Przyjechali z różnych stron Polski i świata. Niektórzy mieli do pokonania ogromny dystans – ponad 1000 kilometrów, jak pani z Austrii. Niektórzy z dziećmi, inni samotnie lub ze zwierzęcym towarzyszem. Byli w różnym wieku, i historiach swojego życia, ale połączyło ich jedno – szczególne zainteresowanie przyrodą. Kto to taki? Ano Wędrowcy.
To był chyba jedyny taki Sylwester w Polsce. Bogaty w duchowe dary lasu, i ciekawostki, jak tylko się da. Sylwester zwieńczony cudowną wędrówką przez szlaki, pola i knieje pod opieką bobrów. Zgłosiło się mnóstwo ludzi, a skala zainteresowania wydarzeniem niemal przekroczyła moje moce organizacyjne! Niektórzy odzywali się jeszcze 2 godziny przed rozpoczęciem, pytając czy można przyjechać. Wiedziałem, że mam tego nie blokować, choć poprzednio niby to jasno określiłem, że przyjmuję zgłoszenia do 12 grudnia. Spotkaliśmy się wczesnym wieczorem w Gospodarstwie gościnnym Joanna w Rokietnicy, które równie gościnnie użyczyło nam największy swój pokój wraz z kuchennym osprzętem. Były ciastka, herbata, i pierniki. Wokół leżały rozłożone leśne książki i czasopisma, wraz z nasionami miododajnych mieszanek kwiatów dla pszczół. Fanty były przeznaczone do zabrania przez gości.
W kwaterze odbyła się prezentacja – pokaz zdjęć i filmów ze zwierzętami, w części moich i od zaprzyjaźnionych przyrodników. Mamy wypożyczony świetny projektor.
Chciałem najpierw pokazać las od strony audio – wizualnej, oswoić z odgłosami wydawanymi przez zwierzęta, wciągnąć nieco w klimat, opowiedzieć o przyrodniczych misteriach w ciągu roku, na co warto się wybrać, gdzie iść, czego słuchać, o jakiej porze itd.
I chyba się udało, bo na wyprawę ruszyli wszyscy ochoczo i z wielkim zainteresowaniem
Pracowały przeróżne tematy, od zamierania rzek, gatunków inwazyjnych, zmian klimatycznych, po kwestie wypuszczania luzem w terenie psów i kotów.
To wszystko jest mi ogromnie ważne, więc na przemian zapowietrzałem się i gadałem – przekazując fakty, dane, dzieląc się obserwacjami i stosując działające na wyobraznię porównania.
Bo co powiedzieliśmy o osobie, która kanarka czy papugę przynosi sobie wypuścić do parku, (jednorazowo i na zawsze) bo przecież ‘’ptaszek musi się wylatać i taka jego natura’’? Co o kimś, kto przyniósłby rybki z akwarium w słoiku nad staw, bo twierdziłby, że dla zdrowia powinny popływać na szerokim akwenie? Co o ludziach, którzy wypuszczaliby psy do lasów i w pola, aby złapały sobie ‘’coś do jedzenia’’? Dawniej był to oczywisty, powszechny zwyczaj. Tymczasem w sprawie kotów czas i poglądy jakby zatrzymały się na XIX wiecznej wsi.
Tłumaczę – jak bardzo na przestrzeni lat zmieniało się środowisko, i rola samego kota. Gdy pełniły one potrzebną rolę stróżów stodół i spichrzów, pomagały człowiekowi poradzić sobie z plagami gryzoni, ochronić zapasy i przeżyć.
Dziś w co drugim domu na każdym nowoczesnym osiedlu jest kot, który nic z tych rzeczy robić nie musi. Jest karmiony najlepszymi pokarmami, syty i dogrzany. Wypuszczany, idzie trzebić dla zabawy gryzonie, jaszczurki, owady i ptactwo. Pozbawia bazy pokarmowej rodzime gatunki: myszołowy, lisy, kuny, sowy, łasice, błotniaki, bociany, tchórze i borsuki. Których młode albo giną z głodu w norach i gniazdach, zjadane są przez rodziców lub rodzeństwo. Lub w ogóle nie mają szans się wykluć.
Dobija resztki fauny, które i tak każdego roku z powodu naszego budownictwa tracą przestrzeń życiową. Z jednego tylko nowego osiedla na najbliższe pole wyrusza codziennie po kilkanaście kotów. Jak tam ma się uchować skowronek, kuropatwa, dzierlatka, czajka, trznadel, przepiórka, młody zając? To wszystko gatunki gnieżdżące się na gołej ziemi
A przecież kochamy dzikie zwierzęta, i chcemy je obserwować. Trzeba więc z czegoś zrezygnować, choć najłatwiej swoją odpowiedzialność zwalać na naturę i naturalne procesy. To wygodne, ale kończy katastrofą. Współczesne wyzwania przed jakimi stoi człowiek chcący współistnieć z naturą są bardzo złożone, a czasu jest bardzo mało. Dla wielu gatunków już go nie wystarczyło.
Osoby, które przekazują o tym, że kot domowy jest naturalnym drapieżnikiem, a nawet ważnym elementem ekosystemu i powinien w środowisku istnieć, gdy tylko robi się nieco zimniej, jakby zdawały się zaprzeczać swoim poglądom. Możemy wtedy przeczytać rozmaite apele – otwórz okienko w piwnicy, wystaw miskę z ciepłą wodą, zrzutka na kartony, itd bo nasze ‘’super drapieżniki’’ – rzekome części dzikiej przyrody, zaraz zamarzną. I nie ma tym nic dziwnego, gdyby nie… No właśnie.
I to uwielbiam w tych naszych spotkaniach, że zawsze jest przestrzeń do swobodnej dyskusji i pytań. Spokojna i akceptująca, dla wymiany nawet skrajnych poglądów. Na sali są z nami psiaki. Piszczą za każdym razem, kiedy szaleją wybuchy.
Drugie tyle opowiadam o bobrach. Bo niektórzy rozpowiadają po świecie, że bobrów namnożyło się za dużo, i teraz wycinają wszystko jak leci, robiąc szkody. Ja widzę to inaczej. Doprowadzili żeśmy już do ogromnego obniżenia poziomu wód gruntowych, do zmniejszenia sumy opadów, osuszenia. W Wielkopolsce widać to dobitnie, na każdym kroku. Rowy polne, które dawniej regularnie wylewały, już kilkanaście lat nie widziały wody. Rosnące przy nich jesiony, zamierają od suszy i osłabień wtórnych. Na polach ściele się już często piasek i nic nie potrafi wyrosnąć, tak zmieniły się przez raptem 20 lat. Przyroda jednak reaguje i działa. Jeszcze. Wysyła w odpowiedzi swój środek zaradczy w bobrowej postaci, aby powstrzymały degradację środowiska. Wszyscy potrzebujemy wody. Nie w głębinowych studniach czy betonowych zaporach, a w przydrożnych i polnych rowach. W postaci kałuż, wiosennych rozlewisk na łąkach i wzbierających potokach. Ulew i kilkudniowych słot. Potrzebujemy też mgieł i rosy, bo z nich tworzy się lokalny mikroklimat, a nawet wpływają one na burze i deszcze. Wtedy życie ma szanse. Uff, cóż to były za debaty! Jestem ogromnie wdzięczny, że mogę te obserwacje przekazać, i przyjeżdżają Ci, którzy podzielają moje spostrzeżenia i to trafia, i dalej pracuje w codziennej wirówce.
Niejako ogromnym wyzwaniem wydawało się to, że większość z gości nie znała i nie czytała nigdy mojego bloga. Jak tu opowiedzieć o energiach, duchach, intuicji, prowadzeniu, snach?
Każdy przyjechał też jakby z inną, własną potrzebą poznawania przyrody. Co pokazała mi jedna sytuacja, gdy po pokazie podeszło kilka osób z pytaniem;
– Przepraszam, a czy będzie coś o drzewach? Czy będą przesłania, przytulanie, słuchanie?
Na to czekamyyyy!
Pewnie, że będzie! Po to właśnie idziemy dziś w knieję. Niektórzy byli ciekawi tylko zwyczajów zwierząt, inni ich obserwowania, kolejni całego spektrum duchowego wymiaru natury. Jak tu wszystko spiąć, pogodzić? Ale przecież i moje zainteresowanie nią ewoluowało i zmieniało się przez lata. Pamiętam doskonale – dziecko czytające przyrodnicze książki, chcące wiedzieć, znać, zobaczyć. Dlatego mogłem każdemu ofiarować cząstkę tego, po co przybył.
Po wykładzie potrzebuję około 40-50 minut, by salwować się z powrotem do domu, przebrać, może zjeść i zabrać ekwipunek. Mam blisko, kilka minut pieszo. Dokładnie nie wiem ile spędzimy z w terenie. Goście zostają na poczęstunku. Robię na szybko kakao. Ono nie chce dziś przestygnąć, nawet na parapecie przy otwartym oknie. Na zewnątrz jest +14 stopni. Z jednej strony cieszy, z drugiej przeraża. Tyle osób pytało mnie, jak się ubrać żeby nie zmarznąć. Dziś nie zmarznie nikt. Powinniśmy o tej porze wędrować po tęgo zaśnieżonych bezdrożach i w zaspach. Ostatecznie wystawiam je całkiem na ogród, i piję przed domem. Nie czuję tremy, a raczej swobodę i przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Zostało 1,5 godziny do północy. Stary rok już rozpędem bieży ku końcowi. A my lada chwila, w 13 osób po coś ruszymy do ciemnego lasu…
CZĘŚĆ II – NOCNA WYPRAWA
Wszyscy już są. Czekają. Spoglądam na ‘’moich’’ wędrowców zgromadzonych przed kwaterą. Tygiel mocnych, mozaikowych dusz. Wszyscy podekscytowani, z błyskiem w oku. Niektórzy pierwszy raz będą nocą w lesie. Większość z uśmiechami, niektórzy jakby niepewni co ich czeka…
Wobec tak dużej liczby uczestników, musiałem zmierzyć się z zupełnie innym sposobem prowadzenia wyprawy. Przede wszystkim pewne części programu zupełnie nam wypadły – obserwowanie zwierzaków lornetkami i dłuższe postoje pod drzewami na ich przytulanie. Bo grupa była podzielona niemal równo pół po pół, na tych co czekają wieści książkowych, i tych którzy chcą spotkać z moim całym mistycznym doświadczeniem.
Zbiórka przed kwaterą.
Czekało mnie zatem więcej pracy głosem i mówienia. Opowiedz mały człowieku ten las tak różnorodnej grupie, w sposób jaki go widzisz…
Gdy zbliżamy się do ciemnej kniei, wita nas dudniący poszum grzmiących sosen. Dość solidnie wieje. Z jednej strony to dobrze – race i fajerwerki nie powinny być tak intensywne. Dudni od paru godzin. Choć wydarzenie nazwałem CICHY SYLWESTER W KNIEI – narodziny leśnej Duszy nikt nie ma wątpliwości, że ciszy tu nie znajdziemy. Trudno by jej chyba było szukać, gdziekolwiek w Polsce. Idziemy polem, błotnista droga jest niemal nie do przebycia. Ludzie mnie otaczają zewsząd. Gromadzą z pytaniami, to rozpraszają w swobodzie za swymi krokami. I nagle z mroku, na skraju leśno – polnej drogi, wyłania się… wilk. Pokazuje go ręką. Nie od razu każdy widzi. Trzeba odpowiednio się ustawić. Mój strażnik lasu… To pień złamanego drzewa, którego forma z daleka przypomina pysk psa, z okiem i uszami. Jest widoczny tylko nocą, w cieniu. Goście są oczarowani. Pierwsze kroki w lesie, i już zachwyt. A ja opowiadam o tym, jak to dzieją się zwidy, zjawy, legendy. ‘’Wilk’’ jest najlepszym przykładem.
Dziś świeci nam połówka młodego księżyca, przytłumiona lekko woalem obłoków.
Potem zatrzymujemy się przy Krzesimirze. Ze wzruszeniem opowiadam o naszych pierwszych spotkaniach, o wychodzeniu z depresji dzięki przyjazni z drzewem, o jego humorach, potrzebach, przesłaniach. Dąb jest paletą przykładów, można chyba przy nim opowiedzieć ‘’całą dendroterapię’’. Tłumek gęstnieje, ludzie gromadzą się, stają za moimi plecami, słuchają… Oto dąb, od którego wszystko się zaczęło… Choć nie prapoczątek. On jest jeszcze przed narodzinami, wpleciony w ścieżkę Duszy.
A jest co opowiadać. Mi przed oczami stają po kolei wszystkie nasze spotkania i procesy. Do Krzesimira przyjeżdżali goście nawet i ze świata, a potem opowiadali, że spotkanie ‘’z moimi’’ drzewami odmieniło im kawał życia.
Czy po to właśnie było to wszystko? Aby było nas coraz więcej? Żeby każdy sam odkrywał swoje małe leśne ojczyzny, stawał w ich obronie, przeżywał dobro, uświadamiał potrzeby naszej ziemskiej opiekunki?
Krzesimir gromko szumi, jest ożywiony i pobudzony, odpowiada głębokim zrywem kiedy kończę zdania, jakby przytakiwał. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że jesteśmy w dialogu.
Czeremchowy las pełen jest tajemnic, przekrojem rozmaitych środowisk, intymną podróżą.
Pamięta czasy dzikości, świętych ostoi, przez które wiedzie do czasów obecnych, gdzie musi się zmagać ze szkodliwymi działaniami człowieka i nieświadomością ludzką. Ta kraina, to modelowy przykład dla opowiadania o wszystkim, co w lesie dobrego i złego dziać się może. Dlatego gawęda płynie wartko. Płynie pluskając lekko, momentami zanieczyszczona i brudna, jak nurt pobliskiej rzeki – Samicy. Tu na spustoszonych zrębach, grodzonych młodnikach, tym dosadniej wybrzmiewają drzewne przesłania. Te czytam z pamięci na krótkich postojach.
Jeden młody 16 letni chłopak interesuje się szczególnie – co jakiś czas podchodzi i pyta o bobry, krzewy, sarny, lisy. Potem czołga brzegiem rzeki, bada ślady bobrowej aktywności, gdzieś znika z czołówką, buszuje. Musimy na niego czekać. Przypomina mi młodego mnie. Podobno zanim do nas dotarł, cały wieczór włóczył się samotnie w innym lesie.
Wyprawy zawsze są pełne przygód 🙂
Gdy pytam, nikt nie ma ochoty oglądać szczególnie fajerwerków, z wyjątkiem dzieci. Choć widoki stąd są dobre. Godzina zero dopada nas na skraju lasu i pola. Nad linią horyzontu rozbłyskują jaskrawe, soczyste kule. Widok piękny, ale… Nad lasem już krążą rozproszone gromady zawodzących gęsi. Ptaki krzyczą niespokojnie. Jako gatunek ‘’łowny’’ są szczególnie wrażliwe na huki i wybuchy. Z perspektywy lecącego ptaka świat wygląda strasznie – oto ziemia, go atakuje. Nigdzie bezpiecznego portu, gdzie można wylądować, bo błyski i huki niosą się wszędzie.
Z daleka widzimy, że jakiś (……) z pobliskiej wsi, odpala race wprost na skraju lasu. Stamtąd lecą. Ręce opadają.
Nad bagnem otwieramy szampana Picolo. Choć byłem sceptyczny do tego pomysłu, przyznaję, że po ponad godzinie mówienia, smakuje nadzwyczaj dobrze. Zapamiętuję ten smak jako bogaty i soczysty. Godzina 0:30 i jest przyjemnie cicho. Chcieliśmy, aby stało się to w ciszy. Sami ustanawiamy reguły naszej celebracji. Ja jestem coś zamyślony, inni też milczą. Troszkę. Siadamy na stercie drewnianych kłód. Życzymy sobie… Wszystkiego leśnego. I różne osobiste szeptanki. Ludzie się uśmiechają, każdy ze swoim pragnieniem w sercu. Na wprost nas spogląda przez młode sosny zachwycający księżyc. Podziwiamy go w lornetkach, podobnie jak konstelacje gwiazd, które nagle zalśniły nad naszymi głowami. Odległe, zamglone plejady.. Tam mieszkają marzenia.
Siedzimy długo, bo i ciepło dzisiaj, przyjemnie. Nikt nie marznie. Kanonady ucichły. Dopiero teraz, czujemy, że jesteśmy naprawdę w kniei. Kolejny rok za nami… Witamy go – jakże inaczej.
Nasyceni gwiazdami, chmurami, obecnością i złotym światłem księżycowym, ruszamy teraz traktem cienistym i pogrążonym w mroku. To sosnowy młodnik, a po drugiej stronie są brzozy. Droga przypomina czarny tunel. Po twarzach co i raz smagają ostre szczotki gałęzi sosnowych. Nawet mi się obrywa. Uczymy się patrzeć. Być subtelnymi i ostrożnymi. Pochód rozciąga się kawalkadą, tu najlepiej skupić się na sobie, a każdy musi uważać sam na siebie. Tak docieramy do kolejnego miejsca opowieści – Bobrowej wierzby nad tamą.
Niektórzy mówią, że znają to drzewo. Z moich opowiadań i filmów. Tym razem rozlewisko jest puste. Żadnych nocujących kaczek. Dlatego tu prowadziłem. Woda pluszcze gromko, ja dopowiadam bobrowe historie z moich zasiadek, a ‘’młody’’ wdrapuje się na wierzbę. Pochylamy się nad dziełem budowniczych. Z wdzięcznością. Nad tym co robią ‘’dla nas.’’ Niektórzy opowiadają po świecie, że bobrów namnożyło się za dużo, i teraz wycinają wszystko jak leci, robiąc szkody. Ja widzę to inaczej. Doprowadzili żeśmy do ogromnego obniżenia poziomu wód gruntowych, do zmniejszenia sumy opadów, osuszenia. W Wielkopolsce widać to dobitnie, na każdym kroku. Przyroda reaguje i działa. Jeszcze. Wysyła w odpowiedzi swój środek zaradczy w bobrowej postaci, aby powstrzymały degradację środowiska. Wszyscy potrzebujemy wody. Nie w głębinowych studniach czy betonowych zaporach, a w przydrożnych i polnych rowach. W postaci kałuż, wiosennych rozlewisk na łąkach i wzbierających potokach. Ulew i słot. Wtedy życie ma szanse.
Tama wygląda mi na od jakiegoś czasu opuszczoną, choć bobry co jakiś czas tu widuję.
Z zacisznych drzewnych głębin, wynurzamy się na pola, gdzie dopadają nas sążniste podmuchy dmącego wiatru.
Typowym wędrownym zwyczajem wychodząc na przestrzeń, oświetlam połać czołówką. A tam – jarzą się daleko zielone oczy. Obok drugie. Sarny! Dzieci drżą podekscytowane, jeden widzi w lornetce jak zwierzaki sadzą susami przez pole. Jestem pełen podziwu, trzeba nie lada wyprawy, żeby coś takiego sprzętem zobaczyć.
A jednak! Byłem przekonany, że tego dnia nie spotkamy żadnego zwierzęcia. Bo to i sylwestrowe wystrzały. Że jest nas za dużo, i będziemy za głośni. Przecież to 13 osób. Magia Szeptów kniei sięga chyba daleko, poza moje wyobrażenia. Bo oto w tyglu tak rozmaitych ludzi, udało się stworzyć współgrającą przestrzeń. Powoli, wracamy…
Nocny wilk z krainy cieni – strażnik czeremchowego lasu.
O godzinie 2:02 jesteśmy już gotowi w samochodach. ‘’Młody’’ – Maciej, jedzie z nami. Szczególnie go zapamiętałem, bo zapytał mnie o jakiegoś gryzonia, którego zauważył podczas, gdy wymykał się z grupy na samodzielne rajdy. Zwierzątko miało mieć duże oczy, różowe łapki, biały spód i szary wierzch. Polecam, aby sprawdził najpierw nornicę rudą i mysz leśną, ale to nie to. Razem ustalamy, że musiała to jednak być mysz polna. Cieszy mnie ta wnikliwość. Też pamiętam jak zawsze chciałem mieć pewność i dokładnie rozpoznany gatunek, wiedzieć jak wygląda jego życie i codzienne sprawy.
Opisał to z takimi szczegółami… Cóż za uważność!
I znowu jesteśmy w kwaterze. Jedni się rozjeżdżają, inni idą spać na pokoje, ale wokół mnie wnet tworzy się gromadka. Tych, którym mało. Chyba specjalnie czekali na taki moment. Pamiętam, że byłem bardzo zmęczony, i chciałem ulotnić jak najszybciej, ale zostałem, przysiadłem. Już nieoficjalna część spotkania. Energia robi się taka, że zmęczenie wnet ulatuje w niebyt. Jakby ciała nie dotyczyły fizyczne reguły. Rozmawiamy i gramy na drumie.
Jedna z dziewczyn przywiozła kamertony – bardzo mocne narzędzia terapeutyczne. I tak Wszechświat dociera do Wędrowca. Pamiętam, że chciałem sobie jeden kupić, ale trudno mi było wybierać przez Internet, i temat jakoś zostawiłem. Tymczasem leży przede mną kilkanaście, i każdego mogę dotknąć, spróbować, wybadać. Jaki mi pasuje. Okazuje się, że dotknąć nie mogę prawie żadnego – tak mocno wibrują. Trzymając dłoń nad ‘’kawałkiem metalu’’ odbieram kłucia w koniuszkach palców i drętwienia. Zupełnie jak przy drzewach. Chwycić mogę dopiero dwa największe, i ich ton jest też dla mnie niesamowicie przyjemnie łaskoczący. Jeden z kamertonów otrzymuję potem w podarunku…
W domu jestem dopiero około 5 rano, i nadal nie chce się spać.
Najlepsze, co mogłem usłyszeć potem od niektórych gości – Wiesz co, taki Sylwester z Tobą powinien trwać trzy dni! Wszyscy wybuchli śmiechem na moją minę, a to dlatego, że będąc w zmęczeniu, ciężko mi to było sobie wyobrazić. A z drugiej strony – rozumiem. Dopiero po pokazie i tej wyprawie łapiemy taką synergię, chcemy z sobą przebywać. Dopiero przychodzi ochota na granie i balladowanie. Co też niejako spełniliśmy kolejnego wieczoru, bo niektórzy nocowali i do 2 stycznia, aby w spokoju przerobić wszystko co wyprawa w nich poruszyła. Przyniosłem ukulele, charango i kalimby. Wróciliśmy do dzieciństwa, do tego co kształtowało nasze serca i karmiło fantazję. Czytaliśmy wiersze i bajki! Takie, które zapadają w pamięć po wiek dojrzały… Było ‘’Ptasie Radio’’, ‘’Pan Maluśkiewicz’’ i ‘’Lis Witalis’’. A jak pięknie czytaliśmy, jak prawdziwi aktorzy. Nasze Dusze wnet odżyły. Każdy został wysłuchany ze swoją sztuką, a tak naprawdę wiedziałeś, że możesz przy tym się wyrażać, bo innych obok to cieszy. Część z tych pięknych chwil udaje się nagrać.
Trzy dni powiadają… Obiecuję, że następny taki będzie. Po odespaniu zrobimy sobie następnego dnia wieczory poetyckie z piosenkami.
Ideę cichego sylwestra leśnego, chciałbym rozpropagować na cały kraj. Niech się dzieją wędrówki.
Niech zamiast fajerwerków i błysków, człowiek spotka się z ciszą. I zobaczy – że w niej niczego nie traci.
Dziękuję wszystkim którzy zaufali, przyjechali, dzielnie wędrowali, pytali i po prostu – byli. Zda się mały spacer na kilkanaście osób… Ale mam poczucie, że to coś znacznie większego.
III – ODPOCZYNEK I BAŚNIE NA POŻEGNANIE
Niektórzy zostali dłużej, aby godnie wypocząć i dać popłynąć procesom, jakie wyprawa zainicjowała w ich sercach.
Pamiętam, że byłem bardzo zmęczony i senny, i chciałem z jednej strony szybko się ulotnić. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem! Siedzieliśmy w czwórkę małym gronem z tymi co zostali, opowiadając sobie historie przygody, i życiowe przypadki. Wnet senność, a ciało doznało takiej energii, jakby będąc najpełniej wypoczętym. Ten stan trzymał mnie aż do 9 rano, mimo że uprzednio po godzinie 2, już odpływałem…
Kolejnego dnia przyniosłem do kwatery instrumenty: ukulele, kalimby i charango. Zasiedliśmy w swobodzie, w niej coś się przebudziło. Duch – który wypłynął swobodnie, w radości i akceptacji każdego z nas. Zaczęliśmy wzajemnie czytać sobie ulubione bajki i baśnie, pogrywając na instrumentach. Opowiadaliśmy wczuwając się ogromnie, po aktorsku trochę i ciesząc jak dzieci. Właśnie wtedy, my dorośli mogliśmy znowu być dziećmi. I było to bardzo, bardzo fajne!
Były ‘’Szelmostwa Lisa Witalisa’’ i ‘’Ptasie Radio.’’ Pan Maluśkiewicz, co pragnął zobaczyć wieloryba i ballada o wojnie grzybów z muchami Każda z tych bajek, zapamiętana dokładnie z dzieciństwa, umalowana emocjami i obrazami, że zbudzony nocą i zapytany, wyrecytujesz jednym tchem…
Takie chwile, to dla mnie sedno bycia. To dobro dla którego przychodzą na Ziemię Dusze. Tym się karmią i w tym płyną, co też widać tutaj i po naszych minach
Życzę w 2023 każdemu, jak najwięcej takich momentów…
Ogromne podziękowania zostawiam i szczególnie dla tych, którzy cały poprzedni rok wspierali mnie na PATRONITE i innych portalach. Dzięki Waszej pomocy mogę w ciągu roku zrobić więcej wydarzeń, docierać dalej, lżej mierzyć ze wszystkim co w życiu przychodzi, i dzielić ciepłem leśnego słowa. Jeśli to czytasz i nie było Cię dotąd w gronie PATRONÓW – będę zaszczycony, mogąc pracować tam w Twoim imieniu i Twoich intencji dla świata. Zróbmy w nowym roku jeszcze więcej
https://patronite.pl/szeptykniei
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca