Co się dzieje gdy wycinamy drzewa?

Pyliste smugi układają się w wyżłobione fale i przelewają wysuszone mikro ziarenka przy najmniejszym podmuchu. Pędzące jeszcze nie wyasfaltowaną drogą auta, wzbijają tumany kurzu. Dusi i gryzie. Poniższe zdjęcia, to właśnie świat bez drzew, bezmyślnie, bez najmniejszej potrzeby wycinanych, okrzesywanych, ogławianych na śmierć, w i tak pogarszających się warunkach środowiskowych. Świat, który zmienia się na naszych oczach, coraz mniej zdatny aby plonowaniem na odwodnionych uprawach, wyżywić ludzką populację, i coraz mniej zdolny do regeneracji po tym, co rok w rok mu wyrządzamy. Drzewa hamują niepożądane działania erozji wietrznej, prowadzące do zubożenia gleby i wydrenowania z niej składników odżywczych. Zatrzymują wodę, którą następnie stopniowo uwalniają w procesie transpiracji, powodując w perspektywie tworzenie się chmur, i kolejne opady. Wilgoć, którą oddają powoli okolicznym uprawom. Schładzają cieniem w upał. Nawóz i zasilenie gleby w składniki mineralne, z corocznych opadów liści. Wiedział o tym generał Dezydery Chłapowski, sławny Wielkopolanin, który na swoim wielkim gospodarstwie, wprowadził system innowacyjny kęp/pasów zadrzewień. Nie spodziewał się pewnie, że staną się one lokalnie głównym orężem w adaptacji do zmian klimatu.


W miejscach gdzie wycięto drzewa przy polnych drogach, erozja wietrzna postępuje szybko. Drobne rośliny zielne (i tak wykaszane) nie są w stanie jej skutecznie powstrzymywać.

Niedawne deszcze, nie za wiele zmieniły sytuację. Padało parę dni wcześniej, przed zrobieniem tych zdjęć. Piaskowe zaspy wsypują się do polnych rowów, powoli je zapełniając. Piasek zamiast wody… Zatrzymują się dopiero na miedzach i tam, gdzie jest odrobinę więcej zarośli.

Od dawna mówiło się, że Wielkopolska stepowieje, ja już zastanawiam się czy aby nie pustynnieje. Znam te pola nie od dziś, a ponad 25 lat. Obserwowałem jak zmieniały się, z roku na rok. Nie będę pisał, że jestem przerażony, bo od lat nie mam wątpliwości do jakiego efektu zmierzamy jako ludzkość, i generalnie jestem z tym pogodzony. Być może za tym wszystkim, czeka coś lepszego dla naszych potomków, czego na ten moment nie widzę. A może, nie ma tam nic, poza tym piaskiem. Wielkopolska to modelowy przykład tego, jak zmienia się lokalne otoczenie, w odpowiedzi na globalne zmiany klimatyczne.


Tak zwane ”nowe nasadzenia” bezlitośnie wypiekają się w słońcu. Na tym drzewku kora odpada płatami, jest już ono martwe. Nie wystarczy nasadzić nowych drzew w miejsce starych. To już się nie udaje. Z pomocą mogłyby przyjść samosiejki drzew rodzimych, które są dużo odporniejsze od drzew ze szkółek, te są jednak wykaszane przy okazji prac pielęgnacyjnych.

Ostatnio, na jednej z lokalnych grup, szeroko była komentowana piaskowa zamieć, którą ograniczyła kierowcom widoczność na parę godzin, na jednej z krajowych ekspresówek. Wszyscy byli przestraszeni, zszokowani, narzekali, podziwiali, lecz nikt nie zająknął się na temat przyczyny. Po powrocie z pracy, część wróciła pewnie do swoich trawników, agrowłóknin, nawadniania, przycinania drzew, odchwaszczania…


Napływ piasku zatrzymuje się dopiero na miedzy. To tam piaskowe zaspy, ”wpełzają” do polnego rowu wypełniając go pyłem, zamiast życiodajnej wody.

Oczywiście, ten przypadek to nie wina czy pokłosie samego braku drzew. To efekt opętanego udrażania/wykaszania polnych rowów, niszczenia tam bobrowych, odwadniania i osuszania terenów podmokłych, tudzież budowanie intratnych osiedli w miejsce tychże zniszczonych ekosystemów. Wycinanie całych alei, i rugowanie drzew z przestrzeni miejskiej, wiejskiej, polnej i leśnej. Choć z pozoru nadal drzew w otoczeniu wydaje się dużo. To działania agresywne, którym jesteśmy niekiedy w stanie się przeciwstawić, uznać za złe lub niepotrzebne. Niekiedy kiwamy ze zrozumieniem głowami, bo przecież to ci inni, ‘’bezmyślni’’, ale nie ja… Inne działania są dla nas ‘’ładne’’, ‘’codzienne’’ i wykonujemy je na co dzień bez większego oporu. Ta katastrofa na polach, to też nasze prozaicze wybory. To zielony trawniczek koszony co tydzień, podlewany i nawadniany każdej nocy ‘’bo przecież susza’’, a trawa zielona musi przed domem być. Skąd woda, ano z kranu bo za nią płacę, to ma być i mogę z nią robić co chcę. Tak raz rzekł mi sąsiad, pytany w jakim celu co parę dni myjką ciśnieniową czyści kostkę na podjezdzcie, z mchu i pyłu…Sucho na polu? Wykopmy studnie głębinowe, po co starać się prościej wykorzystać istniejącą już sieć rowów melioracyjnych i zatrzymywać opady. Jakby nikt nie kumał, że woda pod ziemią skądś się bierze/wzięła, i nie jest tak, że czekają tam na nas jej nieograniczone zasoby… Projekty takie są dotowane przez rząd, i mają na celu yyy….. poprawić sytuację, wspomóc rolników, zapewnić bezpieczeństwo czy co tam.

Topola, jedno z niewielu drzew które może jeszcze rosnąć w tak skrajnych warunkach jakie żeśmy stworzyli, gdzie nawet brzozy odmawiają życia, jest z otoczenia sukcesywnie rugowana, nawet tam gdzie nie przeszkadza niczemu. Drzewo – nadzieja. Ona ponoć umiera ostatnia.

Zdjęcia pokazują stan gleby na 13 kwietnia 2022.


Zwierzęta są zmuszone odbywać dalekie wędrówki w poszukiwaniu wody. Dawniej była ona do znalezienia w każdym polnym rowku, bajorku czy kępie z obniżeniem terenu.

Serdeczne podziękowania w tym miejscu, pragnę złożyć moim Patronom, dzięki którym wędrując, mogę zdziałać w terenie więcej, i czasem coś zmienić. Choć drobne to gesty, zawsze niosą sens wiary w to, że gdyby każdy z nas… To niekiedy rozmowa z napotkanym rolnikiem, lub pozbieranie śmieci. Mały kawałek wysianej jednorocznej łąki kwietnej, w miejscu wsypanej ziemi z gruzem. To jakaś rodzina bobrowa, doglądana i chroniona, mogąca w jakimś miejscu popracować nieco dłużej i zatrzymać na parę miesięcy trochę więcej wody. To tama z kamieni i patyków na zapomnianym cieku wodnym. Dziękuję, że jesteście ze mną w tych działaniach.

https://patronite.pl/szeptykniei

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Pierwiośnie w olchowym gaiku. Gdy gasną ostatnie przymrozki.

Przedwiośnie ogłosiły szpaki. Wygwizdały je długo oczekiwaną, tęskną i pamiętaną nutą. Po prostu, z początkiem lutego nagle zacząłem je tu i ówdzie słyszeć. Choć świat Szeptów Kniei to głównie małe zalesione fragmenty zakrzaczeń śródpolnych, niepozorne kępy zarośli, kryją w sobie iście biebrzańskie widoki. Woda błyszczy się w prześwitach. Rozlewa wstęgi, tworzy kałuże, sączące strumyki i niedostępne moczary. Poległe drzewa zwieszają się jak szlabany szlabany, formy, mosty, wymuszają na wędrowcach głębokie ukłony podziwu, aby się pod nimi przedostać. Efekt pracy bobrów i wichur. Ścięte sztywno zwierciadła wodne, przenikają się ze strużkami płynnych cieków, odbijających ciepłe promienie w milionach tańczących migotów. Jakby duch pierwiośnia i zima zasnęły razem pod jedną kołdrą.


Ilekroć zaglądam w takie zagubione miejsca, nie mogę wyjść z podziwu. Jak niewiele trzeba przestrzeni, aby przyroda rozgościła się w panowaniu z całą mocą swoich twórczych procesów. Znam ten fragment od dawna. Odwiedzałem go niegdyś niemal co drugi dzień, poznając jego najskrytsze tajemnice, spędzając księżycowe nocki, odkrywając rzadkie gatunki ptasich wędrowców – bekasiki. Tu właśnie uczyłem się przyrody, obserwacji, doskonaliłem w tropieniu, sztuce podchodu i zasiadki. Ogrom wspomnień dojrzewa z każdym krokiem…

Obecnie rzadko tu zaglądam, choć chciałbym często. Zwierzęta przyniosły na swych grzbietach kleszcze, lub nastąpił jakiś cykl – jest ich tu naprawdę dużo, i trzeba bardzo uważać. Mimo, że przez kilkanaście lat nie widziałem ani nie złapałem na ubranie żadnego. Miejsce jakby broniło się i mówiło: ‘’Teraz tutaj nikogo. Potrzebuję czasu, i aby nikt nie zaglądał. Dajcie mi spokój…’’ – Zaś kleszcze stoją na straży tej prośby. Tak odczytuję przesłanie tej przestrzeni.

Przez lata, na niewielkim kawałku wielkości może dwóch boisk piłkarskich działo się dużo. Dla cichego tropiciela i wytrawnego obserwatora to świątynia ostoi. Tylko mało kto o tym wie. Ot, kępa krzaków w polu. A w niej – rodzina bobrów i dzików osiedlona. Saren stada i gęsi przelotne. Jastrząb, myszołów, bażant, zając, nory borsucze i lisie, kuna, a nawet jelenie się trafiają przychodzące z odległego lasu. Żurawie i sowy. Pod wodą ślimaki zatoczki, a i ryb gatunki ktoś mi wspomniał miejscowy z dawnych opowieści, z czasów gdy poziom wody utrzymywał się stale. Ale to już lat temu, 40…



Tylko wierzby próchniejące, rosochate w rozrostach uwalniają jeszcze pokłady obrazów żywych – ginących, wnikających do duszy wędrowca. W nich małe kuropatwy wciąż śpią na miedzy, a sędziwe odyńce starzeją skryte, w podmokłych bagniskach.

Zanurzona w sercach pól enklawa, jest ich arterią niosącą pokłady żyznych nawozów, wilgoci, pożytecznych mieszkańców, osłoną przed żywiołami unoszącymi w dal życiodajną glebę. Jest pamiętnikiem niebywałego sojuszu, odkąd człowiek przybył tu z zadaniami produkcji żywności / zaopatrzenia w dostatek swego dobytku. Zespoleni w tworzeniu, każdy dla siebie. Połamane drzewa, wylewy pozimowe, plątaniny konarów i tarninowe gąszcze są jak wskazówka pracującego zegara. Jesteśmy w nim ułamkiem sekundy…















WSPARCIE i POMOC dla rozwoju bloga lub podziękowanie za chwile spędzone z czytaniem i fotografią, można przekazać poniżej. Nie tylko piszę i wędruję, ale prowadzę również działania edukacyjne i uświadamiające, spotykam z mieszkańcami, odwiedzam szkoły, placówki, biorę udział w konwentach i festiwalach, na których opowiadam o magii przyrody, jej bieżących potrzebach oraz jak ją najlepiej chronić. Możesz wesprzeć moją pracę, i sprawić, że będę mógł zdziałać więcej:

JEDNORAZOWO:

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei