NOCNA WĘDRÓWKA z Bratem Mrozem

Skostniały świat zasłonił usta – śnieżną ciszą. Ozięble pozdrowił szczypaniem policzków. U nas przyprószyło ledwie, leciutko. I mróz dobry chwycił. Po tak długim okresie szaroburej, nijakiej pogody, stopniowego pogrążania nastroju w otchłań mroku, wszystko wnet we mnie odżyło. Odtajało wspomnieniami zimowych wędrówek. Tafle polnych kałuż i rowki – skuły się okowami chłodnej twardziny. To wystarczyło, by wawabić z domu wędrowca 😉

Przed szarą ścianą lasu stoję i nasłuchuję. Nie chcę wtargnąć tam znienacka, tak pózną porą. Ciemno i odchodzą z horyzontów chmury. Prawie nie wieje. Podążam nieznacznie zabieloną dróżką. Może siwą. Błoto nareszcie umarło. Pod butami tylko grudy trzeszczą i pękają donośnie, zapowiadając wszem i wobec, że z podchodu i obserwacji zwierząt dzisiaj nici. Ale można iść do drzew. Te czekają zawsze.

Korzystam z dobrodziejstw rozgrzewającego marszu. Postoje krótsze niż zazwyczaj. Do drzew zachodzę dopiero gdy nabiorę w sobie więcej ciepła. Dziwnie je tak mijać bez słowa, ale one wiedzą. Rozumieją. No nie jestem drzewem, by stać ileś godzin na mrozie. Kiedyś mi się zdawało, że jestem to…

Nad rzeką Samicą wita mnie bobrowy rozlew. Budowniczowie tworzą jakiś przepust. I tęskne wyczekiwanie tutejszych kasztanowców. Przytulam jednego z nich. Liście chrzęszczą diabelnie. Pluskają wnet dwa zwierzaki – jeden śmigle umyka ze stromego brzegu do wody. To wydra!

– Ahoj…

W drugiej odnodze rzeki, pluszcze gromko bóbr. Zwierzęta pracowały tu sobie, i zaraz muszę iść, nie chcąc ich dłużej opóźniać w robocie. Nocne prace nad tamą, zimową porą to wyzwanie i ważna rzecz. No nic tu po mnie…

Wnurzam się w ciemną, gęstą połać Puszczy, maszerując jedną z mniej uczęszczanych dróżek. Tak dawno mnie tu nie było, że aż mi nieswojo. To nie jest tak, że się wcale nie boję.

To się trochę oswaja, jest jakieś przyzwyczajenie, ale rzadko mam efekt WOW – FLOW – 100% komfortu. Strachy lubią wracać i zaśmiewać się z trwożliwych spojrzeń. Czujnie rozglądam się na boki, ale idąc staram się zrobić w sposób wyważony, jak najwięcej ‘’hałasu’’. To po to, aby przebywające w boru zwierzęta, mogły ze spokojem osłuchać się, że idzie człowiek. Przeczekać lub oddalić. A i nie startować z krzaków na oślep. To nie sprzyja nikomu. Zresztą po tych zmrożonych liściach, nie dałoby się inaczej. Lepiej wiedzmy o sobie po prostu.

Z mrocznych głębin, zaczyna nawoływać niedaleki Puszczyk. Jego huczący zew z łatwością przenika skostniałe gęstwiny i odbija echem w sędziwej dąbrowie.

Oho, myślę sowy zwołują się na łowy. Pózna pora w kniei. I dobra wróżba na dalszą wyprawę. Cieszę się jak głup, z tych sów. Zupełnie się ich dzisiaj nie spodziewałem. Nocne ‘’strachy ‘’wypełzają na jawie ze snów. Przystaję, i delektuję klimatem. Siwa, zimowa noc, i miękkie echo snujące się niemrawo. W takich warunkach jak dziś – zapowiedz udanej uczty. Za kilka chwil jękliwie odpowiada mu pani Puszczykowa. Jestem wtedy spokojny. Wiem, że ptaki się odnalazły i polecą razem polować.

Mijam kąpieliska dzicze i złudne doły. Spodnie co i raz szarpią pędy zuchwałych jeżyn. Wreszcie docieram do celu. Sterta pniaków sosnowych, na których można wypocząć. Tu widok jest na całą dolinę i bagniska. Bardzo dobre miejsce do nasłuchu. Gromko odzywają się kaczory – samce krzyżówki. Jakby wyśmiewały wszystko wokół.

Do tamy bobrowej dzisiaj dlatego nie pójdę. Kaczki muszą tam właśnie nocować. Gdybym się zbliżył, odlecą, a po co.

Dziś nie jestem nachalny wobec drzew. Choć za wszystkimi tęskniłem. Podchodzę jedynie na wyrazne werbalne wezwanie, lub mocny impuls. Po drodze spotykam się z dwoma sosnami. Na widok jednej, w sercu rozlewa się ciepło. To właśnie ją, udało się ocalić już dwa razy przed bezmyślną wycinką. Jest krzywa, i wyrosła łukowato, nietypowo jak na tą okolicę. Trochę jak nad morzem. I żyje wciąż, dzięki mnie. Chyba pierwszy raz, tak głęboko doświadczam tego uczucia.

Po kolejną zasiadam w odpoczynku i dla zmitrężenia ciepła. To taka przodowniczka, rośnie na skraju boru. Mijana całe życie, aż wreszcie zacząłem ją zauważać. Albo ona mnie. Czasem każda wyprawa, zadziewa nowe, leśne znajomości. Sosna jest uważna i zaintrygowana, choć również zdystansowana i wyniosła. Powoli daje się poznawać. Przestrzeń wokół jej pnia, to jak wymiar innego świata. Zaraz czujesz się inaczej. Zmienia się perspektywa. Najlepiej bym się stąd nie ruszał. Mróz usypia, a sosnowa energia działa ożywczo i rozjaśnia umysł. Klaruje myśli. Daje poczucie pewności i osadzenia.

Dopiero po kilku godzinach pobytu w ciemnościach, samotności, i nieznanego, czuję jak rozmaite ciężary z serca gdzieś ‘’schodzą’’. To też na pewno zasługa drzew.

A potem pokazał się księżyc. Lekko przyćmiona po pełni tarcza, zawisła rozlewając złote iskrzyki nad uśpionymi polami i przyczajonym lasem. Dojrzał najlepszy czas.

…Ziemia zadrżała, zaśpiewała z radością, pod ciepłymi butami wędrowców, co to szurały szorstko, po twardych, zmarzniętych grudach. Oczyma Duszy widzę jak podobni do mnie, szykują plecaki, przywdziewają czapy, płaszcze, kurtki, odziewają szaliki i zapinają na pasach lornetki. Ruszają w pola i lasy – na spotkanie swego spokoju i przygód.

Może to tylko… majaki?

_________________________
_________________________

Hej Czytelniku! To starsze opowiadanie z 2022 roku, które na blogu ląduje z poślizgiem zaległości. Obecnie wszystkie najnowsze teksty zamieszczam już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie PRZYJACIELE KNIEI. Trafiają tam opowiadania, ciekawostki, filmy, drzewne przesłania i wiele innych. Jeśli masz ochotę przeżywać te wpisy, mieć do nich dostęp razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa jest płatna – działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty w niej publikowane, w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko tam. Obecność w niej daje Ci bardzo konkretne zniżki na nasze kniejowe wyprawy i wszystkie warsztaty.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy. Im dłużej zwlekasz z decyzją, tym większe robią się zaległości w czytaniu 🙂

Wszystkiego leśnego!




Co się dzieje gdy wycinamy drzewa?

Pyliste smugi układają się w wyżłobione fale i przelewają wysuszone mikro ziarenka przy najmniejszym podmuchu. Pędzące jeszcze nie wyasfaltowaną drogą auta, wzbijają tumany kurzu. Dusi i gryzie. Poniższe zdjęcia, to właśnie świat bez drzew, bezmyślnie, bez najmniejszej potrzeby wycinanych, okrzesywanych, ogławianych na śmierć, w i tak pogarszających się warunkach środowiskowych. Świat, który zmienia się na naszych oczach, coraz mniej zdatny aby plonowaniem na odwodnionych uprawach, wyżywić ludzką populację, i coraz mniej zdolny do regeneracji po tym, co rok w rok mu wyrządzamy. Drzewa hamują niepożądane działania erozji wietrznej, prowadzące do zubożenia gleby i wydrenowania z niej składników odżywczych. Zatrzymują wodę, którą następnie stopniowo uwalniają w procesie transpiracji, powodując w perspektywie tworzenie się chmur, i kolejne opady. Wilgoć, którą oddają powoli okolicznym uprawom. Schładzają cieniem w upał. Nawóz i zasilenie gleby w składniki mineralne, z corocznych opadów liści. Wiedział o tym generał Dezydery Chłapowski, sławny Wielkopolanin, który na swoim wielkim gospodarstwie, wprowadził system innowacyjny kęp/pasów zadrzewień. Nie spodziewał się pewnie, że staną się one lokalnie głównym orężem w adaptacji do zmian klimatu.


W miejscach gdzie wycięto drzewa przy polnych drogach, erozja wietrzna postępuje szybko. Drobne rośliny zielne (i tak wykaszane) nie są w stanie jej skutecznie powstrzymywać.

Niedawne deszcze, nie za wiele zmieniły sytuację. Padało parę dni wcześniej, przed zrobieniem tych zdjęć. Piaskowe zaspy wsypują się do polnych rowów, powoli je zapełniając. Piasek zamiast wody… Zatrzymują się dopiero na miedzach i tam, gdzie jest odrobinę więcej zarośli.

Od dawna mówiło się, że Wielkopolska stepowieje, ja już zastanawiam się czy aby nie pustynnieje. Znam te pola nie od dziś, a ponad 25 lat. Obserwowałem jak zmieniały się, z roku na rok. Nie będę pisał, że jestem przerażony, bo od lat nie mam wątpliwości do jakiego efektu zmierzamy jako ludzkość, i generalnie jestem z tym pogodzony. Być może za tym wszystkim, czeka coś lepszego dla naszych potomków, czego na ten moment nie widzę. A może, nie ma tam nic, poza tym piaskiem. Wielkopolska to modelowy przykład tego, jak zmienia się lokalne otoczenie, w odpowiedzi na globalne zmiany klimatyczne.


Tak zwane ”nowe nasadzenia” bezlitośnie wypiekają się w słońcu. Na tym drzewku kora odpada płatami, jest już ono martwe. Nie wystarczy nasadzić nowych drzew w miejsce starych. To już się nie udaje. Z pomocą mogłyby przyjść samosiejki drzew rodzimych, które są dużo odporniejsze od drzew ze szkółek, te są jednak wykaszane przy okazji prac pielęgnacyjnych.

Ostatnio, na jednej z lokalnych grup, szeroko była komentowana piaskowa zamieć, którą ograniczyła kierowcom widoczność na parę godzin, na jednej z krajowych ekspresówek. Wszyscy byli przestraszeni, zszokowani, narzekali, podziwiali, lecz nikt nie zająknął się na temat przyczyny. Po powrocie z pracy, część wróciła pewnie do swoich trawników, agrowłóknin, nawadniania, przycinania drzew, odchwaszczania…


Napływ piasku zatrzymuje się dopiero na miedzy. To tam piaskowe zaspy, ”wpełzają” do polnego rowu wypełniając go pyłem, zamiast życiodajnej wody.

Oczywiście, ten przypadek to nie wina czy pokłosie samego braku drzew. To efekt opętanego udrażania/wykaszania polnych rowów, niszczenia tam bobrowych, odwadniania i osuszania terenów podmokłych, tudzież budowanie intratnych osiedli w miejsce tychże zniszczonych ekosystemów. Wycinanie całych alei, i rugowanie drzew z przestrzeni miejskiej, wiejskiej, polnej i leśnej. Choć z pozoru nadal drzew w otoczeniu wydaje się dużo. To działania agresywne, którym jesteśmy niekiedy w stanie się przeciwstawić, uznać za złe lub niepotrzebne. Niekiedy kiwamy ze zrozumieniem głowami, bo przecież to ci inni, ‘’bezmyślni’’, ale nie ja… Inne działania są dla nas ‘’ładne’’, ‘’codzienne’’ i wykonujemy je na co dzień bez większego oporu. Ta katastrofa na polach, to też nasze prozaicze wybory. To zielony trawniczek koszony co tydzień, podlewany i nawadniany każdej nocy ‘’bo przecież susza’’, a trawa zielona musi przed domem być. Skąd woda, ano z kranu bo za nią płacę, to ma być i mogę z nią robić co chcę. Tak raz rzekł mi sąsiad, pytany w jakim celu co parę dni myjką ciśnieniową czyści kostkę na podjezdzcie, z mchu i pyłu…Sucho na polu? Wykopmy studnie głębinowe, po co starać się prościej wykorzystać istniejącą już sieć rowów melioracyjnych i zatrzymywać opady. Jakby nikt nie kumał, że woda pod ziemią skądś się bierze/wzięła, i nie jest tak, że czekają tam na nas jej nieograniczone zasoby… Projekty takie są dotowane przez rząd, i mają na celu yyy….. poprawić sytuację, wspomóc rolników, zapewnić bezpieczeństwo czy co tam.

Topola, jedno z niewielu drzew które może jeszcze rosnąć w tak skrajnych warunkach jakie żeśmy stworzyli, gdzie nawet brzozy odmawiają życia, jest z otoczenia sukcesywnie rugowana, nawet tam gdzie nie przeszkadza niczemu. Drzewo – nadzieja. Ona ponoć umiera ostatnia.

Zdjęcia pokazują stan gleby na 13 kwietnia 2022.


Zwierzęta są zmuszone odbywać dalekie wędrówki w poszukiwaniu wody. Dawniej była ona do znalezienia w każdym polnym rowku, bajorku czy kępie z obniżeniem terenu.

Serdeczne podziękowania w tym miejscu, pragnę złożyć moim Patronom, dzięki którym wędrując, mogę zdziałać w terenie więcej, i czasem coś zmienić. Choć drobne to gesty, zawsze niosą sens wiary w to, że gdyby każdy z nas… To niekiedy rozmowa z napotkanym rolnikiem, lub pozbieranie śmieci. Mały kawałek wysianej jednorocznej łąki kwietnej, w miejscu wsypanej ziemi z gruzem. To jakaś rodzina bobrowa, doglądana i chroniona, mogąca w jakimś miejscu popracować nieco dłużej i zatrzymać na parę miesięcy trochę więcej wody. To tama z kamieni i patyków na zapomnianym cieku wodnym. Dziękuję, że jesteście ze mną w tych działaniach.

https://patronite.pl/szeptykniei

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Spędzają Sylwestra głęboko w lesie, w ciemnościach i ciszy. Nowa moda, czy już tradycja?

Przyjechali z różnych stron Polski i świata. Niektórzy mieli do pokonania ogromny dystans – ponad 1000 kilometrów, jak pani z Austrii. Niektórzy z dziećmi, inni samotnie lub ze zwierzęcym towarzyszem. Byli w różnym wieku, i historiach swojego życia, ale połączyło ich jedno – szczególne zainteresowanie przyrodą. Kto to taki? Ano Wędrowcy.

To był chyba jedyny taki Sylwester w Polsce. Bogaty w duchowe dary lasu, i ciekawostki, jak tylko się da. Sylwester zwieńczony cudowną wędrówką przez szlaki, pola i knieje pod opieką bobrów. Zgłosiło się mnóstwo ludzi, a skala zainteresowania wydarzeniem niemal przekroczyła moje moce organizacyjne! Niektórzy odzywali się jeszcze 2 godziny przed rozpoczęciem, pytając czy można przyjechać. Wiedziałem, że mam tego nie blokować, choć poprzednio niby to jasno określiłem, że przyjmuję zgłoszenia do 12 grudnia. Spotkaliśmy się wczesnym wieczorem w Gospodarstwie gościnnym Joanna w Rokietnicy, które równie gościnnie użyczyło nam największy swój pokój wraz z kuchennym osprzętem. Były ciastka, herbata, i pierniki. Wokół leżały rozłożone leśne książki i czasopisma, wraz z nasionami miododajnych mieszanek kwiatów dla pszczół. Fanty były przeznaczone do zabrania przez gości.

W kwaterze odbyła się prezentacja – pokaz zdjęć i filmów ze zwierzętami, w części moich i od zaprzyjaźnionych przyrodników. Mamy wypożyczony świetny projektor.

Chciałem najpierw pokazać las od strony audio – wizualnej, oswoić z odgłosami wydawanymi przez zwierzęta, wciągnąć nieco w klimat, opowiedzieć o przyrodniczych misteriach w ciągu roku, na co warto się wybrać, gdzie iść, czego słuchać, o jakiej porze itd.



I chyba się udało, bo na wyprawę ruszyli wszyscy ochoczo i z wielkim zainteresowaniem 🙃

Pracowały przeróżne tematy, od zamierania rzek, gatunków inwazyjnych, zmian klimatycznych, po kwestie wypuszczania luzem w terenie psów i kotów.

To wszystko jest mi ogromnie ważne, więc na przemian zapowietrzałem się i gadałem – przekazując fakty, dane, dzieląc się obserwacjami i stosując działające na wyobraznię porównania.

Bo co powiedzieliśmy o osobie, która kanarka czy papugę przynosi sobie wypuścić do parku, (jednorazowo i na zawsze) bo przecież ‘’ptaszek musi się wylatać i taka jego natura’’? Co o kimś, kto przyniósłby rybki z akwarium w słoiku nad staw, bo twierdziłby, że dla zdrowia powinny popływać na szerokim akwenie? Co o ludziach, którzy wypuszczaliby psy do lasów i w pola, aby złapały sobie ‘’coś do jedzenia’’? Dawniej był to oczywisty, powszechny zwyczaj. Tymczasem w sprawie kotów czas i poglądy jakby zatrzymały się na XIX wiecznej wsi.

Tłumaczę – jak bardzo na przestrzeni lat zmieniało się środowisko, i rola samego kota. Gdy pełniły one potrzebną rolę stróżów stodół i spichrzów, pomagały człowiekowi poradzić sobie z plagami gryzoni, ochronić zapasy i przeżyć.

Dziś w co drugim domu na każdym nowoczesnym osiedlu jest kot, który nic z tych rzeczy robić nie musi. Jest karmiony najlepszymi pokarmami, syty i dogrzany. Wypuszczany, idzie trzebić dla zabawy gryzonie, jaszczurki, owady i ptactwo. Pozbawia bazy pokarmowej rodzime gatunki: myszołowy, lisy, kuny, sowy, łasice, błotniaki, bociany, tchórze i borsuki. Których młode albo giną z głodu w norach i gniazdach, zjadane są przez rodziców lub rodzeństwo. Lub w ogóle nie mają szans się wykluć.

Dobija resztki fauny, które i tak każdego roku z powodu naszego budownictwa tracą przestrzeń życiową. Z jednego tylko nowego osiedla na najbliższe pole wyrusza codziennie po kilkanaście kotów. Jak tam ma się uchować skowronek, kuropatwa, dzierlatka, czajka, trznadel, przepiórka, młody zając? To wszystko gatunki gnieżdżące się na gołej ziemi

A przecież kochamy dzikie zwierzęta, i chcemy je obserwować. Trzeba więc z czegoś zrezygnować, choć najłatwiej swoją odpowiedzialność zwalać na naturę i naturalne procesy. To wygodne, ale kończy katastrofą. Współczesne wyzwania przed jakimi stoi człowiek chcący współistnieć z naturą są bardzo złożone, a czasu jest bardzo mało. Dla wielu gatunków już go nie wystarczyło.

Osoby, które przekazują o tym, że kot domowy jest naturalnym drapieżnikiem, a nawet ważnym elementem ekosystemu i powinien w środowisku istnieć, gdy tylko robi się nieco zimniej, jakby zdawały się zaprzeczać swoim poglądom. Możemy wtedy przeczytać rozmaite apele – otwórz okienko w piwnicy, wystaw miskę z ciepłą wodą, zrzutka na kartony, itd bo nasze ‘’super drapieżniki’’ – rzekome części dzikiej przyrody, zaraz zamarzną. I nie ma tym nic dziwnego, gdyby nie… No właśnie.

I to uwielbiam w tych naszych spotkaniach, że zawsze jest przestrzeń do swobodnej dyskusji i pytań. Spokojna i akceptująca, dla wymiany nawet skrajnych poglądów. Na sali są z nami psiaki. Piszczą za każdym razem, kiedy szaleją wybuchy.

Drugie tyle opowiadam o bobrach. Bo niektórzy rozpowiadają po świecie, że bobrów namnożyło się za dużo, i teraz wycinają wszystko jak leci, robiąc szkody. Ja widzę to inaczej. Doprowadzili żeśmy już do ogromnego obniżenia poziomu wód gruntowych, do zmniejszenia sumy opadów, osuszenia. W Wielkopolsce widać to dobitnie, na każdym kroku. Rowy polne, które dawniej regularnie wylewały, już kilkanaście lat nie widziały wody. Rosnące przy nich jesiony, zamierają od suszy i osłabień wtórnych. Na polach ściele się już często piasek i nic nie potrafi wyrosnąć, tak zmieniły się przez raptem 20 lat. Przyroda jednak reaguje i działa. Jeszcze. Wysyła w odpowiedzi swój środek zaradczy w bobrowej postaci, aby powstrzymały degradację środowiska. Wszyscy potrzebujemy wody. Nie w głębinowych studniach czy betonowych zaporach, a w przydrożnych i polnych rowach. W postaci kałuż, wiosennych rozlewisk na łąkach i wzbierających potokach. Ulew i kilkudniowych słot. Potrzebujemy też mgieł i rosy, bo z nich tworzy się lokalny mikroklimat, a nawet wpływają one na burze i deszcze. Wtedy życie ma szanse. Uff, cóż to były za debaty! Jestem ogromnie wdzięczny, że mogę te obserwacje przekazać, i przyjeżdżają Ci, którzy podzielają moje spostrzeżenia i to trafia, i dalej pracuje w codziennej wirówce.

Niejako ogromnym wyzwaniem wydawało się to, że większość z gości nie znała i nie czytała nigdy mojego bloga. Jak tu opowiedzieć o energiach, duchach, intuicji, prowadzeniu, snach?

Każdy przyjechał też jakby z inną, własną potrzebą poznawania przyrody. Co pokazała mi jedna sytuacja, gdy po pokazie podeszło kilka osób z pytaniem;

– Przepraszam, a czy będzie coś o drzewach? Czy będą przesłania, przytulanie, słuchanie?

Na to czekamyyyy!

Pewnie, że będzie! Po to właśnie idziemy dziś w knieję. Niektórzy byli ciekawi tylko zwyczajów zwierząt, inni ich obserwowania, kolejni całego spektrum duchowego wymiaru natury. Jak tu wszystko spiąć, pogodzić? Ale przecież i moje zainteresowanie nią ewoluowało i zmieniało się przez lata. Pamiętam doskonale – dziecko czytające przyrodnicze książki, chcące wiedzieć, znać, zobaczyć. Dlatego mogłem każdemu ofiarować cząstkę tego, po co przybył.

Po wykładzie potrzebuję około 40-50 minut, by salwować się z powrotem do domu, przebrać, może zjeść i zabrać ekwipunek. Mam blisko, kilka minut pieszo. Dokładnie nie wiem ile spędzimy z w terenie. Goście zostają na poczęstunku. Robię na szybko kakao. Ono nie chce dziś przestygnąć, nawet na parapecie przy otwartym oknie. Na zewnątrz jest +14 stopni. Z jednej strony cieszy, z drugiej przeraża. Tyle osób pytało mnie, jak się ubrać żeby nie zmarznąć. Dziś nie zmarznie nikt. Powinniśmy o tej porze wędrować po tęgo zaśnieżonych bezdrożach i w zaspach. Ostatecznie wystawiam je całkiem na ogród, i piję przed domem. Nie czuję tremy, a raczej swobodę i przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Zostało 1,5 godziny do północy. Stary rok już rozpędem bieży ku końcowi. A my lada chwila, w 13 osób po coś ruszymy do ciemnego lasu…

CZĘŚĆ II – NOCNA WYPRAWA

Wszyscy już są. Czekają. Spoglądam na ‘’moich’’ wędrowców zgromadzonych przed kwaterą. Tygiel mocnych, mozaikowych dusz. Wszyscy podekscytowani, z błyskiem w oku. Niektórzy pierwszy raz będą nocą w lesie. Większość z uśmiechami, niektórzy jakby niepewni co ich czeka…

Wobec tak dużej liczby uczestników, musiałem zmierzyć się z zupełnie innym sposobem prowadzenia wyprawy. Przede wszystkim pewne części programu zupełnie nam wypadły – obserwowanie zwierzaków lornetkami i dłuższe postoje pod drzewami na ich przytulanie. Bo grupa była podzielona niemal równo pół po pół, na tych co czekają wieści książkowych, i tych którzy chcą spotkać z moim całym mistycznym doświadczeniem.


Zbiórka przed kwaterą.

Czekało mnie zatem więcej pracy głosem i mówienia. Opowiedz mały człowieku ten las tak różnorodnej grupie, w sposób jaki go widzisz…

Gdy zbliżamy się do ciemnej kniei, wita nas dudniący poszum grzmiących sosen. Dość solidnie wieje. Z jednej strony to dobrze – race i fajerwerki nie powinny być tak intensywne. Dudni od paru godzin. Choć wydarzenie nazwałem CICHY SYLWESTER W KNIEI – narodziny leśnej Duszy nikt nie ma wątpliwości, że ciszy tu nie znajdziemy. Trudno by jej chyba było szukać, gdziekolwiek w Polsce. Idziemy polem, błotnista droga jest niemal nie do przebycia. Ludzie mnie otaczają zewsząd. Gromadzą z pytaniami, to rozpraszają w swobodzie za swymi krokami. I nagle z mroku, na skraju leśno – polnej drogi, wyłania się… wilk. Pokazuje go ręką. Nie od razu każdy widzi. Trzeba odpowiednio się ustawić. Mój strażnik lasu… To pień złamanego drzewa, którego forma z daleka przypomina pysk psa, z okiem i uszami. Jest widoczny tylko nocą, w cieniu. Goście są oczarowani. Pierwsze kroki w lesie, i już zachwyt. A ja opowiadam o tym, jak to dzieją się zwidy, zjawy, legendy. ‘’Wilk’’ jest najlepszym przykładem.

Dziś świeci nam połówka młodego księżyca, przytłumiona lekko woalem obłoków.

Potem zatrzymujemy się przy Krzesimirze. Ze wzruszeniem opowiadam o naszych pierwszych spotkaniach, o wychodzeniu z depresji dzięki przyjazni z drzewem, o jego humorach, potrzebach, przesłaniach. Dąb jest paletą przykładów, można chyba przy nim opowiedzieć ‘’całą dendroterapię’’. Tłumek gęstnieje, ludzie gromadzą się, stają za moimi plecami, słuchają… Oto dąb, od którego wszystko się zaczęło… Choć nie prapoczątek. On jest jeszcze przed narodzinami, wpleciony w ścieżkę Duszy.

A jest co opowiadać. Mi przed oczami stają po kolei wszystkie nasze spotkania i procesy. Do Krzesimira przyjeżdżali goście nawet i ze świata, a potem opowiadali, że spotkanie ‘’z moimi’’ drzewami odmieniło im kawał życia.

Czy po to właśnie było to wszystko? Aby było nas coraz więcej? Żeby każdy sam odkrywał swoje małe leśne ojczyzny, stawał w ich obronie, przeżywał dobro, uświadamiał potrzeby naszej ziemskiej opiekunki?

Krzesimir gromko szumi, jest ożywiony i pobudzony, odpowiada głębokim zrywem kiedy kończę zdania, jakby przytakiwał. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że jesteśmy w dialogu.

Czeremchowy las pełen jest tajemnic, przekrojem rozmaitych środowisk, intymną podróżą.

Pamięta czasy dzikości, świętych ostoi, przez które wiedzie do czasów obecnych, gdzie musi się zmagać ze szkodliwymi działaniami człowieka i nieświadomością ludzką. Ta kraina, to modelowy przykład dla opowiadania o wszystkim, co w lesie dobrego i złego dziać się może. Dlatego gawęda płynie wartko. Płynie pluskając lekko, momentami zanieczyszczona i brudna, jak nurt pobliskiej rzeki – Samicy. Tu na spustoszonych zrębach, grodzonych młodnikach, tym dosadniej wybrzmiewają drzewne przesłania. Te czytam z pamięci na krótkich postojach.

Jeden młody 16 letni chłopak interesuje się szczególnie – co jakiś czas podchodzi i pyta o bobry, krzewy, sarny, lisy. Potem czołga brzegiem rzeki, bada ślady bobrowej aktywności, gdzieś znika z czołówką, buszuje. Musimy na niego czekać. Przypomina mi młodego mnie. Podobno zanim do nas dotarł, cały wieczór włóczył się samotnie w innym lesie.


Wyprawy zawsze są pełne przygód 🙂

Gdy pytam, nikt nie ma ochoty oglądać szczególnie fajerwerków, z wyjątkiem dzieci. Choć widoki stąd są dobre. Godzina zero dopada nas na skraju lasu i pola. Nad linią horyzontu rozbłyskują jaskrawe, soczyste kule. Widok piękny, ale… Nad lasem już krążą rozproszone gromady zawodzących gęsi. Ptaki krzyczą niespokojnie. Jako gatunek ‘’łowny’’ są szczególnie wrażliwe na huki i wybuchy. Z perspektywy lecącego ptaka świat wygląda strasznie – oto ziemia, go atakuje. Nigdzie bezpiecznego portu, gdzie można wylądować, bo błyski i huki niosą się wszędzie.

Z daleka widzimy, że jakiś (……) z pobliskiej wsi, odpala race wprost na skraju lasu. Stamtąd lecą. Ręce opadają.

Nad bagnem otwieramy szampana Picolo. Choć byłem sceptyczny do tego pomysłu, przyznaję, że po ponad godzinie mówienia, smakuje nadzwyczaj dobrze. Zapamiętuję ten smak jako bogaty i soczysty. Godzina 0:30 i jest przyjemnie cicho. Chcieliśmy, aby stało się to w ciszy. Sami ustanawiamy reguły naszej celebracji. Ja jestem coś zamyślony, inni też milczą. Troszkę. Siadamy na stercie drewnianych kłód. Życzymy sobie… Wszystkiego leśnego. I różne osobiste szeptanki. Ludzie się uśmiechają, każdy ze swoim pragnieniem w sercu. Na wprost nas spogląda przez młode sosny zachwycający księżyc. Podziwiamy go w lornetkach, podobnie jak konstelacje gwiazd, które nagle zalśniły nad naszymi głowami. Odległe, zamglone plejady.. Tam mieszkają marzenia.

Siedzimy długo, bo i ciepło dzisiaj, przyjemnie. Nikt nie marznie. Kanonady ucichły. Dopiero teraz, czujemy, że jesteśmy naprawdę w kniei. Kolejny rok za nami… Witamy go – jakże inaczej.

Nasyceni gwiazdami, chmurami, obecnością i złotym światłem księżycowym, ruszamy teraz traktem cienistym i pogrążonym w mroku. To sosnowy młodnik, a po drugiej stronie są brzozy. Droga przypomina czarny tunel. Po twarzach co i raz smagają ostre szczotki gałęzi sosnowych. Nawet mi się obrywa. Uczymy się patrzeć. Być subtelnymi i ostrożnymi. Pochód rozciąga się kawalkadą, tu najlepiej skupić się na sobie, a każdy musi uważać sam na siebie. Tak docieramy do kolejnego miejsca opowieści – Bobrowej wierzby nad tamą.

Niektórzy mówią, że znają to drzewo. Z moich opowiadań i filmów. Tym razem rozlewisko jest puste. Żadnych nocujących kaczek. Dlatego tu prowadziłem. Woda pluszcze gromko, ja dopowiadam bobrowe historie z moich zasiadek, a ‘’młody’’ wdrapuje się na wierzbę. Pochylamy się nad dziełem budowniczych. Z wdzięcznością. Nad tym co robią ‘’dla nas.’’ Niektórzy opowiadają po świecie, że bobrów namnożyło się za dużo, i teraz wycinają wszystko jak leci, robiąc szkody. Ja widzę to inaczej. Doprowadzili żeśmy do ogromnego obniżenia poziomu wód gruntowych, do zmniejszenia sumy opadów, osuszenia. W Wielkopolsce widać to dobitnie, na każdym kroku. Przyroda reaguje i działa. Jeszcze. Wysyła w odpowiedzi swój środek zaradczy w bobrowej postaci, aby powstrzymały degradację środowiska. Wszyscy potrzebujemy wody. Nie w głębinowych studniach czy betonowych zaporach, a w przydrożnych i polnych rowach. W postaci kałuż, wiosennych rozlewisk na łąkach i wzbierających potokach. Ulew i słot. Wtedy życie ma szanse.

Tama wygląda mi na od jakiegoś czasu opuszczoną, choć bobry co jakiś czas tu widuję.

Z zacisznych drzewnych głębin, wynurzamy się na pola, gdzie dopadają nas sążniste podmuchy dmącego wiatru.

Typowym wędrownym zwyczajem wychodząc na przestrzeń, oświetlam połać czołówką. A tam – jarzą się daleko zielone oczy. Obok drugie. Sarny! Dzieci drżą podekscytowane, jeden widzi w lornetce jak zwierzaki sadzą susami przez pole. Jestem pełen podziwu, trzeba nie lada wyprawy, żeby coś takiego sprzętem zobaczyć.

A jednak! Byłem przekonany, że tego dnia nie spotkamy żadnego zwierzęcia. Bo to i sylwestrowe wystrzały. Że jest nas za dużo, i będziemy za głośni. Przecież to 13 osób. Magia Szeptów kniei sięga chyba daleko, poza moje wyobrażenia. Bo oto w tyglu tak rozmaitych ludzi, udało się stworzyć współgrającą przestrzeń. Powoli, wracamy…


Nocny wilk z krainy cieni – strażnik czeremchowego lasu.

O godzinie 2:02 jesteśmy już gotowi w samochodach. ‘’Młody’’ – Maciej, jedzie z nami. Szczególnie go zapamiętałem, bo zapytał mnie o jakiegoś gryzonia, którego zauważył podczas, gdy wymykał się z grupy na samodzielne rajdy. Zwierzątko miało mieć duże oczy, różowe łapki, biały spód i szary wierzch. Polecam, aby sprawdził najpierw nornicę rudą i mysz leśną, ale to nie to. Razem ustalamy, że musiała to jednak być mysz polna. Cieszy mnie ta wnikliwość. Też pamiętam jak zawsze chciałem mieć pewność i dokładnie rozpoznany gatunek, wiedzieć jak wygląda jego życie i codzienne sprawy.

Opisał to z takimi szczegółami… Cóż za uważność!

I znowu jesteśmy w kwaterze. Jedni się rozjeżdżają, inni idą spać na pokoje, ale wokół mnie wnet tworzy się gromadka. Tych, którym mało. Chyba specjalnie czekali na taki moment. Pamiętam, że byłem bardzo zmęczony, i chciałem ulotnić jak najszybciej, ale zostałem, przysiadłem. Już nieoficjalna część spotkania. Energia robi się taka, że zmęczenie wnet ulatuje w niebyt. Jakby ciała nie dotyczyły fizyczne reguły. Rozmawiamy i gramy na drumie.

Jedna z dziewczyn przywiozła kamertony – bardzo mocne narzędzia terapeutyczne. I tak Wszechświat dociera do Wędrowca. Pamiętam, że chciałem sobie jeden kupić, ale trudno mi było wybierać przez Internet, i temat jakoś zostawiłem. Tymczasem leży przede mną kilkanaście, i każdego mogę dotknąć, spróbować, wybadać. Jaki mi pasuje. Okazuje się, że dotknąć nie mogę prawie żadnego – tak mocno wibrują. Trzymając dłoń nad ‘’kawałkiem metalu’’ odbieram kłucia w koniuszkach palców i drętwienia. Zupełnie jak przy drzewach. Chwycić mogę dopiero dwa największe, i ich ton jest też dla mnie niesamowicie przyjemnie łaskoczący. Jeden z kamertonów otrzymuję potem w podarunku…

W domu jestem dopiero około 5 rano, i nadal nie chce się spać.

Najlepsze, co mogłem usłyszeć potem od niektórych gości – Wiesz co, taki Sylwester z Tobą powinien trwać trzy dni! Wszyscy wybuchli śmiechem na moją minę, a to dlatego, że będąc w zmęczeniu, ciężko mi to było sobie wyobrazić. A z drugiej strony – rozumiem. Dopiero po pokazie i tej wyprawie łapiemy taką synergię, chcemy z sobą przebywać. Dopiero przychodzi ochota na granie i balladowanie. Co też niejako spełniliśmy kolejnego wieczoru, bo niektórzy nocowali i do 2 stycznia, aby w spokoju przerobić wszystko co wyprawa w nich poruszyła. Przyniosłem ukulele, charango i kalimby. Wróciliśmy do dzieciństwa, do tego co kształtowało nasze serca i karmiło fantazję. Czytaliśmy wiersze i bajki! Takie, które zapadają w pamięć po wiek dojrzały… Było ‘’Ptasie Radio’’, ‘’Pan Maluśkiewicz’’ i ‘’Lis Witalis’’. A jak pięknie czytaliśmy, jak prawdziwi aktorzy. Nasze Dusze wnet odżyły. Każdy został wysłuchany ze swoją sztuką, a tak naprawdę wiedziałeś, że możesz przy tym się wyrażać, bo innych obok to cieszy. Część z tych pięknych chwil udaje się nagrać.

Trzy dni powiadają… Obiecuję, że następny taki będzie. Po odespaniu zrobimy sobie następnego dnia wieczory poetyckie z piosenkami.

Ideę cichego sylwestra leśnego, chciałbym rozpropagować na cały kraj. Niech się dzieją wędrówki.

Niech zamiast fajerwerków i błysków, człowiek spotka się z ciszą. I zobaczy – że w niej niczego nie traci.

Dziękuję wszystkim którzy zaufali, przyjechali, dzielnie wędrowali, pytali i po prostu – byli. Zda się mały spacer na kilkanaście osób… Ale mam poczucie, że to coś znacznie większego.

IIIODPOCZYNEK I BAŚNIE NA POŻEGNANIE

Niektórzy zostali dłużej, aby godnie wypocząć i dać popłynąć procesom, jakie wyprawa zainicjowała w ich sercach.

Pamiętam, że byłem bardzo zmęczony i senny, i chciałem z jednej strony szybko się ulotnić. Jak dobrze, że tego nie zrobiłem! Siedzieliśmy w czwórkę małym gronem z tymi co zostali, opowiadając sobie historie przygody, i życiowe przypadki. Wnet senność, a ciało doznało takiej energii, jakby będąc najpełniej wypoczętym. Ten stan trzymał mnie aż do 9 rano, mimo że uprzednio po godzinie 2, już odpływałem…

Kolejnego dnia przyniosłem do kwatery instrumenty: ukulele, kalimby i charango. Zasiedliśmy w swobodzie, w niej coś się przebudziło. Duch – który wypłynął swobodnie, w radości i akceptacji każdego z nas. Zaczęliśmy wzajemnie czytać sobie ulubione bajki i baśnie, pogrywając na instrumentach. Opowiadaliśmy wczuwając się ogromnie, po aktorsku trochę i ciesząc jak dzieci. Właśnie wtedy, my dorośli mogliśmy znowu być dziećmi. I było to bardzo, bardzo fajne!

Były ‘’Szelmostwa Lisa Witalisa’’ i ‘’Ptasie Radio.’’ Pan Maluśkiewicz, co pragnął zobaczyć wieloryba i ballada o wojnie grzybów z muchami 🥳 Każda z tych bajek, zapamiętana dokładnie z dzieciństwa, umalowana emocjami i obrazami, że zbudzony nocą i zapytany, wyrecytujesz jednym tchem…

Takie chwile, to dla mnie sedno bycia. To dobro dla którego przychodzą na Ziemię Dusze. Tym się karmią i w tym płyną, co też widać tutaj i po naszych minach ❤

Życzę w 2023 każdemu, jak najwięcej takich momentów…

🌀 Ogromne podziękowania zostawiam i szczególnie dla tych, którzy cały poprzedni rok wspierali mnie na PATRONITE i innych portalach. Dzięki Waszej pomocy mogę w ciągu roku zrobić więcej wydarzeń, docierać dalej, lżej mierzyć ze wszystkim co w życiu przychodzi, i dzielić ciepłem leśnego słowa. Jeśli to czytasz i nie było Cię dotąd w gronie PATRONÓW – będę zaszczycony, mogąc pracować tam w Twoim imieniu i Twoich intencji dla świata. Zróbmy w nowym roku jeszcze więcej ❤

https://patronite.pl/szeptykniei

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca



Pierwiośnie w olchowym gaiku. Gdy gasną ostatnie przymrozki.

Przedwiośnie ogłosiły szpaki. Wygwizdały je długo oczekiwaną, tęskną i pamiętaną nutą. Po prostu, z początkiem lutego nagle zacząłem je tu i ówdzie słyszeć. Choć świat Szeptów Kniei to głównie małe zalesione fragmenty zakrzaczeń śródpolnych, niepozorne kępy zarośli, kryją w sobie iście biebrzańskie widoki. Woda błyszczy się w prześwitach. Rozlewa wstęgi, tworzy kałuże, sączące strumyki i niedostępne moczary. Poległe drzewa zwieszają się jak szlabany szlabany, formy, mosty, wymuszają na wędrowcach głębokie ukłony podziwu, aby się pod nimi przedostać. Efekt pracy bobrów i wichur. Ścięte sztywno zwierciadła wodne, przenikają się ze strużkami płynnych cieków, odbijających ciepłe promienie w milionach tańczących migotów. Jakby duch pierwiośnia i zima zasnęły razem pod jedną kołdrą.


Ilekroć zaglądam w takie zagubione miejsca, nie mogę wyjść z podziwu. Jak niewiele trzeba przestrzeni, aby przyroda rozgościła się w panowaniu z całą mocą swoich twórczych procesów. Znam ten fragment od dawna. Odwiedzałem go niegdyś niemal co drugi dzień, poznając jego najskrytsze tajemnice, spędzając księżycowe nocki, odkrywając rzadkie gatunki ptasich wędrowców – bekasiki. Tu właśnie uczyłem się przyrody, obserwacji, doskonaliłem w tropieniu, sztuce podchodu i zasiadki. Ogrom wspomnień dojrzewa z każdym krokiem…

Obecnie rzadko tu zaglądam, choć chciałbym często. Zwierzęta przyniosły na swych grzbietach kleszcze, lub nastąpił jakiś cykl – jest ich tu naprawdę dużo, i trzeba bardzo uważać. Mimo, że przez kilkanaście lat nie widziałem ani nie złapałem na ubranie żadnego. Miejsce jakby broniło się i mówiło: ‘’Teraz tutaj nikogo. Potrzebuję czasu, i aby nikt nie zaglądał. Dajcie mi spokój…’’ – Zaś kleszcze stoją na straży tej prośby. Tak odczytuję przesłanie tej przestrzeni.

Przez lata, na niewielkim kawałku wielkości może dwóch boisk piłkarskich działo się dużo. Dla cichego tropiciela i wytrawnego obserwatora to świątynia ostoi. Tylko mało kto o tym wie. Ot, kępa krzaków w polu. A w niej – rodzina bobrów i dzików osiedlona. Saren stada i gęsi przelotne. Jastrząb, myszołów, bażant, zając, nory borsucze i lisie, kuna, a nawet jelenie się trafiają przychodzące z odległego lasu. Żurawie i sowy. Pod wodą ślimaki zatoczki, a i ryb gatunki ktoś mi wspomniał miejscowy z dawnych opowieści, z czasów gdy poziom wody utrzymywał się stale. Ale to już lat temu, 40…



Tylko wierzby próchniejące, rosochate w rozrostach uwalniają jeszcze pokłady obrazów żywych – ginących, wnikających do duszy wędrowca. W nich małe kuropatwy wciąż śpią na miedzy, a sędziwe odyńce starzeją skryte, w podmokłych bagniskach.

Zanurzona w sercach pól enklawa, jest ich arterią niosącą pokłady żyznych nawozów, wilgoci, pożytecznych mieszkańców, osłoną przed żywiołami unoszącymi w dal życiodajną glebę. Jest pamiętnikiem niebywałego sojuszu, odkąd człowiek przybył tu z zadaniami produkcji żywności / zaopatrzenia w dostatek swego dobytku. Zespoleni w tworzeniu, każdy dla siebie. Połamane drzewa, wylewy pozimowe, plątaniny konarów i tarninowe gąszcze są jak wskazówka pracującego zegara. Jesteśmy w nim ułamkiem sekundy…















WSPARCIE i POMOC dla rozwoju bloga lub podziękowanie za chwile spędzone z czytaniem i fotografią, można przekazać poniżej. Nie tylko piszę i wędruję, ale prowadzę również działania edukacyjne i uświadamiające, spotykam z mieszkańcami, odwiedzam szkoły, placówki, biorę udział w konwentach i festiwalach, na których opowiadam o magii przyrody, jej bieżących potrzebach oraz jak ją najlepiej chronić. Możesz wesprzeć moją pracę, i sprawić, że będę mógł zdziałać więcej:

JEDNORAZOWO:

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei


Gdzieś nad bobrowiskiem pod wierzbami…

Przez czas sączy się strumień pamięci pokoleń, który zawsze woła je z powrotem właśnie w to miejsce. Pod ogromne, rosochate wierzby, gdzieś pomiędzy skrajem boru, a dojrzewającym iglastym młodnikiem. Gdzieś niepozornie obok drogi, zbaczającej w las, starym szlakiem na torfisko. Zawsze wracają pod ich konary. Wielkich wierzb bobry nie ruszają zębami. Jakby wiedziały, że to właśnie one dają im tutaj schronienie, budulec i cień, czyniąc ich siedlisko z pozoru niewidocznym. A może same drzewa, emanują silną, pełną respektu energią – barierą, której bobry nie podejmują się przekroczyć. Albo, swoim nieustannym szmerem / szumem obwieszczają dla bobrowych uszu przemowę do której przywykły, i którą rozumieją jako pradawny język Natury Matki, w którym są jako we wodzie – zanurzone. Nie wszystko potrafi nazwać Wędrowiec. Zobaczcie, jaka to bajroniczna mozaika kolorów, kształtów, form, no i jeszcze zapachów z dzwiękami, pluszczącymi wciąż przez poczynione barykady budowniczych bobrowych. W tej nieprzemijającej gawędzie zwierza i wody, zda się można zatracić na wiekuistość.

Pod starymi wierzbami, kędy woda żłobi przez epoki kręte zakola wiekowej podróży, dnia pewnego, powstała tama. Piętrzyła się, potężniała i rosła. Kolejne dokładane konary, sterty gałęzi, bale i pnie piętrzą się ponad zbocze, zatrzymując coraz to większe masy napierającej wody. Szczeliny i przecieki zalepiane są błotem z kamieniami, niekiedy też pobliskimi śmieciami. Dziś jest ogromna. Od podstawy, przerasta mnie już sporo na wysokość.

Tutejsza rodzina bobrowa jest krzepka i silna. Każdej nocy zwierzęta wytrwale pracują. Słychać chroboty, skrobania zębiskami, tarmoszenia, poczłapywania, pluski i sapania wytrwałych inżynierów. Niekiedy donośny łoskot padającego drzewa.Zdolni budowniczowie, tworzą konstrukcyjne dzieła, dając hołd wiedzy wypracowanej przez swych zębatych przodków. Można obserwować jak się starają, podczas czystej, bezchmurnej pełni księżyca. Lubię zasiąść wtedy na wierzbie jako czatownik, spajając swój czas z nicią życia drzewa. Ileż ono prac bobrowych, dzieł wzniosłych, potrzebnych i kruchych, musiało oglądać ono tutaj. Sama wierzba lubi ich poczciwe towarzystwo i chętnie wspomina dawne dzieje bobrowych osiedli. Budowniczowie nie dotykają jej zębami, jakby była im na wskroś święta. Korzystają tylko z gałęzi utrąconych przez wiatry.



Odkąd bobry wróciły, naprawdę przyjemnie tu zajrzeć. Kaskada zrobiła się wysoka na jakieś 2 metry i wciąż rośnie. Bulgoce i pluska, niczym wodospad górski.

Zaglądam często, aby i mieć pogląd na to co się tu dzieje w podziwie, jak i trzymać opiekę nad siedliskiem. Zależy mi na nim. Tu bowiem, na innym odcinku tego cieku, tamy niszczono już kilkanaście razy. Po tych prześladowaniach, uparte bobry osiedliły się w ostatnim fragmencie nurtu. Gdybyż rolnicy nie zepsuli tych tam wcześniej, na raptem 2 kilometrowym odcinku mieliby na podorędziu już 4 darmowe zbiorniki do nawadniania swoich upraw. Współpraca z przyrodą. To takie bywa proste i oszczędne zarazem.

Tu również zabieram z sobą śmiałków i gości, pragnących zakosztować nuty dzikości i ‘’zatopić’’ się w słuchaniu, odczuwaniu, medytacji, wyciszeniu, głębokim relaksie. Drzewo jest wygodne, można na nim siedzieć, półleżeć i doświadczać nie-bytu, nawet w kilka osób. W dzień, gdy bobrów nie ma, można posiedzieć tutaj z lornetką na ptaki. Przylatują naprawdę blisko i skaczą po gałązkach wokół, lub próbują kąpać się na tamie: raniuszki, kowaliki, sikory, kosy, mysikróliki, dzięcioł. Knieja zatrzymała w tym miejscu momenty z pierwocin czasu, kiedy ptak i zwierz nie rozumiał jakby obecności ludzkiej, nie upatrując w niej powodów do strachu. Tu wszystko kąpie, żyje, czyści się, podjada w zasięgu ramion i pochłoniętego wzroku. Uwielbiam spędzić tutaj godzinkę lub mniej czy dłużej, na ile chłody temperatur pozwolą. Mam nadzieję że tutaj wreszcie odnajdą bobry swój spokój. Teren leśny, ze spadem w dół, od pól daleko aby zalewać coś mogły. Za tamą grunt obniża się ku torfiskom grząskim.

Zerknijcie też na same wierzby – jakie są potężne, wspaniałe, rozłożyste i silne. Do takiej formy mogły rozwinąć się, nie będąc za młodu ogławiane i ‘’prowadzone’’ jak jej siostry, w wyżej położonej części tego cieku. Przetrwały bez szwanku właśnie minione wichury… i setki innych z przeszłości. Ich poogławiane odpowiedniczki przy drogach, rozwaliło w drzazgi.

Tak wygląda bobrowisko zimą. Kaskada szumi mocno. Pluskoty spoglądają głęboko do wnętrza Duszy. Wydobywają z niej pierwotny spokój i ukojenie.

Moją pracę można wciąż wspierać na 3 główne sposoby, a blog będzie i jego sprawy mogą rozkwitać dzięki zaangażowaniu jego Czytelników. Dla każdego darczyńcy są przygotowane przeze mnie do odbioru nagrody i bonusu, tak dziękuję Wam za współtworzenie ze mną tego miejsca.

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE, co miesiąc – najbardziej potrzebne:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ BEZPOŚREDNIO do mnie:
https://szeptykniei.wordpress.com/pomoc/

Z serca dziękuję za każdy dar, którym pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, i dzielić z Wami słowami tych opowieści, każdym dzwiękiem, szelestem i szeptem.




Blaski wodnej zorzy. Nad bobrowym strumieniem

Są takie miejsca, w których woda nie zamarza nigdy. Daleko za tamą bobrową, gdzie strumień rozlewa włoskowate nici, kończąc swą podróż na zarastających torfiskach. Wieczór rumieni się ostatnim pozdrowieniem dnia. Struga podchwytuje echo różowych blasków, mieszając palety prawdziwych barw. Pędzlem jej ogon trzcinowy, a płótnem gładkie lustro torfowego stawu. Tu trawa żyje jeszcze zielenią, jakby niepewna co czynić powinna. Zwinne języki plusków liżą w pędzie resztki śniegowych dywanów, wracając im pierwotną ich postać.

Woda nie przemija. Tworzy tutaj od wieków. Karmi i poi życie. Jej dobrotliwa mowa, wywołuje z lasu wędrowców. Siadają nad jej brzegiem, i słuchają legend szemrzących opowieści. Jest w nich wszystko… Odległa pamięć minionych zim, i okowów wyżłobionych potęgą mrozów. Głowy i kopytka nad wodopojem. Ochłoda niesiona strudzonym. Ledwo widoczne popisy smukłych nartników. Podróże rybie, i żabie kąpiele. Podwodne zmagania kiełży. Pieśni trzcinniczków i pisklęce niedole. Czarne błota odmętów, po wizytach dziczych. Nurt zmarszczony przeprawą śmiałków. I prośby pokorne, by niczego tu więcej nie ruszać… Modli się woda ufnie. Przelewa gromady marzeń. Zanosi nadzieję do Źródła.

Nieopodal stado długoogonkowych wąsatek, zapada w szuwarach na nocleg. Leciwe wierzby na horyzoncie, spowija szara poćma zmierzchu. Drzewa odwiedzają krainę snu. Są opiekunkami tego miejsca. Z murszejącej dziupli wyglądają zaspane oczyska sowy pójdźki…

Szepty Kniei Praca na rzecz Matki Ziemi

✅ WSPARCIE codzienne:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ POMOC jednorazowa:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ Książka:
https://ridero.eu/pl/books/szepty_kniei/

Ostatnie echa babiego lata

W pajęczym kokonie zasnęły nadzieje. Otuliły się miękką watą przedzimowego zapomnienia. Pierwsze przymrozki sprawiły, że na koniuszkach zasychających jesienną drzemką badyli, wyczarowały się białe, puchate domki. Pająki już zimują. Gdzieś zniknęły komary. Gaśnie i dzień na polach, potarganych wczorajszą orką. Słoneczne promienie ogrzewają porozrzucane bruzdy. Grudy rzucają cienie. Wątłe pokrzywy znikają i kurczą się w oczach. Mróz wysączył z nich wilgoć. Lada moment i one staną się badylami, mdłym wspomnieniem ożywczej zieleni. Zasuszone łodygi tworzą okienka, przez które przecieka niknące słońce. Jak witraże, echa światła i blaski rozpraszają się w milionach ciepłych odcieni.



Wokół bobrowej tamy, pospiesznie krzątają się chwile. Wędrowiec dziś siedzi na drzewie. Sędziwa, rosochata wierzba przysłuchuje się pluskotom nurtu i spogląda na poczynania bobrowe. O swój byt się nie trwoży – jest za gruba, by zwierzęta dały radę ją ściąć. Słychać wysokie, głośne piski. Niby donośne, a jednak potrzeba dłużej chwili, by świadomie zwrócić nań uwagę. To mysikróliki! Maleńkie ptaszyny z ‘’ płomieniem świecy’’ na czubku głowy uwijają się i krzątają po konarach. Za moment dołączają do nich raniuszki. Pojawia się strzyżyk. Prawie już zmierzcha. Oniemiałem. Skąd tu tyle ptasząt? Ptaki nie zwracają najmniejszej uwagi na czatownika. Zawisają na gałązkach, przeglądają zakamarki. W wiecznym ruchu. Mysikrólika udaje się zobaczyć w lornetce, choć to dosłownie sekundy, gdy oliwkow – żółty ptak ‘’iskra’’ przysiada na moment w swojej wiecznej gonitwie. Chwilę potem zjawia się rudzik. To już spełnienie ptasiego raju. Wszystko się wyjaśnia. Ptaszki zlatują co i raz na gałązki pozostawione przez bobry, które wynurzają się z rozlewiska. Popijają, a niektóre próbują szybkiej kąpieli. Mogę podziwiać ich zwinne, ‘’kolibrowate’’ ruchy, dla moich oczu płynne jak prędkość światła… Jak dobrze, że wspiąłem się tu z lornetką. Miałem obserwować bobry, ale trafiła się ptasia gratka. Pierwszy raz widziałem Mysikrólika z tak bliska! Ruch kołysanych gałązek zwiastuje nowych gości. To sikory bogatki. Przy raniuszkach i strzyżyku ich ruchy wydają się toporne, powolne w opieszałości. A przecież to też zwinne i chyże ptaki. Po chwili zauważam coś jeszcze. Gałązki nie ruszają się, kiedy przysiadają nań mysikróliki. Może dlatego, tak trudno mi było je wypatrzeć? Zdumienie. To taka niewielka różnica w wadze… Gałązki są jednak czułe do precyzji. Ich chwiejny kołys, na moment zostaje pamiątką po wizycie ptasich skrzatów.



Z mroczniejącej szarówki w zaroślach, wyłaniają się bliskie odgłosy dzików. Choć drzewo osłania, w powietrzu czuć nabierającą mocy wilgoć i gęstniejący chłód. Nad szlakiem polnego rowu unosi się biały opar, jak granica pomiędzy światem przeoranych pól, a chaosem zarastających łąk. Złoty, sierpowaty jeszcze księżyc, lśni nad poletkiem. Ziąb wygania do sadyby. Sprytne bobry pojawią się dopiero nocą. Czas wracać…

____________________________________
____________________________________

Drodzy Czytelnicy, Szepty Kniei są również na PATRONITE oraz POMAGAM, gdzie możesz wspomóc moją wędrowno – pisarsko działalność i wszystkie wymienione tam projekty na rzecz Matki Ziemi. Wsparcie jest dobrowolne, potrzebne nie tylko po to aby móc działać dość regularnie i systemowo ale też aby zrobić kilka pięknych rzeczy dla świata. Za czas poświęcony na wędrowanie i pisanie, prowadzenie bloga nie pobieram żadnego wynagrodzenia, a pochłania ono niekiedy większość mojego dostępnego czasu, by taka opowiastka mogła powstać. Twoje wsparcie będzie dla mnie ogromną pomocą, motywacją i opieką by nadal robić to wszystko i dzielić ze światem ciepłem leśnego słowa. W opisach zrzutek jest wyszczególnione na co dysponowane są zgromadzone środki. Pomóc można na dwa sposoby, regularnie lub jednorazowo, a PATRONI mogą skorzystać z wielu leśnych nagród, dla każdego gwarantowanych ❤

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ PAYPALL ( dla tych co zza granicy)
czeremcha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, dzięki któremu pomagasz mi zrobić więcej, docierać dalej i dzielić swobodnie słowami tych opowieści ❤❤❤






Bobry górą! Pożyteczne zwierzaki pomagają nam chronić zasoby wodne.

Kolejny dzień w życiu wędrowca. Odbieram od krawca swoje stare, połatane, ponad 12 letnie spodnie, które i tak były jeszcze ‘’po kimś’’. Lubię ubrania do których się przyzwyczajam, są praktyczne i wygodne. Pani krawcowa życzy mi ‘’Szczęść Boże’’, a ja ruszam na krótki objazd swoich rejonów. Polna drogą na którą wtaczam się po minięciu miasteczka, zionie wiatrem i rozpostartymi zagonami ozimin. Żerują tu grupki szpaków, a na brązowej orce przysiadają wybarwione trznadle – jak słoneczne kwiaty. Dziś bardzo mocno wieje. Mijam owocowe drzewa osadzone z rzadka na poboczu, aż wreszcie docieram do trójki średnich klonów, które od lat zmagają się tutaj z żywiołami. Są wyrośnięte, z rozbudowanymi koronami. Jeden z nich ma na imię… Michał. Niby tylko trzy drzewa, a jak bardzo zmieniają krajobraz i chwilę obecności, w taki właśnie dzień. Po nagich konarach przetacza się wiatr, który dziś wręcz wyje. Odgłosy jak z tornada, potężne, gromkie, i płynne. Co za moc…Pod klonami zatrzymuję się, aby tego posłuchać. Siadam i chłonę. Lornetką przepatruję zielone, wiosenne horyzonty i… gołe. Widzę że i tutejsza polna kępa zarośli, została kompletnie przetrzebiona z krzewów, jest ‘’czysta i przejrzysta’’. Małe zagłębienie ze zbiornikiem wodnym zostało odsłonięte, teraz pewnie wyschnie. To tu obserwowałem jesienią dokazujące jelenie, to tutaj zatrzymywały się maszerujące w podróżach dziki i sarny na chwilę oddechu, przed przeprawą przez szosę. Teraz kilkadziesiąt saren pasie się nieopodal, ale do byłej ostoi nie podchodzą. Straciły punkt bezpieczeństwa. Wiatr hula i niesie przed sobą tumany pyłu. Swobodnie przepływają przez spustoszoną kępę. Widać to dosadnie. A przecież jej rolą ma być ograniczanie erozji wietrznej – podobno. Jak ma to działać bez osłony krzewów, na których drobnych liściach zatrzymywał się piasek i ziemisty pył? Czy ludzie już zapomnieli, po co one są? Czy rolnicy myślą że gleba spada im z kosmosu? Spoglądam na to niszczenie i myślę dosadnie: Jacy ludzie są głupi..!

Obserwuję podlatujące skowronki, które próbują śpiewów mimo spychających je podmuchów. Dzielne szaraczki. Do wichru rozkładam ramiona i pozwalam żeby przepływał przez całe ciało, chybotał mną. Nasycony jego opowieściami, ruszam dalej, życząc klonom jak najdłuższego spokojnego żywota. W dziupli jednego z nich, zauważam rosnące maleństwo. Kolebka życia. Ciekawe jak to jest, rosnąć w takim miejscu i jakie są szanse takiej siewki?



Jadąc ostatnio 7 kilometrów dalej od owego miejsca, widziałem stróżki wody płynącej w rowie melioracyjnym. Wiedziałem, że to zasługa bobrów gospodarujących spory kawał dalej. Rów ma jakieś 10 km długości. I to fascynujące, jak bardzo działalność jednych zwierząt wpływa na dobrostan innych, taki dystans w głąb. Sącząca się woda to wodopój dla okolicznych mieszkańców pól. Do siedliska zbliżam się również polną drogą, obserwując przez ścianę krzewów pasące się na łące sarny. Doskonale mnie widzą lub słyszą, ale nie uciekają, gdyż ta osłona zarośli, daje im złudne poczucie niewidzialności / bezpieczeństwa. Jak my ludzie, nie widzimy przeróżnych korzyści jakie dają ‘’krzaki’’ nie tylko mam. Wystarczy żeby ktoś to ogołocił, a saren już nie będzie można tu obserwować. Wita mnie głębia szarej strugi i sowicie wypełniony rów. Ulga w duszy. Tama jest i bobry pracują. Jestem tak szczęśliwy, a wicher tak bardzo wygłusza, że zaczynam śpiewać dla bobrów. Płyną rymowane słowa. Z podziękowaniem ‘’od wszystkich ludzi’’ i moim najszczerszym za ich pomocną pracę. Bo przecież to nie jest tak, że bóbr zrobił sobie rozlewisko, podniósł gdzieś poziom w rowku i narobił szkód. Tą wodę tak czy siak pijemy! Ona nasyca glebę, przechodzi do wód gruntowych i podziemnych, tam już zasilając ujęcia naszej wody pitnej. Można więc powiedzieć, że bóbr ratuje nas i przed zmianami klimatu, i efektami w postaci susz. Nie przestaję śpiewać. Z rozlewiska odpływają dwie dzikie kaczki. Zauważam, że woda jest tutaj szara, mętna, ‘’ponura’’. Wszystko dlatego że zwierzęta budują tutaj używając też błota. Kawał dalej, po przejściu przez dwie tamy struga jest krystaliczna i oczyszczona. To też efekt uboczny bobrowej działalności – filtracja.

Zerkam na samą tamę zauważam że wystaje tam coś, czego teoretycznie nie powinno tam być. W konstrukcję tkwi wbita pomarańczowa rura, która powoduje że woda przesącza się delikatnie. Wylot bobry pozatykały patykami i błotem, ale nadal leci. Z jednej strony głupota, ale ten widok bardzo jakoś mnie cieszy i podnosi na duchu. Oznaczałoby to bowiem, że ludzie odpuścili. Jest to metoda mająca ‘’przeciwdziałać szkodom’’, nieinwazyjna, która daje człowiekowi poczucie kontroli, że nad czymś tam panuje. Ot, zrobiłem przepust, spuszczam wodę, przechytrzyłem ‘’głupiego’’ bobra. Sposób polecany jako alternatywna metoda dla współżycia z bobrami, jeśli ktoś boi się że z tej garstki wody opadowej zwierzaki zrobią mu jezioro. Ale lepsze to, niż niszczenie tam i żeremi w środku zimy czy latem, kiedy zwierzęta wychowują młode. Dzielne, kochane, silne wytrwałe. Wracały tyle razy, zawsze po deszczach i odbudowywały, działały, nie poddawały się. Wytrwajcie jak najdłużej! Olszyny są Wasze, to tutaj macie żyć.

Miałem tutaj ustawić tabliczki z napisem ‘’Ostoja bobra – gatunek prawnie chroniony’’. Ewentualnie umieścić fotopułapki. Wciąż zbieram na to środki przez PATRONITE. Spoglądam w głąb olszyn i widzę że zrobiły nie gorszą przecinkę niż potrafiłby człowiek, ale jakoś nie wygląda to tragicznie. Pewne krzewy bobrom niesmaczne pozostały nieruszone. Jest przejrzyście, ale bez spustoszenia. Oby ludzie naprawdę odpuścili i pozostali przy swojej rurze/ przepustowi. Przecież to jest genialne rozwiązanie. Spuszczamy powoli wody ile sobie chcemy (głupota!), a bobrom nie przeszkadza to w życiu. Zaś człowiek cieszy się tym, że coś tam ma pod kontrolą i działa. Bo najtrudniej nie robić nic. I pomyśleć, że taka Anglia kupuje od nas odławiane bobry, wsiedlają je wszędzie gdzie się da, a i są plany aby je uczynić ‘’zwierzęciem narodowym’’ z jego wiekuistą ochroną. Oni zrozumieli.

Wracam w dużo lepszym humorze, i z nadzieją. I wdzięcznością. Rower elektryczny zakupiony w grudniu z pomocą Was, Czytelników, pozwolił mi ten szybki, spontaniczny patrol. W taki wicher jak dzisiaj, na pewno nie dotarł bym tutaj na zwykłym, lub okupione byłoby to ogromną stratą czasu / wysiłku. Wieje tak mocno, że po raz pierwszy ‘’udaje mi się’’ niemal całkowicie wydrenować baterię.

PS. Na pewno i u siebie w okolicach macie bobrowe tamy, gdzieś na polnych rowkach i melioracyjnych z dawnych czasów, kiedy ”klimat kręcił się normalnie”i odprowadzanie wody nie wyrządzało takich szkód. Bo zawsze dopadało. Od dawna jednak nie możemy sobie na to pozwolić, mając mniej zasobów wody pitnej niż Egipt. Nie ma też co liczyć na administrację czy zrozumienie rolników i dzierżawców gruntów – na swoich stołkach pozostają w oderwaniu od cyklu życia przyrody i jej wpływu na nasz dobrostan. Ja jestem jeden i działam w dość wąskim obszarze. Gdyby każdy z Was w wolnych chwilach ruszał na takie patrolowe wędrówki, odkryjecie przyrodnicze skarby na swoim terenie, a wtedy może, wielu bobrowym tragediom udałoby się zapobiec. Działajcie Kochani, inaczej inni zniszczą życie wokół nas, a następnie ”będą się dziwić.

Dziękuję za Twoją wizytę w Krainie Szeptów. Ten blog istnieje nie tylko dzięki mojej pracy, ale szczególnie przez pomoc zaangażowanych w jego ducha, Czytelników. Razem tworzymy wspaniałe projekty, i zmieniamy świat na ”na leśne”. Możesz wesprzeć moje wędrówki, opowiadania, realizację bieżących celów na kilka sposobów. Dzięki temu będę mógł sprawniej prowadzić blog, a wpisy pojawią się częściej. Jak to zrobić?

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei


*Na patronite zapoznasz się też szczegółowo z rozpiską, na co przeznaczane są zebrane środki.

BEZPOŚREDNIO:
PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

Paypall: czeremcha27@wp.pl – jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na wspólne wyprawy.

Z serca dziękuję, za każdy dar, który pozwala mi tworzyć więcej, docierać dalej, i działać szerzej. ❤



Najbardziej potrzebne są nam dzikie. Rzeka Samica.

Najpiękniejsze pozostają wolne. Swobodne i nieujarzmione. Niepodporządkowane niczemu i nikomu, tylko swojemu wiekuistemu rytmowi zależnemu od wezbrań, błogosławieństwa chmur i szczodrych deszczów. Suną leniwie. Rozwijają, żłobiąc nieubłagalnie swoje koryta. Rozlewają w fantazję. U ich szemrzących po zatopionych kłodach bram, rozkwitają mozaiki światów. Olsy, łęgi, trzcinowiska, meandry, oczka wodne, torfiska, rozlewy, i odcięte przez czas, zabagnione szlamy błotnistych otchłani. Wielorodność. Tu bóbr z mozołem holuje swoje patyki, wspiera, poprawia i kieruje żywioł ku życiu. Tu jeleń, łoś, dzik i wilk znajdują ostoję, gdzie z trudem przedrze się człowiek. Wreszcie tutaj pławi się bogactwo – zaskrońce, żaby, zimorodki, wodniczki, nartniki, rybitwy, kaczki przelotne, rzęsorki widywane przez cierpliwych szczęśliwców. Rozlewy tworzą podmokłe oazy, które zaczątki innych ostoi ptasich powstają. Tam siadają wędrowne biegusy, brodźce, a i bekas jakiś się trafi. Wiosną na brzegach złocą się kobierce słonecznych jaskrów, a pod wodą zielenią dywany falujących roślin…W niemrawych zakolach przysiada na odpoczynek wszechobecna rzęsa.

Właśnie takie rzeki spełniają swoją rolę nie tylko w przyrodzie, ale i dla człowieka. ”Zagracone” konarami dno, zakręcające, wijące się rozlewy tworzą sieć wodnych magazynów, które tak naprawdę zmniejszają ryzyka wylewów i powodzi, jeśli rzeczka ma gdzie się wylać. Bobrowe tamy filtrują i poprawiają jakość wody, a tworzące się stawy i rozlewiska działają ochronnie na poziom wód gruntowych, z których korzysta człowiek. Wpływają na lokalny mikroklimat, łagodząc skutki suszy, i w trudnych czasach będąc rezerwuarem wody. Nie można robić takiej ”pielęgnacji” i udrażniania, która powoduje, że woda szybko odpływa! To działania na szkodę ludzi i zwierząt. Przede wszystkim to miejsce na te cuda trzeba zostawić rzece. A potem przyjść tu z lornetką i otworzyć serce na bogactwo, jakie ma nam do pokazania.




Dwa ujęcia, tego samego fragmentu. Wystarczy kłębek innej aury, aby Samica pokazała kolejną ze swych tysięcy twarzy. Kobieta w Zmianie wygląda najlepiej 🙂

Dziś chciałem Wam pokazać jedyną rzekę w Krainie Szeptów, po której wędruje. A raczej to co się na fotografiach zachowało. Część widzianych tu zdjęć jest już archiwalna, gdyż otoczenie rzeki zostało na długi czas zniszczone i minie wiele lat, zanim piękno odbuduje się tutaj znów. To już ostatni ‘’wolny’’ fragment zmaltretowanego gdzie indziej krajobrazu. Pewnie nie uwierzycie, ale i tutaj potrafi wedrzeć się człowiek, wyciąć olchy na zboczach, usunąć do gołej ziemi krzewy, zrobić ‘’osyp’’, a kłody malownicze – powyciągać! I to wszystko na obszarze NATURA 2000, na terenie rzekomej ochrony krajobrazu. W imię czego? Nie pamiętam czegoś takiego odkąd tu mieszkam. Czyli ponad 20 lat. Zagrożenie powodziowe? Najbliższe domostwa znajdują się kilometry stąd, sama rzeka ma się gdzie rozlewać po zaniżeniach i nigdy nie było możliwości by dostała się dalej. Olsy i łęgi – od czego są jak nie od okresowego podtapiania? Taka ich rola. Jest jedna wioska gdzie ludziska pobudowali sobie domy tuż przy samym korycie, co zresztą powinni wkalkulować sobie w ryzyko. Podejrzewam to jest powodem dewastowania biegu rzeki całe kilometry dalej. Zupełnie bez sensu – gdyby rzeka rzeczywiście wezbrała (halo, potrzebujemy obfitej śnieżnej zimy i roztopów) to przez tak oczyszczone koryto fala łatwo podniesie się i ‘’podleje’’ przylegające do skarpy trawniki. Naturalne rozlewiska, meandry, zakola, bobrowa robota, szuwary, i stawy tworzą natomiast sieć ‘’retencyjnych’’ zbiorników, gdzie ewentualna fala może wyhamować, rozlać się, rozproszyć, przydać na wiosnę roślinom i zwierzętom. Do całości spustoszenia dokładają się jeszcze okoliczni plantatorzy i rolnicy, którzy najpierw domagają się ”oczyszczania” koryta i niszczenia tam bobrowych ( co powoduje szybszy odpływ wody), a następnie wielkimi wężami pompują co jeszcze zostało, aby latem nawadniać swoje uprawy. Za mojej pamięci, rzeka która miała 2-3 metry i więcej szerokości, latem przybiera czasem postać małego strumyczka, który przeskoczy dziecko. Tu już nie potrzeba dużej suszy, aby dokończyć dzieła. Ludzie myślą chyba, że woda będzie tutaj w nieskończoność… Podobno jest to obszar specjalnej ochrony ptaków (OSO), ujęty w sieci NATURA 2000. Raczej już tylko z nazwy. Rzeka, kochana, samicą zwana… Czasem to co przeżywamy w środku, zamiast rozległych opisów, najlepiej oddać w wierszu. Gdy tworzyłem ten wpis, niespodzianie od rzeki popłynęły słowa.

Zaprowadz mnie proszę nad rzekę,
Gdzie kroki grzęzną na błotach

Pod drzew pradawnych opiekę
Z gałęzi zmurszałych w opłotach

Zabierz mnie nad jej brzegi,
Gdy śniegi tajają w okowach

Tam słońce maluje swe piegi
Niech podróż rozpocznie się nowa

Pokaż mi olsy i łęgi podmokłe 
Królestwa szuwarów i oczerety

Gdzie z wici wierzbowych spadają łez krople
A sitowia miotlaste, podnoszą rozety

Poprowadz mnie ścieżką zdeptaną
Tropami racic, kopyt i kości   

Usiądźmy na kłodzie nad strugą wezbraną
Śpiewajmy na chwałę dzikości

Zanurzmy swe stopy w jej chłodzie
Bose pluskoty niech płyną daleko

Aż słonce promienie utopi w zachodzie
Jak dobrze tu z naszą rzeką

Pokaż mi wodopoje zwierzęce,
Sekrety, wykroty i zapadliska

Niczego ponadto nie trzeba mi więcej  
Gdy widzę te uroczyska

Chodz posłuchamy jak duchy bobrowe,
Z patyków budują królestwa łamane

Gdzie żeremia powstają i tamy wciąż nowe
Kaskady bulgoczą wezbrane

Uszy zatopimy swe w pluskach
We mchach na kłodach gnijących

Popatrzymy na zwinne nartniki
Zaskrońców wstęgi wijące

A może i węgorza jeszcze spotkamy
Gdzieś w zapomnianej, odległej zatoce

Który z daleka tak niesie swe plany,
Przemyka się skryty przez noce  

Podziwiajmy meandry i stawy,
Rozlewy, torfiska, zakola

W zachwycie, jak rzeka toczy swe sprawy
Jak drąży odwieczna jej wola

Zostań tu ze mną do zmierzchu,
Aż księżyc wędrowny się zbudzi 

I obiecaj mi tylko jedno,
Nie zniszczy już tego nikt z ludzi


~ 21.12.2020





WAŻNE WIEŚCI: Dziękuję za Twój czas spędzony z czytaniem i pobyt w Krainie Szeptów. Moja strona może istnieć nie tylko dzięki mojej pracy, ale przede wszystkim pomocy zaangażowanych czytelników. Razem tworzymy to miejsce. Będzie dla mnie ogromnym wsparciem oraz miłym podziękowaniem, jeśli zechcesz poświęcić chwilę i przekazać podarunek na rozwój tego miejsca i realizację podjętych projektów. Można to zrobić drogą zbiórki klikając TUTAJ:

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Lub bezpośrednio na konto bankowe, z dopiskiem ”darowizna na rozwój bloga” :

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709


Dziękuję serdecznie za każdą pomoc ❤


Pełnia księżyca bobrów

Wiedzieliście, że ten listopadowy księżyc świecił nam w znaku pracowitego bobra? Skąd wziął swoją nazwę? Jest kilka wersji, ale mi najbardziej odpowiada ta, że bobry właśnie w tym okresie rozbudowują swoje zimowe tamy i budują zimowe magazyny. A że najchętniej robią to w nocy, przy blasku księżyca, to listopadową pełnię nazwano właśnie na ich cześć. Dla Wędrowca bobrowe obserwacje to wyzwanie większe niż na ‘’dziki’’. Pełne niewiadomych i całkowity sprawdzian czatowniczej wytrwałości. Na wybrane stanowisko trzeba przyjść dużo wcześniej, najlepiej tuż przed zachodem słońca, i zaczekać cierpliwie do nocy. To nie wyprawa na polach, gdzie dziki można spotkać o pózniej godzinie na kukurydzisku. Bobry bywają bardzo czujne, a jak raz się spłoszą, to po zasiadce. Dawniej zdarzało mi się swoją wyprawę ‘’na pełnię’’ dedykować całkowicie bobrom. Siedziało się wtedy w ramionach rosochatej wierzby nad polnym rowkiem czy rzeczką, nie zawsze wygodnie. Wyczekiwało TEGO jedynego momentu.

Kojący pluskot strumienia wypełniają błyski księżycowych promieni. Struga srebrzy się i pozłaca, wyprawiając dla oczu chwiejne widowisko mozaikowych, żywych błysków. Jakby sam księżyc zszedł pod wodę i zanurzył swój majestat w nurcie. Bulgoty. Żywioł. Szemrania. Wilgoć. Piana. Pogłos. Kaskada. Kropelki. Zapachy. Zapomnienie… I w którejś chwili nieobecnym wzrokiem dostrzegasz bezgłośnie sunącą plamę szarej sylwetki, która jak statek przepływa pod zdumionym spojrzeniem czatownika. Bóbr, bóbr! Czasem widowisko poprzedza niezdarne, chlapiące człapanie, kiedy woda jest zbyt płytka aby płynąć. Innym razem zaczyna się od łoskotu i chaosu dosadnych szelestów, przeplatanych skotłowanymi chrobotami. W zaroślach przy brzegu coś się dzieje. Ależ gwar! Zatrzęsienie pogłosów. Czy to dziki? Będą przeprawiać się przez rzeczkę! Są na brzegu! I ileż to razy, z całego takiego, pełnego napięcia zamieszania, wyłaniał mi się jedynie krępy, poczciwy bóbr 🙂

Czasem struga obdarzy inna historią, kiedy do stanowiska pogrążonego czatownika zbliżą się sarny, aby przeprawić przez bród. Nie usłyszą człowieka, nie wyczują… Pogłos kaskady skutecznie kamufluje wszelkie ruchy, a woda pochłania zapachy. Innym razem zapluszcze zagubiona ryba, albo kolejne nierozpoznane wodne stworzenie. Woda kryje wiele tajemnic. A słyszeć na własne uszy ten łoskot, jak obrabiane żółtymi zębiskami niewielkie drzewo wywraca zatopioną w nurcie ciszę świata ‘’do góry nogami’’? To już ”musicie” kiedyś wybrać się ze mną ‘’na bobry’’, na słuchowisko 😉 Wyprawy takie realizuję przez całą zimę.

KONTAKT w sprawie zgłoszeń na wspólne wędrówki:

czeremcha27@wp.pl

WAŻNE WIEŚCI! To spokojne miejsce w sieci, może istnieć dzięki waszemu zaangażowanemu wsparciu, które pozwala mi realizować podjęte projekty oraz połączyć wędrowne życie z potrzebami w materii. Będę ogromnie wdzięczny, jeśli zdecydujesz się wesprzeć moje działania w formie finansowej jednorazowo, lub drogą stałego automatycznego przelewu drobną kwotą co miesiąc. Z serca dziękuję za każdy otrzymany dar ❤  Pomoc można przekazać klikając TUTAJ: 

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Lub bezpośrednio na konto bankowe z dopiskiem ”darowizna na rozwój bloga”

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709