NOCNA WĘDRÓWKA z Bratem Mrozem

Skostniały świat zasłonił usta – śnieżną ciszą. Ozięble pozdrowił szczypaniem policzków. U nas przyprószyło ledwie, leciutko. I mróz dobry chwycił. Po tak długim okresie szaroburej, nijakiej pogody, stopniowego pogrążania nastroju w otchłań mroku, wszystko wnet we mnie odżyło. Odtajało wspomnieniami zimowych wędrówek. Tafle polnych kałuż i rowki – skuły się okowami chłodnej twardziny. To wystarczyło, by wawabić z domu wędrowca 😉

Przed szarą ścianą lasu stoję i nasłuchuję. Nie chcę wtargnąć tam znienacka, tak pózną porą. Ciemno i odchodzą z horyzontów chmury. Prawie nie wieje. Podążam nieznacznie zabieloną dróżką. Może siwą. Błoto nareszcie umarło. Pod butami tylko grudy trzeszczą i pękają donośnie, zapowiadając wszem i wobec, że z podchodu i obserwacji zwierząt dzisiaj nici. Ale można iść do drzew. Te czekają zawsze.

Korzystam z dobrodziejstw rozgrzewającego marszu. Postoje krótsze niż zazwyczaj. Do drzew zachodzę dopiero gdy nabiorę w sobie więcej ciepła. Dziwnie je tak mijać bez słowa, ale one wiedzą. Rozumieją. No nie jestem drzewem, by stać ileś godzin na mrozie. Kiedyś mi się zdawało, że jestem to…

Nad rzeką Samicą wita mnie bobrowy rozlew. Budowniczowie tworzą jakiś przepust. I tęskne wyczekiwanie tutejszych kasztanowców. Przytulam jednego z nich. Liście chrzęszczą diabelnie. Pluskają wnet dwa zwierzaki – jeden śmigle umyka ze stromego brzegu do wody. To wydra!

– Ahoj…

W drugiej odnodze rzeki, pluszcze gromko bóbr. Zwierzęta pracowały tu sobie, i zaraz muszę iść, nie chcąc ich dłużej opóźniać w robocie. Nocne prace nad tamą, zimową porą to wyzwanie i ważna rzecz. No nic tu po mnie…

Wnurzam się w ciemną, gęstą połać Puszczy, maszerując jedną z mniej uczęszczanych dróżek. Tak dawno mnie tu nie było, że aż mi nieswojo. To nie jest tak, że się wcale nie boję.

To się trochę oswaja, jest jakieś przyzwyczajenie, ale rzadko mam efekt WOW – FLOW – 100% komfortu. Strachy lubią wracać i zaśmiewać się z trwożliwych spojrzeń. Czujnie rozglądam się na boki, ale idąc staram się zrobić w sposób wyważony, jak najwięcej ‘’hałasu’’. To po to, aby przebywające w boru zwierzęta, mogły ze spokojem osłuchać się, że idzie człowiek. Przeczekać lub oddalić. A i nie startować z krzaków na oślep. To nie sprzyja nikomu. Zresztą po tych zmrożonych liściach, nie dałoby się inaczej. Lepiej wiedzmy o sobie po prostu.

Z mrocznych głębin, zaczyna nawoływać niedaleki Puszczyk. Jego huczący zew z łatwością przenika skostniałe gęstwiny i odbija echem w sędziwej dąbrowie.

Oho, myślę sowy zwołują się na łowy. Pózna pora w kniei. I dobra wróżba na dalszą wyprawę. Cieszę się jak głup, z tych sów. Zupełnie się ich dzisiaj nie spodziewałem. Nocne ‘’strachy ‘’wypełzają na jawie ze snów. Przystaję, i delektuję klimatem. Siwa, zimowa noc, i miękkie echo snujące się niemrawo. W takich warunkach jak dziś – zapowiedz udanej uczty. Za kilka chwil jękliwie odpowiada mu pani Puszczykowa. Jestem wtedy spokojny. Wiem, że ptaki się odnalazły i polecą razem polować.

Mijam kąpieliska dzicze i złudne doły. Spodnie co i raz szarpią pędy zuchwałych jeżyn. Wreszcie docieram do celu. Sterta pniaków sosnowych, na których można wypocząć. Tu widok jest na całą dolinę i bagniska. Bardzo dobre miejsce do nasłuchu. Gromko odzywają się kaczory – samce krzyżówki. Jakby wyśmiewały wszystko wokół.

Do tamy bobrowej dzisiaj dlatego nie pójdę. Kaczki muszą tam właśnie nocować. Gdybym się zbliżył, odlecą, a po co.

Dziś nie jestem nachalny wobec drzew. Choć za wszystkimi tęskniłem. Podchodzę jedynie na wyrazne werbalne wezwanie, lub mocny impuls. Po drodze spotykam się z dwoma sosnami. Na widok jednej, w sercu rozlewa się ciepło. To właśnie ją, udało się ocalić już dwa razy przed bezmyślną wycinką. Jest krzywa, i wyrosła łukowato, nietypowo jak na tą okolicę. Trochę jak nad morzem. I żyje wciąż, dzięki mnie. Chyba pierwszy raz, tak głęboko doświadczam tego uczucia.

Po kolejną zasiadam w odpoczynku i dla zmitrężenia ciepła. To taka przodowniczka, rośnie na skraju boru. Mijana całe życie, aż wreszcie zacząłem ją zauważać. Albo ona mnie. Czasem każda wyprawa, zadziewa nowe, leśne znajomości. Sosna jest uważna i zaintrygowana, choć również zdystansowana i wyniosła. Powoli daje się poznawać. Przestrzeń wokół jej pnia, to jak wymiar innego świata. Zaraz czujesz się inaczej. Zmienia się perspektywa. Najlepiej bym się stąd nie ruszał. Mróz usypia, a sosnowa energia działa ożywczo i rozjaśnia umysł. Klaruje myśli. Daje poczucie pewności i osadzenia.

Dopiero po kilku godzinach pobytu w ciemnościach, samotności, i nieznanego, czuję jak rozmaite ciężary z serca gdzieś ‘’schodzą’’. To też na pewno zasługa drzew.

A potem pokazał się księżyc. Lekko przyćmiona po pełni tarcza, zawisła rozlewając złote iskrzyki nad uśpionymi polami i przyczajonym lasem. Dojrzał najlepszy czas.

…Ziemia zadrżała, zaśpiewała z radością, pod ciepłymi butami wędrowców, co to szurały szorstko, po twardych, zmarzniętych grudach. Oczyma Duszy widzę jak podobni do mnie, szykują plecaki, przywdziewają czapy, płaszcze, kurtki, odziewają szaliki i zapinają na pasach lornetki. Ruszają w pola i lasy – na spotkanie swego spokoju i przygód.

Może to tylko… majaki?

_________________________
_________________________

Hej Czytelniku! To starsze opowiadanie z 2022 roku, które na blogu ląduje z poślizgiem zaległości. Obecnie wszystkie najnowsze teksty zamieszczam już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie PRZYJACIELE KNIEI. Trafiają tam opowiadania, ciekawostki, filmy, drzewne przesłania i wiele innych. Jeśli masz ochotę przeżywać te wpisy, mieć do nich dostęp razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa jest płatna – działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty w niej publikowane, w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko tam. Obecność w niej daje Ci bardzo konkretne zniżki na nasze kniejowe wyprawy i wszystkie warsztaty.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy. Im dłużej zwlekasz z decyzją, tym większe robią się zaległości w czytaniu 🙂

Wszystkiego leśnego!




Rapsodie jesiennego lasu. Co kryją miejsca, do których boisz się wejść?

Tu nagle przystaję. Tajemniczy, lekko zamglony brzeziniak, miejsce zazwyczaj ponure i osnute oparami, dziś złoci się w prześwitach. Po kilku dniach szarugi, wreszcie pokazało się słońce. Jutrzenką rozjaśniało, i na moment rozegnało smętne mroki jesieni. Jak niewiele potrzeba, aby zaczarować ‘’smętny’’ las!

Jedni wędrowcy lubią to miejsce, inni omijają z dala lub przyspieszają kroku, jakby jakaś groza czaiła się w nieprzebytych czeluściach gąszczy.

Może ją wyczuwają. Może coś tam się stało. Ponoć dawniej były tu leśne bagna. Kroki pochłania miękki torf, a dziki wykopują czarnoziem na buchtowiskach. Dla mnie ten fragment lasu jest bajeczny. Pociąga, choć gęsto zarośnięty. Mami, opowiada, i wzywa. Tętni pierwotnią czasów. Tu drzewa wywracają się same ze starości lub padają pod zębami drwali bobrowych. Nieprzebyta jeżynowa cheretyna i zwaliska gałęzi, murszejące wykroty. Gdzieś tam, mają najcichsze ostoje zwierzęta…Wahasz się, czy zapuszczać wzrok w dal, a nie daj, rozegnać ciszę i podążać. Tam mówią wieki.

I również ja byłem jednym z tych, co zwykle w biegu mijali ten fragment.



Dziś jest inaczej. Knieja woła. Jakby pokazać chciała, zalśnić klejnotami, ofiarować je Duszy. Żeby zostały opowiedziane. Toteż przystaję i fotografuję. Skąd wiem, że się zatrzymać? Mówią mi to drzewa. Każde przystanięcie, zwolnienie z zachwytu, powoduje ruch wysoko w koronach drzew. To znak. I wiem, że mam tam iść. Kilka kroków, i nagle objawiają się genialne ujęcia, światło, szczegóły, obrazy. Nie szukam, same wchodzą w kadr.

Zwykle zagajniki brzozowe kojarzą się z przestrzennym, świetlistym tłem, zieloną trawą i taką jakąś promienną przejrzystością, która zachęca aby wkroczyć. Tu jest odmiennie. Cienie trzymają straż. Napawają jakąś grozą. Część brzóz zdążyła naturalnie zamrzeć, inne oplatają chciwe ramiona ciężkiego bluszczu i jego brodate korzenie. Ależ klimat. Brrrr i zarazem WOW.

Śmigła wiewiórka znikąd pojawia się na pniaku. W pyszczku trzyma zasuszone jabłuszko. Chyba. Ostatnie zapasy lądują w dziuplach i zakamarkach. Rudy płomień przeskakuje lekkimi pląsami przez drogę i w śmigłej gracji zdobywa najbliższe drzewo. Potem na kolejne. Podążają za nią ciekawskie sójki.



Kroki toną w głębokiej kołdrze szeleszczących liści. Opadły już niemal wszystkie. Ten pogłos wygrywa radosne melodie. Nie mogę się oprzeć – celowo szuram bardziej i rozkopuję na boki. Może dlatego, że to pierwszy raz tej jesieni. Owa kołdra w ciągu niespełna dwóch tygodni, zdążyła już zmienić swoją barwę i zapach. Jest bardziej wymięta, szara, choć wciąż świeża i aromatyczna. Zmięte, gnijące od spodu listki, osiadają w nozdrzach kwaskowatą nutą. Spieszmy się cieszyć jesienią. Tak wartko przemija.

Szlak prowadzi brzegiem sennego jeziora. W gąszczach osiadają pierwsze mroki. Słońce zeszło już nisko. Zaplata smugi pomarańczowych przebłysków. Pod jednym mijanych wykrotów przystaję jeszcze na chwilę. Chcę zrobić ostatnie zdjęcie. Chwila zamyślunku nad kadrem… Nagły furkot skrzydeł. Z wykrotowej czeluści wylatuje – ‘’jarząbek’’? Stoję oniemiały, a on gdzieś tam znika… Sylwetka, wielkość, środek lasu – zgadza się. Głowa natychmiast oponuje. ‘’Przecież to nie to miejsce, on tu nie występuje’’ – w końcu to Wielkopolski Park Narodowy. I czemu tak jest? Niemal jak radar, wychwytuję obecność ptaków i zwierząt, zatrzymując się bez planu.

Nad brzegiem ostatnia chwila na postój i posiłek. Siedzę na powalonej kłodzie olchowej. Mozaikowy teren pełen pagórków i wzniesień, dał się we znaki mięśniom. Tu wita nas cień płynącej bezszelestnie kaczki. Oswojone z mrokiem oko jeszcze widzi – rytmiczne kółeczka co i raz malujące okręgi na ledwie podświetlonej tafli. Ryby już żerują. Chwytają ostatki jesiennych komarów.

Powietrze zmieniło się. Ostro wnika do płuc. Czuć w nim powiew zimy. Rozelśnione iskry gwiazd przebijające teraz żywo sponad bezlistnych koron drzew. Zmierzch już dojrzał. Zapadł tak prędko. Pora się spieszyć. Nie wziąłem dziś latarki. Dalekie pohukiwanie sowy zwiastuje długą, zimną noc. Ostatni wędrowcy wychodzą z Puszczy.

PS. Zanim przejdziesz do kolejnych fotografii, musisz wiedzieć, że to starsze opowiadanie z 2022 roku, które zamieszczam tu z poślizgiem. Obecnie wszystkie moje nowe teksty i drzewne przesłania  znajdziesz już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie  PRZYJACIELE KNIEI.  Publikuję tam najnowsze opowiadania, fotografie, opisuję swoje przygody i staram się najlepszą treścią uhonorować osoby mnie wspierające. Jeśli masz ochotę to czytać i przeżywać razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam.

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa jest płatna – działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty z grupy w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko w niej.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy.

Dalsza część fotorelacji:









Czas liści. Czas opowieści. Godzina jesieni.

W lesie zaczął się czas liści. Cyt, cyt, psst… opadają miękko, szeptając senne modlitwy jesieni. O tej porze roku Knieja wyjątkowo pieści zmysły Wędrowców – kolorami syci oczy. Ciepłą nutą łaskocze w nos – aromaty świdrują, przenikają i osiadają gdzieś w głębi… Ciekawską czujnością zachodzi w uszy. To muzyka barw, przenikająca melodia przemiany, która właśnie rozbrzmiewa pełną oktawą dzwięków.

Preludium przed szarością mglistego listopada. Szybko, do lasu!

Dzień ciepły, październikowy, spokojny. Wędruje leniwie, jakby nie chciał za mocno zaszeleścić, po złotym dnie puszczy. Barwne dywany ścielą się jak kołdry, przeplatane, wielokolorowe pasy. Wyznaczają granice i zasięgi konkretnych gatunków drzew. Podczas wędrówki widać to teraz wyraznie – zupełnie jakby przekraczało się granice osobnych, leśnych państw. Ta dzielnica należy do buków, tam klony… Tu dąb czerwony, dalej lipy… Każdy z ‘’dywanów’’ ma już z daleka inny wygląd, każdy też szeleści i osiada pod stopami inaczej…

Dobrze zasiąść wtedy pod drzewem, i posłuchać jak zwiewne ‘’papierki’’ szemrają, lądując na ściółce. To nieustannie płynąca opowieść. O dostatku, spoczynku, i przemianie. O zimowaniu, schronieniu, przetrwaniu. O gotowości życia na mrok. O odwadze wobec wichru, zgnilizny i mrozu. O byciu – sensie…

Niektóre wręcz wchodzą na głowę – tyle powiedzieć by chciały…

Zapraszam też Kochani na jesienną odsłonę moich przyrodniczych warsztatów, do Wielkopolski, krainy Szeptów Kniei.

To jedyne takie zajęcia w Polsce, połączone ze sztuką dendroterapii, dzwiękoterapii, relaksu i przygody. Na których jest przestrzeń zarówno na osobiste procesy, jak i pełną swobodę w akceptacji tego z czym przychodzisz lub się zmagasz.

To chwila dla Ciebie, Twoich spraw, dla Duszy.

Każdemu z Gości poświęcam niemal cały dzień swojej obecności. Uczę świadomej i cichej obecności, tak aby jak najmniej przeszkadzać dzikim mieszkańcom lasu. Podpowiadam jak odczytywać przesłania i pracować z energiami przyrody. Razem wędrujemy i słuchamy co mają do przekazania Drzewa, w poszukiwaniu własnych odpowiedzi.

Jest też zwyczajna prostota i dobre jedzenie, obserwacje zwierząt przez lornetki, tropienie, ciekawostki przyrodnicze, gawędę, wypad rowerowy i nocną wyprawę po polach i wiele innych. Zapraszam także rodziny, osoby starsze, razem i w grupach.

Kontakt i zgłoszenia:

czeremcha27@wp.pl





Mowa lasu jest prosta. Człowiek kontra Żywioły Puszczy.

Mowa lasu jest prosta. Nieraz bije po oczach prostotą przekazu 🌳

Rok temu podczas wichur drzewa powaliły się w poprzek drogi, zagradzając dojazd do trzech najczęściej ‘’użytkowanych’’ ambon myśliwskich. Tkwiły tam niczym szlabany. I to w kilku miejscach. Jedno z nich odgrodziło ‘’całym sobą’’ dojście i przykryło miejsce, w którym miał zwyczaj parkować myśliwy. Już wtedy te widziane obrazy, przelewały się w słowa. Zmęczony las wyrażał to, co czuli od dawna jego wędrowcy:

‘’ Dosyć. Dajcie nam spokój. Nie chcemy huku po nocach i strzelców zaczajonych w ciemnościach. Nie chcemy chaosu, strachu i śmierci. Nie wjedziecie tutaj. Zostawcie nas w spokoju. Odejdzcie… ‘’

Widoczne na zdjęciu drzewo przewaliło się tak, że całkowicie zablokowało dostęp do wnętrza drewnianej ‘’czatowni’’. Otuliło ją szczelnie. Z żadnej strony nie można się dostać. Wyłamało drabinkę, rozniosło w drzazgi szczeble. Co za impet, gniew, furia! Nic dziwnego. Wiele jeleni i dzików straciło z tej pułapki życie. Próbuję mimo wszystko wdrapać się do środka. Miałem w planie posiedzieć tutaj przez wieczór, posłuchać pieśni wiatru. Sztuka wydaje się karkołomna. Kolejne gałęzie i konary, które przegradzają dostęp, spychają, sterczą giętko i odpychają całą sylwetkę. Chwilę stoję na poprzecznych gałęziach, badając przestrzeń wokół do manewru. W końcu udaje się przedrzeć. Gałęzie są wbite nawet wewnątrz konstrukcji, zabrały sporo miejsca do siedzenia… Tęgi myśliwy czy kłusownik, będzie miał wyzwanie, aby tutaj się dostać. Na jakiś czas, drzewom udaje się powstrzymać niszczycielskie zapędy ludzkie. Chcą tylko przywrócić harmonię miejsca… Dać mieszkańcom ostoi, wytchnienie i bezpieczeństwo. Zbliża się marzec, czas kiedy dziki lubią buchtować właśnie na tej łące. Tego roku będą miały spokój.



I wiem, że nie przypadkiem z dziesiątek możliwych miejsc, przyjechałem dziś właśnie tutaj. Trzeba o tym opowiedzieć… O wszystkim, co teraz przeze mnie przepływa. Wiem, że mimo tych zdarzeń, nikt nie wyciągnie tu lekcji. Przyjadą z piłami i siekierami, odetną gałęzie, wywiozą, ambonę zreperują. Ot, zwykłe zdarzenie po wichurze.

Współpracując z żywiołami, z którymi jest zestrojony, las zawsze pracuje w czasie na swoją korzyść. Nieraz przybiera to drastyczną formę. Pożary, gradacje owadów, zamieranie całych połaci. Człowiek reaguje wtedy jak to ma w zwyczaju: zaleczyć objaw, spryskać, wyciąć, poszukać winnego na zewnątrz. A to bobry, susza, barczatka…Drzewa lubią rosnąć na skraju spokojnych polan i łąk, cieszyć obecnością żerujących tam zwierząt, śpiewać im, kołysać w szmerach, opowiadać, wnikać w ich sprawy. Tworzy się wówczas taka swoista sielanka. Mogą nią/chwilą taką podzielić się z Człowiekiem (i robić to stale) jeśli intencja jego jest czysta i nie pragnie on zaszkodzić mieszkańcom kniei. Mogą sprawić, że staniesz się dla zwierząt niewidzialny. I siedzisz wtedy pod pniem na skraju polany, całe boże popołudnie obserwując pasące się sarny, zające, myszkujące lisy, czy potyczkujące bażanty. Uczestniczysz w przepływie życia, jako jego świadek, obserwator, opiekun. Masz tutaj wszystko. Zabierasz stąd jedynie wspomnienia i radość w sercu. Dane mi było tego doświadczyć.

Można podjąć świadomy dialog z lasem, spróbować wsłuchać się w jego potrzeby. To przyniesie obopólną korzyść i da obu stronom więcej, niż nieudolne próby ingerencji w jego procesy czy wydzieranie zeń dóbr siłą. Można. Przed nami długa droga do tego. Tak czy inaczej warto pamiętać, że to do Puszczy zawsze należeć będzie ostatnie słowo.

Drzewo zawsze Cię znajdzie i sprowadzi do siebie. To, które szukało Cię od dawna.

Jadąc starą poniemiecką trasą przez las w kierunku Puszczykowa, pamiętam że z pozycji pasażera minęło mnie kątem oka ogromne, rosochate, lekko pochyłe drzewo. Potężne i dostojne. Impuls zadygotał aby się zatrzymać, lecz nie był to plan na naszą dzisiejszą wyprawę.

Pamiętam że pomyślałem wówczas: Co za piękny okaz! Jaka szkoda, że dziś do niego nie pójdziemy… Puściłem myśl z nutką żalu w głosie.

Do Puszczy wchodzimy zupełnie od przeciwnej strony, szukając dla siebie okruszyn spokoju. Jest błękitna niedziela, dzień spacerowy. Mnóstwo ludzi. Mnie gna przed siebie. Byle dalej, zejść ze ścieżki, wgłębić się w las, z dala od kolorowych kurtek i innych spacerowiczów. Myślę, każdemu to bywa potrzebne.

– Dziś Ty prowadzisz – Mówi do mnie Ania. Z niejakim zaskoczeniem przyjmuję jej propozycję – w końcu jestem tu drugi raz w życiu, nie znam tutaj szlaków, kierunków, zakątków. Ale ok. Chodzmy. Puszcza jest rozległa. Do zachodu słońca jeszcze dużo czasu. Mając zupełnie różne ‘’preferencje wędrowne’’ szukamy dzisiaj kompromisu. Ona lubi rozległe wnętrza kniei i cały czas w zaroślach, mnie jednak częściej ciągnie na skraje lasów i w pola. Dawno nie byliśmy razem w lesie. Idę po prostu ‘’przed oczy’’ wypatrując ciekawostek, przenikając prześwity w poszukiwaniu osobliwości terenowych. Rozglądam się po drzewach. Dużo ich poległo w minionych wichurach. Odsłaniają się ziejące wykroty, ukazując też gliniasto – piaszczyste podłoże, które nie może w takiej fakturze utrzymać korzeni wystarczająco mocno. Inne tkwią złamane w pół, kolejne są nawet osmalone u dołu pnia, jakby celowo podpalone, jednak żadnych śladów by ktoś tu majstrował nie widać. Buk jest lekko otarty nieznaczną linią – to tzw ‘’listwa piorunowa’’. Drzewo oberwało skądinąd zbłąkaną błyskawicą. Wykroty są ogromne, w sam raz na schronienia dla różnych zwierząt. Całkiem możliwe, że taką jamę zajmie i pogłębi lis, jenot, czy borsuk. Albo wypełni się wodą, i będą taplać w niej dziki. Nic się nie zmarnuje.

Krok za krokiem. Z szelestem po liściach. Zrobiło się cicho. Jesteśmy tylko my, i zaciekawione ptaki. My sami jak te ptaki. Zaglądający w każdy zakamarek, niekiedy szczebioczący w podekscytowaniu na jakieś znalezisko. Przez bór niosą się werble dzięciołów czarnych, płyną jak pieśń w katedrze. Ptaki nawołują się donośnie, już zaczęły wyznaczanie granic rewirów. Bębnienie, zastępuje tu śpiew. Pierwszy postój robimy pod ogromnymi dębami, których rodzina stworzyła półświetlistą polankę, osiedlając się z rzadka na rozproszonej przestrzeni. Czujemy się jak w świątyni. Tutaj Dusze wracają na powrót z chaosu umysłu do ciał, tu rytmiczne uderzenia dzięciolich drwali, nastrajają wewnętrzny kompas na odbiór pierwotnego rytmu. Zatracamy się na kilkanaście minut. Siedzę na powalonej kłodzie jednego z dawnych dębowych stróży. Co za piękne miejsce. Gdybym miał kiedykolwiek przychodzić pomedytować, to właśnie tutaj. Oddaję powoli gorąco po marszu. Kątem oka dostrzegam na ułamek mgnienia błękitną falującą sylwetkę, coś jakby znane mi już ‘’dewy’’ drzew. Jedna z nich musi mieszkać tutaj. Istota jest spokojna, przyjaznie nastawiona. Z drugiej strony Ania już zbliża się zza drzew, po swoim odpoczynku. Fotografuje. Ja się rozglądam. Wnet dostrzegam, ciekawe jamy i dziuple umiejscowione przy nasadzie pni dębowych.

Po chwili zauważam, że niemal każdy z kilkudziesięciu dębów rosnących na tej połaci ma u dołu pnia taką ‘’rozstrzelinę’’ z większą lub mniejszą wnęką. Zupełnie jakby zeszły z jednej taśmy produkcyjnej. Jak to możliwe? Jak do tego doszło? Co uwarunkowało taki, a nie inny rozwój formy? Wreszcie, dlaczego u tylu osobników jednocześnie, i to będących w różnym wieku? Nie znajduję odpowiedzi. Przypominają mi się natomiast opowieści o skrzatach, korzystających z takich właśnie zakamarków. Może dęby po prostu trzymają tutaj dla nich takie domki? Zagadki.

A dalej napotykamy cmentarzysko. Co drugi niemal dąb, nieważne jakiej postury i wieku jest przewrócony, opowiadając historię poległych zmagań w zapasach z wiatrem. Przystajemy w zadumie nad omszonymi olbrzymami, których konary zamiast piąć się pod niebo, przykrywają ziemię, tworząc jednocześnie wygodne miejsce do kontemplacji i obserwacji. Jakiś ptak melodyjnie śpiewa. On sam jeden. Nie znam tego głosu, lub zapomniałem. Śpiew zbliża się, to oddala. Klękam i nagrywam przybysza. W lesie zawsze można się uczyć. I korzystać z nowoczesności. Podręczna aplikacja pokazuje paszkota. To jeden z gatunków drozdów. Czytamy o nim na kolejnym postoju.

Wreszcie widać prześwit. Tam mnie ciągnie. Na skraj lasu. Bo wie o tym każdy wędrowiec, że właśnie tam podejrzeć można i szlaki zwierzęcych przemarszów, jak i zaczaić na widowisko. Chcemy zobaczyć zachód słońca z pól. Trzeba przejść przez szosę. Hop. Tu na polu, czerwieni się już i śpiewają inne ptaki. Jest trznadel i przelatują szpaki. Ogrom tropów. Mijamy młody brzeziniak ogrodzony w części siatką, świetlisty, z wysoką trawą i skąpym podszytem. Ania mówi, że tutaj lubią wypoczywać daniele. Idziemy więc cicho. To nie są szczególnie płochliwe zwierzęta, ale lepiej ciszej niż głośniej. Chwilę siadamy w bruzdzie na polu. Potem idziemy miedzą, wzdłuż kolejnego ogrodzonego młodnika. Mi się nie podoba ten płot. Bo trochę bezsens. Pola otwarte, a las gdzie mogłyby zgryzać i żerować zwierzęta, ogrodzony. Pod niektórymi belkami widać jednak wgłębienia, gdzie przeciskają się zające, lisy, kuny i borsuki. Życie zawsze znajdzie drogę.

Nim się spostrzegam, z polnej alei przez miedzę wychodzimy na skraj małej zielonej kępki, w której rozpoznaję drzewo widziane jeszcze z auta. Jak to się stało! Wędrując po lesie zatoczyliśmy krąg, a kroki powiodły nas aż tutaj. Jest już pa zachodzie słońca choć widno, a wokół rozlewa się coraz większy ziąb. Ostatnie chwile na takie spotkanie. To wielki dąb. Tak ogromny i rozłożysty, jaki tylko urosnąć może samotnie w polu, mając swobodę rozwoju w każdą ze stron. Czuję ogromne poruszenie. I wzruszenie, które trzęsie od pierwszego dotyku drzewa. Wszystko zlewa się w całość. Kochany, ty wiedziałeś. Wyczułeś obecność naszą i plątając zdarzeniami przyprowadziłeś do siebie, mimo żeśmy w zupełnie innym kierunku się wybrali. Jakaż siła sprawcza w nim drzemie. Czuję jak moje nogi ‘’miękną’’ i zlewają się w dygocie z ziemią, a dąb wciąga w dół do swoich korzeni. Chce mi się płakać i to wypływa za moment. Mam w sobie ogromną radość. Tak jak bym spotkał bardzo dobrego znajomego…

Czuję się jednocześnie ‘’intensywnie nasycany’’ tym co dąb chce przekazać, jakby wiedział że czasu mamy mało, a pewnie nie prędko się zobaczymy. On też się cieszy. Mruczy zadowolony…

Ale żeście mi sprawili,
Niespodziankę, moi mili

W krokach koło zatoczyli
Pod konary, me trafili

Witaj Aniu, Sebastianie
Do Dusz Waszych, jedno zdanie

Mocno ja Was dziś wołałem
Bardzo czymś podzielić chciałem

Rosnę tutaj, zapomniany
I gromadzę, przez czas dany

Chwile, czasy, i legendy
Chcą już wybrzmieć, do gawędy

Ja widziałem tu niejedno
Uchwyciłem zdarzeń sedno

Puszcza, w której szlak, zwierzęta
Ona swoje, też pamięta

Walki, bitwy, i powstańców
Co bronili, z leśnych szańców

Drzewa ich opłakiwały
Trzeba było, to chowały

I wspierały w trudach wielu
Wreszcie jesteś – przyjacielu

Teraz zasiądz, i posłuchaj
O czym tutaj jest nauka

Dęby dziś Was prowadziły
Czy pamiętasz? Ich mogiły 


Nie przemogli wiatru siły
Bracia moi
Teraz runo będą stroić

Był tu jeden wśród żołnierzy,
Co w pradawne rzeczy wierzył

I odwiedzać mnie przychodził
Z naszych ziem, on stąd pochodził

Młody byłem jeszcze wtedy
Gawędziłem z nim niekiedy

I krzepiłem swoją siłą,
Gdy mu w życiu, różnie było

Siadał tutaj z karabinem,
Ptaków słuchał, chłonął chwile
Których nie doświadczył wiele
Młodo zginął, patrzył śmiele

Drzewo nieraz pniem osłoni,
Lecz nie zawsze może bronić

Tak i ja nie mogłem pomóc
Jemu dotrzeć, pod dach domu

Dużo tak się tutaj działo
Brzmieniem zdarzeń, wciąż wołało  

A Wy, bez kierunku szliście
No i do mnie, dotarliście

Ta historia Wam pokaże
Że nie zawsze, tam do marzeń

Droga wiedzie prosta w planie
Być gotowym – to wołanie

Które wciąż odczuwasz w sobie
Wówczas się powiedzie Tobie

Kiedy nie spodziewasz wcale
A i ważne też – morale

Aby trzymać je wysokie
I podążać spójnym krokiem

A Wy z sobą się złączyli
Nie przypadkiem, też w tej chwili

Świat zadziałał jak w zegarze,
Byście byli razem w parze 

Łuny czerwień gaśnie w mroku
Zorza chowa się z widoku

Ptak już milknie, zwierz szeleści
Koniec na dziś będzie wieści

Przyjdziesz jeszcze, więcej powiem
Czas pożegnać się nam w słowie

Jego mowa jest serdeczna i prosta. Tak jak i opiekuńczy charakter. Od razu do mnie trafia. Nie ma w nim krzty zadęcia, a czułe zrozumienie istoty, która już wiele widziała i przeszła. Obok leży cielsko innego dębu, zmurszałe i wywrócone. Pewnie jego młodszy brat. Może mi kiedyś o nim opowie. Odchodzę od olbrzyma, próbując zrobić mu jeszcze zdjęcie. Nie jest to łatwe, trzeba sporo się oddalić i położyć na ziemi, aby złapać kadr. Drzewa bywają dumne ze swych ciał, rozwoju, i chcą być pokazywane. Utrzymują, że dzięki takiemu zdjęciu – zapisu obrazu ich przestrzeni, można się z nimi połączyć i też porozmawiać, nawet widząc po raz pierwszy. Docierają ze swą energią dalej.

Kiedy wracamy do auta, wymawiam do Ani niektóre ze zdań zawarte w tym wierszu. Mówię, że dąb się kontaktuje teraz. W samochodzie niemal przez całą drogę milczę. Drzewo odzywa się do mnie jeszcze kolejnego dnia, i następnego, jakby przypominało że ‘’czeka w kolejce do spisania’’ i aby jego historii nie zwlekać. Ania odwiedza go na drugi dzień już sama. Dąb cieszy się, choć daje też do zrozumienia, że bardziej czeka jeszcze na mnie. No tak. Ma pewnie jeszcze coś do przekazania, a mnie wnet rozpoznał jako ‘’kronikarza’’. To dawna historia, kiedy drzewa oznaczyły mnie swoją ‘’pieczęcią’’, od wtedy tak się dzieje. W domu sprawdzam nieco wieści. Okazuje się, że właśnie tutaj toczyły się walki w czasach schyłku Księstwa Poznańskiego, to tutaj ukrywali się ostatni Powstańcy Wielkopolscy, którzy nie złożyli broni. Tutaj znajduje się zbiorowa mogiła i miejsce pamięci. Inne pochłonęła macierz przyrody, w różnych zakątkach Puszczy… Rozmowa z drzewem pozwala te miejsca oczyścić, wypuścić tą zatrzymaną energię, uwolnić im od przeszłości, odetchnąć.



Szepty Kniei – Praca na rzecz Matki Ziemi

Wsparcie jednorazowe:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Pomoc regularna (najbardziej potrzebna) + nagrody i bonusy dla wspierających:
https://patronite.pl/szeptykniei

Opcja bezpośrednia:
PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

Z dopiskiem: ”Darowizna na rozwój bloga”

Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, i dzielić z Wami słowami tych przesłań ❤





Zimowe królestwo zwierząt. Uwierz w dzika

Są takie zimowe dni, dobre, chłodnawe i puchate, przesycone nadzieją nadchodzącego ciepła. Znaleźć się wtedy w lesie, to widzieć scenerię jak baśni, pośród drzew poprószonych wspomnieniami minionych śnieżyc. Są puchate czapy śniegu na wśród mchów. Akurat zaczynała się odwilż. Wzorzyste dzieła mrozów, wreszcie rozpuściły, rozpłynęły kunszta swoich malowanek. Szło się lekko, choć z lekkim szuraniem, po miękkim, tajającym śniegu. Ziarnina dostawała się do spacerowych butów, powodując momentami nieprzyjemne, chłodne kłucie.

– ‘’Królestwo Zwierząt’’ 
– Wyszeptała miękko Ania, gdyśmy stanęli w obszernym kawałku Puszczy, pełnym prastarej mozaiki. Malownicze wzniesienia, pagórki, zbocza, wądoły i resztki zasychających bagien. Dziś oprowadzany jestem po Wielkopolskim Parku Narodowym. Zwinnie pomyka przede mną. Smukła sylwetka zręcznie lawiruje pomiędzy zwalonymi pniami i przeszkodami z zagradzających kłód / konarów. Na pamięć zna tutejsze ścieżki i zbytnio nie pilnuje kierunku. Pokazuje mi gdzie śpią sarny, a gdzie można latem zobaczyć kuny. Ptasie zakątki na jeziorze. O rety. Czuję się trochę jak na swojej wędrówce, kiedy to ja opowiadam gościom podobne rzeczy. Oddech pasji, miłość do Ziemi, wypływa z jej słów i strzela z iskier oczu. Ania zna tu każdy kamień, patyk i kępę mchu. Leśni ludzie już tak mają, że po prostu znają. Wędruje tu zwykle sama, i najczęściej boso.

Dziki zjawiły się niespodzianie. Po prostu, nagle zobaczyliśmy tęgie sylwetki przenikające pomiędzy pniami. Suną – jak wielkie, ruchome głazy – widma. Niewiele hałasu, na tak wielkie zwierzęta. To cała rodzina. Tęgi ród. Podziwiam jakie są okazałe. Dawno nie widziałem tak wielkich sztuk. Tu, w sercu Puszczy, mogły długo uchować się bezpiecznie. Daję znak ciszy. Teraz jakby to ja przejmuję dowodzenie wyprawą. Możemy mieć więcej bajecznych chwil, trzeba to tylko uważnie rozegrać. Najpierw należy postać chwilę w bezruchu. Zaczekamy aż same się oddalą, a może?

Maszerowaliśmy dość głośno. Nie da się inaczej po ziarnistym śniegu. Dziki zdają się nie wiedzieć o naszej obecności. Beztrosko buchtują, wywracając sterty pogmatwanych liści.

Nie mogę się nadziwić, jak tak duże zwierzęta znajdują pod ściółką odpowiednią ilość masy pokarmowej aby przetrwać. Tkwimy oczarowani. Wokół zaśnieżona knieja, przed nami sceny jak z pradawnych opowieści. Przed oczy przypływają mi wspomnienia. Z podchodów, tropienia i obserwacji. Rozmawiamy bezgłośnie. Dobra. Spróbujemy. Zdejmuję kurtkę. Chcę podejść je sam. Głupi pomysł. Podchodzimy kawałek, i kawałeczek. Do zmurszałego pniaka. Zwierzęta skryły się za wzniesieniem pagórka. Stajemy balansując na powalonej kłodzie, skąd widok jest świetny. Udaje się coś nagrać.

Rodzina. To sedno życia dzika. W spotkaniu z dzikimi zwierzętami, nic nie jest nigdy oczywiste. W którymś momencie zauważam, że one już doskonale wiedzą. Największy czujnie podnosi głowę w naszym kierunku. Potem inne. Ale nie odchodzą. Są gospodarzami u siebie, my gośćmi. Zachowana odległość jest kurtuazyjna, z szacunkiem dla obu stron. I dają się obserwować przez wiele, wiele minut. Łącznie pewnie z 15. Możemy wszystkiemu się przyjrzeć. Są 4 duże osobniki, kilka mniejszych. Jeden kuleje, powłócząc za resztą. Gromada czeka i dostosowuje tempo. Czujne zerknięcia na ukrytych ludzi – czatowników. Odgłosy rechotów. To naprawdę Cud, że możemy obserwować tak długo i blisko. Nad nami jakby unosił się opiekuńczy Duch Lasu. Okrzyki dzięciołów zwiastują nadchodzący zmrok. Szmery przeplatane pospiesznymi tąpaniami oddalają się. Zwierzęta znikają tak nagle, jak się pojawiły. Ich mocarne sylwetki, pochłaniają wnet gąszcza. Możemy ruszać dalej.

A potem Puszcza osnuła się mgłami. Otuliły świat zasłoną tajemnic. Plotły historie, skrywały sekrety, mamiły złudami. Budziły zjawy. W ich zamaszystej wilgoci tonęły dzwięki. Pochód przez siwe opary niepewną drogą, i szare pasma wiszące grubym kożuchem w kotlinach. Noc tutaj będzie dziś piękna dla czatowników. Zostałbym tu jeszcze. Zasadził na szczycie któregoś z pagórków i wyczekał kolejnych zwierząt. Szmery sączą melodią kryształów. Znika czar wypracowany przez mrozy. Ożywcza wilgoć wsiąka w korzenie. Taja.

Dusze gęstniały od zachwytu, razem z mocą dojrzewających mgieł. Tu jakby zagęszczały się energie, to rozrzedzały znów, a ich subtelność stawała widoczna dla zmysłów. Knieja zaprasza, woła w głąb, szepta, wyciąga powłóczyste ramiona… Wychodzimy z niej, kiedy panuje już zmrok. Czuję się… jakbym był najedzony. A na pewno, nasyciła się Dusza. Jedne z tych dzikich chwil, dla których warto wędrować.

______________________________________________
______________________________________________

Dziękuję za ten magiczny czas, u boku wspaniałej przewodniczki z pracowni MOC DOBRA Ania Nowak

A jeśli będziecie kiedyś w Puszczykowie lub okolicach, można odezwać się na podany wyżej link, i skorzystać z całej palety uzdrawiających zabiegów relaksacyjnych, lub po prostu udać się na dziką wyprawę po tajemnych zakątkach tutejszej Puszczy. Ja na pewno będę wracał… 🙂





Pieśni lodu i słońca. Szepty Kniei w Wielkopolskim Parku Narodowym

Świt nad jeziorem wieszczą złociste smugi wypływające promieniami z ponad koron drzew i nawoływania rozbudzonych sikorek. Iskry wżynają się klinem w taflę. Rozsypują milionami snopów jak brokat. Pieczętują świetliste wzory poranka. Na moment. Zda się próbują przeniknąć do głębin toni, stopić lodowy pancerz. To jeszcze nie ten czas. Lód jest szary, pełen miękko ulanych wygłębień. Taką postać przybiera, kiedy przychodzi nagła odwilż, którą wspierają obfite opady śniegu z deszczem. Potem mróz dojrzewał, potężniał, rósł w siłę i czary czynił. Jego ozdoby przeniknęły poza horyzont wyobrażeń. Z tafli patrzą na nas zdumione oczy, nijak niewiadomo stworzone, gdzie indziej rozlewają pozawijane ramiona ‘’pajączków’’. Przypominają komórki neuronów. Może podczas tej nocy zawieruch, tańczyły tutaj duchy dawnych topielców? Te oczy…Dziwadła ze snów. Jakież energie pracowały i siliły się tutaj, tworząc te cudaczne zbiorowiska?





Maleńki jesienny liść, jakąż łagodą zwykle znany, leży teraz pokryty igłami wzorzystych szpil. I jego mróz przemienił. Wyciągnął resztki wilgoci z cienkiej jak papier treści, i w zimowy diament zaklął. Czar będzie trzymał, dopóty i on (ziąb) władał krainą będzie.

Przy brzegu szuwary szeleszczą w tańce, wtórując szalejącej zimnicy. Gdzieniegdzie lód jest cienki, widać prostokątną obróbkę. Podobno dzielni śmiałkowie przychodzą tutaj zanurzyć się pod wodą, nurkując w zdrowiu i krzepie. Ślady bosych stóp na śniegu, opowiadają wspomnienia tych zdarzeń.

Mróz podążał za tropami nieuchwytnych zwierząt. Szedł uparcie i tropił, rozpaćkane ślady skuwając w twardziel zimowej pamiątki. Podczas wigilijnej odwilży, zwierzęta wchodziły na jezioro. Wędrowały po brzegach. Może szukały dostępu do wody. Żadne nie odważyło się iść na przełaj.





Puchate ogony białych lisów. Leżą i wyłaniają się. Napikowany igłami szron, pokrył wystające z wody konary, gałęzie i pnie. Te oddały mu daninę wilgoci, pokrywając się gęstniejącym kożuchem. Na jednym siedzi jakieś ptaszysko. Dostrzegam z niewielkiej odległości. Tkwił nieruchomo. Ptak podlatuje ociężale i osiada z trudem na trzcinowej wysepce. Nie ucieka dalej. To myszołów. Nie ma zdobyczy. Nie siedział na padlinie. Obserwuje nas. I ja wiem. To była trudna dla niego noc. Prawdopodobnie poprzedniego dnia, nie udało mu się upolować niczego. Kolejna będzie ostatnią, a może nawet nie dotrwa. Taki już los drapieżców. Każde nieudane polowanie, może być w tym trudnym okresie, ostatnim. Ptaki zdążyły też ‘’odwyknąć’’ od zimowych warunków. Znajdywałem kiedyś takie w całości zamrożone krogulce i kanie, na swoich ostatnich posterunkach. Tu śmierć przychodzi jak sen. Jest nierzeczywista równie jak bajkowe wzory wyszklone spod dłuta Dziada Mroza. Dotyka swym chłodem wszystkich przez czas jej panowania.



W krokach pokory i szacunku dla odwiecznych Praw Kniei… omijamy zmęczonego ptaka szerokim łukiem, odbijając daleko na lód. Każdy kolejny zryw do lotu, to dla niego utrata resztek cennego ciepła. Ktoś inny się nim pożywi, a może chwyci ‘’kęs ratujący życie’’. Lis, sroka, kuna, leśny gryzoń o ironio? Za parę dni odwilż. Może dotrwasz, Myszołowie?

Pochyła wierzba nad taflą lodu, gnie się wytrwale już dziesięciolecia. Jest olbrzymia. Pra – Matka wierzbowego rodu, pamięta chyba wielką wędrówkę głazów i początki jeziora. Przybyła tu z wodą i wiatrem. Jezioro nieubłagalnie wysycha. Drzewo jakby próbowało swym cielskiem, powstrzymać nieunikniony proces, ochronić ostoję życia. O szarym świcie i wieczorami, odwiedzają ją ludzie – kapturnicy. Powierzają wierzbie sekrety i opowieści. Ona w zamian zabiera ich ból. Daleko pod pniem, dostrzegam jedną z ciemnych sylwetek. Nie podchodzę bliżej.



~ Pieśni Słońca i Lodu. Wielkopolski Park Narodowy. Jezioro Jarosławieckie



🙏 WAŻNE WIEŚCI: Wciąż można wspierać moją pracę przez portal PATRONITE oraz POMAGAM, i swobodnie korzystać z dostępnych tam nagród: wygrać całodniowy warsztat przyrodniczy dla rodziny, skorzystać z leśnej konsultacji, otrzymać osobiste przesłanie od Drzew Mocy i wiele innych. Aby taka opowieść jak ta mogła powstać, potrzeba mi spędzić zwykle kilka godzin w terenie na mrozie, a potem drugie pół dnia przy komputerze, aby zdjęcia poddać obróbce i coś napisać. Blog Szepty Kniei i wszystkie moje działania (pisanie, wyjazdy w Polskę, odwiedziny w szkołach, projekty literackie,) utrzymywane i rozwijane są jedynie z darowizn, do których kiedy mogę, dokładam to co sam zarobię na swoich warsztatach. Wszystkie zawarte na blogu informacje o drzewach, energiach, i relaksujące historie które wspierają swoim przekazem, są dostępne darmowo dla każdego z Was. Tak było i pozostanie, gdyż z serca dzielę się tym, co swobodnie przez mnie przepływa.

Abym jednak sam mógł to wszystko robić, proszę o regularne wsparcie dla spraw bloga. Nie wołam o wiele. Żeby móc płynnie działać, wystarczy te 3 – 5zł miesięcznie przekazywane na PATRONITE przez większą liczbę osób, choć oczywiście można wspomóc i za więcej. Dla Ciebie to pewnie nieodczuwalny w skali miesiąca grosz, dla mnie ogromna pomoc. Twojej uważności, opiece i wrażliwości pozostawiam poniżej sposoby, gdzie możesz przekazać jakieś podziękowanie za czas spędzony z tą historią, lub zapoznasz się z projektami i tym co zamierzam za ofiarowane środki zrobić co od lat robię:

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE (co miesiąc):
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ BEZPOŚREDNIO na konto:
PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

✅ PAYPALL ( dla tych co zza granicy)
czeremcha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, który pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, i dzielić z Wami słowami tych opowieści ❤

Biała aura lasu. Nocny gość i niespodziana wędrówka

Nocny gość, spóźniony szczerze, stuka po północy do sadyby…Pierwszy mój gość, tutaj, w nowym miejscu, odkąd przeprowadziłem się pod Warszawę do Kampinosu. Pamiętam, że z Małgosią umówiliśmy się ‘’lekko’’ koło godziny 23, że akurat odwozi kogoś do Warszawy i mogłaby zajrzeć na chwilę, aby powitać się w nowym miejscu. Jak już się powitali, to i pogadali, pograli na drumach, a czas zszedł do świtu.

Działo się mocno. Nie czułem wtedy najlepiej. We wtorek zbudziłem nieco ‘’chory’’, co odbieram jako dostrajanie do energetyki tego miejsca, i odpinanie pewnych ‘’starości’’. W jednej z szafek znajduje jakiś ‘’colgrip’’ w proszku, co pozwala trochu stanąć na nogi. Od moich gospodarzy dowiaduję się potem, że poprzedni lokator kupił go sobie parę dni przed wyprowadzką i zostawił. Jakby przestrzeń znała i przyszykowała wszystko… Około 1 w nocy mam zamiar napisać do Małgosi że idę spać, i nie będę dostępny. Próbowałem się dodzwonić jak tam w drodze. Tel milczał. Zamiast tego wychodzę na podjazd, a ona już jest. Tyle co zajechała. Bez żadnej nawigacji, map, w totalnie nowym miejscu, gdzie nigdy nie była. Bo telefon się rozładował. Rzecze mi, że dała intencje, aby Wszechświat poprowadził, jeśli mamy się spotkać. Zakręt po zakręcie, intuicyjne manewry, i tak znalazła się pod numerem 406. Po 3 nad ranem podziwiamy razem świt nad jeziorem za furtką, i cienki sierp młodego księżyca, dążącego do nowiu. Na drugi dzień, ruszamy do lasu. Miałem okazję wcześniej pobuszować w niewielkim fragmencie Kampinosu, a więc wiem gdzie prowadzić. Knieja, już na wstępie jakże inna od tej do jakiej przywykłem. Powykręcane sosny, cudowne ‘’hobbitowe’’ pagórki, zmienne siedliska, jałowce i… ‘’jagodno’’. Ten las jest jagodny. W jego podszycie dojrzewają fioletowe kulki, które na długo staną się teraz przysmakiem rozmaitych ptaków. W wielkopolskich lasach, jagód i jałowców nie widział chyba nikt. Podjadamy po trochu. Bajeczne zróżnicowanie siedlisk. Są grądy i sośniny, bagna i brzeziny, tajemne polanki. Ponoć niektórzy znają miejsca, gdzie sączą się naturalne strumienie i zapomniane strugi. Wędrówka jest inna zarówno w duchowym rozpoznaniu, jak i jej przyrodniczym wydaniu. Bo przecież masz świadomość, że możesz spotkać tu łosia, wilka, rysia, rzęsorka, kumaka nizinnego czy traszkę grzebieniastą – gatunki już tylko gdzieniegdzie w kraju osadzone, cenne i chronione.



Drogi są wygodne i przejezdne dla roweru, nawet te w głębinach leśnych. Trzeba tylko uważać na ‘’niepozorne’’ szlaki wydeptane dawniej przez łosie, do złudzenia przypominają rowerową ścieżkę. Zapuściłem się czymś takim raz, a kres znalazł się na jakimś bagnie, bez przejazdu donikąd.

LAS JEST WODĄ

Siadamy na najwyższym wzniesieniu w okolicy, na słonecznej sosnowej młodnininie. Dzień jest ciepły, upalny, ale nawet tutaj w suchym borze, jest przyjemnie rześko. W ogóle nie atakują komary. Przyszliśmy boso, i nawet ja, po dłuższej przerwie w bosowaniu dziś czuję jak mnie to wzmacnia. Milczymy. Popołudniem i bór cichnie w swoich krzątaniach. Z rzadka ptaki podlatują, aby zobaczyć medytujących wędrowców. Odgłosy ze świata cywilizacji, jakby wsiąkały w mech. Małgosia mówi, że czuje jakby tutaj dawniej panowała woda.

Rozglądam się – rzeczywiście. Możliwe. Może dawniej płynęła tędy Wisła? Czytałem, że w zamierzchłych czasach pra – rzeka miewała szerokość i 20km. Piaszczyste pagórki opanowane już przez las, to może pozostałości dawnych wydm. Woda. Zupełnie jakby nas pod nią wtłoczyło. W taką bańkę. Jesteśmy tylko my i knieja. Zanurkowani. Mrówki wbiegają na stopy, również nie atakują. Ścieżka prowadzi jeszcze wyżej, ku coraz bardziej urokliwym i malowniczym miejscom. Mijamy stare szałasy, pobudowane przez dawnych wędrowców. Ciekawe, co jeszcze można odnaleźć w tym lesie? Małgosia zafascynowała się lornetką. Dałem jej swoją ulubioną. W powiększeniu 7x można odkrywać otaczający świat na nowo. I dziwić się. To też robimy, przeczesując szkłami wierzchołki drzew, pnie, gałęzie, odległe rośliny. Ile szczegółów, zagadek, których normalnie nie dostrzega oko. Sosnowe powietrze, pełne aromatów i balsamicznych woni robi mi rześko, i sprawia że czuję lepiej. Dodaje sił, do niedługiej przecież wędrówki.

ROZMOWY

Wracamy powoli nasyceni słońcem, choć nie znużeni – sosnowe prześwity rozproszyły prażące promienie, w przyjemne kaskady ciepłego dotyku. Idziemy. Jedna sosen zrzuca tuż pod swój pień małą gałązkę, ja uśmiecham się i już mam zacząć opowieść o tym jak to Drzewa ‘’zaczepiają’’, kiedy dostaję pytanie:

A jak Ty wiesz, po czym poznajesz, że Drzewa chcą się kontaktować? Pragną rozmowy z nami?

Spoglądam na rozkołysane pnie ponad nami i wirujące korony. Zobacz mówię, gdy weszliśmy w te połączenie z lasem, siedząc tam na pagórku, to wszystko dostroiło się do nas. Cały czas rozmawia. Pytanie, ile my mamy gotowości i ochoty, aby w tym dialogu wziąć udział. Mijana brzoza o podwójnym pniu, wzywa. Na moment pozdrawiam ją przytuleniem, i…zostawiam. Natomiast Małgosia ‘’pogrąża się’’ w brzozie na długo, pozostając z nią w dialogu. Może miałem tylko wskazać to drzewo?

– A czy też widzisz tą białą, lekką energię – otoczkę w koronach drzew? Jest tutaj rozproszona wokół… Czym ona jest?

Pada kolejne pytanie. Pewnie, że widzę. To chyba takie ‘’najłatwiejsze ze zjawisk energetycznych’’, jakie można zobaczyć. Jest widoczna po dłuższym przebywaniu w lesie. A czym jest? Według mnie to jego zbiorowa świadomość, lub połączone aury wszystkich drzew. Przypominają najbardziej mgłę lub sen… Po drodze pracują i inne tematy. Rozmawiamy o gatunkach inwazyjnych, i zapamiętałem tą gawędę szczególnie. – Dlaczego przyrodnicy tak agresywnie podchodzą do tej kwestii? Czemu tak z nimi walczą, starają się zniszczyć, pozbyć?

I co mogę powiedzieć? Ja nie identyfikuję się z żadną stroną sporu. Nie jestem też przyrodnikiem. Mogę jedynie rzec, jak rzecz widzę – szerzej. Rozglądam się po ścieżce którą właśnie idziemy. Rosną tutaj dęby czerwone, i czeremchy, przywleczone dawniej z ameryki. Choć to Park Narodowy, chyba nikt tu z nimi nie walczy. Inaczej skąd byłoby tyle. Rodzimym gatunkom drzew, w kraju jest coraz ciężej. Robimy wszystko, żeby z wielu miejsc odprowadzić wodę, pojawiają się długie okresy bez deszczu i brak pokrywy śnieżnej, która stopniowo tajając, nasączałaby glebę wiosną. Już umierają świerki, brzozy, i nawet sosny. Są prognozy mówiące o tym, że te gatunki znikną zupełnie z naszego kraju. Taka zmienność warunków, do której nie przystosowały się drzewa, powodować będzie gradacje różnych owadów oraz inne nieprzewidziane zjawiska. Ten rok jest wilgotniejszy, więc jest trochę lepiej, ale mamy wieloletni trend obniżania wód gruntowych, a te opadowe spływają do kanalizacji i rzek, zalewając uprzednio miasta po ulewach.

Ocieplenie klimatu, i gwałtowne, długotrwałe zmiany w strukturze pór roku, czy opadach, powodują osłabienie drzew. I tu na okazję czekają odporniejsze, ‘’gatunki inwazyjne’’ oraz obce z dalekich krain. Za pewne ją otrzymają.

Niektórzy boją się bardzo tego globalnego ocieplenia, bo oznacza ono rozpad wszystkiego co znamy. Utratę cennych siedlisk i gatunków. A co potem? No właśnie, dla przyrody – nic szczególnego. Bywało już tak w historii planety, jeszcze zanim pojawił się człowiek. Matka Natura zna te procesy, przeprowadzała je nie raz. Ekosystemy przebudują się i wytworzą nowe zależności. Wejdą inne gatunki drzew, zwierząt i roślin – bardzo prawdopodobne, że te ‘’inwazyjne’’ z którymi tak teraz walczymy. I naprawdę, nie wiem co myśleć, gdy robi się szumne akcje wsiedlania ‘’na powrót’’ raka rzecznego do jakiejś ‘’ściekowej’’ rzeczki. Trzeba wybrać, i działać systemowo. Albo czysta rzeka, albo hucpa. Jeśli będziemy działać jak dotąd, to właśnie raki amerykańskie i pręgowane wespół z żółwiami czerwonolicymi mogą okazać się tą fauną, którą będziemy podziwiać w bajorkach (jeśli jakieś pozostaną)

Jak chcemy wytępić z kraju jenoty? Piżmaki, norki, nutrie? Powodzenia śmiałkom którzy tego się podejmą.

Oczywiście gatunek gatunkowi nierówny, i nie zachęcam też nikogo aby beztrosko je wypuszczać czy wsiedlać. Uważam tylko, że pewne działania to syzyfowa praca i jałowy pęd, żeby robić cokolwiek. Papugi aleksandretty już gnieżdżą się dziko w Polsce? A co w tym dziwnego, jeśli zniknęły srogie zimy. Stało się to za mojego młodego życia. Chyba dlatego, osoby będące ‘’blisko z przyrodą’’ nie mają zwyczaju poddawać w wątpliwość wszystkiego co się wokół klimatu dzieje. Widzą ogrom zmian jakie zaszły na przestrzeni niewielu lat, wywracając znany ład, opowiadany przez pokolenia naszych dziadów i babć.

WAŁY WIŚLANE i Matka Rzek

A potem jedziemy na wały. Z domu jest do nich jeszcze bliżej niż do lasu. Jakiś kilometr z hakiem. Jest to chyba jedna z najpiękniejszych, przyjemniejszych i wygodnych tras rowerowych, po jakich wędrowałem dotąd. I pieszych. Na szczycie ciągnie się ścieżka wydeptana przez ludzi i zwierzęta. Jest doskonała widoczność na pobliskie pola i łęg. Za łęgiem już rzeka… Naprawdę jest tu wygodnie. W alternatywnej rzeczywistości wielkopolskiej, takie ścieżki są szybko zasypywane gruzem z budowy, śmieciem z ogrodu, ziemią z kamieniami, etc, co czyni ścieżynkę niezdatną do jazdy. Po raz pierwszy idę tędy pieszo. Dzięki czemu mam okazję przyjrzeć się przeczuciu, które kiełkowało, gdy znalazłem się tu po raz pierwszy. Toż to szlak Drzew Mocy! Bo naprawdę – idziesz sobie wierzchem, a u podwala kłaniają się leciwe sosny, w polach czekają brzozy, a bujne topole witają gromkim poszumem. Pod jedną z nich siadamy. Gałęzie zwieszają się prawie na sam wał. Ruch rowerowy jest tu znikomy, nawet w weekend. Można rozłożyć się z kocykiem na zboczu, lub wędrować drogami poniżej gdyby wiało. Spoglądając na te łąki i łęgi po jednej stronie wału, ciężko wyobrazić sobie, że w niektórych latach woda wychodzi z koryta i płynie aż tutaj. Powoli schodzimy nad rzekę. Trzeba jeszcze przeprawić się przez ścieżkę na łące. Mijamy ciekawe zbiorowiska roślinne, i szaty gleb żyznych. Są tu kwiaty tak kolorowe, jedwabiste i nietypowe, o jakich nawet mi się nie śniło. Poznaję to miejsce. Pierwsze zejście nad rzekę, które odnalazłem włócząc się samotnie przed ponad dwoma tygodniami.

I oto jest. Ona. Głucho toczy swe wody, niepamiętna na pomroki dziejów. Zna smak topielców, porażek, zwycięstw, dotąd jeszcze w całości nieposkromiona, rozmawia z epokami poprzez pluskot swych fal. Oczom naszym ukazują się strome brzegi, wyżłobione linie rytów, wysepki i łachy. Na nich urzędują mewy i rybitwy. Jedna z mew jest wielka, przelatuje tuż nad nami, otrząsając w locie niczym mokry pies. Małgosia pyta, czy rozmawiałem już z tą wodą. W odpowiedzi daję jej do przeczytania przesłanie, jakie spisałem tu 3 tygodnie temu będąc na zwiadach w okolicy. Sam obserwuję ślizgające się na powierzchni, nartniki. Rzeka tworzy jątrzące wiry i zakola wypływające z jej trzewi, i wtedy drżę z myślą o małym nartniku, przesuwającym się nad głębią tej potęgi. Uważaj! A on, jakby nigdy nic – przeskakuje. Ponad tym wirem. Potem na drugim, i tak wciąż. Ta żywiołowa skakanka trwa, dopóty woda nie uspokoi się trochę. Obserwacja tych stworzonek lornetką, poszerza perspektywy wiedzy, o nichże.

Energia tak rozległego łęgu jakże inna jest od lasów po jakich dane mi było wędrować. Jest spokojna, wymiarowa i zadumana. Czyści dobitnie z wszystkiego, i chyba jest mi to potrzebne, skoro okoliczności przywiodły osiedlić się tutaj. Wibracja tego miejsca głucho śpiewa. Sidli ogrom tajemnic, nie wszystko od razu chce wyjawić. Szepta legendy. Otacza, usypia, niekiedy aż przygniata. Przesycona aurami żyjących tu wieki topól i wierzb, tworzy jedyne w swoim rodzaju Sanktuarium Odrodzenia. Ja sam, po pierwszej włóczędze tutaj, musiałem albo poddać się prowadzeniu tej miękko – watowanej energii lub salwować za wał, aby wypocząć w słońcu. Wszystko jest tu takie hm… spowolnione i zamyślone. Ale przecież i tutaj musi być miejsce na żywioł, gdy kry lodowe prą i trą na roztopach wymęczone pnie wierzbowych Matek. Nie mogę doczekać się procesów jakie będą darzyć się tutaj. I pełni księżyca nad samą rzeką.

Gdy wracamy, po wale pędzi rowerzysta, a my z niego obserwujemy pasącą się na polu sarnę. Żyjący tu zwierzak musi być przyzwyczajony do takich widoków, nie zwraca na nas większej uwagi.

Dzień Wędrowny kończymy pózną nocą, szalejąc po sali z mieczami świetlnymi w improwizowanych pojedynkach i grając na instrumentach. Małgosia przywiozła mi do zapoznania Bęben Księżycowy, ‘’lunarny’’ ze sklepu PraPełnia, o długim, falującym i głębokim brzmieniu. Jest błękitne nakrapiany i większy. Przenosi w zupełnie inny wymiar, niż mój czarny, hinduski drum. Znacznie głębszy i odkrywczy. Jego echo niesie się chyba do samych narodzin pierwszych gwiazd, i jakby nie gasło nigdy…

🌳 Wyprawy w nowym miejscu już ruszyły Kochani. Choć dopiero powoli odkrywam uroki tutejszych szlaków, już mogę poprowadzić Was w ciekawe miejsca. Obecnie w pakiecie wyprawy jest też nocleg dla potrzebujących, w przytulnym pokoiku i dostęp do wyposażonej kuchni, razem z łazienką. Przenocować możemy tutaj kilka osób. Rezerwując termin ‘’tylko dla siebie’’ z dużym wyprzedzeniem, można wybrać sobie dzień pełen swobody, grać na różnych instrumentach z kolekcji, śpiewać, tańczyć w wielkiej Sali, rozpalić kominek lub ognisko, pływać w jeziorze, ‘’posmakować’’ Wisły. Zapraszam Was na skromne Nowe 💚 Jestem dostępny pod Warszawą, w Dziekanowie Polskim, pod Warszawą.

Zdjęcie nie jest w żaden sposób przerobione, takie wyszło. Biała aura lasu 🙂 Dziękuję serdecznie za te odwiedziny – uzdrowiny i wszystkie wędrowne chwile 🌿

A jeśli chcecie pomóc w mojej drodze ”zdalnie i na odległość”, to zostawiam Wam linki wirtualnej pomocy, gdzie znajdziecie listę realizowanych przez Szepty Kniei zadań i projektów, oraz możecie przekazać swoje wsparcie. Można to zrobić na dwa sposoby.

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

Z serca dziękuję za każdy dar, który pozwala mi zrobić więcej w świecie, docierać dalej, czy też jak ostatnio – zadbać o swoje zdrowie. Dla każdego z Was, obfitości, opieki, i radości na co dzień.


Nie masz planu na siebie? To też OK. Leśna lekcja nieprzewidzianych zdarzeń.

Zdarzyło się Wam kiedyś włóczyć po lesie bez celu? Bez presji kierunku i czasu, że ma muszę dotrzeć tam i tu? Bo na czym właściwie polega wędrówka? Często goście pytają mnie w trakcie marszu lub na postoju – ‘’A jaki mamy plan – dokąd teraz pójdziemy’’? Żebym to ja wiedział 🙂 W lesie prowadzą nas nie tyle zamiary, co zdarzenia i chwile. To one decydują, co stanie się dalej. Czy siądziemy tutaj, a może ruszymy gdzie indziej. Tej wędrówki, nic nie zdarzyło się takie, jakbym sobie ‘’zaplanował’’. Same zaskoczenia. I niby z niczym nie miałem problemu przecież, pokazano mi za to, że mogę być ciągle pozytywnie zdumiony. Jeszcze zanim przyjechała do mnie Ewa, jakiś chochlik w głowie odezwał się, że ‘’będzie mocno.’’ W noc przed wyprawą, długo też nie mogłem zasnąć, mimo niedokończonej nocy poprzedniej. Co wyjaśniło się potem.

A zaczęło się niemal od razu. Maszerujemy drogą leśną zmierzając do pierwszej ‘’Stacji Transformacji’’, czyli pod mojego Dęba Krzesimira. Przy nim zwalniam nieco kroku i już już mam się odezwać aby przedstawić osobowość mojego przyjaciela, kiedy dostrzegam…kontemplację. Ewa stoi zwrócona ku młodym sosenkom, rosnącym naprzeciwko Krzesimira, i spogląda jak zahipnotyzowana. Wiem, że mam się nie odzywać. Myślę – coś zachwyciło, to ja już rozsiądę się pod dębem i tam zaczniemy warsztat.

Siedzę. Mija pięć minut, dziesięć, piętnaście… i dalej. A gość mój ‘’pogrążony’’ w sosnach, przygląda się, patrzy, i…jest. Mijają nas biegający ludzie, i pojedyncze samochody. Zatopienie na całego. ‘’Halo, halo, dąb jest tutaj, i tu jest nasze miejsce na dzisiaj’’ – chciałoby się zawołać. Bo zimno i zawiewa. Chodzę więc po polu, aby się rozgrzać. Widzę nowe tropy – Krzesimira znowu odwiedził dzik. Tu wyszedł z lasu, zatrzymał pod dębem, zrobił ‘’pętelkę’’, i poszedł na kukurydzę. Moje zdumienie i reakcję aby się odezwać, hamuje znajomość tego fragmentu lasu. Tamte sosny są energetycznym miejscem, są jakby w takiej koherencji z moim dębem. Często piszczą i zawodzą, wprawiają się w ruch razem z Krzesimirem, kiedy coś się dzieje. Ten fragment kniei zachował bardzo aktywną świadomość zbiorową, lub dopiero ją odkopuje, wykształca. Często sam kierowałem ku nim wzrok, kiedy ich szpaler zrywał się kołysaniem i trzeszczeniem, w bezwietrzny dzień… Czasem pękają, zrzucają gałązki i skrzypią. Takie młode drzewka. Zimno dokucza coraz bardziej…

Wtedy wtrąca się Dąb: ‘’Ona będzie tam jeszcze długo, więc nawet nie wstawaj – zaszykuj się i czuwaj’’. Zakładam więc czapkę, otulam się kocem i czekam. Mija z godzina… zaczynam się jednak niecierpliwić. Bo jakiś pomysł na trasę wędrówki mam, a dzień krótki, jednak godzina nieplanowego postoju to dużo. Dąb upomina:

‘’To co dzieje się tam teraz, jest bardzo ważne dla tej osoby. Pode mną już nie musicie dziś siedzieć’’.

Idę wtedy na kolejny spacer polem, po drodze spotykając starszego grzybiarza. Coś do mnie nie mówi, nie do końca rozumiem. Pyta, czy tam na drodze skąd przyszedłem biegają jakieś dwa duże psy, bo on widzi. Odpowiadam, że raczej nie, bo tyle co tam byłem, ale z pola nie dostrzegam. I że tam ‘’jedna pani’’ sobie siedzi tylko. Rozstajemy się. I w drodze powrotnej spotykam już Ewę, tym razem bardziej ‘’na ziemi’’, możemy znów porozmawiać. Opowiada o tym co pokazał jej las – jakieś sceny z powstania, groby, czerwony liść, kokardka. Zadziało się tam dużo, i ona wiedziała, że gdyby przerwała, utraci coś cennego, co już się nie powtórzy. Śmieję się w środku, bo przypomina mi się, ile razy ja coś zakładałem, planowałem, a tymczasem z lasu wracałem pózną nocą, właśnie przez podobne sytuacje. Choć nie powinienem być zdziwiony, to jednak zaskoczenie trzyma. Że tak długo, i w tym miejscu. Pytam Ewy, czy widziała psy, o których mówił pan grzybiarz.

‘’Nie, niczego tu nie było’’ – odpowiada pewnie. A zatem, manifestacja. Bywają takie rzeczy. Mi zdarzało się widywać ‘’cieniste’’ sylwetki zwierząt, chwiejne zjawy wędrujące dokądś, nie z tego świata. A może wspomnienie z tego właśnie. Co tu się dziś wyrabia?

Postoje. Jakie to ważne podczas wyprawy. Niektórym zdaje się, że istotą wędrówki jest aby iść, zrobić jak najwięcej kilometrów, odległość, trasę. Co kto lubi. Ale są miejsca, w których warto się zatrzymać. Tak jak dolina rzeki płynącej przez torfowiska, pogrążona w szuwarach. Wiem, że o tej porze roku zdarzają się tutaj widowiska. Kołują łańcuchy krzyczących gęsi, albo żeglują dostojnie klucze żurawi. Czasem zalatuje i bielik. Wystarczy trochę poczekać. Lornetki w gotowości. Dziś pracują tematy typowo ‘’przyrodniczo – wędrowne’’. Bardzo je lubię. Moja głowa przechowuje i dobywa niekiedy tony danych i cyferek, aż się dziwię. Rozmawiamy o globalnym ociepleniu, gatunkach które wytępił człowiek, przyszłości planety, sposobie gospodarowania wodą, traktowaniem lasów, gatunkach inwazyjnych, zagrożeniach wynikających z antropopresji na środowisko. W tych zagadnieniach płynę, ale i przedstawiam je także z perspektywy przemyśleń wędrowca, bo mam do tego prawo wszelkie. Zwłaszcza te inwazyjne, ciekawią Ewę. Mówię, że gatunek gatunkowi nie równy. Że obce, a inwazyjne to spora różnica. Jedne przywędrowały tu same, inne zawlókł człowiek. Do jednych przyzwyczailiśmy się i akceptujemy je użytkując w codzienności, jak choćby ziemniaki, pomidory czy kukurydzę pochodzące z ameryki. Wskazuję i na młodą robinię akacjową, które zwalczane jeszcze gdzieniegdzie, już na trwałe zagościły w naszym krajobrazie. A co zwierzętami? Który inwazyjny ‘’gorszy’’? Tu też nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Rozważam. Co myśmy zrobili ze światem. Człowiek podczas trwającej ‘’epoki’’ przemysłowej wpompował do atmosfery ileś mld ton CO2, gazu cieplarnianego. Przyspieszył tym samym znacznie cykliczne zmiany klimatyczne, wprawił w ruch cały kołowrót procesów. Zwierzęta i rośliny, dostosowują się. Nagle otwierają się nowe przestrzenie, mogą przetrwać tam, gdzie dotąd uniemożliwiała im to sroga zima. Uważam, że walka z gatunkami ‘’inwazyjnymi i obcymi’’, choć słuszna, z góry skazana jest na niepowodzenie. Zmiany idą. Świat jaki znamy, przyrodniczo, ewoluuje, dostosowuje się, reaguje – na nasze nieprzemyślane działania. Gatunki obce czy inwazyjne, to pokłosie. Walka z nimi, to szukanie kozła ofiarnego, bez zwrócenia się ku rzeczywistej przyczynie. Zrzucanie odpowiedzialności. Wezmy na przykład takie raki. Zanieczyściliśmy rzeki tak, że rodzimy gatunek jakim jest rak szlachetny, poza nielicznymi wycinkami, nie jest w stanie w nich przetrwać. I mówi się, że inwazyjne go wypierają ze stanowisk. Na gatunkach amerykańskich nasze zanieczyszczenia wód nie robią większego wrażenia, tam żyją w najlepsze i rozmnażają się, docierając i do skrawków wód czystych, gdzie rak szlachetny się ostał. Człowiek ‘’walczy’’. Ale na wszelką logikę – przecież ludzi będzie przybywać, nie jesteśmy w stanie przywrócić (przy obecnym stylu życia) czystości i klarowności rzek. Musiałaby nastąpić głęboka zmiana w świadomości i mentalności nas wszystkich. Któregoś, przeczuwam za niedługiego dnia trzeba będzie stanąć przed prostym wyborem naszych poczynań – albo chcąc podziwiać jakiekolwiek raki w rzece trzeba będzie pogodzić się z obecnością inwazyjnych, albo martwą, brudną wodą, z ‘’hurra’’ przetrzebionymi nieco obcymi. Świat to nie z wizji przyrodnika, który oburzyłby się na podobne dociekania, a milczącego zwykle, obserwującego wędrowca.



W sosnowym młodniku, który otula ramionami zastoju, siadamy do gry. Tu mógłbym powiedzieć znów, że ‘’bardowych historii ciąg dalszy’’, bo Ewa przywiozła mi kalimbę, tylko zbudowaną w taki sposób, że blaszki nałożone są rzędami, jedna pod drugą. Chciałem sobie taką sprawić, ale nie byłem pewien czy gra na takowej, będzie dla mnie łatwa. Teraz mam okazję sprawdzić. Kochany Wszechświat i jego posłańcy. ‘’Nie ograniczaj się sam’’ – oto zdanie, jakie powiada do mnie w tej chwili. Ja wyciągam z płóciennej torby, mojego Tank Druma, który już od jakiegoś czasu dopominał się wyglądu na świat. Tak, bardowie rozmawiają ze swoimi instrumentami ❤ Czują i słuchają ich potrzeb.

’Zaraz zlecą się ptaki’’ – mówię z uśmiechem, kiedy dobywam pierwsze tony z wodnego bębna. Ptaki są bardzo muzykalne, posłańcy śpiewu kochają nuty. I faktycznie, w parę chwil na wierzchołkach sosen zaczynają uwijać się raniuszki, mysikróliki i czeredy kolorowych sikor. A wszystko to żeruje, przeszukuje, i jest zainteresowane tylko dobywaniem spod gałązek smakowitych kąsków. Mamy wspaniałe widowisko i słuchowisko. Drobnica otacza nas przelatując po drzewach i zawisając na gałęziach. Przeczułem to, czy chmarę przyciągnął bęben? Magia. Klejnotem sytuacji okazuje się być dzięcioł pstry, który sadowi się nisko na sośnie, i umieszcza w rozwidleniu gałęzi świerkową szyszkę. O rety! Będzie dobywał z niej nasiona. Zawsze chciałem zobaczyć, jak sobie z tym radzi. Bo widzieć ślady takiego żerowania to jedno, a ujrzeć w jaki sposób wielkim ‘’niezręcznym’’ dziobem ptak pozyskuje maleńkie, a wielce energetyczne ziarenka, to różnica. Gra cichnie, oboje pogrążeni jesteśmy w lornetkach. W tle za dzięciołem, przenika grzybiarz. Ptak jest tak zaabsorbowany, że nic sobie z tego nie robi, mimo bliskości. W końcu, to jego obiad. W tamtym momencie spełnia się jedno z moich przyrodniczych marzeń. Takie maleńkie i dawno zapomniane.

Dendroterapia. Bo przecież po to tu dzisiaj jesteśmy. Tutaj też nic nie jest oczywiste. Wypływa taki temat – a co jesienią, zimą? Chodzić do drzew, czy dać im spokój, ‘’bo śpią’’? Powszechnie uważa się, aby odwiedzać o tej porze tylko drzewa iglaste. Do któregoś momentu również tak myślałem, ale w praktyce – nigdy nie stosowałem. Przypomniałem sobie, że jak byłem mały z rodzicami jeździliśmy często zimą do lasu, i tam tuliliśmy olchy lub brzozy, czy dęby i topole, i to energetycznie działało, i to bardzo. A potem skojarzyłem, że przecież moja przyjazn z Krzesimirem zaczęła się właśnie jesienią, i przez ten cały okres zimowy, spisałem z nim wiele gawęd i odbyła się moc procesów. Wtedy dotarło do mnie, że z tą teorią jest coś ‘’nie halo’’, i bardziej wypływa ona z umysłu i ludzkich oczekiwań, niż tego co w lesie rzeczywiście się dzieje. Z moich obserwacji i odczuć część drzew liściastych faktycznie ‘’zasypia’’ na zimę i kontakt z nimi może być utrudniony. Ale to były nieliczne wyjątki osobników, które nie życzyły sobie kontaktu i odpychały. Raczej drzewo, które nie musi poświęcać swojej uwagi na wewnętrzne procesy w ciele takie jak pobieranie energii słonecznej, sterowanie wodą, ciśnieniem, walka z owadami, czy rozwojem liści, może tą zakumulowaną energię przeznaczyć na kontakt z człowiekiem. Mi zimą zawsze było nawiązać ten kontakt łatwiej, podejrzewam że właśnie z tych powodów. Odbierałem nawet, że drzewa są wówczas bardziej rozmowne między sobą, coś omawiają, wspominają, planują. Na pewno też sama ‘’jakość’’ obecnych zim, pomieszanie pór roku i brak prawdziwych chłodów od lat, powodują inną aktywność drzew. Wspomniane zmiany klimatu.



Pod Topolami czekała już niespodzianka. Świeżo obłamane przez wiatr konary, ozdobione gąszczami zielono – złocistej jemioły. Dar dla wędrowca, od kochanych drzew. O rety! Ostatnio moja Dusza pokazała mi wizjach, że lutnia na której grała, miała gryf zdobiony gałązkami jemioły. A mandolinę, kwiatem róży. Myślałem więc niedawno o tym aby zdobyć sobie trochę jemioły, i zatknąć na gryfie mojego ukulele. I nie byłby to problem, wiem gdzie rosną na tyle nisko. Tymczasem wszechświat ofiarował wprost co miał najlepsze. Mam tylko nadzieję, że topolom nic od tych urwanych konarów… Jemioł mają dość dużo. Też się uważa, by do takich drzew nie podchodzić. A ‘’Siostry Topolanki’’, to chyba najmocniejsze w procesach drzewa jakie znam, zawsze gotowe do pomocy przyjaciółki. Właśnie one przez ten czas pracy warsztatowej rozwijały i doskonaliły najwięcej, zdumiewając mnie swoimi zachowaniami i siłą. Siadamy dziś osobno zawierzając topolowym duchom nasze codzienne brzemienia. One wiedzą co z tym zrobić. Jeszcze podczas marszu w ich stronę, wyniknął temat drzew ‘’biorców’’. Długi czas pokutował pogląd, że takich lepiej unikać. Że najlepiej tylko drzewa – dawcy. A ja pod Topolami czuję się chyba najmilej. Działają chyba najbardziej odczuwalnie ze wszystkich drzew. I dobrze, że zabierają właśnie. Oczyszczaja i pochłaniają. Radzą sobie z naprawdę trudnymi sprawami, a po wszystkim odchodzę spod nich lekki i odmieniony. Ewa ma podobnie do mnie – może siedzieć w jednym miejscu bardzo długo. I równie długo tkwimy pod pniami. W którymś momencie odwracam głowę na delikatny szelest, i spotykam się prosto z ciemnymi oczami sarny. Właśnie wynurzała się z gąszczy. Zwierzak przygląda mi się sekundy i bezgłośnie wycofuje. Niesamowite, z jakim kunsztem ciszy się oddaliła. Potem widzę jak dalej przypatruje mi się przez gąszcze, aby upewnić w swoim postrzeganiu. Tacy ludzie jak my, stanowią dla zwierząt nie lada zagadkę i urozmaicenie ‘’przewidywalnych’’ ludzkich zachowań. Chwilę potem mija nas pędzący rowerzysta. Ten podskakując na wybojach, nawet nas nie zauważył. I po to ludzie wjeżdżają do lasu. Ot, poskakać dowolnym pojazdem na dziurach, potrzaskać amortyzacją. Jakie to fajne… Od topól czuję ciepło przy sercu i odpływanie balastów. ‘’Zabieg’’ nie trwa długo. Jakieś 20 minut. My siedzimy już z godzinę… I znów kolejny temat. Bo przecież w dendroterapii poleca się, aby ‘’pobierać’’ drzewne energie przez okres 10-15 minut, a nawet krócej. Szczerze powiedziawszy, niemal nie zdarza mi się tak krótko. Może napisano tak z troską o osoby, które nie mają do czynienia z lasem na co dzień, nie przebywają w jego energii? To by było zrozumiałe. Też czasami po ‘’przedawkowaniu’’ lasu, długo nie mogę zasnąć. Jakkolwiek w 10-15 minut często nie zdążę nawiązać jeszcze przyzwoitej ‘’łączności’’ z drzewem. Ewa mówi, że dotąd jeszcze nigdzie tak nie wypoczęła jak pod moimi Topolami.

Do czatowni na kukurydzy, zmierzamy kiedy jest już ciemno. Chcemy posłuchać szelestów z uprawy i głosów żerowania zwierząt. Z tego nic nie wychodzi. Bowiem toczy się wartko gawęda. Nocne rozmowy. Po całym dniu wspólnego przebywania, dusze otwierają się z całym skarbem doświadczeń. Słucham opowieści matki, o tym jak dzieci nie chciały z początku towarzyszyć im w lesie. Jak nie zgodziły się na edukację domową, i jakieś to trudne było dla rodzica, który ma przecież jakiś plan na pociechy, i według swojej wiedzy pragnie czynić mu jak najlepiej. Jaka to szkoła życia i akceptacji. Przypomina mi się ktoś z mojej rodziny kogo wychowywałem niemal. Maleńka istotka, która pokochała wypady do lasu, obserwacje saren, i wielkie drzewa. Jeszcze nie umiejąc czytać, potrafiła rozpoznać z obrazka kilkadziesiąt gatunków ptaków. Ależ się cieszyłem. Dziś, nie chce słyszeć o puszczy. Tam zimno, komary i robaki. Ewa wyznaje mi o swoich dawnych problemach ze snem, etapem psychiatrów i leków. A przecież ja noc przed, też nie mogłem zasnąć! To mi pokazuje, jak bardzo niekiedy pola osób nakładają się na siebie, w całym procesie, który rozpoczyna się wówczas jak ktoś podejmie decyzję ‘’przyjeżdżam do niego na tą wędrówkę’’. Wspominamy i lata młodości, własne wybory i ścieżki. Ewa jest zdumiona, gdy słyszy, że nie kończyłem żadnych studiów przyrodniczych. Ja dziś wiem, że pewne ‘’niepowodzenia’’ były bardziej czuwaniem duszy, która dbała o to, aby nie pochłonął mnie system i jego powinności. W tej rozmowie dopełnia się całe przesłanie dzisiejszej wędrówki – Życia nie da się zaplanować. Możesz próbować kreować, i na pewne rzeczy wpływać, ale z innymi pozostaje jedynie płynąć. To dokładnie tak jak w lesie. Drzewa rosną tutaj, pośród miliona okoliczności i możliwości. Zwierzęta żyją, zdane na swój własny spryt, ekspresję, umiejętności. Zależnie od tego jak z jakim kunsztem wiewiórka zbuduje sobie gniazdo, tak przezimuje. Możesz stać się wspaniałym dębem, ale kiedy pewnego razu nadejdzie wichura ponad Twoje siły, obłamie konary – tego nie przewidzisz. Pozostaje wierzyć, ufać i robić swoje jak najlepiej. Kiedy przed naszymi oczami przemyka cień wielkiej sowy, spełnia się kolejna intencja tego, cośmy chcieli dzisiaj zobaczyć. Gdzieś daleko pośród chmur przebłyskuje cienki sierp gasnącego księżyca. W maleńkim ‘’okienku’’ srebrzą się rozświetlone gwiazdy. Minęły 2 godziny, i oto pora nam wracać. Podsumowanie: Tu wszystko niemal, było niezaplanowane. Gość mój odezwał się nagle, gdy podawałem pod postem najbliższe terminy wędrówki. I nawet tej historii miało nie być, bowiem ostatnio nie z wszystkich wypraw spisuję opowieści, gdyż to kolejne 6 -7 godzin przy biurku po 8 godzinach w terenie, fizycznie nie jestem w stanie, choć bardzo pragnę kronikować nasze wspomnienia.

A jeśli i Ty czujesz w sobie ochotę aby na kilka / kilkanaście godzin zanurzyć się we wspólnym, świadomym i wrażliwym odczuwaniu przyrody, dowiedzieć leśnych ciekawostek i pogłębić swoją wiedzę o tajemnicach kniei, to zapraszam Cię na wspólny Dzień Wędrowny i zajęcia dendroterapii, które odbywają się w każdy weekend w krainie szeptów. Będzie czas na lornetkowe obserwacje dzikich zwierząt i ptaków, relaksujący koncert na tank drumie oraz kalimbach, a także gawędy, ballady i opowieści 🙂

KONTAKT I ZGŁOSZENIA:

czeremcha27@wp.pl

WAŻNE WIEŚCI! To miejsce i jego leśna przestrzeń istnieje nie tylko dzięki autorowi, ale też pomocy zaangażowanych czytelników. Staram się nie umieszczać tutaj płatnych reklam, aby pozostać niezależnym w swoim słowie. Będzie mi ogromnie miło jeśli zechcesz wesprzeć mój warsztat literacki oraz wszystkie projekty i pomysły jakie czekają na swoją realizację, z powodu potrzebnych środków. Zbiórkę znajdziesz poniżej, można przekazać podziękowanie bezpośrednio na konto. Dziękuję za Twoją czytelniczą obecność ❤

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

Z dopiskiem ”podziękowanie dla wędrowca”.

W poszukiwaniu rykowiska. Na tropie jeleni.

Nogi obute w kalosze, zapadają się w miękkiej, wilgotnej ziemi. Idę. Świeżo po orce. Pachnie, jak tylko ziemia tchnąć może. Nade mną granat gwiaździstego nieba i klejnoty konstelacji. Tam daleko w czarnej szarej pustce, roznoszą się echem niskie gromy. Ryczą! Podchodzę byki jeleni. Każdy krok zbliża mnie do sedna dudniącej siły płowych mocarzy. Majestat i groza. Samce porozstawiały się w kukurydzach i zagajnikach. Tak trzeba. To roztropne. Gęstwina łanu uprawy, wysoka i bujna kryje olbrzymie cielsko, tam też żaden łowca nie będzie go ścigał. Jeden grzmi przede mną. Tam zmierzam. Gdy go słyszę, wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Ziąb i grudy pod nogami, resztka herbaty w termosie, ani nawet możliwy myśliwy zaczajony gdzieś na ambonie. Jesteśmy tylko my. On odzywa się z polnej kępy, zagajnika. Dziś ta mała wysepka, to jego księstwo. Taki maleńki skrawek, na tak wielkiego zwierza. Zastanawiam się, czy zostaje tam też w ciągu dnia? Czy zachodzi jedynie z wieczora, obierając to miejsce na trybunę swojego wołania? Spróbuję sprawdzić w dzień po tropach.

Jakby tego było, nuty zagubienia do jeleniej sonaty dokładają nawołujące się puszczyki. Ktoś, kto był u mnie ostatnio na wyprawie, stwierdził że usłyszał i zobaczył więcej na tych polach niż po całym dniu włóczęgi w Bieszczadach. Drogę przegradza mi zarośnięty trzciną rów. Dalej nie idę. Przez zarośla nie widać, czy jest woda. Stąd słychać jelenia już dobrze, na tyle, że niskie, pełne grozy charczenie byka powoduje dreszcze. Wabię – to i nie wiem, czy nie wyjdzie wprost na mnie. Rów daje złudne poczucie jakiejś przegrody. W takie dni, saren w terenie i nawet dzików jest jakoś mniej. Wędruję tymi samymi niemal ścieżkami, a nie słyszę chrypiących z przestrogą kozłów. Jakby gdzieś wyparowały, uchodziły, usuwały się w cień. Zew jeleni jakby stawiał tamę. Pójdziesz kiedy indziej na wędrówkę, o innej porze roku i możesz być pewien, że zawsze jakiś kozioł sarny cię ‘’okrzyczy. ‘’



Byki porozstawiały się w kukurydzach, i z każdej strony gromko ryczą. Otaczają mnie zewsząd. Co najmniej pięć. Tu wielcy władcy w ciemnościach, tu mały samotny człowieczek w polu… Zastanawiam się, czy mieszkańcy śpiącej wioski obok słyszą to wszystko. Czy zamykają okna i przeszkadza im. Ja przyjechałem tutaj 7km rowerem, i kolejne maszeruję pieszo, aby tylko je usłyszeć. Wiatr się ułagodził, gdzieś uleciał, zgasł. Podążam dalej polną dróżką, porośniętą przez topole i drzewa owocowe. Pochylają się nad łanem kukurydzy. Aksamit podgniwającego aromatu. Na gałęziach majaczą ciemne kule jemioły. Szelesty pierzchają na odgłos kroków, choć idę cicho, niemal bezszelestnie, miękko stawiam stopy w suchym piasku drogi. Pozostaję czujny. To głównie gryzonie, które słyszą nadchodzącego człowieka. Ale w kukurydzy, niemal wszystko może się kryć.

Kładę się na miedzy, wygniatając resztki przyschniętych traw. Nade mną cały wszechświat, pełen pytań, miliardów zagadek i na pewno odpowiedzi. Przykładam do oczu nocną lornetkę i zaglądam do tej tajemnicy, choć parę milimetrów głębiej…Na miejscu ledwo widocznego ‘’świecidełka’’ pojawia się raptem dziesięć nowych. Tak właśnie widać nocą kosmos przez lornetkę. Odkrycia. Soczewki staram się trzymać dalej, aby nie zaparowały od ciepła oczu. Żegluję po nieboskłonie i studiuję gwiazdozbiory. Tu Plejady, tam Orion, ponoć miejsca pobytu naszych różnych braci. Obok herbata paruje się i chłodzi. Jeleń nadal grzmi srogo z zagajnika. Jestem teraz dużo bliżej. Mógłby mnie i zdeptać. W ogóle o tym nie myślę. Kawałek za głową, myszy szurają na korze jabłonki. Konstelacje zmieniają swoje położenie. Nie. To ja jadę, na wielkim kawałku kosmicznej grudy. Dochodzi trzecia w nocy. Nie chce mi się wracać. Rosa osiada na trawie. Kryształki migocących kropelek odbijają chwiejne światło gwiazd. Przypominają wyblakłe świetliki. Pola toną w mroku, a jednak wzrok obeznany już z ciemnością mówi, że przecież jest przyzwoicie widno. Dostrzegam nawet sowę przelatującą nad zagonami. Kukurydza za plecami, szeleści zapraszająco. Człowiek myśli ‘’moja uprawa’’, ale teraz nocą to świat jeleni, dzików i saren. Powie też, że zwierzęta robią mu tam szkody, ale przecież po zbiorach zostaje tam tyle kolb z odpadu, że zwierzaki pasą się tam przez całą zimę aż do wiosny. A dawniej co ubożsi ze wsi przychodzili tu jeszcze z koszami zbierać te pozostałości, dla kur. Można sobie wyobrazić, jaka to obfitość. Na kukurydzisku życie po młócce kręci się przez całą jesień, i to jedne z lepszych miejsc do obserwacji zwierząt, jeśli ma się aspirację coś zobaczyć. Przyjąłem do serca esencję zapomnianego Ducha Włóczęgów. Gdy wracam, w głowie cały czas dudni ryk, choć przecież pozostał daleko. Do domu kawał. Koniec termosu wyznacza mi zwykle kres wyprawy. Czeka jeszcze sen.

~ 23.9.2020 – W poszukiwaniu rykowiska



Witaj! Dziękuję za Twoją czytelniczą obecność i chwilę w Krainie Szeptów. Jeśli i Ty czujesz w sobie ochotę do podobnej, nocnej włóczęgi a dotąd nie starczało Ci odwagi aby zapuścić się samemu w ciemności, zapraszam Cię do swojego świata na Noc Wędrowną pod moją opieką, podczas której pokażę ci jak mają się leśne i zwierzęce sprawy, oraz zaznajomię z ciekawostkami i przekażę garść wiedzy o dzikim życiu. Zawsze możesz też skorzystać z indywidualnych warsztatów dendroterapii, oraz zrelaksować przy nutach druma, kalimby lub ukulele, które także zabiorę na naszą wyprawę. Jeśli przybywasz z daleka, czeka tu na Ciebie w pełni wyposażona kwatera noclegowa, pokoje z łazienkami, kuchenki ,oraz możliwość zamówienia posiłków. Czekam tu na Ciebie z całym lasem, i wszystkimi jego mieszkańcami 🙂 W razie pytań pisz na maila:

czeremcha27@wp.pl