Wyspa kormoranów i Jezioro Góreckie, czyli po co nam spokój.

Miniony weekend spędziłem na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego, w poszukiwaniu dobrych terenów wędrownych i ciszy. To co tam odnalazłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, a nawet wyobrażenia na temat tego, jak być może.

Wyobrazcie sobie oto jezioro, w którym nie wolno się kąpać czy pływać, choć można by. Nie można też wędkować, ani pływać łodzią, tym bardziej motorową. Zapomnij o kajaku czy SUP. Jakaż różnica w porównaniu z jeziorem takim na przykład Kierskim, które też przecież otoczone pięknymi łęgami, a jednak poza okresem jesienno – zimowym, ciężko tam niekiedy odetchnąć duchem niejakiej swobody.

Teren jest dostępny tylko dla pieszych wędrowców. Obowiązuje nawet zakaz poruszania się rowerem, po ścieżkach wiodących nad same jeziora i w głębi parku. W pierwszym odruchu wydało mi się to nadgorliwością. Szybko jednak zmieniłem zdanie, gdy po ponad połowie obchodu jeziora, zdałem sobie sprawę, że na ścieżce nie muszę uskakiwać rozpędzonym rowerom, czy w ogóle mieć się na baczności, że coś mi znienacka nadjedzie. Nad wszystkim czuwa straż parku, która przechadzając się po szlakach dyskretnie, wlepia mandaty tym, którzy zdecydują się olać przepisy.

Obwarowanie zakazami choć może wydawać się drastyczne, wpływa na to, jak czuje się tutaj wędrowiec, i na pewno zwierzęta. Śpiące dziki czy jelenie można usłyszeć / zobaczyć czasem i ze szlaku. Niepłochliwe żaby wylegują się na glonach, a na dłoniach przysiadają kolorowe muchówki, lśniące jak kamienie szlachetne. Było to dla mnie totalnie nowe doświadczenie, błogością świadomości zanurzyć się w takim miejscu. Szybko schodziły napięcia, gdy uświadamiałem sobie po kolei że tutaj nie zdarzy się…

– Rozszalały, warczący quad

– Nie przestraszy trzaskanie amortyzacji pędzącego wyczynowo roweru

– Rozszczekany pies goniący zwierzęta

– Naburmuszony wędkarz awanturujący się o kawałek brzegu czy pomostek

– Ekipa pijanej młodzieży

– Sterta śmieci po wędkowaniu

– Oburzony myśliwy, że co ja niby robię w ‘’jego łowisku’’

Etc, itd. Ale jak to, tak w ogóle można? Tylko spokój, spokój…Tym głębszy, im większa pewność, że nie zburzy go żadne z ekspansywno / agresywnych zachowań, które znam na co dzień ze swoich lasów. Zamiast pomostów są pochyłe nad lustrem wody drzewa, gdzie można położyć się lub usiąść zwiesiwszy nogi. Dorodne płotki pływają gromadami tuż pod lustrem wody, a przy brzegach roi się od narybku. Rozkosz obserwacji 🙏

I po co to wszystko? Zda się pytać roszczeniowy turysta. Jak to, mnie nie wolno wejść, wjechać tu, tam?? Ale ja chcę wejść, to mi się należy, a może nie zastanawiam się nad niczym, tylko wewnętrzny chaos przenoszę na otoczenie przyrody.

Zwierząt żadnych nie ma, przecież nie widzę, więc puszczę psa. Roślin nie znam, zadeptam, przecież wszędzie rosną. Mchy, porosty, grzyby są wszędzie, zbiorę sobie trochę.

Wiecie po co to wszystko? Opowiem przykładem.

Kręte, pochyłe ścieżynki nad wodą, wiodą przez pagórki i wzniesienia. Na spokojnej tafli jeziora, wypoczywają leniwe, pocieszne ptaki. Z daleka nie przypominają niczego znanego, ot trochę jakby gawronom się pomyliło i zamiast na polu, wylądowały w wodzie. W lornetce rozpoznaję… kormorany! Całe kilkadziesiąt, a może setka sztuk. W życiu nie widziałem ich tak wiele. Dotychczas udawało się zaobserwować je pojedynczo. Ptaki kołyszą się bezwładnie, nieruchome, pogrążone w sielskim wypoczynku. Jestem oczarowany. Nagle jeden zrywa się do lotu. Za nim drugi i kolejne. Wnet cała gromada jak czarna chmura, przelatuje daleko na drugi kraniec, gdzie łagodnie osiada znów.

Widoku tych startujących gromadą kormoranów, oświetlonych rozbłyskami srebrzystych kropel w popołudniowym słońcu, nie zapomnę nigdy. Pamiętam, że bardzo się wzruszyłem, i płakałem odprowadzając je wzrokiem. Bo w końcu, to kormoran. Symbol trochę rywalizacji i niezrozumiałych wojen ludzko – ptasich. Walki o rybę. Ten pierwszy, doskonale przystosowany do swego zadania, znakomicie nurkuje i sprawnie chwyta ryby za pomocą dzioba. Dwunożny człowiek gołą ręką żadnej ryby w wodzie nie chwyci, ucieka się do urządzeń, podstępów, mechanizmów i sztuczek, by osiągnąć swój cel. Pływa też niezbyt poradnie, aby cokolwiek upolować. Nie jest przystosowany. Mimo to zwalczał on żywiące się rybami ptactwo przez wieki, niemal do zupełnego wytępienia. Wszystkiego mu mało.

Zaraz po wojnie liczebność kormoranów w Polsce była tak niska, że groziło im wyginięcie. Dziś możemy podziwiać ich całe kolonie. Gdzie, jak nie tutaj mogą mieć całe jeziora tylko dla siebie? Tajemnica obecności tylu kormoranów wyjaśni się, kiedy spojrzymy na wysepkę, z której wyłaniają się ruiny ceglanego zamku. To tam znajdują się martwe drzewa i bezpieczne habitaty lęgowe dla tych płochliwych ptaków. Historia tego miejsca osnuta jest zapomnieniem. ‘’Zamek był prezentem ślubnym Klaudyny Potockiej, siostry Tytusa Działyńskiego. Klaudyna Potocka z mężem Bernardem mieszkali na wyspie kilka lat, do wybuchu powstania listopadowego w 1830 roku. Po wyjeździe do Warszawy Potoccy na wyspę już nigdy nie wrócili. Zameczek został zniszczony w 1848 roku w czasie Wiosny Ludów ostrzałem artyleryjskim wojsk pruskich.’’ – wikipedia. Korci mnie, aby wrócić tutaj pózną jesienią, kiedy jego wieżyczka wyłaniać się będzie z nad porannych mgieł, w białawych prześwitach bladego słońca.

Więc po co to wszystko? Właśnie po to, byśmy w tym przepełnionym bodzcami świecie, mieli możliwość odnajdywania tej prawdziwej ciszy. W niej Dusza czuje się komfortowo. Przemawia. Może nie wszyscy chcą słyszeć. Zwierzęta czują się bezpieczne. W WPN dziki potrafią snuć się w ciągu dnia, i nie zwracać większej uwagi na człowieka. To mistyczne doznanie. Obserwowania rzadkich gatunków w ich naturalnym środowisku, często ostatnich ostojach w jakich mogą istnieć. Właśnie dla takich chwil. Ale niewielu już, umie dzisiaj cieszyć się ich bogactwem, ani je zauważać.

Głęboko w kniei odnaleźć można jeszcze zmurszałe krzyże, pamiątkowe głazy i mogiły. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Nie wszędzie można odczytać przytarte napisy… Wiele z nich głosi o przyrodnikach, orędownikach ochrony parku, czy strażnikach. Tak… Puszcza przechowuje pamięć swoich obrońców. Być może tego chcieli oni dla tych lasów? Ich duchy unoszą się ponad nimi we mgłach, wraz z cieniami polatujących cyranek, rybitw i kormoranów… Wśród nich, znajdują ukojenie wędrowcy.. Tego szukali od dawna.

PS. To opowieść z 2022 roku. Obecnie nasi Czytelnicy, którzy chcą czytać najnowsze opowiadania z krainy szeptów, gromadzą się w grupie na facebooku – PRZYJACIELE KNIEI. Już tylko wyłącznie tam publikuję najnowsze opowiadania, fotografie, opisuję swoje przygody i przesłania drzewne. Jeśli nie chcesz stracić do tego wszystkiego dostępu, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa jest płatna i działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej e – prenumeraty bloga. Teksty z grupy w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy.

Wszystkiego leśnego!

Upały i burze, czyli jak uciekać rowerem przed nawałnicą.

Upał gasi burza… ⚡

Jest niespodziana i gwałtowna. Dojrzewała po cichu nad stawami, tam sycąc swój kałdun ogromnymi zasobami tutejszej wilgoci. Choć narastający wiatr, mógł być jej wieszczem. W którymś momencie pomarańczowe słońce jakby ostatkiem gorących sił, przebiło się przez ten gęstniejący tabun. Co za widowisko. Spogląda poniekąd złowrogo, jako oko przeklętego Saurona. Próbuję jeszcze sfotografować, mając nadzieję, że może przejdzie bokiem… Czaple i mewy nagle znikły gdzieś z łąk, ostatnie jaskółki przemykały z krzykiem… Ledwo zszedłem z ambony, już dopadły mnie w policzek, mocne ciepłe krople.

Powrót rowerem pod gromami, błyskami, ścigając się z sunącym, grzmiącym kolosem gniewu. Pędzę, zdobywając się na najwyższy kunszt umiejętności szybkiej jazdy terenowej, szlifowanej przez ostatnie 1,5 roku na elektrycznym składaku. Gdyby nie on… Niebo błyszczy jak stroboskop. Istny szał. Błyskawice są żywiołowe, ostre, nasycone – rażą w oczy. Rozlewają się ‘’pająkami’’, oplatając niebo siecią. Mało co patrzę, aby się nie strachać. Szybciej!

Na jesionowym szlaku panuje sielanka. Niemal wpadam na kozła sarny, który rozłożywszy się zawczasu pod krzakiem dzikiej róży aby przeczekać nawałnicę, nagle skacze mi przed koło. Patrzę na niego i myślę – skoro sarna tak podchodzi do burzy, czego ja się boję? A może po prostu w którymś tam wcieleniu, zginąłem od pioruna? Boję się odkąd pamiętam.

Siwe pasma deszczu uderzają nagle, wtedy zdaję sobie sprawę, że zawierucha rozdzieliła się na dwie części, a ta jedna szarżuje właśnie z boku. Jakby tego było mało, na drogę wychodzi mi łania jelenia, stanąwszy na samym środku. Mimo gęstniejącej ulewy, zatrzymuje się. Chwila rozkosznej obserwacji, oświetlona orgią bijącej nad wsią błyskawicy…

Lada chwila udaje się dotrzeć na przystanek autobusowy. Tam wyczekuję spokojnej chwili, przed ostatnim skokiem do domu.

I nici z tropikalnej nocki na polach… mokre nici 🙂

___________________________________
___________________________________

PS. To starsza opowieść z czerwca 2022 roku. Obecnie wszystkimi nowymi historiami, tekstami, przygodami i przesłaniami drzewnymi dzielę się wyłącznie w naszej grupie Przyjaciele Kniei na FB. Jeśli masz ochotę wciąż Szepty czytać, inspirować się, doświadczać, czerpać leśne chwile , wreszcie robić razem coś dobrego, to tam Cię Przyjacielu zapraszam. To wyjątkowa społeczność, jakiej jeszcze nie widział Facebook.

Miejsce spotkań, dla wrażliwych, leśnych Dusz. Tam znajdziecie najlepsze moje perły literackie, przesłania Drzew MOCY i ogromny ładunek zielonych emocji.

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa działa w duchu wymiany energetycznej, podziękowania za moją pisarską i wędrowną pracę. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej e – prenumeraty bloga.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy.

Wszystkiego leśnego 🤗

W Boże Narodzenie, poszli nocą do lasu…

Co można robić w pierwszy dzień świąt? Siedzieć w skarpetach wełnianych i grzać się przy kominku, śpiewać kolędy czy siłować z resztkami wigilijnych potraw – no można!
Czasy długotrwałych mrozów, kopnych zasp i śniegowych dywanów zda się minęły bezpowrotnie. Odkąd pamiętam fascynowały mnie wigilijne opowieści, pełne trochę tradycji, zwierza, zapachu siana przy paśniku, podchodu i przygód. Uwielbiam w nich uczestniczyć i snuć własne. Bo zawsze warto iść nocą do lasu.

Zabrała mnie tam Ania z MOC DOBRA. Przyjechała podekscytowana, zrelaksowana i pełna uśmiechu. Opowiada, jakie w kniei dzisiaj cudne, szare mgły, jak mroczno i tajemniczo, wilgotno i ponuro. Przede wszystkim spokojnie. Ludzie w domach, z bliskimi, przy prezentach, sałatkach i ciastach. Po raz pierwszy odważyła się na samotną włóczęgę po zmroku. Słucham i puchnę z radości. Bo tym razem to ja zostałem w skarpetach przy zapiecku. Odbyliśmy razem już wiele wspólnych wypraw. Bywało przy księżycu i w ciemny nów. Przez lasy, pola, bagna i łąki. Pamiętam jak się bała i… mocno ściskała za rękę. A teraz terkocze, opowiada, przeżywa, a ja uśmiecham się ‘’pod wąsem’’ – wielomiesięczne oswajanie z nocną knieją przyniosło efekt. To pokłosie wszystkich naszych wycieczek, na które dzielnie przyjeżdżała, zawsze pełna ciekawości i otwartości. Niesamowite jakie zmiany przynoszą w ludziach te Księżycowe Warsztaty. Choć robię je niemal każdej pełni księżyca i można się zgłosić, nie każdy decyduje się aby być co miesiąc.
Dla niektórych, jedna nocka w lesie to już za dużo. I niejako to rozumiem.



Za oknem szara, przytulna knieja, w pierwszy dzień świąt. Mami wędrowców oparami ulotnych zjaw. Złudzi majakami cieni. Zasłona gęstnieje w milczeniu. Gdzieś tam w mrocznych czeluściach, przemyka się mgnienie życia. Ostatni moment na wyjście z lasu. Albo wejście.

Jak się domyślacie, wiele nie było trzeba, aby mnie namówić. Minęło parę godzin domowego krzątania i znów byliśmy w kniei w środku nocy, już razem.

Pogoda zdążyła się zmienić. Zawiesiste mgły ustąpiły z wolna miejsca gęstniejącym deszczom. Rzęsisty. Pięknie. Boże Narodzenie a my w lesie. Podążamy błotnistą drogą, która prowadzi nad tutejsze jezioro. Byłem tam raz zimą i latem. Było gwarnie i ptasio. Teraz jest sennie. Na pozór ciemnica, choć oko szybo łapie szczegóły, odróżnia kontrasty, wychwytuje odcienie. Podążamy wąską ścieżką nad brzegiem jeziora, pełną niewątpliwie malowniczych widoków, uskoków, zapadlisk, chaosu pni i pracy żywiołów.

Ale jest deszcz. Wszechobecny. On tutaj nadaje ton. Jego pogłos wypełnia przestrzeń. Zagląda, wlewa się wszędzie. Wciska pod wykroty. Przez konary, korę, ściółkę, patyki i liście, sączy się odwieczna znana wędrowcom pieśń natury. Stukot i szmer. Zaglądam i ja do tej ściółki pod oślizgłe kamienie. Podchodzę do szuwarów. Przykładam ucho do mokrego mchu i szorstkiej kory drzew. Przykucam nad jeziorem. I wszędzie jest deszcz. A raczej jego odgłos. Ale jaki inny! Inaczej brzmi na śliskiej tafli lodu, odmiennie uderza o lustro wody. Jeszcze inaczej w kępie sitowia, czy na zmurszałych liściach. Rozróżniam jego subtelne tony, dialekty. Można będąc tutaj, całkowicie oddać się tej melodii. I skupić tylko na tym. Popłynąć jak ona.  Jeden las, a tyle wrażeń! Jedno ucho. Jedna ulewa.
Dlatego warto było tu przyjść.


 
Dusza jest zachwycona. Tyle lat na świecie, tyle minionych ulew, burz, słot… a na nowo odkrywamy, zwyczajny, codzienny deszcz. A może nie zwyczajny. Jest przecież 25 grudnia. Wszystko powinno drzemać spowite kołdrą białego puchu.
Ten deszcz, wieszczy zmiany dla świata.

Z szemrzącej kaskady dźwięków, przenika przez czapkę dojmujący, głęboki dźwięk. Echo osiada gdzieś daleko, a może wytłumiają go powodzie kropel. Przypomina po prostu… wycie. Moja fantazja pragnie wierzyć, że to młody, samotny wilk. Odgłos powtarza się jeszcze cztery razy, po czym nie słyszymy go już więcej.

– Słyszysz to wycie…?
Pytam podekscytowany.

– Nie, i NIE CHCĘ SŁYSZEĆ!
odpowiada spłoszona Ania. Chyba zapomniała, że w Wielkopolskim Parku Narodowym, występują też wilki.

Im głębiej i dalej w knieję, tym bardziej się ożywiam. Robię się wyrywny. Niesie mnie. Czuję się dzisiaj trochę tak, jakbym to ja brał udział w wyprawie, prowadzonej przez siebie. Zaopiekowany i bezpieczny jak gość. Na nowo odkrywam zapachy, odgłosy, cieniste widoki i ich uroki. Mogę w pełni oddać się przeżywaniu. Dobrze czasem poddać się czyjemu prowadzeniu. Wymijam poskręcane pnie i „zdradliwe” korzenie, nawilgłe, jarzące leniwym, oślizgłym poblaskiem. Nie są dla mnie tajemnicą. Trochę, jakby świeciły. Dziwię się, że aż tyle widzę. Dostrzegam nawet brąz pomiędłych liści pod butami i wokół. Jest grudniowy nów, najczarniejsza z możliwych pora. Jelenie, dziki, kuny, lisy, sarny, jenoty, daniele, i wilki… Pomyśleć, że to wszystko jest gdzieś tam pochowane, czai się w mroku. Przemierza czerniejące oddale.

Ania prowadzi. Jest skupiona, uważna i trochę spięta. Powrócił niepokój, typowy dla nocnego przemieszczania przez las. Czuję to. Pytam. Powiada, że temu, bo musi ogarnąć przestrzeń, tzn. aby nic się nikomu nie stało. A to można władować się krzaki, zlecieć ze zbocza, poślizgnąć na korzeniu czy po prostu zaskoczyć jakieś zwierzę, które nagle ruszy i przestraszy.

Grunt jest miękki i niepewny. No tak. Ja zupełnie wypuściłem zmysły i pogrążyłem w byciu. Chłonę. Co nie znaczy, że jestem nieobecny. Przeciwnie. Wiem, że wykryłbym z wyprzedzeniem zwierza w gąszczu i każde inne zjawisko. Nie mogę jednak zbytnio prowadzić, bo to nie mój teren.

Szkoda, że Ania nie robi terapeutycznych wędrówek, w ramach swoich zabiegów. Ma wszelkie predyspozycje, zna tutejsze lasy jak kieszonkę, wie gdzie i kiedy spodziewać się dzików, danieli, jeleni czy lisa. Zna ich nory, legowiska, tajenka, uroczyska. Ma zaprzyjaźnione drzewa. A może to ma być moja rola. Wciąż jestem tu zapraszany.

W którymś momencie wybiegam do przodu, niesiony nagłym porywem ciała – chcę wyminąć w skoku leżącą kłodę. FloYo drga i podskakuje osadzając mój zapęd w miejscu i drży..

– Co jest??

Nic, chciałem tylko żwawo wyminąć konar… mówię.
Nie rób mi tak – jest solidnie przestraszona. Widzę, że trudno jej pogrążyć się 
Tak – ten, kto idzie przodem, ma najgorzej. On się pierwszy potyka, przyjmuje na twarz gałęzie, to przed nim skacze spłoszony zwierz.

–  Ja pójdę przodem
– proponuję.
–  Ale nie znasz drogi nie wiesz gdzie skręcić.
– To nic. Będziesz szła tuż za mną, skorygujesz w razie co. Ścieżki nie zgubię.

Zamieniamy się rolami, teraz ja prowadzę i wiodę prym duktem. Wnet czuję jak jest inaczej. Gdy szedłem z tyłu, moja uwaga jakby bezwiednie rejestrowała ruchy osoby przede mną, dopasowując kroki i pływ ciała, do tego co widzi. To znaczy, samoistnie naśladowała i sprawnie wymijała doły, korzenie. Choć Ania się potykała, moje ciało bezbłędnie omijało napotykane pułapki. Nawet nie musiałem być uważny – dalej studiowałem swobodnie wzrokiem dalekie pnie, drzewne sylwetki i prześwity. Jakie to niesamowite! To też dla mnie nowość. Gdy ja prowadzę ludzi w lesie, idziemy głównymi drogami, tak, że nie trzeba zbytnio uważać.
To jest ta swoboda, gdy ktoś przewodzi. Teraz już czuję, że momentami się ślizgam i trafiam niespodzianie na twardzizny wypustów korzeni. Trzeba iść inaczej, bardziej świadomie.

Zmierzamy do jednego bardzo przyjaznego dębu, który żyje tutaj na skraju jeziora. Po to chodzi się nocą do lasu. Nie tyle dla zwierząt, co dla drzew. Dąb ma na imię Kong, i jest strażnikiem akwenu. Rośnie na jego skraju. Szlak nad jeziorem jest mozaikowy, choć w ciemności wszystko wydaje się podobne.

Deszcz wędruje obok. Podąża, nieustannie zmieniając ton swojej melodii.
Słychać te zmiany, gdy się przemieszczamy. Inaczej w młodniku, inaczej na olchach, jeszcze co innego w sośninach. Puls zmienia się. Jak litania, szeptana w ciszy kapliczki. Jak najlepsza medytacja.



Nagle wyrasta przed nami. Rozłożysty, strzelisty, delikatny i silny zarazem. Ania się przytula. Do niego. Znają się już długo. Dębów jest tu trzech i są do siebie podobne, ale pamiętam, że właśnie jego wskazałem latem do kontaktu. Tak zrodziła się zażyła przyjazń. Drzewo jest wyrozumiałe i opiekuńcze, jakby bardzo dobrze znało ludzi, wiedziało z jak zawiłymi sprawami się mierzą. Ja też od razu odbieram na sercu falowanie przyjemnego ciepła – zanim zdążyłem cokolwiek opowiedzieć, się przywitać. A może to powitanie właśnie. Ostatnio z drzewami mam tak, że za wiele nie mówię, jak i nie słyszę. Wszystko dzieje się szybko przez czucie i porywy w sercu. To dla mnie nowy język, którego brzmienia się uczę. Ale jest ponadwymiarowy i wszechczasowy, właściwy i znany wszystkim czującym istotom. Można nim rozmawiać z człowiekiem, zwierzęciem, rośliną. Przekazuje więcej niż słowa. Od razu prawdę, intencję, zamiar. Drzewu nie trzeba opowiadać. Ono wie, z czym przyszliśmy. Od razu działa. Czuję, że robi się jakoś inaczej. Spokojniej. Napięcie u Ani schodzi, jakby gdzieś się rozproszyło. Gdy nasze oczy się spotykają, mówię… A może mówi to drzewo.

Wiersze deszczu dotkną Duszy
Aby mury strachów skruszyć
Już Ty nie bój się niczego
Nic Cię tu nie spotka złego
Dęby Wam rozjaśnią drogę
Ścieżkę ciemną przejść pomogę
Spójrz jak błyszczy się jezioro
Tą tajemną, nocną porą
I choć gąszcze mrok przesłania
Niech się już nie boi Ania
Bo opieka mieszka tutaj
Ten ją znajdzie, kto nie szuka
A że do nas, tu przyszliście
Mokre pnie, przytuliliście
To i nią otrzymaliście
Niech wędrówka Wam jest błoga
I najprostsza wiedzie droga


Szept kończę wzruszeniem. Coś się zmieniło. Wokół jest jakby promiennie. FloYo też uśmiechnięta, swobodna i rześka. Rozglądamy się wokół.

– Widzisz jak tu jest jasno? – mówię zdumiony.

Ania też się dziwi. Wszystko widać.  Szaro – biaława poświata wypełnia powietrze, podświetla kontury, sylwetki i kształty. To jakby drobinki zawieszone w eterze, ale nie mgła. Nagle wszystko zdaje się być bezpieczne jak za dnia. Widać to zwłaszcza z krawędzi jeziora, na której jesteśmy. Jeden brzeg jest prawie czarny, drugi niemal świeci. I to ten, którym szliśmy. Jeszcze przed chwilą wszystko wydawało się ponure i skryte.
Dęby zrobiły coś z przestrzenią, albo poprawiły nam oczy. W każdym razie teraz mam wrażenie, że widzę jeszcze więcej, choć poprzednio nie było źle.

Pożegnani z Dębem ruszamy w drogę powrotną. Ania prowadzi dziarsko ścieżką. Pełna otuchy i zręczności. Ledwo za nią nadążam. Ostatni fragment trasy jest nieco zagmatwany – to stromo pod górę, to w dół. Ale idzie się gładko. Niemal się nie potykam. Jedynie błoto jest śliskie. Dostrzegam doły i zagłębienia. To naprawdę niepodobne w lesie i wie każdy, kto nocą w nim szedł. Poskręcane korzenie oplatające zbocze świecą i jarzą niby podświetlone srebrem księżyca. Trochę jakbym miał oko żbika – wychwytuję najmniejsze błyski wilgoci.
Ania opowiada, że powieź, z którą pracuje w ludzkim ciele, przenika wszystko. Wszyscy jesteśmy nią połączeni. A może ona obejmuje też grzyby i korzenie? Może są tylko jej inną formą? I czego my tutaj doświadczamy? Pytania.

Ulewa przybiera na sile. Po łąkach ścielą się parujące mgły. Przenikają chyłkiem przez zagajniki. Niemal zupełnie przemoczeni wychodzimy z kniei żegnani jej pluszczącą mistyką. Oboje znacznie spokojniejsi niż przed początkiem spaceru. Szczęśliwsi. I zdecydowanie sobie bliżsi.

Warto było iść nocą do lasu. Puszcza. Tu każdy odnajdzie swój strach, i odwagę zarazem.

______________________________________________________
______________________________________________________

Hej Czytelniku! To starsza opowieść z zeszłego roku. Obecnie nie zamieszczam już opowiadań na blogu. Ogromną większość nowych tekstów publikuję już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie PRZYJACIELE KNIEI. Trafiają tam opowiadania, ciekawostki, filmy, drzewne przesłania i wiele innych. Jeśli masz ochotę przeżywać te wpisy, mieć do nich dostęp razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty w niej publikowane, w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko tam. Obecność w niej daje Ci bardzo konkretne zniżki na nasze kniejowe wyprawy i wszystkie warsztaty.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy. Im dłużej zwlekasz z decyzją, tym większe robią się zaległości w czytaniu 🙂

Wszystkiego leśnego!







Pierwszy wieczór przedwiośnia. Nad stawem

Nad stawem. Tu wieczór trwa najdłużej. Jest ożywczy i rześki. Już dawno zaszło słońce. Skrzy się. Ostatnia godzina niknących blasków, to misterium rozlane zanikającym światłem na spokojnej tafli, które bardzo powoli gaśnie. Czerwień dojrzała wreszcie, wysycona barwami. Objawił się splendor. Niektórzy myślą, że z wyprawy leśnej najlepiej wracać wraz z zachodem słońca, aby zdążyć przed ciemnością. Warto jednak do niej zaczekać. Leniwe kaczki, co to spały na wpół zanurzonej kłodzie, płyną teraz ku brzegom. Za moment wygramolą się nań z mozołem. Ich zawołania niosą się głucho, rytmicznie, jak nieporadne śmiechy błaznów. I nie trzeba nawet patrzeć w niebo. Wodne oko – zwierciadło, odbija w sobie niekończące łańcuchy przelotów gęsi, powracających na noclegowiska.

Stoję nieopodal z rowerem i termosem ziołowej herbaty, chłonąc to wszystko. To ostatni etap dzisiejszej wędrówki. Nieplanowany, i niespodziewany zarazem. Po prostu wracając z półdziennej zasiadki na miedzy, skręciłem jeszcze w nieznaną leśną dróżkę przez łąki. Teraz tkwię tutaj, chłonąc wczesnowiosenny spektakl życia. Serce już tęskni do słowików, żabich rechotów niekończących przez noc, i całej palety wodnych krzykaczy – śpiewaków. Wodnik, trzcinniczek, kropiatka, świerszczak, bąk, łozówka, brzęczka… Już czekają na Was wędrowcy. Jeszcze tylko miesiąc.

Dwójka maleńkich nietoperzy pojawia się znikąd, lawirując w szalonym tańcu pomiędzy olchami. Są szybkie jak błyskawica, a zwrotne! Patrzysz, i nie wiesz już czy sen to, rozochoconej wyobrazni, czy rzeczywiście pierwsze pląsy ssaków nocy wołają już bez wątpienia: Wiosna! To pewnie karliki, jedne z naszych najmniejszych nietoperzy. Ich wybryki trwają kilkanaście minut. Wnet balet rozpływa się w mroku narastających cieni, jakby przywidzeniem był tylko. Preludium widowisk letnich. Ostatnie ptasie śpiewy grają niemal do zupełnej ciemności. Jakby kosy i szpaki, chciały zatrzymać jak najdłużej kawałki słońca i ciepła.

Staw żyje, oddycha, marudzi, opowiada i gwarzy. Szepta grą fal. Zadaje zagadki nagłymi wybuchami plusków. Rysuje okręgi pyszczkami ryb. Maluje barwami gry świateł. Przenosi obrazy z chmur. Zaśmiewa kaczymi salwami. Wybudza legendy w poszumie trzcin. Woła – ostrzega żurawim krzykiem. Trochę tak, jakby obcować z żywą istotą…

____________________________________________
____________________________________________


Serdeczne podziękowania składam jak zawsze wszystkim, którzy wspierają moją pracę przez system PATRONITE i umożliwiają blogowi Szepty Kniei jego codzienne istnienie i pomoc Matce Ziemi – przez działania w terenie i przekazywane tu treści.

✅ WSPARCIE REGULARNE:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ POMOC JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca


Pełnia księżyca wydr. Pewnej grudniowej nocy nad jeziorem.

Ta historia zaczyna się mrozem. Takim niby niedużym, do zniesienia jeszcze, ale zasilanym podmuchami gasnącego wiatru po ubiegłonocnej wichurze. Dobrze, że wyczerpał swoje porywy szaleństwa. Choć nadal kąsa. Leśna droga którą podążam w ciemnościach, podrzuca rower wyboinami twardych korzeni. Spycha w zarośla. Czy ten las mnie dziś tu nie chce? A może jestem za mało uważny, na coś… ?

Rybacki pomost, zanurzony w odmętach kołysanych wiatrem fal, to moja dzisiejsza przystań. Dobrze przyjść tu nocą. Wolne od zabaw ludzkich jezioro, na momenty krótkie staje się tym, czym było ongiś, kiedy królowały tu tylko drzewa i swawole zwierzęcych istnień. Pamiętam jeszcze… Błotniste szlaki na brzegu, wydeptane i uczęszczane jedynie przez dziki. Białe wzory i ryty na korze krzewów, wyszlifowane głodem i zimą przez zęby rudych nornic. Teraz większość czasu panuje tu człowiek, pogrążony w wędkarskich rozrywkach. Pierwotni mieszkańcy jeziora odsuwają się w cień, i pokazują już tylko niekiedy nocą… W hołdzie dla nich tu jestem.



W taką noc jak ta, cisza stąd pierzcha. Przeganiają ją odgłosy szeleszczących szuwarów i jękliwe skrzypnięcia obolałych drzew. Pomarszczone zwierciadło szarej wody faluje pod dotykiem zrywów wiatru. Woda jakby zbierała się w sobie. Rytm i synchronika. Fale dobijają brzegu. Lekko pluszcze. Momentami ucho wychwytuje dobrotliwe piski. Odpowiadają sennymi mamrotami na smagnięcia powietrza. To tylko kurki wodne i łyski śpiące gdzieś w trzcinach. Jezioro opowiada swe pierwsze sekrety.

Na niebie oglądam spektakl. Przenikające tabuny chmur pod tarczą księżyca, powodują pulsowanie bladego światła. Ledwo widoczny w poświacie las, ukrywa się pod mrokiem, to znów mami refleksami przesączających spod konarów wstęg. Chmury otacza fioletowy pierścień. I on migota rytmicznie, siląc się złudzeniami pasm chmur i srebrnej tarczy. Zmienia barwy, mieniąc się odcieniami tęczy. Owal rozlewa się i powiększa w oczach, a chwilami zmniejsza do postaci delikatnej otoczki. Feria barw. Fiolet przenika się z różą, by za chwilę stać eozyną. Amarant dojrzewa na moment. Odcienie. Festiwal subtelności. Zjawisko żyje, i dokazuje na moich oczach. Jak to możliwe? Widziałem już ‘’księżycowe halo’’, wieszczące zmianę pogody, zwykle na gorszą. Ale nigdy takie. Tyle lat oglądania księżyca, i znów jestem zaskoczony. Oh Czarodzieju. Warto było tu przyjechać dla takich widoków.

Gdy pasma sunących chmur przeistaczają się w ławicę poszarpanych ‘’baranków’’, widowisko zanika. Kolory ustępują mocy srebrzystego blasku. Pełnia. W niebie jakby otworzyło się okno. Na horyzontach wiszą jeszcze białe zasłony, sprawiając wrażenie jakbym był w oku. Gwiazdy lśnią pierwotną czystością. Iskrzą, a ich blask zasila ciemna głębia kosmosu. Tylko zima daje takie widoki. Niekiedy wędrowałem wyłącznie dla takiego nieba nad głową. Na deskach drewnianego pomostu osadził się szron. Jak śliska zbroja, dotyka drzew, ściółki, badyli i mchów. Jest majakiem odrętwienia. Syci dzwięki i pielęgnuje szelesty. Spróbujcie kiedyś iść po oszronionej łące. I on błyszczy, milionami maleńkich światełek. Odbija echo księżyca.

Smukłe, podłużne sylwetki sunące cichutko przez taflę, wywołują uśmiech i czujność.

– Oho, są i bobry, myślę. Mimo grubej czapki, słyszę świsty oddechów i posapywania zwierzątek. Nie biorę lornetki aby im się przyjrzeć – za mocno bym zaszeleścił. Czekam co zrobią. Sylwetki skręcają w pas trzcin, i tam powodują dodatkowe dzwięki. Słyszę jak gramolą się do brzegu. W takich chwilach moje ciało automatycznie staje się jakby głazem, oddech się wypłyca zwalniając do minimum, a całość łapie jakby takie ‘’odrętwienie’’, sztywność, która powoduje że nie wykonam najmniejszego ruchu. Falowanie klatki piersiowej zmniejsza się do takiego stopnia, że i gruba zimowa kurta, nie wyda z siebie zdradliwego szelestu. Nigdy tego szczególnie nie ćwiczyłem, robiło mi się tak od zawsze przy spotkaniach ze zwierzętami. Może to jakaś naturalna umiejętność.

Nie widzę zwierząt, ale wiem, że są blisko. Słyszę człapania, podłamywania trzcin i jakieś nieokreślone jęki, ni to dziecięce śmiechy – nie mogę przypisać do niczego co znam. Przypominają trochę marcującego kota, choć ciszej. Posapywania, mlaskania. Gubię się. A może od strony lasu podeszły jednocześnie dziki i to one dokazują tak na brzegu? Spokojnie, na pomost nie wejdą. Słuchowisko staje się zdumiewające. Delikatne zawodzenia, gaworzenia, nieartykułowane dzwięki. No co te bobry? Co one tam robią? Wzięło je na Amor? Może to jakaś pora bobrzych godów, o której mi się zapomniało? Gorączkowo szukam wyjaśnienia. Choć odgłosy przypominają bardziej uciechy bagiennych skrzatów, niż rzeczywiste sonaty jakiegoś zwierzęcia. Gdyby jednak rozbrzmiały tak nagle, a nie widziałbym przybyszów, miałbym spore wątpliwości co do duchowej obecności jakichś istot spoza naszego świata.

Na mój szeleszczący ruch ręki – reakcja i szamotanina, z jakimś nieokreślonym ‘’wyzywaniem’’, znów w tonach śmiechu połączonego z piszczeniem dmuchanej zabawki. O wy demony z szuwarów. Czekajcie no tam. Po głowie coś mi już jednak świta.

‘’Nauczony doświadczeniem’’, pozwalam sobie na coraz głośniejsze dzwięki swojej obecności, dając zwierzakom oswoić się z sytuacją i tym, że ‘’coś’’ tu jest. Las i tak huczy skrzypnięciami kołysanych drzew. Mi pora się zbierać. Zimno puka zdecydowanie. Zabieram koc, poduchę, plecak i lornetkę, przekraczając w ciemnościach powyłamywane szczeble dziurawego pomostu. Przy rowerze coś mi szepta, aby włączyć jednak uczepioną głowy czołówkę. W snopie światła dostrzegam. Dwójka iskrzących oczek, wpatrzona zdumieniem w źródło jasności. Jest we wodzie, przy brzegu. Jakieś małe zwierzątko. Sprawca zamieszania. Co to takiego? Robię delikatne kroki w jego kierunku. Im bliżej jestem, tym widzę że wcale nie patrzy na moje światło, tylko ze smakiem coś zajada. To piżmak? Może nutria? Na pewno nie bóbr. Co ono tam ma? Te skrobania, które brałem za szurania bobrowych zębów, to w istocie chrupanie trzymanego w łapkach kąska. Jeszcze bliżej. I jeszcze. Krok. Jestem prawie na samym brzegu. Niezdarnie nadeptuję z trzaskiem gałązki. Tyle ich, że nie da się inaczej. Zwierzątko jakoś nie ucieka. I nie jestem wcale zdumiony. Mało to razy tak było?

Czuję, jak właśnie dzieje się magia. Zwierzak jest mały, smukły i pocieszny. Cześć skrzacie! Teraz Cię poznaję. Ty jesteś wydra!

Jestem może 4 metry od niej. Boże. Nigdy nie byłem tak blisko. Co za błogosławieństwo. Nie mogłem wiedzieć, że coś takiego wydarzy się dzisiaj. Raz widziałem wydrę z daleka, kiedy indziej słyszałem jej pisk, innym razem martwą. Jest tak pochłonięta zdobyczą, którą okazuje się być średnia ryba – po paskach poznaję że to okoń. Zeżarła już pół, mlaska, sapie i mruczy z zadowoleniem. To były te odgłosy. Ogólnie uważa się, że wydra potrafi tylko ‘’świstać’’, a to pewnie dlatego że jest to głos ostrzegawczy, i za pewne jedyny słyszany najczęściej przez ludzi. Tymczasem szorstkowłose szkraby dysponują całą paletą pogłosów, i mało w pole nie wywiodły wędrowca. Dlaczego nie uciekasz? Jaka szkoda, że nie zabrałem smartfonu w ten podchód. Plecak przy rowerze. Byłaby piękna pamiątka i świadectwo. Od wydry bije jakaś przekorna i wesoła energia, zwierzak jakby nie rejestrował mojej obecności mimo światła i dość głośnego podejścia. To raczej młode osobniki. Po chwili z okonia zostaje już tylko ogon. Całe zajście trwa kilka minut, i mogę przypatrywać się z bliska, niemal na wyciągnięcie ręki. Maluchy przypłynęły aż tutaj same. Nie powinienem być zdziwiony. Przecież właśnie nad bagnem, które wpada do tego jeziora, widziałem kiedyś ślady wydr. Znalazłem wybebeszone skorupki małż, jak tylko wydra to zgrabnie zrobić potrafi. Zdumiewa jednak, że harcują tutaj i utrzymują swoją obecność w niejakiej niewiadomej. Jezioro zaufało. Odkryło jedną ze swoich największych tajemnic. Zna mnie. Przyjeżdżałem tutaj w dzieciństwie, a latem kąpałem się w nim jeszcze jako mały chłopczyk. Kto z nas by pomyślał, że będę zakradał się tu nocą, czając na ‘’jakieś bobry, wydry i kaczki’’.

Lekko wykonuję jeszcze jeden krok, i ten okazuje się być o jednym za daleko – zwierzak sztywnieje i wydaje nieokreślony dzwięk. Pluska w wodę, choć nie nurkuje. Od razu się wycofuję przepraszająco, gdybym tkwił w bezruchu byłoby to jeszcze bardziej stresujące. Gdy jestem już dalej, oglądam się z czołówką. Wydry nie uciekają. Z brzegu obserwują jak pakuję w sakwy koc i poduszkę, oraz jak prowadzę rower. Ich wyraziste oczka świecą jak wesołe chochliki. Być może to ich pierwsze spotkanie z taką sytuacją. Człowiekiem, z bliska.



Żegnajcie. To Wasz świat i zostawiam Was w nim z jego chłodnym spokojem. W sercu niosę piękną opowieść. Wystarczy. Niech Wam śpiewają szuwary i sitowia chronią. Smacznych okoni i małż. Jedno z mijanych drzew sążniście skrzypi, przeganiając ciszę na pola. Jak ten świat mnie kocha… Myślę sobie wtedy. Takie zdarzenia. A może mówi to drzewo?

Polną drogą jadę już powoli, w uważności na wyboje i kamienne pułapki. W oddali dostrzegam kolejne światełka nisko osadzonych oczu. Są dwie pary. Koty, czy lis? Próbuję rozeznać nim się zbliżę. Ślepia są bardzo przy ziemi. Kolejne metry oświetlają mi płowe sylwetki. Sarenki leżą na polu. Chyba zmęczył je ziąb. Nie dwie, a trzy! Tak blisko drogi… Dlaczego leżycie akurat tutaj? No tak. To Wasz świat. Nocą jest ich. Mogą sobie tu zalegać do rana. Mijam je nie zwalniając zbytnio, wiedząc że wtedy podniosą się i umkną. To jak dziecięca zabawa – zasłonię oczy i udaję, że Cię nie widzę. Ta chwila to dla mnie pieczęć wyprawy, i ‘’stempel’’, że znów poprowadziła ją Dusza.

PS. W tej historii były i Drzewa, choć brakło przestrzeni, by wpleść je zgrabnie w opowieść. Krótko przed przybyciem wydr wyszedłem na przechadzkę rozgrzewającą po lesie, wołany natarczywymi trzeszczeniami i jękami kołysanych sosen i brzóz. Trochę tańczyłem, machałem ramionami, kręciłem się do zawrotów głowy, a nawet nieco biegałem – bo jaki sposób najlepszy na rozgrzewkę? Przechadzałem pod brzozowym szpalerem, gdzie bardzo przyjemnie czuć całym ciałem poprzeplatane aury drzewne. I drzewa chyba wiedziały, co się święci, wołając mnie zdecydowanie do siebie. Ciepło wywołane gimnastyką, pozwoliło mi wysiedzieć tamtą chwilę.

_______________________________________________
_______________________________________________

BARDZO WAŻNE INFORMACJE:

To starsze opowiadanie z 2022 roku, które na blogu ląduje z poślizgiem zaległości. Obecnie wszystkie najnowsze teksty zamieszczam już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie PRZYJACIELE KNIEI. Trafiają tam opowiadania, ciekawostki, filmy, drzewne przesłania i wiele innych. Jeśli masz ochotę przeżywać te wpisy, mieć do nich dostęp razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty w niej publikowane, w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko tam. Obecność w niej daje Ci bardzo konkretne zniżki na nasze kniejowe wyprawy i wszystkie warsztaty.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy. Im dłużej zwlekasz z decyzją, tym większe robią się zaległości w czytaniu 🙂

Historia taka jak ta, nie powstała ‘’w pół godzinki po pracy’’, a jest jej istotną częścią. To kilka godzin nocą w terenie, a potem drugie pół dnia przy komputerze. Taki system wyklucza w zasadzie podejmowanie innej działalności zarobkowej, zwłaszcza kiedy FB ograniczył drastycznie zasięgi informacji o moich warsztatach i wyprawach, które do czasu jakoś wspierały zawsze szeptowego bloga.

Dla Ciebie to pewnie nieodczuwalny w skali miesiąca grosz, dla mnie ogromna pomoc. Twojej uważności, opiece i wrażliwości pozostawiam poniżej dodatkowe sposoby, gdzie możesz przekazać jakieś podziękowanie za czas spędzony z tą historią, lub zapoznasz się szerzej z moją działalnością:

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE (co miesiąc – najbardziej potrzebne):
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ BEZPOŚREDNIO na konto:

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

✅ PAYPALL ( dla tych co zza granicy)

czeremcha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, który pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, zaopiekować zwierzakami na wędrówkach i dzielić z Wami słowami tych opowieści ❤

Pieśni lodu i słońca. Szepty Kniei w Wielkopolskim Parku Narodowym

Świt nad jeziorem wieszczą złociste smugi wypływające promieniami z ponad koron drzew i nawoływania rozbudzonych sikorek. Iskry wżynają się klinem w taflę. Rozsypują milionami snopów jak brokat. Pieczętują świetliste wzory poranka. Na moment. Zda się próbują przeniknąć do głębin toni, stopić lodowy pancerz. To jeszcze nie ten czas. Lód jest szary, pełen miękko ulanych wygłębień. Taką postać przybiera, kiedy przychodzi nagła odwilż, którą wspierają obfite opady śniegu z deszczem. Potem mróz dojrzewał, potężniał, rósł w siłę i czary czynił. Jego ozdoby przeniknęły poza horyzont wyobrażeń. Z tafli patrzą na nas zdumione oczy, nijak niewiadomo stworzone, gdzie indziej rozlewają pozawijane ramiona ‘’pajączków’’. Przypominają komórki neuronów. Może podczas tej nocy zawieruch, tańczyły tutaj duchy dawnych topielców? Te oczy…Dziwadła ze snów. Jakież energie pracowały i siliły się tutaj, tworząc te cudaczne zbiorowiska?





Maleńki jesienny liść, jakąż łagodą zwykle znany, leży teraz pokryty igłami wzorzystych szpil. I jego mróz przemienił. Wyciągnął resztki wilgoci z cienkiej jak papier treści, i w zimowy diament zaklął. Czar będzie trzymał, dopóty i on (ziąb) władał krainą będzie.

Przy brzegu szuwary szeleszczą w tańce, wtórując szalejącej zimnicy. Gdzieniegdzie lód jest cienki, widać prostokątną obróbkę. Podobno dzielni śmiałkowie przychodzą tutaj zanurzyć się pod wodą, nurkując w zdrowiu i krzepie. Ślady bosych stóp na śniegu, opowiadają wspomnienia tych zdarzeń.

Mróz podążał za tropami nieuchwytnych zwierząt. Szedł uparcie i tropił, rozpaćkane ślady skuwając w twardziel zimowej pamiątki. Podczas wigilijnej odwilży, zwierzęta wchodziły na jezioro. Wędrowały po brzegach. Może szukały dostępu do wody. Żadne nie odważyło się iść na przełaj.





Puchate ogony białych lisów. Leżą i wyłaniają się. Napikowany igłami szron, pokrył wystające z wody konary, gałęzie i pnie. Te oddały mu daninę wilgoci, pokrywając się gęstniejącym kożuchem. Na jednym siedzi jakieś ptaszysko. Dostrzegam z niewielkiej odległości. Tkwił nieruchomo. Ptak podlatuje ociężale i osiada z trudem na trzcinowej wysepce. Nie ucieka dalej. To myszołów. Nie ma zdobyczy. Nie siedział na padlinie. Obserwuje nas. I ja wiem. To była trudna dla niego noc. Prawdopodobnie poprzedniego dnia, nie udało mu się upolować niczego. Kolejna będzie ostatnią, a może nawet nie dotrwa. Taki już los drapieżców. Każde nieudane polowanie, może być w tym trudnym okresie, ostatnim. Ptaki zdążyły też ‘’odwyknąć’’ od zimowych warunków. Znajdywałem kiedyś takie w całości zamrożone krogulce i kanie, na swoich ostatnich posterunkach. Tu śmierć przychodzi jak sen. Jest nierzeczywista równie jak bajkowe wzory wyszklone spod dłuta Dziada Mroza. Dotyka swym chłodem wszystkich przez czas jej panowania.



W krokach pokory i szacunku dla odwiecznych Praw Kniei… omijamy zmęczonego ptaka szerokim łukiem, odbijając daleko na lód. Każdy kolejny zryw do lotu, to dla niego utrata resztek cennego ciepła. Ktoś inny się nim pożywi, a może chwyci ‘’kęs ratujący życie’’. Lis, sroka, kuna, leśny gryzoń o ironio? Za parę dni odwilż. Może dotrwasz, Myszołowie?

Pochyła wierzba nad taflą lodu, gnie się wytrwale już dziesięciolecia. Jest olbrzymia. Pra – Matka wierzbowego rodu, pamięta chyba wielką wędrówkę głazów i początki jeziora. Przybyła tu z wodą i wiatrem. Jezioro nieubłagalnie wysycha. Drzewo jakby próbowało swym cielskiem, powstrzymać nieunikniony proces, ochronić ostoję życia. O szarym świcie i wieczorami, odwiedzają ją ludzie – kapturnicy. Powierzają wierzbie sekrety i opowieści. Ona w zamian zabiera ich ból. Daleko pod pniem, dostrzegam jedną z ciemnych sylwetek. Nie podchodzę bliżej.



~ Pieśni Słońca i Lodu. Wielkopolski Park Narodowy. Jezioro Jarosławieckie



🙏 WAŻNE WIEŚCI: Wciąż można wspierać moją pracę przez portal PATRONITE oraz POMAGAM, i swobodnie korzystać z dostępnych tam nagród: wygrać całodniowy warsztat przyrodniczy dla rodziny, skorzystać z leśnej konsultacji, otrzymać osobiste przesłanie od Drzew Mocy i wiele innych. Aby taka opowieść jak ta mogła powstać, potrzeba mi spędzić zwykle kilka godzin w terenie na mrozie, a potem drugie pół dnia przy komputerze, aby zdjęcia poddać obróbce i coś napisać. Blog Szepty Kniei i wszystkie moje działania (pisanie, wyjazdy w Polskę, odwiedziny w szkołach, projekty literackie,) utrzymywane i rozwijane są jedynie z darowizn, do których kiedy mogę, dokładam to co sam zarobię na swoich warsztatach. Wszystkie zawarte na blogu informacje o drzewach, energiach, i relaksujące historie które wspierają swoim przekazem, są dostępne darmowo dla każdego z Was. Tak było i pozostanie, gdyż z serca dzielę się tym, co swobodnie przez mnie przepływa.

Abym jednak sam mógł to wszystko robić, proszę o regularne wsparcie dla spraw bloga. Nie wołam o wiele. Żeby móc płynnie działać, wystarczy te 3 – 5zł miesięcznie przekazywane na PATRONITE przez większą liczbę osób, choć oczywiście można wspomóc i za więcej. Dla Ciebie to pewnie nieodczuwalny w skali miesiąca grosz, dla mnie ogromna pomoc. Twojej uważności, opiece i wrażliwości pozostawiam poniżej sposoby, gdzie możesz przekazać jakieś podziękowanie za czas spędzony z tą historią, lub zapoznasz się z projektami i tym co zamierzam za ofiarowane środki zrobić co od lat robię:

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE (co miesiąc):
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ BEZPOŚREDNIO na konto:
PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

✅ PAYPALL ( dla tych co zza granicy)
czeremcha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, który pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, i dzielić z Wami słowami tych opowieści ❤

Świt nad jeziorem. Dziekanów

Dojrzało już lato. Chłodne poranki pełzają niemrawo żywymi językami falujących mgiełek. Tafla jeziora kończy nocną opowieść. Chwila w której milkną czupurne trzcinniczki i niestrudzone łozówki. Krótki moment, nim brzask rozproszy ospałe mroki złud. Łodygi szuwarów odbijają się szarym cieniem na lustrze. I widno, i ciemno zarazem jakby. Szaro. Świetlą ostatnie gwiazdy, opiekunowie nocy. Spóźniony bóbr przepływa bezgłośnie przez bezkres – o rety. One naprawdę tu są. Doceniam. W swej dawnej okolicy, ‘’na bobry’’ trzeba było jechać parę kilometrów. Teraz wystarczy wyjść za płot. Cienki sierp młodego księżyca, zwiastuje bieżący nów. Pasuje tutaj. Jego złocisty blask, osiada pyłem na tafli. Jak wmalowany w obraz. Pluski i chlapnięcia skaczących ryb… To one kończą melodię gasnącej nocy. Tam pod wodą, musi być jak we śnie… O czym marzą ryby? Pytał w duchu Wędrowiec.



Wieczorny widok z pontonu, na jeziorze dziekanowskim.

Krótka migawka z wieczornego zachwytu. Oto jestem niespodzianie pod Warszawą, i zachwycam tutejszą przyrodą. Tutaj też prowadzę teraz swoje zajęcia dendroterapii, koncerty na drumach, gawędy i nocne wyprawy po wałach wiślanych. Zapraszam serdecznie, kto ma ochotę dołączyć. Kontakt i zapisy:

czeremcha27@wp.pl

Do zobaczenia w lesie 🙂