i zaniżonych bagiennych ostępów. Sikory podzwaniają rytmicznie, z pól przez podszyt przebijają się odległe, nużące zwrotki trznadli i potrzeszczy. Na wiciach wierzbowych, kołyszą się płoche, żywe, barwne – skrzydlate kunszta szczygłów. Wtem głośne, melodyjne ‘’Siiiiiiuuuuiiiiiiiiiiit’’ osadza mnie w marszu zdumieniem. Przyleciały pierwsze szpaki! To już? Powroty.

Wieczorami widoczność spada. Temperatura osiada, szybuje w dół, jakby chciała zachować na momenty, rozpadające się z trzaskiem, lodowe okowy. Siwe pasma pary unoszą się niemrawo nad łąkami. To one niewidzialnymi dłońmi oślepiają szklane oczy lornetki. Rozgwieżdżone, granatowe noce już nie zasypiają pod echem odrętwienia. Barwią je niekończące się nawoływania wędrownych stad dzikich gęsi. Z pól co i raz dolatują dziarskie, donośne trąby przelotnych żurawi. Tam zasypiają. Iść polami trzeba wtedy bardzo ostrożnie, aby ptaków niespodzianie nie spłoszyć.

Pierwiośnie!



Dziękuję za Twoją wizytę na blogu 🙂 Mam nadzieję, że czas spędzony z tymi słowami, sprawił Ci trochę relaksu i pozwolił…powędrować. Możesz podziękować mi symbolicznie, wspierając ogrom pisarskich projektów i włączyć do naszych wspólnych działań przez PATRONITE.  Może właśnie Twój gest zadecyduje o powstaniu kolejnych książek? W linku znajdziesz szczegółowe cele i wgląd na co przeznaczane będą Twoje środki. Pomoc możesz przekazać łatwo, szybko i prosto na kilka sposobów:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

BEZPOŚREDNIO:

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”Darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

ZZA GRANICY – PAYPALL – czeremcha27@wp.pl / jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na wspólne warsztaty i wędrówki.

Z serca dziękuję za każdy dar który pozwala mi zrobić więcej, tworzyć, docierać dalej, i dzielić się z Tobą leśnym słowem ❤

Trzy noce zimowej włóczęgi. Diamentowe żniwa czatowników.

Gdy wkraczam do lasu, już zmierzcha. W pośpiechu opuszczają go ostatni spacerowicze. Dobra pora. Jest pochmurno i mrozno. Wiatr wreszcie ucichł, wytracił złowieszczy impet przenikającej śmierci. Tęgi chłód. Teraz będziemy tu sami… Tylko ja, zmrok i przemierzające gąszcza wilki. A może?

Sarny już krzątają się na polach. Zaczyna wieczorny ruch. Idę drogą szeleszcząc ubraniem niemało, ale one pozostają zajęte swoimi sprawami. Zimą zmieniają się reguły. Zwierzęta chcąc oszczędzać cenną energię ciepła na mrozie, niechętnie podejmują ucieczkę, niepotrzebny wysiłek. Skracają dystans. Sarny wiedzą. Dopóki człowiek jest na swoim szlaku i nie wchodzi na pole, nie ma co się płoszyć. To też złoty czas dla obserwatorów i czatowników. Ci wyczekują godzinami w swoich szałasach, leżą z lornetkami na zmrożonym śniegu, wysiadują wysoko na drzewach. Jestem tu taki jedyny na okolicę, choć nie ostatni. Choć wciąż marzę, aby pewnego dnia spotkać kogoś takiego podczas wędrówki, i wymienić wieści jak z druhem. Ciekawe jak by to było?

– Witaj! Co słychać na czatowisku?

Dobry wieczór! Onegdaj przeszła tędy chmara jeleni. Orgia tropów. Chadzają szlakiem przez wodopój. Trzy byki i dziesięć łań. Wyobraża pan sobie, w tak wąskim przesmyku gąszczy tyle zwierząt? Chcę dziś zobaczyć jak piją na postoju. Jeszcze ponad dwie godziny! Oznaczyłem ostatnio porę ich wyjścia z ostoi siedząc tam ooo, na tamtym drzewie w oddali. Teraz czekam.


Wiem, że podobnymi ‘’maniakami’’ bywają fotografowie, polujący na własne zachwyty i wspaniałe ujęcia. Tych zdarza mi się spotkać. Dla mnie też są takimi czatownikami. Często bardziej wytrwałymi niż ja. Dla kogoś z boku, to wszystko mogą wydawać się dziwactwa. Ale potem człowiek lubi zachwycić się leśnym zdjęciem w mediach społecznościowych, czy kawałkiem dobrej opowieści. To wymaga właśnie takiej pracy.

Ostatnie szare pasma świateł zimowego dnia. Schodzę nad zamarzniętą rzekę. Połacie lodu, na który nie odważę się wejść. Zamarznięte jest tylko z wierzchu, a pod spodem woda wartko płynie, wyśpiewując pieśń ostrzeżenia. Lód w takich warunkach jest kruchy, nawet jeśli mróz utrzymuje się długo. I zwłaszcza kiedy majstrują bobry. Tu stoję długo, wsłuchany w szum kaskady. Jej pluskot zaburza czas. To jak cisza i hałas jednocześnie, ale ten szelest nurtu jest ciszą. Nie odezwie się żaden dzwięk. Woda pochłania go w swoje odmęty. Szarość wypełza, ściele się powłoką  gęstniejącej otuliny. Białe milczenie śniegu i tropy zagadek, ciągną się sznurami przez las. Tam już waham się wkroczyć. Nie ze strachu. Z szacunku. Widzę sarny przemykające ścieżką, te zatrzymują się na środku drogi. Pokazują mi w całości. Lornetka 8×42 sprawdza się jeszcze w zmierzchu. To był dobry wybór na dziś. Ich płoche sylwetki znikają wśród drzew. Dziękuję.



W czatowni jest dziś przyjemnie i ciepło. Bo ucichły północne wichry, potęgujące przenikanie mrozu. Staram się zawsze kombinować tak, aby do ambony iść dłuższy kawałek, żeby w środku zasiąść rozgrzanym. Ostatnio knieja sprzyja. Jakby się mną opiekowała i wspierała w zdrowieniu. Nie muszę wcale długo zasiadać, by działy się piękne rzeczy. Lisie misterium ucichło. Nie słyszę skoleń i poszczekiwań. Albo już wybrzmiało, albo zima zmusiła lisy aby jednak zająć się sprawami przetrwania. Okno ambony przypomina szeroki, plazmowy telewizor. Tak się właśnie tu czuję. Jak w kinie, i wolę siedzieć tutaj czekając co też przede mną samo się wyreżyseruje. Wracam pamięcią do wspomnień z różnych pór roku. Do jesiennych kwiczołów i kruków, do zajęcy bawiących się latem, szelestów po skoszonym zbożu, chaotycznych tańcach nietoperzy w czerwieni gasnącej zorzy, i lisa co w pysku niósł kilkudniowe kozlę sarny, które upuścił na mój widok. I wszystko tutaj. Nieustający, barwny, zmienny, jedyny żywy film przyrodniczy, którego jesteś uczestnikiem. Z nostalgii wyrywa mnie kotłowanina, chrobot i rechoty. Słyszę mimo czapki – uszatki i owinięcia głowy szalikiem. Z boku wynurzają się dziki! Wysypują ordynarnie pędzącą gromadą, toczą jak głazy przez morze bieli. Jest cała rodzina, osiem sztuk. Biegną dziarsko po śniegu, zderzając się i wyprzedzając. Po swojemu o czymś gaworzą. Ile to hałasu, wdarło się z nimi na pole! Ale jest on harmonią. Widok jak z baśni, i przywołuje tęsknoty. Budzi wzruszenia. Obserwuję lornetką, sycąc oczy niespodzianym prezentem. Lornetka szybko paruje i zatraca widzenie, trzeba umieć ją odpowiednio trzymać w takich warunkach. Zdumienie, bo przecież jest tak wcześnie. W pamięci, a w domu w notesie zapisuję godzinę o jakiej wyszły i miejsce obserwacji. 18:30. Zawsze to jakaś wskazówka, gdybym chciał zabrać kogoś z sobą na wyprawę. Choć same dziki bywają nieprzewidywalne jeśli chodzi o miejsce i porę pojawiania się. Gdy ich tęgie sylwetki grupują się w oddali na kukurydzisku, schodzę z czatowni. Puszczyk pohukuje z przestrogą. Albo zaproszeniem. Sowy zaczynają już gody. Dziś lepszego widoku nie napotkam – można wracać.

Drugi wieczór zasiadki

Idę przez pola, robiąc sobie skrót na przełaj. Słońce już zachodzi, choć w ostatnim momencie nadciągnęły chmury. Nie zobaczę więc sceny zachodu, na którą specjalnie się wybrałem. Ostatnio uwielbiam zachody słońca. Stać i patrzeć jak czerwona kula znika za horyzontem, i jak świat się przemienia. Jak pełzają wokół tajemnice. Nie było łatwo się tu dostać. Zaspy na polach i lód na drogach sprawiły, że poczułem się jak akrobata cyrkowy. Składak sprawdza się świetnie również taką porą. Na każdym innym rowerze zaliczyłbym już kilkanaście wywrotek, tu natychmiast zeskakuję z siodełka na obie nogi gdy tylko tracę równowagę, nawet jak rower jest już wpół przechylony. Wdzięczność za ten wybór duszy. Swoją drogą skąd one znają się na rowerach?

Po krótkim obchodzie ‘’na rozgrzewkę’’ zasadzam się w czatowni. Można o niej powiedzieć, że jest kolebką wielu moich opowieści. Dobrze tu o każdej porze roku, bo stanowisko wtopione jest w las olszynowy z widokiem na łąki, a za nimi pola. Pierwsze pojawiają się zające. Wybiegają na śnieg trzy, co zaraz powoduje w mojej głowie zgrzyt, bo przecież one zmagają się z zimą samotnie. Cóż to za uroczystość? Lornetka rozwiewa wątpliwości – to króliki. Krótsze uszy i inna sylwetka. Tak łatwo się pomylić – palnąć gafę w opowieści. Króliki muszą być w dobrym nastroju, bo poganiają się wzajemnie i trochę odpędzają. Teraz widzę w jaki sposób powstają te pomieszane plątaniny tropów, jakie oglądam w dzień. Rzeczywiście wyglądają potem tak, jakby królik był pijany, albo tańczył. I zastanawia się człowiek jak to możliwe, aby w ciągu jednej nocy tyle nakluczyć, tyle razy zmienić skoki swego baletu. Od królików odrywa mnie ciemna plama szybująca prędko wprost na moje okienko. Sowa! Musiała mnie usłyszeć. One zawsze sprawdzają. Szybko rozpoznaję puszczyka, który zatacza krąg i robi kolejny podlot. Gdy już myślę że wleci wprost do ambony, ptak wyhamowuje i opada z szelestem na darń. Zduszony pisk uderza subtelnie w ucho. Złapał mysz! Puszczyk po prostu poluje. Obserwuję teraz z zaciekawieniem, czy odważy się zaatakować króliki, bo warunki trudne, ale nic takiego się nie dzieje. Uszaki nie interesują sowy. Mogę obserwować jak bezgłośnie szybuje nad połoniną bieli. Wszędzie na horyzontach snują się sarny. Co za wieczór!



Kiedy wracam, zerkam lornetką na widoczne już gwiazdy. Co za wspaniałość. Lorneta pokazuje ich tyle, ile nigdy nie widziało się w życiu. Dziwne uczucie, kiedy masz świadomość, że widzisz je przez cały swój żywot, a one mogą już dawno nie istnieć. Czuję się jakbym zaglądał do wnętrza wszechświata, a to przecież nie jest nawet przedsionek. Zmarznięty śnieg skrzypi upiornie. Można zapomnieć o jakimkolwiek podchodzie.

Trzecia noc włóczęgi

Dziś króluje mróz. Niebo rozgwieździło się brylantami iskier. Uwielbiam takie noce. Właśnie zimą, przy największym mrozie, gwiazdy lśnią najmocniej… W planach dość krótki marsz z ewentualnie jeszcze krótszą zasiadką. Na jesionowym szlaku cisza z pustką się mości. Coś tam na mnie czeka. Ubieram się warstwami, ‘’bez żartów’’, odkąd ciało upomniało się o ciepło i opiekę. Aby je sobie zapewnić, wpadam na różne pomysły. A więc dół to 3 razy lekkie bawełniane kalesony. Na nie przychodzą szorty / krótkie spodenki, one ocieplą tyłek. Teraz pora na spodnie x4, dresowe, luzne, różnej faktury. Jednak taki ubiór niewiele da przy 18 stopniowym mrozie, przynajmniej dla mnie. Na 3x kaleson i 4x spodni, przychodzą grube, ocieplane, dawniej pewnie narciarskie. Ledwo je nakładam. ‘’Góra’’ to na przemian koszulki bawełniane, 3-4, w tym dwie z krótkim rękawem aby była dodatkowa warstwa dla ramion. To początek. Potem przychodzi gruby wełniany sweter, zapinana bluza, wreszcie polar, na końcu kurtka, na tyle szeroka aby takiego bałwana zapiąć. Śmiejcie się dalej: Pod spodnie na miejsce kolan wkładam puchate skarpety które pełnią rolę ocieplaczy podczas jazdy rowerem, a pod ‘’tył’’ miękkie czapki. Tak ubrany…  Zostawiam rower na polu i idę. Ślisko. To chyba pierwszy raz, kiedy oglądam Jesionowy Szlak zimą. Nie spotykam żadnych zwierząt. Jakby nie było tu niczego dla mnie… Po krótkim czasie odzywają się ramiona. No co jest?? Znowu wraca? Dieta zachowana i takie tam, oczyszczania ziołowe trwają co dzień. Kłuje. A to jednak, chłód. Skupiam się na tych ramionach i faktycznie – mimo ubioru, przebił się tam jakoś. Szybki ‘’skan ciała’’ wszędzie ciepło, tylko tam nie. Niech już będzie lato…Rozmawiam z ciałem i przepraszam. Że nie dopatrzyłem tego, nie przewidziałem. Mówię do siebie z troską: ‘’Ale zobacz, jak było zimno w kolana, od razu wdrożyłem sposób, zaopiekowałem się Tobą’’. Idziemy teraz na krótko, króciutko…To też dla zdrowia. Nie można cały czas siedzieć w domu przecież. Poniesiesz?

Ból ustaje, choć nie wiem czy to zasługa wcześniejszej butelki wody z kurkumą, kardamonem i imbirem, wypitej jeszcze w domu. Momentami przystaję i obserwuję gwiazdy. Na polach pusto. Szkła lornetki wnet zamarzają. Staje się bezużyteczna. Uległa siłom natury. Ciało woła by wracać. Nie pomaga mu szybki marsz na rozgrzewkę. Mróz jest zbyt wielki. Dziś notują największy spadek temperatur, o czym wtedy jeszcze nie wiem. Gdy oglądam się potem w domu, ja też cały ‘’lśnię’’ – na spodniach, rowerze, plecaku, widnieją smugi srebrzystego szronu. Może to gwiezdny pył? Przy kominku znika…

Dziękuję za Twoją wizytę na blogu! Mam nadzieję, że czas spędzony z tą historią, sprawił Ci trochę relaksu 🙂 Możesz podziękować mi za moją pracę, wspierając ogrom pisarskich projektów i włączyć do naszych wspólnych działań przez PATRONITE.  Może właśnie Twój gest zadecyduje o powstaniu kolejnych książek? W linku znajdziesz szczegółowe cele i wgląd na co przeznaczane będą Twoje środki. Pomoc możesz przekazać łatwo, szybko i prosto na kilka sposobów:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

BEZPOŚREDNIO:

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”Darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

ZZA GRANICY – PAYPALL – czeremcha27@wp.pl / jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na wspólne warsztaty i wędrówki.

Z serca dziękuję za każdy dar który pozwala mi zrobić więcej, tworzyć, docierać dalej, i dzielić się z Tobą leśnym słowem 




Na dziczym szlaku: Pułapki Żywiołów

Wędrując po trzcinowym królestwie, masz prawo poruszać się z duszą na ramieniu. Bagna zamarzają bardzo trudno, jedynie przy dużych mrozach, utrzymujących się jakiś czas. I choć różne ptasie strachy odleciały do ciepłych krajów, tu nadal straszy. Nocą bobry chroboczą tęgo, zwierzyna skrobie po lodzie, aby dostać się do wody. Śnieg paradoksalnie nie gasi pragnienia, działa wręcz odwrotnie. Zwierzęta to wiedzą. U stóp szuwarów przemykają jak cienie ptasie zjawy – może kurka wodna lub kropiatka? Widma są tak zwinne, że nie udaje mi się tego ustalić. Ktoś jednak został tu na zimę. Na cienkich gałązkach wierzb w oddali kołyszą się remizowe gniazda. Wyglądają jak wielkie puchate kapcie. Mijam poszarpane cielska wierzbowych bab. Nadgryzione bynajmniej nie zębem czasu, roztaczają dziarskie korony niczym proporce. Są w swoim żywiole. Mimo okaleczenia przez bobrowych drwali. Moczary potrafią wypłatać figla i skryć swoje niedostępne na co dzień tajemnice, nawet zimą. Skute lodem szlaki, głuche odwieczne ścieżki, na te kilka dni w roku otwierają wrota swoich sekretów. Ale uważaj! Gdzieniegdzie napotkasz parujące, nietypowe kręgi. Siwo, jakby dym leciał. Czarcie kotły? Prawią wierzbowe słuchy, że tam właśnie miesza swoje niespodzianki stary bagienny diabeł Rokita. Oparzeliska… miejsca te nie zamarzają niemal nigdy, chyba, że naprawdę przymrozi. Ale i wtedy warstwa lodu w takich miejscach jest dużo cieńsza. Omijać z daleka. Procesy gnilne jakie zachodzą gdzieś w dnie, systematycznie podgrzewają wodę w jednym miejscu. I morza trzcin, wzburzone, że śmiesz naruszyć świętą zwierzą przestrzeń, pałają niejedną przygodą. W miejscach przy łodygach gromadzi się powietrze. I o ile na toni wodnej panuje lity lód, tak przy szuwarach obłamuje się często aż po kolana. Jeśli ze szczęściem, pod spodem jest druga warstwa lodu. Jeśli nie, chlup, i można wracać do domu…

51561989_759653284402823_5833485492653391872_n

Lodowi i wodzie też nie wszędzie można zaufać. Są miejsca, w których nie wiadomo skąd, toczy się cieplejszy, podwodny nurt. Nie ma miejsca na gapiostwo. Zdjęta czapka i uszy w pogotowiu, na każdy podejrzany dzwięk. Otacza mnie łan zgniłożółtych sterczących łodyg. Są jak osobny las. Hałasują jak diabli. Słychać dzięki nim najmniejszy podmuch wiatru. Dusza na ramieniu. A to dlatego, że w każdej chwili, możesz wejść na śpiącego dzika. Wiem od lat, że mają tu barłogi. I mimo, że nie zapuszczam się w boczne ścieżki, z nimi nigdy nie wiadomo. A potrafią spać twardo. Razu jednego dosłownie wszedłem na takiego śpiocha. Myślicie, że było go widać? Dzicza sypialnia to osobny kunszt. Pamiętam jak ze zdziwieniem przypatrywałem się kiedyś pierwszemu w życiu barłogowi. Trzcina była pocięta równo na kawałki, jakby ktoś zrobił to nożyczkami. Zwierz użył zębów, aby sobie dogodzić. Potrafią też przykryć się od góry (nie wiem jak) i wtedy widzisz taki jakby ‘’snopek siana’’ w głębi bagna. Dawne to były czasy, jednak zdarzenie zapamiętane. O, co tu robi taka kupa trzcin? Jakby szałas ktoś ułożył. Wejdę, zobaczę…

51007050_759653404402811_5659046031581511680_n
Główny szlak rozdziela się na coraz to mniejsze ścieżki i odnogi. Tam lepiej nie zaglądać. Prowadzą zwykle do ”dziczych sypialni” – barłogów.

‘’Szałas’’ podskakuje do góry, a z niego wylatuje ogromny dzik. Frontem do mnie, chybił o jakieś 10 cm. Takiego skoku w życiu nie widziałem, ale po sekundach kamiennego przerażenia, rzucam się do ucieczki po prostu przed siebie. On już gna w drugą stronę. Słyszę jak szeleści i zastanawiam się czy pędzi za mną. Lód nie wytrzymuje tej niespodzianej galopady. Chwyta mnie zimna woda, studząc moją panikę. Wyczłapuję się i docieram do nieco rzadszego porostu. Dlatego dziś mogę napisać, że przy trzcinach są puste przestrzenie  Słyszę go, jak w oddali się kręci. Wiem, że olbrzym jest bardziej przerażony niż ja. No jakbyście się czuli, gdyby Wam nocą dzik przyszedł do łóżka? To nie pierwsze moje spotkanie, ale nigdy tak bliskie. Mam wtedy może 16 lat i zupełnie inne podejście do zwierzęcych spraw, niż obecnie. Odgłosy zbudzonej poirytowanej watahy, kręcącej się z szelestem wokół, też nie należą do przyjemnych, zwłaszcza, gdy nie masz pojęcia, gdzie tak naprawdę są.

51535094_759653421069476_3415936233816195072_n
Za to na tafli, lód trzyma lito. Jednak na bagnach, nigdy nie jest do końca bezpiecznie. Skute lodem szlaki, głuche odwieczne ścieżki, na te kilka dni w roku otwierają wrota swoich sekretów.

O każdej innej porze roku, dopóki nie nadejdą długie, ostre mrozy, miejsce jest swoistą fortecą obwarowaną błotem, mułem i szlamem i roślinnością. Zwierzęta mimo to, jakoś potrafią się tam poruszać. Latem i dopóki jest ciepło, dostępu broni dodatkowo armia komarów i meszek. Szerokie ścieżki wyznaczają pradawne przesmyki ciężkiego zwierza. Przez niego na wskroś znane, i przewędrowane. I tak powinno pozostać. Pewne sekrety zachowują swoją magię, kiedy spaja je zew, wiecznej tajemnicy 

51477511_759653827736102_8335289507188310016_n

51295980_759653944402757_6577157860185079808_n
Po lewej ”poidło” wygrzebane i utrzymywane przez zwierzęta. Jest tak często użytkowane, że niemal nie zamarza. Na zdjęciu widać doskonale bagienną ruletkę, w niektórych miejscach po lodzie można skakać, a tymczasem krok dalej…

51368212_759653704402781_8563053508385832960_n
W krainie bobra i dzika – widok.

51500064_759654084402743_5860747965068476416_n

Na szlaku do wodopoju, krzyżują się ścieżki tropów zwierzęcych wędrowców. Szepty Kniei spisują swe opowieści w śniegowym pamiętniku.

Dziękuję za Twoją wizytę na blogu. Mam nadzieję, że tych kilka zdań przyniosło Ci garść radości. Możesz podziękować mi za moją pracę, wspierając ogrom pisarskich projektów i włączyć do naszych działań przez PATRONITE. Właśnie Ty zadecydujesz o powstaniu kolejnych książek. W linku znajdziesz szczegółowe cele i wgląd na co przeznaczane będą Twoje środki. Pomoc możesz przekazać łatwo, szybko i prosto na kilka sposobów:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

BEZPOŚREDNIO:

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”Darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

ZZA GRANICY – PAYPALL – czeremcha27@wp.pl / jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na wspólne warsztaty i wędrówki.

Z serca dziękuję za każdy dar który pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, i dzielić się z Tobą leśnym słowem ❤

fdfdfdfd.jpg

Zimowa oaza

Leśne oczko wodne w głębi ostoi do jakiego docieram po 2 godzinach drogi, okazuje się zachwytem przerastać moje najśmielsze oczekiwania. Po tak długim czasie mroku chojarów, nieboskłon nagle otwiera się błękitem objawiając kolejny sekret. Niebieska kopuła wyłania się jak podarunek. Więc to jest tajemnica świerków. Dzika oaza obfitości. Tu zima zatrzymała się trochę na dłużej. Chyba nie wie, co dzieje się dalej. O ile na polach i drogach jest już rozmiękło, tutaj temperatura jest odczuwalnie kilka stopni niższa. Jakiś zaklęty kąt. Zbuchtowana ziemia kłębi się tabunem twardych grud. Dziki niezle narozrabiały. Wszystko nadal przymarznięte. Mimo to, właśnie do tego zimowego zakątka zmierzają wytrwale wszyscy mieszkańcy lasu. Powalona mocą żywiołu, ogromna stara wierzba spaja się zastygła w lodowym lustrze. Mozaika powalonych gałęzi, które sterczą wykrzyknikami kikutów w niemej skardze swojego losu. Te są uosobieniem chaosu. Dzikość maluje niepowtarzalne piękno. Ziemia i woda uczyniły siebie jednią. I właśnie na łączeniach gałęzi z lodem, błyszczy się nieco niezamarzniętej wody. Procesy gnilne drzewa robią swoje, ale dzięki temu powstają swoiste ‘’miski’’ gdzie zwierzęta mogą się napić. Matka Natura dba o swoje zwierzęce dzieci. Dostrzegam ślady jednego średniego jelenia, wszechobecnych saren i upartych dzików. W lodowej powłoce zapisała swój skamieniały trop kuna. Oczyma duszy widzę i wyobrażam sobie, jak cudownie musi być tutaj podczas pełni, gdy księżyc posrebrza zimowe zwierciadło kaskadami bladych promieni. A Ty czuwasz siedząc na powalonym drzewie, w zachwycie i niepewności co i kiedy z otchłani lasu nadejdzie.

P90208-144242

Teren opanowały olchy. I to one wyśpiewują tutaj przy najmniejszym podmuchu swoistą melodię tego skrawka. Zawodzące jęki. Rozwlekłe, straszące piski niosą się przeciągłym echem z każdym wdechem wiatru. Czarcia sonata. Ale mi nie przeszkadza. Izolowany, zaczarowany, zapomniany świat pochłania mnie w siebie, z każdym szelestem, zapachem, kolorem, przejawem kłębiącego się mimo wszystko życia. Brodawki na olchach. Jakieś dziwne grzyby. Sploty korzeni. Bębnienie dzięcioła. I wreszcie, jakby dopełnienie pojawiają się czyżyki z wesołym gwarem ptasiego zapału. Te nucą piosenkę zimy. Nie mogę się nadziwić, jak bardzo tu chłodno. Po godzinie postoju ziąb przenika już całe ciało, delikatnie wypraszając ze swej pieleszy zaginionego wędrowca. Kompozycja wilgoci i chłodu robi swoje, odbieram tak, jakbym miał wyziębione kości. Dziś nie zostanę tu na noc, choć kusi. Kto wie, co tam się jeszcze kryje. Może i łoś zbłąkany dociera? Wilk cichcem przemyka? Lis w szuwarach drzemie? Albo wiosną, legną się traszki? Olchy. Skrzypiące strażniczki. Tylko one znają najskrytsze tajniki tutejszego zwierzęcego żywota. Będą o nich nucić, po wsze czasy…

P90208-144443

P90208-144536

cddf.jpg

vvbdd.jpg

P90208-144920

Krzak.jpg
Brodawki korzeniowe, to ”olchowy wynalazek”. Umożliwia rozwój i przetrwanie, z wyprzedzeniem innych drzew. Olcha wchodzi w symbiozę z pewnymi bakteriami, dzięki którym może czerpać azot bezpośrednio z powietrza. To daje jej ogromną przewagę w ciągle podmokłym, zalewanym i niestabilnym środowisku.

P90208-144408

P90208-144935