Pierwiośnie w olchowym gaiku. Gdy gasną ostatnie przymrozki.

Przedwiośnie ogłosiły szpaki. Wygwizdały je długo oczekiwaną, tęskną i pamiętaną nutą. Po prostu, z początkiem lutego nagle zacząłem je tu i ówdzie słyszeć. Choć świat Szeptów Kniei to głównie małe zalesione fragmenty zakrzaczeń śródpolnych, niepozorne kępy zarośli, kryją w sobie iście biebrzańskie widoki. Woda błyszczy się w prześwitach. Rozlewa wstęgi, tworzy kałuże, sączące strumyki i niedostępne moczary. Poległe drzewa zwieszają się jak szlabany szlabany, formy, mosty, wymuszają na wędrowcach głębokie ukłony podziwu, aby się pod nimi przedostać. Efekt pracy bobrów i wichur. Ścięte sztywno zwierciadła wodne, przenikają się ze strużkami płynnych cieków, odbijających ciepłe promienie w milionach tańczących migotów. Jakby duch pierwiośnia i zima zasnęły razem pod jedną kołdrą.


Ilekroć zaglądam w takie zagubione miejsca, nie mogę wyjść z podziwu. Jak niewiele trzeba przestrzeni, aby przyroda rozgościła się w panowaniu z całą mocą swoich twórczych procesów. Znam ten fragment od dawna. Odwiedzałem go niegdyś niemal co drugi dzień, poznając jego najskrytsze tajemnice, spędzając księżycowe nocki, odkrywając rzadkie gatunki ptasich wędrowców – bekasiki. Tu właśnie uczyłem się przyrody, obserwacji, doskonaliłem w tropieniu, sztuce podchodu i zasiadki. Ogrom wspomnień dojrzewa z każdym krokiem…

Obecnie rzadko tu zaglądam, choć chciałbym często. Zwierzęta przyniosły na swych grzbietach kleszcze, lub nastąpił jakiś cykl – jest ich tu naprawdę dużo, i trzeba bardzo uważać. Mimo, że przez kilkanaście lat nie widziałem ani nie złapałem na ubranie żadnego. Miejsce jakby broniło się i mówiło: ‘’Teraz tutaj nikogo. Potrzebuję czasu, i aby nikt nie zaglądał. Dajcie mi spokój…’’ – Zaś kleszcze stoją na straży tej prośby. Tak odczytuję przesłanie tej przestrzeni.

Przez lata, na niewielkim kawałku wielkości może dwóch boisk piłkarskich działo się dużo. Dla cichego tropiciela i wytrawnego obserwatora to świątynia ostoi. Tylko mało kto o tym wie. Ot, kępa krzaków w polu. A w niej – rodzina bobrów i dzików osiedlona. Saren stada i gęsi przelotne. Jastrząb, myszołów, bażant, zając, nory borsucze i lisie, kuna, a nawet jelenie się trafiają przychodzące z odległego lasu. Żurawie i sowy. Pod wodą ślimaki zatoczki, a i ryb gatunki ktoś mi wspomniał miejscowy z dawnych opowieści, z czasów gdy poziom wody utrzymywał się stale. Ale to już lat temu, 40…



Tylko wierzby próchniejące, rosochate w rozrostach uwalniają jeszcze pokłady obrazów żywych – ginących, wnikających do duszy wędrowca. W nich małe kuropatwy wciąż śpią na miedzy, a sędziwe odyńce starzeją skryte, w podmokłych bagniskach.

Zanurzona w sercach pól enklawa, jest ich arterią niosącą pokłady żyznych nawozów, wilgoci, pożytecznych mieszkańców, osłoną przed żywiołami unoszącymi w dal życiodajną glebę. Jest pamiętnikiem niebywałego sojuszu, odkąd człowiek przybył tu z zadaniami produkcji żywności / zaopatrzenia w dostatek swego dobytku. Zespoleni w tworzeniu, każdy dla siebie. Połamane drzewa, wylewy pozimowe, plątaniny konarów i tarninowe gąszcze są jak wskazówka pracującego zegara. Jesteśmy w nim ułamkiem sekundy…















WSPARCIE i POMOC dla rozwoju bloga lub podziękowanie za chwile spędzone z czytaniem i fotografią, można przekazać poniżej. Nie tylko piszę i wędruję, ale prowadzę również działania edukacyjne i uświadamiające, spotykam z mieszkańcami, odwiedzam szkoły, placówki, biorę udział w konwentach i festiwalach, na których opowiadam o magii przyrody, jej bieżących potrzebach oraz jak ją najlepiej chronić. Możesz wesprzeć moją pracę, i sprawić, że będę mógł zdziałać więcej:

JEDNORAZOWO:

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei


Pierwiośnie. Odwilż i roztopy. Czas w zawieszeniu.

Ostatnie lody tajają jeszcze długo. Zmarzlina zapuściła korzenie głęboko. Trzyma się ziemi – początku życia. Drży przed słońcem, kurcząc się w malejącym z każdą godziną bastionie chłodu. Lód ze mną rozmawia. Trzeszczy i skrzypi, ostrzegawczo. Skarży się. Jęczy pod naciskiem butów. Kruchość. Biedaku… Gdzie indziej milczy hardą twardością. Pozwalam mu żeby mnie prowadził. W zaniżeniach formują się krystaliczne kałuże, w których toną olchowe szyszeczki. Barwią toń odcieniami brązu.



Ols skuty bielą jeszcze, lada dzień napełni się wodą. Zalśnią ruczaje i zwierciadła. Wilgoć wchłonie się powoli, zasilając korzenie i bulwy wiosennych kwiatów. Pączki na drzewach zgrubiały i zmiękły, jakby zrzuciły zimowe kożuchy. One już muszą to czuć… Idę ostrożnie, choć pewnie, czując jak podeszwy lepią się do lodowatej mazi. Wciąż rozmarza. Resztki śniegów przetrwały jeszcze w zagłębieniach rowów i zaniżonych bagiennych ostępów. Sikory podzwaniają rytmicznie, z pól przez podszyt przebijają się odległe, nużące zwrotki trznadli i potrzeszczy. Na wiciach wierzbowych, kołyszą się płoche, żywe, barwne – skrzydlate kunszta szczygłów. Wtem głośne, melodyjne ‘’Siiiiiiuuuuiiiiiiiiiiit’’ osadza mnie w marszu zdumieniem. Przyleciały pierwsze szpaki! To już? Powroty.

Wieczorami widoczność spada. Temperatura osiada, szybuje w dół, jakby chciała zachować na momenty, rozpadające się z trzaskiem, lodowe okowy. Siwe pasma pary unoszą się niemrawo nad łąkami. To one niewidzialnymi dłońmi oślepiają szklane oczy lornetki. Rozgwieżdżone, granatowe noce już nie zasypiają pod echem odrętwienia. Barwią je niekończące się nawoływania wędrownych stad dzikich gęsi. Z pól co i raz dolatują dziarskie, donośne trąby przelotnych żurawi. Tam zasypiają. Iść polami trzeba wtedy bardzo ostrożnie, aby ptaków niespodzianie nie spłoszyć.

Pierwiośnie!



Dziękuję za Twoją wizytę na blogu 🙂 Mam nadzieję, że czas spędzony z tymi słowami, sprawił Ci trochę relaksu i pozwolił…powędrować. Możesz podziękować mi symbolicznie, wspierając ogrom pisarskich projektów i włączyć do naszych wspólnych działań przez PATRONITE.  Może właśnie Twój gest zadecyduje o powstaniu kolejnych książek? W linku znajdziesz szczegółowe cele i wgląd na co przeznaczane będą Twoje środki. Pomoc możesz przekazać łatwo, szybko i prosto na kilka sposobów:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

BEZPOŚREDNIO:

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”Darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

ZZA GRANICY – PAYPALL – czeremcha27@wp.pl / jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na wspólne warsztaty i wędrówki.

Z serca dziękuję za każdy dar który pozwala mi zrobić więcej, tworzyć, docierać dalej, i dzielić się z Tobą leśnym słowem ❤

Rajska łąka i zabawy królików.

Nos i oko wędrowca dojrzewają z wiekiem. Nabierają doświadczenia. Kiedy znajdę się w jakimś nowym miejscu, spojrzę i po prostu wiem – tu dziś będą zwierzęta. I że bytują na stałe. Nawet nie musi być żadnych widocznych śladów. Pod uwagę biorę ogólny spokój i ‘’odludność’’ okolicy. A łąki i polany zewsząd przyciągają jak magnes; swobodną przestrzenią i dostatkiem zieleni zwierzynę kopytną, ptasią, jak i tą najmniejszą futrzastą. Rajska łąka. Tak ją nazwałem od pierwszego momentu, kiedy dotarłem tu pewnego popołudnia. Skryta przed dostępem z zewnątrz, sam odkryłem ją dopiero po 2 latach. Niemal cała przemaglowana przez dziki, wielkości boiska piłkarskiego, otoczona podmokłym olsem, brzozami, leszczyną, a wyżej suchym borem sosnowym. Z jednej strony odgrodzona rowkiem opanowanym przez bobry, z drugiej, rzeką. Szuwary, kolejne łąki, ona sama nieco podmokła… O czym marzyć więcej. Ileż musi dziać się tu nocą przy księżycu! Boso chlupotam przez jej zalaną część, poddając stopy wodnej rozkoszy. Od razu robi się ciepło. W dół nurkują szare larwy komarów i wodzieni. Oj skończy się za parę dni spokój…

P90407-171824

Siadam w najwyższym jej punkcie, skąd mam widok na całość. I znów objawia się instynkt w poznawaniu. To chyba jedyne miejsce, gdzie zwierzęta często nie podchodzą. Stwierdziłem to ostatnio, gdy sarny kręciły się wokół, omijając właśnie to jedyne wzniesienie. Słonko przygrzewa. Do niego łaszą się pierwsze kwiaty – fiołki wonne i żółta złoć. Z trzcin spogląda na mnie nieśmiały bociek. Nie wiem czy dopiero co przyleciał, czy może był już tam i skrył zawczasu. Wychodzi, patrzy. ‘’Bada’’. Ale ja tylko siedzę. Ptak nabiera odwagi, i dziwacznym krokiem zaczyna chybotać przez trawę. Szczudłate nogi zginają się do tyłu w kolankach. Kroczy niczym dinozaur. Dla wielu maleńkich stworzeń, jest on przecież strasznym potworem. Ostatnim w życiu widokiem. A ja mówię mu: Witaj święty duchu Słowian! I rozumiem, skąd jego ostrożność. Na przelotach, w krajach bliskiego wschodu te ptaki są masowo strzelane. Bez litości. Tu jednak nie musisz nikogo się obawiać… Wokół mnie żyje i czaruje pani wiosna. Leżę na plecach w trawie i całym ciałem staram się chłonąć jej słoneczne dary. Monotonnie nawołuje pierwiosnek Clip – Calp, cliip! Ten odzywa się cały czas. Tokują grzywacze – dzikie gołębie. Przelatują grupy gęsi. Sikorzy ludek dopisuje równie, jazgocząc i uwijając się na gałęziach topól i olch rosnących za moimi plecami. Żółtym klejnotem pokazuje się bogatka, a i cieszy kiedy słyszę znacznie rzadszą, sikorę ubogą. Para pięknych rudzików krząta się niedaleko, co i raz przeszukując dzicze buchtowiska. Spoglądają ufnie i ciekawsko. Jeden śpiew zaskakuje – poznaję pokrzewkę gajówkę! Przybywają pierwsi letni goście. Szpacze gwizdacze próbują mnie oszukać wołając ‘’po wilgowemu’’ ale nie ze mną już te numery. Nabierałem się za młodu. Wystarczy pamiętać, że wilga przylatuje dopiero późnym majem. Terkoczą kwiczoły, mają gdzieś dalej małą kolonię. Drozd śpiewak nie cichnie. Cieszę się, że jednak trochę tych ptaków znam. Mam świadomość bogactwa życia wokół. I kolejne powody do zachwytu. Obok głowy kołysze mi się pocieszny owad – zawisa jak miniaturowy koliber, z zaciekawieniem badając ciało wędrowca. Przypomina małą pszczółkę. Jest ultra szybki i bardzo zwinny. To pewnie któryś z bzygów – niezwykłe stworzonka z rzędu muchówek. Co i raz mijają mnie z niskim pomrukiem grube trzmiele. Przeglądam się w tym Istnieniu. Refleksje. Choć jako człowiek mógłbym ich wszystkich zgnieść, pożreć, wytruć, zignorować… to mój byt pozostaje całkowicie zależny od malutkich śpiewających i brzeczących mieszkańców. Rozkwitły już dzikie grusze i tarniny. Spiczaste, ostre gałązki okryły się miękkim jedwabiem kwiecia. Aksamitny, doskonały, perfum. I wdycham pełną piersią ja, dawny ‘’od zawsze’’ alergik. Pamiętam. Dawno. Jak podczas którejś wędrówki zauważyłem, że już nie łzawię i nie kicham. Las uzdrowił swego – po swojemu. ‘’Teraz jużeś nasz’’ – zdają się tym darem szemrać drzewa. Delektuj się, rozkoszuj, tym co święte i piękne. Z pełnią zaufanej błogości.

P90407-171834

Słońce swój szlak kieruje do pierwszych promieni wieczoru. Bocian powoli, z rozmysłem okrąża łąkę metodycznie. Dotarł już na sam koniec. Z lewej dostrzegam bury cień sunący przy ziemi. Dziki królik! Można się ich było tu spodziewać. Choć wokół jedzenia już pod dostatkiem, na łące może znaleźć świeże listki i pędy młodych ziół oraz swoich ulubionych roślin. Nieświadome obserwacji zwierzęta, jakże zachowują się inaczej. Królik drapie się, to rusza uszami. Bardziej ciekawi mnie, co zrobi bociek. Wiem, że z niego potrafi być niezły zbój. Małego królika łyka na raz. Z dorosłym nie ma szans. A on obserwuje, patrzy. Zbliża się. Niby to ukosem, ale jednak wciąż do niego. Król przykucnął. Oboje przystanęli. I zdaję sobie w tym momencie sprawę, że nie wszystkie tajemnice przyrody można zbadać, podpatrzeć. Trwają minuty w nieporuszeniu – oboje. A ja żałuję, że nie mogę znaleźć się tam bliziutko, tuż obok, aby widzieć tą wymianę spojrzeń, niemy dialog, i wszelkie najdrobniejsze gesty, podczas tego cichego pojedynku zwierząt. Tymczasem z drugiego krańca łąki wychodzą dwa kolejne króliki. Te gonią się beztrosko, rozpraszając boćka w czatowaniu. Rozładowały napięcie. Między nimi biegnie jeszcze zdegustowany bażant, kogut jakby szukał sobie miejsca w tym całym chaosie. Zadzieram głowę wysoko, wywołany jękliwym, alarmującym głosem szybko lecącego, dziwnego ptaka. Długaśne nogi, i równie wielki dziób, powodują kaskady myśli. Czy to brodziec samotny? Nie, nie ten odgłos. Ptaszysko znika za sosnowym lasem, a ja wiem, że widziałem właśnie coś wyjątkowego. Czyżby to był Rycyk, rzadki już gość podmokłych łąk i wspaniałych rozlewisk? Z pewnością on. Cieszę się całą duszą. I wiem, że czeka tu na mnie w przyszłości jeszcze nie jedna niespodzianka. W Przyrodzie czasem jak w grze. Są ‘’pospolite stworki’’, a czasami trafia się ‘’unique monster’’ 

P90330-161638

A bocian. Gdzie on? Jest tam nadal. Jak stoi tak stał, ale pół godziny? Królik krząta się obok. A to ptaszysko… wygrzewa się w słońcu. Zupełnie jak ja. Wieczór daje o sobie znać pierwszym chłodem, a z gąszczy wychodzi jak duch, sarna. Zastanawiam się co robić. Bo wiem, że pokaże ich się tu więcej, a wtedy powrót będzie niemożliwy aż do ciemności. Lepiej ruszyć teraz i spłoszyć jedną niż potem wszystkie. Umysł rozważa. A w środku coś woła – zostań, zaufaj…

Po chwili saren krąży już pięć. Wychodzą, nie wiadomo kiedy. I trzy króliki. I bocian. A ja z nimi… Myślę sobie, Mój Bobrze, jak niewiele potrzeba aby żyć i być blisko obok nich. Cisza i skromny ubiór. Praktyczna wiedza na temat możliwości ich słuchu i wzroku. Przebieram się nakładając dodatkowe warstwy na chłód, wstaję i rozpinam suwaki – zwierzaki nie reagują. Króliki ganiają się niestrudzenie. Wesoło to wygląda, bo tak z połową szybkości na jaką je stać. Leniwie. Zabawa. Pytanie, jak stąd wrócę? Żal się ruszyć, aby towarzystwa nie wystraszyć. Nie wiadomo, kiedy minęły te trzy godziny. Dziękuję zwierzętom za dar ich bliskiej obecności i ‘’zaufanie’’ – choć pewnie nie wiedziały, że cały czas tu jestem. Proszę leśnego ducha o jedno – pozwól mi stąd odejść aby ich nie wystraszyć. Ostatni łyk herbaty. No dobrze… Ubrany jestem i spakowany. Bezgłośnie narzucam plecak. Dobywam z siebie największy kunszt i przywołuję całą wypróbowaną technikę. Nie dzika, nie będę dziś udawał. Jeszcze za jasno. Powolutku krok po kroku – rytmem tip – top. Bardzo z wyczuciem. I z pomocą przychodzą mi właśnie.. dziki… A dokładniej ich buchtowiska. Stawiam kroki właśnie w nich i na krecich kopcach. Miękka ziemia doskonale wygłusza. Patrzę na sarny – pasą się nadal. Baczę by nie nadepnąć na żadną gałązkę, których trochę tu leży. I nim się spostrzegam jestem już w połowie drogi. Ubrany na moro, muszę w cieniu wieczoru zlewać się z linią krzewów. Wyłaniają się króliki. Nie było ich widać. Ojej! Uciekną? Je nie tak łatwo oszukać. Mimo to, nie przerywam powolnego ostrożnego marszu. Moje zatrzymanie zaniepokoiłoby je tylko bardziej. Bo oto uszaki odbiegają chyłkiem w kierunku saren. Stamtąd obserwują moje przejście, sprawiając nieopisaną radość. Nie uciekły! A mi się udało… Leśny Duch wysłuchał. Przede mną świeci się w czerwieni lustrzana tafla zalanego olsu. Na szczycie pobliskich świerków układają się z trzepotem do snu gołębie grzywacze, a tajemnicze olszyny tętnią życiem zmierzchu… Muszę jeszcze tu przejść.

P90407-173804

Ilekroć tędy wracam, to miejsce czaruje, zatrzymuje mnie na dłużej. Choć słońce już zgasło, ptasi mieszkańcy Olsu wcale nie zamierzają układać się do snu. Najpierw trzeba trochę poplotkować. Opowiedzieć nowiny z dnia. Do ostatka wykorzystać światło. Tu nie dociera go już zbyt wiele. Wszędzie wokół czai się zmierzch. Mimo to śpiewają – tak długo aż przekorne gardziołka uciszy czarna bagienna noc. Głównym solistą chóru pozostaje strzyżyk. Ciarki dotykają mi pleców, kiedy na drogę wkracza szara zjawa, i kołysząc się, to pochylając zmierza ku mnie. Sylwetka i wielkość ludzka… Co u licha!

Czujny żuraw kroczy. Ulga! Kiedy siedziałem tu cicho, ptasie olbrzymy lądowały nieopodal na nocleg. Aż dziw, że żaden nie zahaczył o drzewo. Im też niespieszno spać. Chodzą widocznie jeszcze za żerem. Ale mnie nastraszył. Z pewnością, ols o zmierzchu, to nie miejsce dla bojazliwych. Głucho pohukują ropuchy. Zaczęły już gody. Spiczasta fala sunąca bezgłośnie przez rozlewisko wieszczy obecność bobra. Już mnie grubasek nie dostrzeże. Maleńki nietoperz lawiruje między olchami, już na dobre ogłaszając panowanie mroku. I jeszcze jedna czarna sylwetka bezgłośnie przekracza ścieżkę. Dostojna Dama. Łania jelenia. Dlaczego sama? Chociaż stopy gryzie ziąb, warto było podejść tu boso. Woda, strojna w atłas miękkiej czerwieni, też przemawia do Wędrowca… Grom, plusk, łomot tratowanych trzcin, i donośne ‘’rechanie’’. Dziki czasem się gryzą lub poprztykają. Hałasują jak diabli. Ale Ty człowieku, lepiej ich nie naśladuj. Siedz cichutko. Tutejsi mieszkańcy doskonale znają swoje odgłosy, a cichną kiedy pojawią się obce. Człowiek już od dawna zatracił więz z tym światem, toteż albo się dostosujesz, lub będziesz traktowany jak intruz. Magia lasu jest jak ten Ptak Szczęścia. Przysiada na dłoni tego, kto nie próbuje go pochwycić. Czasem zostaje z Tobą na długo.

P90330-183435

Na skraju lasu łąki i pola już czekają gotowe na nocną gościnę dzików, lisów, saren i jenotów. Czekam i ja. W głębi na ścieżce znalazłem odciśniętą w błocie wielką ‘’psią’’ łapę. Może jednak rzeczywiście gdzieś tutaj urzęduje wilk? Wieczór dogasa upojony ostatnimi kroplami czerwieni, a w zakątki nadchodzącego zmierzchu cicho spogląda srebrny sierp młodego księżyca. Mimo mroku, ols nie śpi. Gwiżdżą, śpiewają i muzykują, jakby dzień był ptaszętom za krótki. Chwila zachwytu, kiedy cień wielkiego Ptaka – Strażnika Bagiennego, przemyka nad głową niespodzianie. Zapóźniony lotnik, samotnik, długo szuka dziś miejsca na nocleg. Po chwili wraca… Gdy nieświadomy żuraw przelatuje tak blisko, czasem widać jak ptak się rozgląda i bada otoczenie. Czujna uwaga. Z daleka nie sposób tej subtelności dostrzec. Obudziły się już nietoperze. Znak, że lada dzień ruszą pierwsze komary. W tle dudnią spokojnie ropuchy, a ja czekam aż rozgwieżdżona noc sprowadzi czar szelestów, szmerów, stąpań i sowich zawołań. Szara smuga ledwie już widocznym susem wdrapuje się na drzewo z chrobotem, sunąc ku jego koronie. Śmiała, śmigła kuna. Z każdym dniem, zmierzchem, wieczorem, czuję się tutaj bardziej ‘’swój’’. Gdy w ciemni nieba, zapalają się srebrne ogniki pierwszych gwiazd, a trzciny zaczynają chrzęścić własnym życiem, wiem, że pora już wracać i pożegnać niezwykłych mieszkańców ostoi. Odwdzięczyć im się mogę najlepiej spokojem. Ostatni raz kłaniam się Olszynom podmokłym… a, za 20 minut jestem już w ‘’prawdziwym świecie’’, osiedli, lamp, szos, samochodów. I wcale nie czuję się jego żywotną częścią.

P90330-141552

P90330-142156