Są takie momenty, że wzruszenie trzyma tak długo, że nie wiesz co napisać ani powiedzieć. Szczególnie, gdy ktoś pokonuje setki kilometrów specjalnie po to, aby poznać i przytulić dwa drzewa, od których spisałeś dedykowane osobiste przesłanie Drzew Mocy. Ania Chmura przyjechała naprawdę z daleka, bo aż z niemieckiego Hamburga. Tak bardzo chciała je zobaczyć… I choć ma za sobą ponad 550 km jazdy autem przez wiele godzin, mimo późnej nocy, nalega abyśmy jeszcze dziś ruszali do lasu. Stwierdzam, że to dobry pomysł, jeśli po całym dniu hulanki deszczu i wiatrów, niebo wreszcie się rozgwieździło. A jutro znów ma padać. Dobrze wykorzystać taką chwilę. Gdy wychodzimy z kwatery, jest około godziny 23. Noc czarna i cicha. Żadnych zwierząt z bliska ani daleka. Jakby całe istnienie zatraciło, rozpłynęło się w tej ciemności. Podążamy wzdłuż polnego rowku, który objęły we władanie pożyteczne bobry. W nim ścielą się pocięte kłody wierzbowych ofiar. I choć niewiele widać, uczę jak najlepiej rozglądać się w tym świecie o takiej porze, żeby przegapić jak najmniej. Zobacz! Jeśli przykucniesz i spojrzysz bardziej od dołu, jest spora szansa, że na ‘’szczycie horyzontu’’ pola, dostrzeżesz maszerującą sarnę, dzika, lub nawet lisa. Ich czarne sylwetki odcinają się nieznacznie na tle nieba, i można wtedy przeczekać aż zwierzę przejdzie. Tak właśnie trzeba tu zerkać, jeśli nie ma z nami księżyca…
Uszy uspokaja szeleszczący pluskot strumienia. Zostawiamy go za sobą i wreszcie stajemy pod czarną ścianą delikatnie szumiącego lasu. Tutaj zawsze robię krótki postój nocą. Pierwsze, głębsze wejście do leśnej krainy, aby poczuć ją wszelkimi zmysłami. Można długo tutaj stać w ciszy, nie niepokojąc zwierząt. One dalej położonymi ścieżkami wychodzą ze swych ostoi na pola. Nasłuchujemy ich kroków. Jak spokojnie. Pozdrawiamy mieszkańców leśnych w pokłonie, i wyciągamy dłonie przed siebie, aby poczuć energię tego miejsca. Nagle:
– Trrrrrrr….
Odezwało się drzewo. Trzeszczy od środka.
– Trrrrrrrrr, kuiiiiiiiiiii, – odpowiada mu drugie z jękliwym piskiem. Dęby omawiają coś z Sosnami.
Brzmi nieziemsko w tych ciemnościach. A to przecież zwyczajne odgłosy tego świata. Przysłuchujemy się tej trzeszcząco – skrzypiącej rozmowie drzew. Ania zadaje im szeptem osobiste pytania. Cichutko nuci pieśń, jaka odezwała się nagle w sercu…Robi się baśniowo. Wzruszenie. A one odpowiadają, potwierdzają… Myślę sobie wtedy, że z nimi jak z nami. Komunikacja werbalna i niewerbalna. Ta energetyczna jest mi już znana. A na tą postrzegalną fizycznymi zmysłami, coraz bardziej i głębiej zaczynam zwracać uwagę. Gadają tak pięknie, że nie mamy ochoty stąd iść. Do marszu rusza nas dopiero zimno. Idziemy więc dalej piaszczystą dróżką, z jednej strony mając sosnowy młodnik, a z drugiej bezkres pól. Tam stoi jakiś wielki dziad… Czai się w mroku. Wygląda rzeczywiście jak olbrzym, witający otwartymi ramionami śmiałków w swoim świecie. Można z daleka się go wystraszyć. Proszalny dziadyga pilnuje tu miedzy, a jego istotą jest pień zamarłej, pokonanej przez wiatry dzikiej gruszy. Kiedy spoglądam na pustkę pól, nie mogę pozbyć się wrażenia, że równo z nami przemieszcza się jakiś duch. Pojawia się w postaci ciemniejszej plamy. Ludzka sylwetka. I można czasem aż zwątpić, czy z horroru rodem to świat, czy może jednak kraina baśni…
Siadamy z odpoczynkiem nad bagnem, gdzie ma zwyczaj kryć się i zamieszkiwać największe zwierzęce bogactwo. Delikatna rozmowa, przeplatana momentami medytacji. Spontaniczna lekkość. Nie każdy potrafiłby odnaleźć się w bagiennej ciszy. Bóbr chrobocze przy olszy, coś nieśmiało sobie majstruje. Odpowiadają mu sennie żurawie, jakby zza grubej zasłony. Wybudzone na moment, za chwilę gasną w ciszy. Z pól dobiega jękliwe, tęskne zawodzenie jakiegoś zwierza. Mimo, że znam niemal wszystkie, tego głosu uparcie nie udaje się odkryć. Zostaje dreszczyk tajemnicy. Słychać pogłos dalekich kaczek. Ja z głębin bagna odbieram jeszcze niski bulgot kilku dzików, jednak to dźwięk tak subtelny, że nie zawsze da się go wychwycić. Mimo wszystko, jak dla mnie bardzo tu dziś cicho. I pomyśleć, że za 1,5 miesiąca to miejsce zmieni się tak, że nie będzie wiadomo czego nawet słuchać. Nad nami iskrzy w czerni, udekorowana srebrnymi lampionami, bezkresna otchłań kosmosu. Pojedyncze chwiejne obłoczki umykają szybko, nie chcąc mącić świętości nieba. Ania zachwyca się gwiazdami, których w takiej ilości nigdy nie widać w miastach. Doskonale ją rozumiem, bo mimo upływu lat, ten widok również mi nie powszednieje. Doceniam. Choć wiem, że to ‘’pikuś’’ w porównaniu z tym, co można zobaczyć, na przykład w górach. Wzrok zestroił się już z tym światem, nie straszna nam ciemność. Trwa jedna z tych pięknych chwil, bardzo bliskich życiu…
I tak minęła nam pierwsza Noc Wędrowna.
Krzesimir
Kiedy rankiem przybywamy do dębu, sprzyjająca pogoda kończy się. W oddali pędzą bure, wściekłe kłęby rozjuszonych obłoków. Gradowa burza porywa nas w objęcia znienacka. Nadleciała na skrzydłach granatowych chmur, pędzona pejczami zimnych porywów pogodowego szaleństwa. Z nieba prażyły boleśnie pędzące ku własnej zgubie, miniaturowe lodowe kulki. Dla Ziemi to jak masaż. Woda Życia, w nieco innej formie. Nam w kurtkach też nie szkodzi. Biała kurzawa szarpie wzmagającymi falami, jakby chciała stratować, rozgnieść, zmiażdżyć wszystko na swojej drodze. Szare smugi przelatują w furii nad polami, zderzając się ze ścianą lasu. Tam hamują nieco swój impet. Drzewa szumią jak bezmiar oceanu. Ania jest tak zjednoczona z dębem, że nie zwraca uwagi na to co się dzieje wokół. Olbrzym przekazał brzmienie swojej siły, zaufania, pewności. Jest totalnie wyciszona. Spokojna. Nawet się uśmiecha łagodnie. Nic więcej nie trzeba… U mnie odwrotnie. Jestem bardzo pobudzony. Jednoczę się z huraganem, cały śpiewam w środku i mam ochotę gnać przed siebie polem, oddając się w objęcia żywiołu. Dzikość istnienia, sedno duszy przejawienia.
Dąb nas osłania. Opiekuńczy pień przyjmuje na siebie całą siłę sztormu. Co to dla niego… Nie takie rzeczy tu przetrwał. Powszedni chleb życia dębowego. W pewnej chwili dostrzegam jak nad polem, w tej całej zawierusze frunie jakiś maleńki ptaszek. Co kawałek opada i przysiada na Ziemi. Nie daje rady. Grad psuje widoczność tak, że nie sposób rozróżnić gatunku. A on uparcie, podrywa się. Nie leci w krzaki, tylko na przestrzeń. Zgłupiał? Na dalekim horyzoncie przeciera się już na niebiesko. Może i on, w swej małej mądrości ptasiej wie, że to tylko marcowa chwilówka? Trwała 10 minut. Kiedy znów wynurza się słońce, sosny olśniewają czystym złotem, obdarowane wilgocią ulewy. Drzewa przywdziały jedną z szat przedwiośnia, tak rzadko podziwianą przez wytrwałych wędrowców. Zachwycamy się tym długo jak dzieci, chwytając dłońmi resztki ostatnich kropel. Jak cudnie! Świat wymalował gałęzie blaskiem. Żarzą się w glorii, obwieszczając, że przetrwały i są gotowe do wiosny. Z dębu bruzdami kory spływają kaskady maleńkich wodospadów, pojąc drzewo do pysznego syta. Cuda błyszczą w świetle kryształowych diamentów, gdy na koniuszkach gałęzi osadzają się łzy niebios. Być tutaj, w pełni tego co się dzieje. To jest to, czego niektórzy szukają.
Pod niebieskim niebem maszerujemy już dalej, podziwiając ciemne okapy ogromnych świerków. Prężą się dostojnie, niczym maszty niewidzialnych okrętów. Pokrój piramidy. Energetyczna antena. A z nami podąża delikatny szmer. Mówi się, że w lesie pada dwa razy. Ja bym powiedział, że nawet trzy. Z drzew, krzewów, gałęzi, pączków i paproci opadają na mchy i liście resztki ulewy, czarując magiczny pogłos. Echo wdzięczności roślin, za dar wody. Szemrząca modlitwa lasu. Wnet stajemy nad rozległą łąką, mizdrzącą się w pełni słońca. Jak dynamiczna zmiana, przez krótką chwilę… Uroki marcowego klimatu. Tu witają nas powykręcane sosny i zmurszałe brzozy. Odeszły naturalnie. Tak jak powinny odchodzić drzewa. Część złamana przez wiatry, wywrócona odsłania ogromne wykroty. Inne podziurkowane dzięciolim kunsztem, rozsypują się już od własnego próchna. Rozglądam się za gniazdem strzyżyka, które widniało tu zeszłej wiosny, jednak nie przetrwało. Lubię to miejsce i często wysiaduję tutaj przy księżycu. Skraj lasu jest świetlisty i łagodny. A nie poskromiona przez człowieka natura, ukazuje wspomnienia swojej dawnej dzikości, niestałości i bezładu. Uczta dla zmysłów. Nad nami zmagają się z wiatrem czarne kruki. Tutejsza para. Wykorzystują podmuchy do wyprawiania zaskakujących fikołków, w popisach swojej zręczności. Frywolna zabawa z żywiołem. Jakże chciałoby się tak samo… Podziwiamy w uśmiechach. Ciekawska sójka chyłkiem wyziera spomiędzy gałęzi, podglądając nieznajomych. Tak tu błogo… Klękamy na ziemi, dłońmi dotykając mokrej ziemi traw. Ania w ten sposób pobiera energię naszej Ziemskiej Matki, utwierdza w jej polu, pozbywa swych blokad, oraz stara się poczuć wnętrze lasu przed wkroczeniem do jego świętej przestrzeni. Błogosławieństwo Życia. Choć tego akurat nie praktykowałem, pozostaję zachwycony. To jest ten szacunek właśnie, tak mi bliski. I wiem, że sięga dużo głębiej swym sednem.
Rzeka
Chyba nigdy nie planuję solidnie trasy. Zawsze podążam tam, gdzie ‘’woła’’. Intuicyjnie. Bo i każdemu potrzeba czegoś innego, a las najlepiej wie, gdzie skierować kroki wędrowca. Maszerujemy zapomnianą ścieżką, upajając się kołysaniem i poświstami drzew. I w dole dostrzegam mozaikowy ols, za którym wyczuwam bliskość wody, znając nie od dziś te tereny. Akurat przechodzą tamtędy sarny. Przeczekujemy, aż nieświadome naszej obecności piękności, oddalą się poza słyszalność. Wkraczamy na błotnisty, podmokły szlak w pełnej pokorze. Głowy obracają się w zdumieniu, podziwie, zachwycie… Tu rozegrała się natura, z pełnią głosu swojej kreacji. Rozlała dzikość. Wymyślna, nieujarzmiona macierz Przyrody, posłużyła się cząstką swej mocy, ukazując co potrafi. Nie chce się wierzyć, że parę kroków od głównego szlaku mieści się takie bogactwo. Ścieżynka wydeptana jest przez dziki, sarny i jelenie. Łagodne zejścia do wodopojów i brodów, gdzie zwierzyna przeprawia się na drugi brzeg. Rzeczka nie jest może aż tak szeroka. Dla jelenia na jeden skok z biegu. Pluszcze łagodnie przepływ na bobrowej tamie. Ależ tu się dzieje! Cuda otaczają nas na każdym kroku. Drzewa powalone, przegradzające drogę, owoc pracy ziemi i bobrowych robotników. Wzięły się nawet za wielkiego dęba. Niektóre kłody mokre i śliskie, na innych rozkwita bogactwo grzybów i pleśni, kolejne otulone zielonymi kożuszkami mchów. Zaczarowana kraina obfitości. Tyle organizmów, życia, form. Któż je policzy i nazwie? Choć czytam regularnie przyrodnicze książki i wertuję atlasy, wielu nie poznaję. Powalone drzewa tworzą zdradliwe mosty dla śmiałków, dziś nie będziemy jednak próbować swoich sił w takiej przeprawie. Gdzieniegdzie gęsto ścielą się trzciny wespół z kępami sitowia. Grunt jest grząski, choć stabilny. Kaloszom błoto nie szkodzi. W ziemi znajdują się głębokie dziury, akurat na szerokość nogi, przepastne, zalane wodą. To stare bobrowe tunele bezpieczeństwa, albo odpowietrzniki podziemnych komnat. Bardzo trzeba uważać, by w coś takiego nie wpaść. Nie jest to ani trochę przyjemne, parę razy mi się zdarzyło. Odtąd w bobrowym królestwie poruszam się dużo ostrożniej. Przed nami wyłania się widok, na imperium płynnego błota. To kąpieliska dzików. Niecki są rozległe, widać, że baraszkują tu całe grupy. Widzę te watahy oczami wyobrazni… Ptaki dokazują śpiewem, a spośród nich na czoło wybija się strzyżyk. Drugi brzeg jakże jest odmienny od tego którym podążamy. Łagodny, zasypany liśćmi, wygląda jak kawałek miejskiego parku. Dwa różne światy. Ale olchowa kraina czaruje serca bardziej. Z iloma rzeczami muszą zmagać się tu drzewa. Niestabilność gruntu, osunięcia, bobry, czyhające na większą ranę grzyby i pleśń. Mimo to szumią i rosną. Powalona brzoza z ogromnym wykrotem. Gniazdko zawieszone na krzewie przypomina o bogatym ptasim istnieniu, przegląda się w promieniach słońca. Utkane, wyplecione z suchej trawy cudeńko. Tak kruche. Aż dziwne, że nadal wisi. Puchata kryjówka ptasich skrzatów i pcheł, chłonie do słomianego wnętrza resztki ostatniego ciepła dnia. Inne krzewinki, tak skarlałe i powykręcane, przystrojone zielenią mchów, pozostają bajeczną zagadką. Są tak odmienne. Jakby wyrosły z innego wymiaru. Te podziwiamy długo. Czas się tu nie policza… Mchowe poduszeczki wiszą na koniuszkach jak bombki. Śmierć tu, czy życie rządzi? Zastanawiam się spoglądając. Jeszcze parę kroków, i dostrzegam rozwleczone, brązowiejące kości większego zwierza. Obok fragment sarniej nóżki. Czyżby urzędowały tu jednak wilki? Podobno są w okolicy, ale nie tutaj. Ani trochę dreszczu czy strachu. Ciekawość badacza. Na samą myśl, radość z wilczej obecności. Na rozwidleniu jednej z olszy, przysiadła paproć. Mam ją na wysokości głowy. Jak ‘’weszła’’ tak wysoko? Niezwykłość. Tu zostajemy na dłużej. Nie wiadomo na co spoglądać, aby nasycić zachwyt. Całe szczęście, że to zwierzęce królestwo spisuje swoją opowieść głównie nocą. Olchy bujają raz sennie, to z ożywieniem. Opowiadają dziejące się tu zagadki. Siedzimy nad wodą w ciszy, upojeni pięknem przebogatego świata. Tak mija nam popołudnie.
Bobrowy dół – uwaga!
Brzozy, łąki, i szuwary – Czas Przesłania
Długo trzyma wzruszenie, gdy wiesz, że ktoś pokonuje setki kilometrów, aby dotknąć i przytulić drzew, od których wzięło początek jego przesłanie osobiste. Taneczne, kochane brzozy. Niejedno pokazały i często ratowały mnie w różnych przypadłościach. Zawsze wesołe lekarki. Osiadły na skraju lasu, tworząc powitalny szpaler. Możliwe, że zostały posadzone. Robi się chłodniej i snują granatowe chmury z niespokojnym wiatrem. Dotykamy, tulimy i staramy się poczuć, co też dziś dzieje się w brzozowych nastrojach. Kiedy Ania dłuższą chwilę łączy się z jedną w uścisku, wiem, że czas nadszedł… Przykładam usta do białej kory, zaczynając wypowiadać tamte słowa:
Dzika radość, śmiech wśród łóz,
Zaczął się tu taniec Brzóz,
Przez las aż się niosą wstrząsy,
Takie wyczyniają pląsy,
Figle, harce, głupie psoty
Wnet znikają już kłopoty.
I weseląc się uśmiechem,
Obdarzają jego echem,
Lekkość taka płynie w nas,
Jakiej nie zna nawet czas,
Hej siostry, stańmy w kręgu miłości swej!
I tak tęskniąc za bliskością,
Obdarzamy się czułością,
Już nie straszna nam pogoda,
Wnet zaczyna się swoboda,
Podaj śmiało mi swe ręce,
A ja z Tobą się zakręcę,
Zawrzyj na pniu obie dłonie,
I tak mocno – tul się do mnie!
Hej! Splećmy gałęzie w księżycowym blasku,
Pora już doczekać brzasku.
Błyska świtem pierwsza zorza,
Taniec swój zaczyna Brzoza
W słońcu koi się z uśmiechem,
Tchnąc radości swej oddechem,
Na mej korze pocałunek złóż…
Dłonie razem mocno przyłóż,
Poczuj tej jedności tchnienie,
Wnet objawi się spełnienie
Zatańcz ze mną w rytm nowego,
Bardzo czuję, że chcesz tego!
Wiruj z tęczy grą kolorów,
Odkryj magię swych wyborów…
…Przybył wiatr,
Tańca brat,
Brzoza już się w tan ochoci
I rozgląda co tu spsocić,
Oddech lasu pochłoń lekko
I jak liście szuraj miękko,
Nie potrzebne tu zaklęcia,
Zaraz znikną Twe napięcia
Teraz ręce, lewo – prawo!
Już cieszymy się zabawą,
Pochył lekko, góra – dół!
Giętko jak ja, ukłon wpół!
Dołącz do nas ludzkie dziecię,
Jesteś wyjątkowa w tym świecie,
Zwracaj do mnie się w potrzebie,
A zatroszczę się o Ciebie ❤
Ledwo kończę wymawiać ostatnie frazy głos grzęźnie w gardle. Mój gość szczerze płacze. Ja również jestem wzruszony i szczęśliwy – że mogłem coś takiego drugiemu człowiekowi podarować. I moim kochanym drzewom. Energia brzóz zmienia się odczuwalnie. Teraz zrobiły się błogie i troskliwe, choć nadal w duchu wesołości. Są zadowolone. Takie chwile kochają wszystkie drzewa, choć wiem, że dla nich to coś bardzo dawno zapomnianego. Mało już na świecie wędrowców i wieszczy, czujących ich istnienie, mówiących wierszem. To niezwykła chwila i piękne spotkanie dusz. Przypominam sobie, że to właśnie Ania pomogła mi w zeszłym roku przekroczyć kolejną granicę wyrażania siebie, i zatańczyć z drzewami. Przełamać własne opory i blokady. Tak powstał Brzozowy taniec w Uśmiechu Serca. I teraz… zaczynamy wirować jak wiatraki, pląsać i skakać aż do zawrotów głowy. Z nami baluje wolność i szczęście. Oh te dusze! Im tak niewiele potrzeba do pełni.
Warchlaki
Z pola nadlatują chłosty zimnego wiatru, a ja opowiadam o brzozowym życiu i nietoperzach, jakie fruwają tu latem. Jesteśmy niedaleko jednego z większych i bardziej niedostępnych bagien w okolicy. Maszerujemy łąkową dróżką, gdy niespodziane, ostrzegawcze chrummm! wyrywa mnie z zamyślenia, zasiewając zdumienie. Nieruchomieję. W krzakach po lewej zakotłowało się nieco. Dziki! Tchnę szeptem. Przykucamy natychmiast i oto naszym oczom ukazuje się tak rzadko podziwiany, piękny, leśny cud. Bo pod gałęziami wierzb oplątanych ’’zielskiem’’ rozrabiają małe dziczki. Nie widać ile ich jest, ale jeden jest łaciaty, zupełnie jak świński prosiak. Poruszyły się na ostrzeżenie lochy, a teraz uspokojone ciszą gramolą się przez gąszcze, jakby czegoś szukały. Nie boimy się ani trochę. Zachowaliśmy się jak rasowi wędrowcy nieruchomiejąc na ostrzeżenie zwierzęcia, a ona uspokoiła się. Był to raczej odgłos skierowany do małych niż do nas. Podziwiamy w uśmiechach jej dzieci hałasujące na ściółce. Jakie to szczęście! Widzieć dziki za dnia, i jeszcze malutkie. Nie zdarzyło mi się dotąd z gościem. Dziękujemy jej w duchu za zaufanie i zdarzenie. One wiedzą, przed kim się otworzyć, pokazać, nie bać. Ostrożnie, miękko i na palcach odchodzimy dalej, ciągle nie dowierzając szczęściu tej wyprawy.
A przed nami przejrzysty, podmokły zagajnik, pełen ścieżek i tropów. Widać, że urzędują tu właśnie dziki. Zresztą, gdzie byłoby im lepiej. Okolica pusta, odległa i mało uczęszczana, z morzem zalanych trzcin. To ich raj. Jeszcze parę kroków i oczom naszym ukazuje się… Cmentarzysko Drzew. Takie określenie przychodzi, gdy spoglądam na to co się tu stało. Taniec życia i śmierci. Powywracane olchy, leżące brzozy rozłupane do niemożliwości przez dzięcioły, toną w stosie własnych trocin. Tam obsunięty pochylony jesion, kłody i bele w różnym stopniu rozkładu. Pod korą suchej olszy jakieś larwy zostawiły w drewnie swoją pieczęć. Być może to przyczyna. Ale grunt jest żyzny, luzny i grząski, więc i wiatr musiał dołożyć swojego dzieła. Takie widoki uwielbiam. To właśnie natura w pełnej krasie. Panuje tu dzika świętość…i życie. Dopiero po chwili dociera do mnie, ile odzywa się ptaków! Na suchych olchach przysiadły gwiżdżące szpaki, wszędzie uwijają się sikory. Szpacy w zabawie miauczą, naśladując z uciechy myszołowy, których nigdzie nie widać. Gdzieś dalej śpiewa trznadel, a niedaleko strzyżyk. Słyszę jeszcze pełzacza, jakieś drozdy i ziębę. Niezły gwar, jak na start marca. I widzę, że właśnie to drzewne cmentarzysko tak ja przyciąga. Tutaj w gnijącym drewnie i pulchnej ziemi mają pod dostatkiem różnych larw i nasion. Bo choć miejsce na pierwszy rzut sprawia ponure wrażenie, jest po prostu ptasio zaczarowane. A my oczarowani. Niski przelot żurawi nad trzcinami, które nie spostrzegły nas w pośpiechu. Chrypią. Szassst, prast! Łomoczą szuwary. Tam jest jeszcze jeden dzik! A nawet rozróżniam dwa. Buszują z tęgim łoskotem, a buzia mojego gościa promienieje w uśmiechniętym blasku, gdy szeptem wyjaśniam co się dzieje. Wiem, że nie wyjdą tutaj. Wiedzą o naszej obecności. Ale swoje pohałasują. Dla mnie zwyczajne już odgłosy, dla kogoś kto nie słyszał, moc wrażeń. Kładziemy się na powalonych kłodach i słuchamy dziczego teatru szmerów. Ramionami otacza nas ogromna wierzba – sekret życia. Jak jest stara nie odgadnie nikt, a płoży się jak potworna ośmiornica. Nie wiadomo gdzie przód, początek, tył. Za to pełno dziupli, otworów i pustych jam. Pewnie mieszkają tam bagienne skrzaty. Prawie noc, choć zostało ciut widoczności. Sunie wielka chmura. Marzec znów dokazuje. Pierwszy deszcz przeczekujemy ufni pod gałęziami wierzby, ale wzmaga się tak, że pora stąd zmiatać.
Szybko wydostajemy się z bagiennego zadrzewienia, i w strugach ulewy gnamy w biegu przez łąkę do najbliższej czatowni. To ostatnia najlepsza chwila. Zaraz się zacznie…
Deszcz nie przeszkadza stadom wędrujących gęsi, które przelatując nisko nad lasem, głaszczą nasze uszy osobnym szumem. Potrąbiają ostatnie żurawie, a powietrze świszczy cięte przelotami kaczych skrzydeł. Zwyczajny ruch, jak to nad bagnem. Kojący szmer deszczu przybiera na sile. I wtedy wybiega czarna plama. Dokładnie z tego miejsca, gdzie spotkaliśmy warchlaki. Locha. Wygląda jak wielki pies. I tak też truchta okręgiem przez darń, jakby czegoś szukała. Wiem. Sprawdza teren. Zatoczywszy koło wnurza się z powrotem w szuwary. Miękkie tło deszczu zupełnie ją zagłusza. Pozostajemy zachwyceni, wdzięczni, że dane nam było podpatrzeć jeden z wielu sekretów tego świata. Mijają minuty w szelestach kropel. Już ledwo co można rozróżnić, choć to jeszcze nie pełnia nocy. Wzrok ludzki i tak posiada zadziwiające właściwości adaptacyjne. Po dłuższym czasie praktyki, można po większości terenów poruszać się bez latarki. Rozróżniamy odcienie szarości, burego, brązowego, czarnego. Zupełnie wystarczy, aby nie połamać sobie nóg. I w tym gasnącym widoku dostrzegam tylko wielką sylwetkę, która w pospiesznych krokach przemierza łąkę, wnikając do lasu. To musiał być jeleń… Ania nie zdążyła zobaczyć.
Kiedy wyziębieni wracamy do auta, nad polem przelatuje jakaś sowa, a na przełaj truchta chyba ten sam jeleń. Na rzepak się wybrał. Pełen wrażeń, minął nam właśnie pierwszy Dzień Wędrowny. A czujemy, jakby rozpoczął się przed chwilą. Jeszcze nienasyceni.
Leśna medycyna. Wiosenna pieśń Buków.
Siedzimy pod jednym z ogromnych świerków, upajając się ptasim gwarem małego zakątka. Wcześniej leżakowaliśmy na zielonym mchu, sycąc się szumem i odgłosami kołyszących sosen. Grzaliśmy w prześwitach słonecznych. Tak można spędzać godziny. Zatracać w raju. Zwłaszcza jeśli co jakiś czas odzywa się sikora czubatka, i wołają kowaliki. Dzięcioły momentami tłuką między sobą z jazgotem o rewir. Dużo się tu dzieje, energetycznie także. Świerki przypominają dziś wielkie Anioły Mroku, jeśli spojrzeć na te wystające w bok ‘’miotlaste’’ gałęzie. Uzdrawiające procesy leśne mają to do siebie, że dzieją się niespodzianie. Pamiętam jak w pewnym momencie powiedziałem do Anki:
– A idz jeszcze, przytul te Buki. Zapoznajcie się .
Po czym wstałem, i krok po kroku, nieznacznie oddaliłem aby obejrzeć dokładnie jeszcze jedno z prześwitujących mi przez krzaki leśnych bajorek. Nie wiem czemu tak zrobiłem. Jakoś tak, ‘’samo się’’ poszło. Krótki obchód wodnego oczka i podgląd małych sekretów, może 7-10 minut. Wracam. I nie poznaję…
Ania jest cała zapłakana, roztrzęsiona, poruszona. I choć domyślam, że musi dziać się z drzewami, pytam…
– One śpiewają! – odpowiada mi ucieszona. Słyszysz jak terkoczą? I naśladuje głos.
Nie słyszę, choć odbieram je energetycznie. Tulę i próbuję. W mig pojmuję co tu się zadziało. Potrzebna była cisza i samotność, choć na chwilę, aby się dopełniło. Drzewa wiedziały. Zawsze wiedzą co robić. Kto i jak pokierował moje kroki? Świerk, buki, a może cały las? To jest cudowne. Tylko poddać się, zaufać temu prowadzeniu. I jak powiedział Krzesimir – cuda dziać się będą. Odtąd rozumiem, że przekazanie wiadomości teoretycznych i pokazanie wszystkich znanym mi wieści ze świata zwierząt, to nie wszystko. Że trzeba będzie, czasem i tak. Cały czas się uczę. Kobiety… Jak ich energia jest cudownie zestrojona z Ziemią. Znacznie lepiej połączona dziś, niż ja. Wystarczyło tak niewiele…
Długo nie może się uspokoić, a ja przestać cieszyć. Pieśni drzew to najpiękniejsze co można usłyszeć, i często żałowałem, że nie jestem w stanie oddać tego w słowach i opisach. To dzwięki, które słyszy serce i dusza. Docierają do sedna jej jazni… Na zawsze zapamiętane, odmieniają człowieka na wieczność. I płacz trwa. Długo Ania nie może ‘’odkleić się’’ od bukowej braci. Dla mnie to najpiękniejszy prezent, jaki mógł zdarzyć się podczas tego spotkania. Chociaż sam nie słyszę.
Połowa dnia mija pod znakiem słońca, a w drugiej czas nam się pożegnać…Nie jest to łatwe. Chciałaby zostać z drzewami, zwierzętami, ptakami. Na wiele dłużej. Tu jest prawdziwe życie… Proste i dostatnie. Prawdziwe jak tylko można. Wolne od iluzji i piękne – jeśli spojrzeć poza umysłem. A dusza z każdą sekundą wzrasta. Kolejny dzień wędrowny za nami. Dziękuję mojemu światu za cudownych gości, radosną naukę i ten kawałek czasu, spędzony najpiękniej jak tylko było można. Wdzięczność drzewom, i wszelkim istnieniom z każdego wymiaru, jakie objawiły się na tej drodze. A gościom moim niezwykłym – wszystkiego leśnego w życiu.
PS. Informacja zwrotna / powrotna z tej wyprawy cieszy niezmiernie. Ania słyszy już inne drzewa i wołają ją kolejne. Duch obudził się do leśnego odczuwania. Chce przyjechać jeszcze na tydzień, lepiej poznać świat bagien i śródpolnych ostoi. Zaskakuje mnie opowieściami, a samotne dotąd parkowe giganty w Hamburgu, zyskały wierną przyjaciółkę 🙂
A jeśli i Ty chciałbyś odbyć podobną wyprawę z Szeptami Kniei, dołącz do któregoś z naszych tegorocznych wydarzeń:
Księżycowa Wędrówka w magicznym świecie Przyrody
Przytulanie Drzew – Podróż do Źródła Istnienia
Albo śmiało odezwij się na maila: czeremcha27@wp.pl