DLACZEGO CHODZIMY NOCĄ do lasu? (VIDEO)

Przyjechali do mnie specjalnie z Wrocławia, na NOC PERSEIDÓW z SZEPTAMI KNIEI. Po Polsce podróżują własnym busem, w nim śpią i odwiedzają piękne miejsca.

Ponad ciemną ścianą boru, przycupnięci na łące obserwujemy wschód złotego księżyca i to całe misterium – gdy łąka pogrąża się w srebrnej poświacie, i delikatnych mgłach. Moja wyobraznia już tam harcuje, bo przecież zna to miejsce z biesiad jelenich i dziczych buchtowisk. Może przejdą nieopodal?

Tadeusz, choć był z początku sceptyczny na ‘’jakieś łażenie nocą po chaszczach’’, teraz wzdycha błogo, kładzie na trawie i zachwyca ciszą. Dziękuje żonie – Joli, że go tu zabrała i namówiła. Mały piesek ‘’Rysiu’’ trochę się trzęsie i wtula pod kurtkę. Jest dzielny i spokojny. To też jego pierwszy taki spacer. Udaje się zaobserwować kilka perseidów. Przecinają niebo zielonym błyskiem, zostawiając na milisekundy czar znikającej smugi. Gawędzimy pomału, niespiesznie.

Pobyt nocą w lesie, to zawsze ogrom wrażeń. Wyostrzają się ospałe zmysły: Słuch, węch, intuicja. Do głosu dochodzą stłumione emocje, i atawistyczne lęki. Z głębi lasu ochryple nawołują sarnie kozły. Kawał niesie się echo. Odgłos tak straszny, że mógłbym nawet powiedzieć, że to dinozaur. Kto nie słyszał, uwierzy. A to tylko znana wszystkim i lubiana sarenka. Podążamy piaszczystą ścieżką w ciemności – ale oczy nawet starszych ludzi, czy ‘’okularników’’ wnet przyzwyczajają się, i każdy stwierdza że jednak coś widać. Przywracamy oczom ich naturalne zdolności. Jak często mamy okazję ćwiczyć to na co dzień?

Serenady świerszczy unoszą się nad alejką ze wszechstron, kiedy wracamy. Jestem niesamowicie wdzięczny, że wciąż znajdują się ludzie, którzy chcą tego spróbować, poczuć, posmakować, a nawet kontynuować wielokrotnie. Bo nie ma dwóch takich samych nocy w terenie. Inaczej jest letnią, widną białą nocką w czerwcu, a jeszcze inne wyzwania stają przed śmiałkami, którzy zdecydują się przybyć w jesienny czy zimowy nów. Aby oswoić się z ciemnościami nocy, potrzeba czasu. Samemu zajęło mi lata, by bez niepokoju zanurzać się w ścieżkę przez gąszcz, czy podążać nawet znaną drogą. Lata, by nauczyć się rozróżniać szare kształty i kolory, zapamiętywać drogę, rozróżniać szmery / szelesty / stąpania i istoty, jakie zostawiają te dzwięki. Nie ulegać złudom cieni. Widzę to dzisiaj po Joli, która co rusz zgłasza mi ”że tam coś się rusza” – a ja wiem, że to tylko psoty wyobrazni czy chochoły umysłu. Im dłużej wpatrujesz się w jakiś daleki ciemny kształt, tym ciekawsze przybierze formy… Tu trzeba nauczyć się patrzeć pomiędzy złudzeniami.

Dziś dzielę się tą wiedzą z innymi. Pokazuję to prawdziwe życie za oknem, które nie śpi. Przekazuję cząstkę siebie wraz z esencją krainy Szeptów Kniei 🐗

Jeśli masz ochotę wybrać się z nami na taką włóczęgę i jedyne tego rodzaju w Polsce, przyrodnicze warsztaty, by poczuć ducha lasu, zapraszam serdecznie do Wielkopolski. Jeżeli od dawna to planujesz, dobrze jest odezwać się wcześniej, aby mieć w spokoju termin tylko dla siebie. Wędrujemy szczególnie podczas pełni księżyca, ale zapraszam także w nów, i o każdej innej porze. Na miejscu są noclegi, rozległa baza gastronomiczna, i wszystko czego potrzebujesz. Zajęcia są prowadzone dla grup, oraz osób indywidualnych, zawsze dopasowane pod wiek i kondycję uczestnika. Wyprawy nie są forsowne ani ciężkie, ani też szczególnie dalekie. To ma być Twój wypoczynek, relaks, i regeneracja. Jestem dostępny w weekendy, czasami w tygodniu. Kontakt i zgłoszenia:

czeremcha27@wp.pl

PS. To starszy wpis z 2022 roku. Obecnie nasi Czytelnicy, którzy chcą czytać najnowsze opowiadania z krainy szeptów, gromadzą się w grupie na facebooku – PRZYJACIELE KNIEI. Już tylko WYŁĄCZNIE TAM publikuję najnowsze opowiadania, fotografie, opisuję swoje przygody i przesłania drzewne. Jeśli nie chcesz stracić do tego wszystkiego dostępu, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa jest płatna i działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej e – prenumeraty bloga. Teksty z grupy w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy.

Wszystkiego leśnego!

Powrót do korzeni. Wędrowiec idzie w świat opowiadać o drzewach

Relacja z lokalnego spotkania dla mieszkańców małej miejscowości pod Poznaniem:

W pazdzierniku zostałem zaproszony przez lokalną społeczność ogrodów gminnych, aby opowiedzieć coś o drzewach i przybliżyć zagadnienia dendroterapii. Były dzieci, rodziny, goście i przypadkowi niemal wędrowcy, lawina pytań i ogrom wzruszeń ❤ Usiedliśmy w kręgu jak za czasów dawnych choć sercom wciąż bliskich, i wtedy rozbrzmiały moje skromne opowieści. Księga Szeptów Kniei, przemówiła jeszcze raz. Przemówiła i zdumiały się twarze, gdy opowiadałem że wszystkie te historie, zdarzenia, przesłania, działy się właśnie tutaj. To na tej ziemi, w tych okolicach żyją mówiące drzewa, bohaterzy tej książki. O rety! Krzyszkowo? Przecław? Pamiątkowo? My tu przecież mieszkamy od tylu lat! To wszystko co pan z książki czytasz, wydarzyło się tutaj? I mam nadzieję, że ludność do korzeni zacznie powracać… Ważny to chyba rozdział w mojej wędrówce, opowiadać o tym wszystkim mieszkańcom rdzennym, na rodzimej ziemi. Dużo nowych przestrzeni zostało otwartych.

Horyzonty przybyłych rozszerzyły się wnet, słysząc wieści które ich Dusze znały od zawsze. Ziemia jest żywą biblioteką, a drzewa jej Bibliotekarzami. Płynęły wiersze – przesłania, opowiadania samych drzew przeze mnie spisane, znów wywołane z mroków historii. Wzruszenie przelało się rzeką, zasiewając w słuchaczach skupione milczenie. Wciąż nie jest mi łatwo robić te odczyty. Wszystko zaczyna krążyć na nowo, każde dawne słowo… Gdy kończyłem czytać, długo nikt nie potrafił nic powiedzieć. Czy to może być prawda wszystko co on wygaduje? 😃 Opowiadam i o wielkopolskiej przyrodzie, o tym jakie mamy szczęście żyć w krainie wśród pól, gdzie na styku agrocenoz, łączą się ekotony…

Ludzie nie znają okolicznych parków ani zwierzęcych ostoi. Wymieniam nazwy. Nigdy o nich nie słyszeli, mieszkając tutaj. To mi pokazuje, jak jeszcze wiele jest do zrobienia. Ciekawość i zainteresowanie ogromne, goście dużo celnych pytań mieli. O moją drogę z drzewami i jej początki, o drzewa na cmentarzach rosnące, i o to co najlepiej sadzić w miastach.

Pracowały i stereotypy. Czy to prawda że nie wolno przytulać się do Topól, bo to drzewa szkodliwe człowiekowi? Cierpliwie tłumaczył wędrowiec… Jaką Topola dobrą robotę zdrowiu robi, podczas gdy resetuje aurę naszą i oczyszcza przestrzeń ducha dogłębnie. Pytania nie zawsze łatwe i oczywiste, bo czy drzewa nie mają nam za złe, cośmy zrobili przez te wszystkie lata, niszcząc lasy, zabierając im przestrzeń życiową? Czy nie postrzegają nas jako najezdzców?

Zamyślił się wtedy wędrowiec… Co czuje, powiedział. A drzewa, ze swej wiekowej, wiecznej wręcz perspektywy widzą i postrzegają więcej. Widziały i przeżyły nie raz – epoki pychy, rozpasania, zerwania więzi, już nie raz w świecie były. Cywilizacje powstają i upadają, drzewa trwają. Pamięci w Ziemi nie zniszczy nic, tego one są pewne. Drzewa mają też trochę inną świadomość – dużo łatwiej przychodzi im płynięcie z nurtem życia, wybaczenie, puszczenie. Jako przykład podaję Klona Kostura, który przyciętym dawniej będąc srogo, dziś jest jednym z najbardziej przyjaznych ludziom drzewem, jakie znam. Ale to nie reguła. Bywają osobniki noszące poczucie krzywdy, żalu, czy wręcz gniewne i złowrogie dla człowieka.



Uczestnicy spotkania mogli się dowiedzieć w jaki sposób drzewa próbują komunikować się z nami, i jak samemu wypracowywać z nimi przyjacielską więz. Jak kurtuazję i kulturę w kontakcie takim zachować 🙂 Na czym się warto skupić, i ile czasu trwać powinno. Jak stosować dendroterapię w codziennym życiu. Jak drzewa wieści przekazują na duże nieraz odległości za pomocą żywiołów, i jak czasy wyglądały, kiedy nasz przodek z drzewami na co dzień się bratał. Sądne lipy co wyroki wydawały? Tłumaczyłem też, jak w tej gałęzi wiedzy rozwidlają się ścieżki. Bo gdy poczytać nieco zdawkowe informacje na temat drzewo-tulenia, okazuje się że instrukcje są dość proste, a same drzewa traktowane nieco instrumentalnie. To znaczy opisane na co tam które pomaga, i jak z tego czerpać. Ja natomiast głoszę nieco inną formę, która polega na nawiązywaniu przyjacielskiej, bratniej relacji z Drzewem – Opiekunem, zainteresowaniu jego sprawami, pochyleniem na potrzebami, zbudowaniem więzi i równo – partnerskim traktowaniem. Aby każdy mógł czerpać z tej znajomości, rozwijać się i wzrastać. Tak jest przecież w całym lesie! Tu nikt nie rośnie sam, ani nie żyje tylko dla siebie.

Gdy przytulaliśmy rosnące w pobliżu jesiony, już na koniec spotkania, pamiętam jak ktoś zapytał – a co one myślą o nas? Jakie mają podejście do tego co się tu dzieje? – Bo przecież okolica za ich życia, zmieniła się bardzo….



A to zagwozdka, myślę. Jedno z tych trudnych pytań. Ja swoje kieruje do drzew, no bo faktycznie – co Wy na to? Jak Wam się z tym żyje? Za parę chwil ogarnia mnie nostalgia i tęsknota. Nie wiem czy moja, czy płynąca z liściastych koron… Przypływają obrazy. Jest rozległe pole i senna polna dróżka, spokojna, porośnięta głowiastymi wierzbami na poboczu. Drzewa wspominają te czasy. Jakby natychmiast przenosiły się do tamtej przestrzeni, tych chwil, jakby one powstawały od nowa, niczym wirtualna rzeczywistość. Przenoszą mnie w moment. Pokazują sarny, zające i jeże. Bardzo wspominają jeże. Mówią, że żyło ich tu dużo. Ale nie wyczuwam od nich gniewu, żalu za utraconym, może delikatną niezgodę, połączoną z pracującym dojrzale obszarem akceptacji. To wszystko przekazuję moim słuchaczom.

Dzięki pytaniom poruszone zostały i inne ważne tematy z gruntu lokalnego jak i globalnego – sprawy najczęściej bezmyślnego, niepotrzebnego wycinania, oraz okaleczania nazywanego dla niepoznaki pielęgnacją, które prowadzi do śmierci drzew. Rozmawiało się i o rzeczach oczywistych – o potrzebnej i cennej roli starych drzew, o ich nieocenionych usługach ekosystemowych, zapobieganiu podtopieniom, pochłanianiu zanieczyszczeń przemysłowych i smogu, dawaniu ukojenia w upalne dni, tworzeniu zasobnej w składniki gleby z rozkładających liści, bioróżnorodności i wielu innych pożytkach.

Duchowy wymiar gawędy wartko przeplatał się z materialno – fizycznym. Dzień zakończyliśmy przytulaniem okolicznych jesionów, które z wielką nadzieją i wiarą wysłuchały słów pod nimi przekazanych… To była dobra robota dla drzew. Dziękuję bardzo wszystkim Gościom i Uczestnikom tego wydarzenia. Dziękuję i za wyrozumiałość wobec moich wzruszeń czytanych ❤ Dziękuję za wszystkie barwne rozmowy, i Waszą otwartość wobec przekazu. Spotkania powtarzać chyba będziemy, bo zainteresowanie żywe, a drzewa potrzebują być usłyszane.



_____________________________________________________________
_____________________________________________________________

Można zaprosić mnie do swojej miejscowości, miasteczka, wioski, szkoły. Przyjadę i opowiem swoje doświadczenia w pracy z drzewami. W porze letniej możemy się spotkać pod gołym niebem, w czas jesienno / zimowy przyda się świetlica lub salka. Nie jest wymagany dostęp do panelu multimediów.
Jestem do dyspozycji przez cały rok.

Kontakt w sprawie zgłoszeń:
czeremcha27@wp.pl


KOCHANI! Od jakiegoś czasu moją pracę, wyjazdy, projekty wydawnicze, literackie lub po prostu podziękowanie dobrą energią i groszem, można przekazać na kilka sposobów. Największą pomocą jest dołączenie do PATRONITE, gdyż otrzymując środki co miesiąc, mogę działać regularnie i systemowo, z jakimś planem, co sprzyja dotarciu do większej liczby odbiorców:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ PAYPALL ( dla tych co zza granicy)
czeremcha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, dzięki któremu pomagasz mi zrobić więcej, docierać dalej i dzielić swobodnie słowami tych opowieści
.



Prezent dla Duszy – urodziny przyjechał świętować pod Drzewami Mocy.

Relacja z tej wyjątkowej wyprawy będzie w dwóch osobnych częściach, jako że mogę podzielić się słowami spisanymi przez mojego gościa. Pierwsza historia ode mnie.

Zawsze trudno mi wyjść ze wzruszenia, kiedy ktoś odzywa się do mnie z pytaniem, czy może przyjechać na leśną wędrówkę w swoje urodziny. Sprawić sobie taki wyjątkowy upominek. Ogromne to wyróżnienie, i nigdy bym nie pomyślał że ktoś kiedyś przyjedzie tutaj, tylko po to, aby posmakować tego świata z moich leśnych opowieści. A to już trzeci raz, kiedy tak się dzieje. Ja wtedy niejako czuje się też prezentem 🙂 A przynajmniej są nimi odwiedzane drzewa, ich historie i wszystkie przygody jakie wydarzają się nam wtedy w przyrodzie. I tak właśnie zrobił Mateusz Kozłowski z grupy Wszechjaźń, Wszechmiłość, Wszechświat. Przyjechał świętować urodziny wyprawą do krainy Szepty Kniei. Przywiózł też wieści o Fundacja Świadome Rodzicielstwo. Postawił mi poprzeczkę wysoko organizacyjnie, bo oto Bo Mati tylko córkę do przedszkola zawiózł, i jechał od razu (spod Łodzi!) do mnie, za Poznań. Tego samego popołudnia musiał więc wracać, aby odebrać swoją latorośl. To chyba mój pierwszy, tak krótki i zarazem intensywny warsztat. Jak w tak niewielkim czasie odbyć procesy, poobserwować zwierzęta, opowiedzieć coś o życiu natury i jeszcze pobyć w ciszy z Drzewami, dać im popracować?

Dlatego swojego gościa zaprowadziłem na Jesionowy Szlak. Urokliwa, dzika dróżka wśród pól, gdzie myśl może wypływać swobodnie aż za horyzont, gdzie leciwe Jesiony – Czarodzieje Przestrzeni potrafią rozciągać i kurczyć czas według potrzeb wędrowców. Znam te ich sztuczki. Tutaj rządzi ”bezczas” i zawsze się zdąży. Miejsce, jakby wyjęte było z ludzkiego rozumienia czasoprzestrzeni. Gdy ostatnio miałem ”zażyczony” powrót na godzinę 21szą, udało się dojechać pod dom, 2 minuty przed. Tu drzewa są też rozlokowane blisko, i nie trzeba odprawiać kilometrów, aby znalezć się blisko drzewnych terapeutów.

Pogoda zapowiadała się deszczowa i chmurna, tak przynajmniej głosiły prognozy. Ale ze zdumieniem i wdzięcznością obserwowałem ciepłe słońce, liściaste prześwity i po prostu – darowitą pogodę. Zwykle dzieje się tak, kiedy spotykają Wędrowcy Światła, w ważnych sprawach. Żywioły wspierają, by sprawy rzeczy mogły się zadziać w cieple i słoneczności. Wiele razy już tak bywało. Mam przeczucie, że mieszają w tym konary również drzewa 🙂



Pierwszego odwiedzamy Klona Kostura, który dla mnie już chyba na zawsze pozostanie tym, co ”zaprojektował” okładkę mojej książki ”Szepty Kniei”. Mateusz pyta o formy porozumiewania się z Drzewami i jak rozwijać to w sobie. Opowiadam co wiem jedynie z własnego doświadczenia. Drzewa porozumiewają się z nami głównie na trzy sposoby – to jest przez mówienie słów ”słyszanych w głowie”, pokazywanie obrazów bezpośrednio do nas, lub poprzez czucie, serce. A niekiedy te wszystkie formy przeplatają się mozaiką, lub i czasowo ”nie działają” będąc odpowiedzią na nasze stany wewnętrzne i chaos różnych spraw. Zapominam o czymś jeszcze… Aby dotrzeć do Klona, trzeba najpierw przejść pod szpalerem innych drzew, tworzących nad drogą rodzaj swoistej bramy, kopuły pod którą trzeba przejść. A one zaczynają nagle szumieć. Tak jak były cicho, tak gdy tylko znajdujemy się pod nimi, następuje powitalny ”rozkołys”. To też mowa drzew, fizyczna, namacalna, widoczna. I nie ma znaczenia czy akurat wieje, choć jeśli nie, zjawisko zdumiewa tym bardziej. Nasze aury tworzą rodzaj kopuły, torusa, przenikają się z tymi od drzew. Dla nich to z jednej strony rodzaj łaskotania, a z drugiej mogą od razu przeczytać sobie informacje o człowieku i jego drodze przez kosmos. Namacalnie… Spoglądamy jak kołys drzew zastyga i gaśnie, tuż po przejściu naszych kroków. Drzewa zrobią wiele, aby człowiek nie wątpił. Chcą być obecne w naszym życiu świadomie, i traktowane z uważnością.

Klon Kostur jest dziś w pogodnym nastroju, jak samo słońce. Dotykamy na powitanie jego liści. Bardzo to lubi. Są jak ludzka skóra. Ostatnio to on trochę ”przejął” wyprawy, ale właśnie uświadamiam sobie, że kolejną osobę zabieram właśnie tutaj. Wiem jednak, że Klon potrafi zadziałać swoją dobrocią nawet na najbardziej zasmucone czy zablokowane Dusze. Każdego uśmiecha, przy czym żaden temat mu nie straszny. Nawet mój Dąb Krzesimir odsyła mnie ostatnio do niego w odwiedziny. A tymczasem Drzewo woła ptaki i owady. Obsiadają nas bzygi – miniaturowe ”koliberki” przypominające prążkowaniem osę lub pszczołę, jednak bez żądła. Te siadają nam na dłoniach i twarzach, przyjemnie łaskocąc. Sikorki i mazurki uwijają się wokół. Sikory śpiewają. Jest jak wiosną. Tak ptaki witają czas jesiennej beztroski, kiedy dzień jest już godzinowo zbliżony do wiosny, jest ciepło, a wokół lata i leży mnóstwo jedzenia. Nic, tylko żyć i cieszyć się. Klon otwiera nas na magię wędrówki, choć odbieram że bardziej skupia się na Mateuszu. Temu błogo 🙂 Nie mam nic przeciw. Po to Gość przyjechał, dla siebie najpierw. Ja mam Klona na co dzień. Otwarci, odświeżeni i wyluzowani, ruszamy dalej. Zmiana planów. Chciałem najpierw prowadzić do pewnej pochyłej Wierzby ukrytej w zagajniku, ale oto woła intensywnie Dąb Radosław, czyli największy i najmocniejszy z dębów w okolicy. Woła jak to on – trochę tonem bez sprzeciwu, a trochę zaproszeniem z nutą niespodzianki. Wiem, że to ważne. Ok. Możemy iść najpierw do niego, a o Wierzbę zahaczyć przy powrocie. Mateusz pyta, czy Brat Klon chce coś przekazać. Mnie to pytanie trochę zaskakuje. Spoglądam w górę, do słonecznych prześwitów i staram się wybadać, ale klon jest dziś tajemniczy. Mówi, że ludzie zawsze chcą wiedzieć a nie zawsze trzeba. Mówi, że wymienił między nami informacje, ”pogrzebał” scalił. Ja wiem co otrzymałem od Mateusza, ale nie masz może czasem jakiegoś przesłania drogi Klonie? Wiesz, ludzie to lubią. Dusza się podłącza i dostaję lakoniczną rymowankę:

Co zostało powiedziane,
W słowach wnętrzu przekazane

Już jest w obu osadzone,
Niech Wam będzie uzdrowione

Teraz słowa popracują
Dusze Wasze to poczują


Droga prowadzi przez pole i uprawy buraków. Są ślady zwierząt. Już zaczęły się żniwa kukurydziane, choć tu jeszcze nie dotarły. Szybciej w tym roku. Zamyślam. Oznacza to tylko dla mnie, że pazdziernikowa Pełnia Księżyca, zwana przez wędrowców ”Kukurydzianą Pełnią” minie bez zasiadek pod szeleszczącymi łanami i słuchaniem urzędujących w nich dzików, saren i niekiedy jeleni – kukurydzianych duchów. Jeden z uroków dojrzałej jesieni ślizgnął się gdzieś poza doświadczenie. Może tak ma być.



Mateusz doskonale czyta Drzewa, a jego przeżycia o których mi opowiada, są odzwierciedleniem tego, co naprawdę się dzieje. O Dębie Radosławie mówi mi od razu – to jakiś rycerz, wojownik, stanowczy i pełen wspomnień, gdy stajemy pod nim. No przecież! Do dziś nie wiem, czy Radosław jest osobną drzewną postacią, czy może inkarnuje w nim wcielenie jakiegoś słowiańskiego wojownika. Siedzimy pod nimi, zapatrzeni w zielony jeszcze las. Chciałem by Mat usiadł po mojej stronie, i też mógł zatopić wzrok w kniei. Sam bardzo spędzać tutaj tak godziny. Dużo się dzieje. Aura drzewa jest bardzo silna, jakże inna od klonowej. Ona napiera, i pewnie nie sposób tego powstrzymać, a i po co? Lepiej wpuścić. Od razu pracują inne tematy. ”Narzuca” je chyba energia Radosława. Jest znów o męskości, honorze, wartościach, naszej roli na Ziemi, zadaniach życiowych, sile, zaufaniu, otwartości, wybaczaniu… Mateusz jest również terapeutą, przy czym bardzo wrażliwym i empatycznym. Odbiera dużo informacji od drzew. Ja opowiadam o Radosławie, moich snach z nim i osobistych procesach, ewolucji jego charakteru. Bo przecież drzewa też ewoluują. Kontakt z człowiekiem pomaga im sobie przypomnieć pewne umiejętności, korzystać z nich, i wzrastać w ”drabince świadomości”. Radosław bardzo się zmienił, gdy poznał innych ludzi. Choć pewne nawyki i swoista szorstkość mu pozostały, teraz chętnie wspomaga zdrowie i ducha. Pracują czakry – sakralna i korony. Mateusz opowiada co przeżywa, a w pewnym momencie opowiada mi ciekawą rzecz o Radosławie.

On, choć był dawniej wojownikiem, zrobił u schyłku życia coś, czego żałował. Musiał użyć swej siły i zabić wobec kogoś, kogo wcale nie chciał zranić. Nie czuł się z tym dobrze… Gdy to słyszę, czuję dreszcze w krzyżu i plecach, i wiem że to prawda o moim druhu. Czemu nie wiedziałem tego wcześniej? A może mi nie chciał powiedzieć? W końcu, dla mnie zawsze był kimś wielkim, mocarzem nie tylko z postury, ale i charakteru jaki okazał. Takim bezkompromisowym twardzielem. Dziś dowiaduję się, że za jego życiem stoją także trudne doświadczenia. Może to one ukształtowały jego szorstką osobowość? Drzewo żałuje, i opowiada mojemu Gościowi swoją historię z innych epok istnienia. Słowem, wygaduje się z tym co mu leżało na konarach. Ja jestem trochę w szoku. Bo oto swoje znane niby na wskroś Drzewa, odkrywam na nowo. Czuć w powietrzu jakąś zadumę, ale i lekkość. Mi pokazują się obrazy. Ktoś wtargnął do chaty. On bronił. Pokłócili się, górę wzięły emocje. On tylko bronił, mówi. Nie chciał zabić. Jakie to niezwykłe, myślę sobie. Drzewa to nie tylko odrębne istoty jako drzewa, ale bywa że inkarnują w nich istoty, będące dawniej ludzkimi. Radosław dopowiada, że w jego czasach ludzie przed i po śmierci mogli wybrać, czy chcą wcielić się jako istoty leśne w postaciach drzew. I często tak robili. Dąb coś oczyszcza ze swej drogi. Uwalnia wspomnienie, historię. Czujemy jego wdzięczność. Dla mnie jasnym staje się teraz, po co nas zawołał. Ale heca. Tym razem to drzewo jest ”pacjentem”. Choć wiem, że tak bywa. Jak Radomir, który piorunem kiedyś dostał i zamknął się w sobie. Drzewa to żywe biblioteki, którym Stwórca powierzył przechowywanie naturalnych umiejętności duchowych, każdej Istoty Ludzkiej. Przewidział, że zapomnimy. Wszystko zaplanował. Dzięki Drzewom możemy wracać do tych aspektów i pielęgnować je w sobie. Uzdrawiać się wzajemnie. Kto z nas, potrafi spojrzeć na drzewo, jakby na drugiego człowieka, pełnego nie tylko Mocy, Mądrości, Dobroci, Światła, ale i Cienia, Traum, Bolączek, Doświadczeń? Traktujemy je przedmiotowo, nawet próbując przeliczać ich usługi na pieniądze i oszczędności, jak argumentuje się w radach miejskich, aby ich nie wycinać. To ważne, ale i dziwaczne. Drzewa to pamięć o nas samych, to tlen, obieg wody, neutralizacja zanieczyszczeń, życie. Niszcząc je, unicestwiamy samych siebie.

Miałem przeczytać Mateuszowi gawędę o wojennych wyczynach dziś krzepkiego dębu, ale Rado mówi, że nie chce dziś do tej historii wracać. O rety. Zawsze ją tu pod nim czytam. Dąb jest zadumany, choć wewnętrznie spokojny. Minęła kolejna godzina. Pora powoli myśleć o powrocie. I nie wszystko co wydarzyło się wtedy pod Dębem, da się opisać słowami. CZY DRZEWA mogą pamiętać swoje wcielenia jako ludzi i nosić ich wspomnienia? – Zastanawiałem się w myślach. Ziemia to żywa biblioteka, zaś wiekowe drzewa są jej bibliotekarzami – takie zdanie wymsknęło mi się podczas tej gawędy. Siedzieliśmy akurat pogrążeni i upojeni stateczną siłą Dęba Radosława, najmocniejszego i największego chyba, w krainie Szeptów Kniei. Pamiętam, że Mateusz zaczął mówić najpierw o dębie, podając bezbłędnie infromacje, których znać wcześniej nie mógł. A następnie opowiadał o mężczyznach, ich nowej roli na Ziemi dla ludzkości, czekających zadaniach, pracy nad uzdrowieniem itp. Wiedziałem, że u obojga z nas dzieje się tak zwany ”przepływ” informacji Zródłowej, i miałem tym razem na tyle przytomności, aby trochę z tej rozmowy uchwycić. Mateusza słychać słabiej, bo siedział dalej, a nie chciałem zbędnym ruchem burzyć tej pięknej chwili, jednak ze słuchawkami powinno być OK. Te nasze rozmowy na wyprawach z każdym z Was, choć są bajeczne w formie i treści zwykle gdzieś umykają w opisach. A dla mnie to perły, które mieć powinny miejsce w każdej koronie opowieści. Cóż poradzę, że zwykle ich nie umiem odtworzyć? Wyjątkowo fragment zachował się na filmie:

Po drodze mamy blisko do innego Dęba – Wojciecha, zwanego przeze mnie ”Opiekunem na Miedzy”. Bo tam właśnie rośnie. On ma zupełnie inną energię i charakter niż Rado. Właśnie dlatego prowadzę doń, aby można było sobie to porównać. Mateusz znów go czyta bezbłędnie – jaki on wesoły, beztroski, przyjazny i miły! – Mówi gdy stajemy pod pniem. Zaraz jeszcze o tym, że otwiera czakrę gardła i uczy widzenia swojej Prawdy oraz wyrażania jej. I rzeczywiście tak jest, ja pamietam że gdy go poznałem, mój pobyt zwieńczył się spontanicznym rymowanym śpiewem, który Dąb wyzwolił jakby ze mnie. Gdy czytam jego przesłanie – wiersz, oboje płaczemy jak bobry niemal. Światło rozlewa się w mrukliwych, pełnych ciepła słowach. Zda się, że te przesłania będą pracować wiecznie, dopóki żyć będą drzewa, albo jeszcze długo po nich.

Imię moje znasz już dobrze,
Mogę Cię obdarzyć szczodrze,

Kamień, ptak, i zwierz co kroczy
Niech ucieszą Twoje oczy

Siądz pode mną, jeszcze zostań
Oczy zamknij, sięgnij doznań
 

Dzikość mieszka także tutaj,
Znajdzie ten, kto dobrze szuka

Cisza lubi z liściem tańczyć
I w kolorze, pomarańczy

Poubiera suknie złote,
Tańczy ten kto ma ochotę

Słońce każdy dzień tu budzi,
Jedni wolą szukać, trudzić

Inni biorą co świat daje,
Ci z uśmiechem pozostają

Śnij, pokażę Ci marzenia
Od nas wszystkich, pozdrowienia

Miedzą pas przez Ciebie zwany,
Na nim dzieją cuda, zmiany
 
Chodz, pokażę Ci zmagania
Deszcze, mrozy, chęć przetrwania

Patrz, pokażę Ci radości 
Lęgi, gody, gniazda, kości

Spójrz, ukażę Tobie życie
Jamy, nory, dziuple – skrycie

Już rozumiesz, że to wszystko
Tworzy jedno serc ognisko

Śpij, zabiorę Cię do domu
Do mych przodków, Dębów – Gromów

Tam gdzie świat w konarach zasnął
Tworzą drzewa przyszłość własną

Leż, przytulę Cię do rdzenia
Troski zostaw, i zmartwienia

Śpiewaj w głos, gdy pieśń przychodzi
O to przecież, w życiu chodzi

Mów, bo słowo dobro sprawia
Karmi, tworzy, i uzdrawia

Myśl, z kolorem i jasnością
Niechaj dzieje się z radością 

Słysz, bo cisza – nie istnieje
Tutaj zawsze, coś się dzieje

Czuj, i nie bój odczuwania
Oto słowo, duch przesłania


Ten Dąb, to też patron Wybaczenia przez Miłość. Dawniej został dość brutalnie przycięty, mimo to w jego harmonii nie pobrzmiewają żadne nuty żalu czy krzywdy. Blizny nosi z przekazem świadectwa swej siły, trochę z dumą i jednocześnie zrozumieniem. Chyba wie, że żywot czeka go jeszcze długi. Nad nim ptaki zawsze śpiewają, potrafi przywołać rudziki, raniuszki, sikory, sójki i drozdy, tylko po to aby ucieszyć oczy wędrowców i samemu nasycić ich odgłosami. Wieczory zaś spędza z sarnami, lisami, i dzikami, te ostatnie wyprawiają sobie tu istne uczty. Dąb, u schyłku wędrówki osadził nas mocno w Zródle i nasycił pogodą życia. Mamy wrażenie, jakbyśmy mogli maszerować bez końca.

O rety, to już? Zbliża się 14ta. Mateusz musi wracać jeszcze do swej Łodzi. Krótki wypad kończymy pobytem u zakrzywionej Wierzby, w śródpolnej kępie. Ona jest jakże inna od odwiedzonych dziś Drzew. Konary rozpostarła jak kopułę, tworząc sklepienie i małą polankę. Ciekawe, że pod nią nic prawie nie rośnie. Rośliny są niskie, a całość wygląda jak przystrzyżony trawnik. Wierzba emanuje spokojem i zadumą. Wszystko rozumie, niczego chyba nie pragnie, na nic nie naciska. W zupełnej akceptacji dla życia. Oo, a wierzby znają je dobrze. Kruche drzewa o niespożytej sile, radzić sobie muszą z mułami podłoża, osunięciami, zapadliskami, zatopieniami, tarciem kry lodowej, zębami bobrów, i siłami wiatrów, gdy rosną samotnie w polach na rowach. Na niej to widać, cały wielowymiar esencji wierzbowej. Rosną na niej huby, a na ułamanych konarach kołyszą zaschnięte jemioły. Zaś na jednej, jedynej gałązce jedna z jemioł pozostaje żywa, wśród dawno uschniętej braci. No kto widział coś takiego? O co tu chodzi? Ale wierzby umieją jednoczyć przeciwieństwa. Splatać życie ze śmiercią. Są emanacją cyklu planety, jak feniks odradzają się z własnego próchna i każdej katastrofy. W nadrzecznych gąszczach wierzbowych w dolinach rzek, najlepiej czują się przecież bażanty, słowiański symbol odrodzenia. Tu nawet akustyka jest inna. Nasze głosy pochłaniają się bez echa, jakby ich fala donikąd nie wędrowała. Wierzba niczego nie forsuje. Jest mistyczna, choć z drugiej strony całkowicie zanurzona w sprawach życia. Chyba mało co już ją rusza. Ot, taka babcinka co to przeżyła dwie wojny i chaos świata. Czym chcesz ją zaskoczyć, wędrowcze? Pod nią czujemy się uspokojeni, ugruntowani, a zarazem podekscytowani jej odmiennością w naszych odczuciach. I ona cieszy się z tych odwiedzin. Słucha o czym rozmawiamy. Próbuje zrozumieć, i wie że o niej. Jeszcze mała chwila pozwala, abym odczytał spisaną pod nią balladę. Niech energia jeszcze raz pójdzie w ruch. Drzewa lubią, gdy czytać pod nimi słowa. Wsłuchują się w glosy, uwielbiają ludzkie pieśni. Czasem do nich inspirują lub podają gotowe piosenki razem z melodią. Niektóre tylko śpiewają. Wierzba zaś nuci. Ahh, jak długo jeszcze chciałoby się tu zostać…



OPOWIEŚĆ MATEUSZA:

” Miałem dziś niesamowitą okazję wejść w zupełnie inny a jednak tak podobny świat energii i świadomych, inteligentnych oraz pełnych atrybutów Boskich i ludzkich istot, które potocznie nazywamy drzewami 😉 to była petarda. Jechałem z intencją odkrycia kanałów komunikacji z Drzewami, bo wołały mnie, szczególne dęby i klony, ale czułem, że czegoś mi brakuje, aby to pojąć. I tak, brakowało – zaufania, że mam już wszystko, czego potrzebuję…

Jednym wielkim wnioskiem z wyprawy z Sebastianem jest to, że jeśli czujecie świadomie energie, jesteście wrażliwi na siebie i świat, a także pielęgnujecie ten portal w przestrzeni serca… to komunikacja na poziomie energii, telepatii (nazywajmy to jak chcemy) jest kwestią zaufania w proces. Tak samo jak można czuć i porozumiewać się z Duszami, przeszłymi wersjami i potencjalnymi człowieka, poprzednimi wcieleniami… tak samo można komunikować się z Drzewami, bo one też są świadomymi energiami, w takim, a nie innym stanie skupienia. A niektóre pracują w mojej działce, czyli są terapeutami.Do tego dostałem zrozumienie i wgląd bardzo ważnego aspektu ochrony energetycznej od Drzew właśnie.

Piękne było przyjęcie nas przez Bramę Drzew. Rzeczywiście, jak pisze Sebastian – gdy włączył mi świadomość ruchów ich konarów i pracę z powietrzem, coś mi się odblokowało. Spojrzałem na taką oczywistość w ich sposobie komunikacji. Żyjemy za szybko, a wszystko, czego potrzebujemy mamy tuż pod ręką, choćby las…Klon Kostur dał nam „masaż” energetyczny. Pracował bardzo na poziomach nieświadomych, w naszych polach. Był dla mnie nieodkryty, tajemniczy, choć wysłał nam tyle pięknych znaków sympatii w naturze – jego liście cudnie grały zielenią ze słońcem, śpiewały ptaki, bzygi nas obsiadły (szczególnie prawe dłonie) i obcałowały 😉. Choć jesień, to czuć było wiosnę. Gdy poszliśmy do Dęba Radosława, zatrzymałem się jakieś półtora metra przed nim. Co za moc! Już zaczęła się energetyczna (bardzo świadoma) jazda…

Przychodziło z przestrzeni – rycerskość, wódz, woj, szacunek, męstwo, opieka, ochrona, energia męska ze światła… moja czakra sakralna miała turbo harmonizację. Historia Sebastiana o Dębie bardzo pasowała do jego energetyki. Gdy moja świadomość robiła się sferyczna, scalałem się z Radosławem, to zaczęły przychodzić obrazy, emocje… jak na sesji z drugim człowiekiem! Pojawił się jakiś żal, który nie dawał mi spokoju. Żal za odebranie życia, którego nie chciało się odebrać… Radosław zaczął polerować mi czakrę korony. Serio – energiami swoimi polerował mi ją jak diament. I zaczął się mega transfer do korony, czyste wibracje Źródłowe. Czuję, jak moja przestrzeń serca się uaktywnia. Siedziałem plecami, czakra serca otworzyła się z tyłu i zaczęła pracować dla Radosława! Pomagałem mu w rozpuszczeniu Boskim transferem jakiegoś karmicznego żalu za zabrane życie. Uwierzcie, że gdybym tego nie przeżył, to sam bym nie uwierzył . Radosław zharmonizował mi czakrę sakralną i korony, a ja uleczyłem jego karmiczny żal w poddaniu dla Źródła. Dusza uśmiecha się teraz do mnie maksymalnie 😊.

Gdy poszliśmy do Wojtka, który też był dębem, to przywitała zupełnie inna energia – radość istnienia, szczęście, miłość, entuzjazm, bezwarunkowe wybaczanie. Moja przestrzeń serca skrzyła się jak fajerwerki miłości. Choć poraniony, to tak kochający życie i ludzi, z taką dozą naiwności dziecięcej. Bardzo rezonowaliśmy, bo on też zbudował swoją miłość i dobroć w cierpieniu. Objawił mi się jako chłopiec, szczęśliwy, tańczący, pełen życia. Nasze serca połączyły się w atrybucie Boga związanym z miłością. I dzięki tym aspektom pobudza niesamowicie czakrę gardła. Czułem, jak wypełnia się energią, jak jest karmiona i rośnie, świeci się przepięknie. Cudowne, uzdrawiające połączenie – serce (czuję/kocham) i gardło (mówię/staję w świetle swojej prawdy). Piękny terapeuta otwierający na wewnętrzne prawdy. Wcześniej Sebastian wspominał kilka razy o Wierzbie. Gdy tylko to robił, przychodziły (dla mnie) dziwne doświadczenia energetyczne. Coś z wodą, ze śmiercią, a jednak młodością i życiem… taki paradoks życia i śmierci, ale tak zharmonizowany, że trudno objąć z ludzkim doświadczeniem.

Kiedy weszliśmy do SANKTUARIUM Mamy Wierzby (przestrzeń pomagała mi ją nazwać „Mama życie mama śmierć), to energetyka się kompletnie zmieniła. Sceneria jak z Władcy Pierścieni bądź Harryego Pottera. Wierzba, która się schowała przed oczami ludzi, a jednocześnie jest sama w sobie światem – światem życia i śmierci. Coś u niej było martwego, coś żywego. Taki słowiański fenix.

Ukazała mi się jako taka powierniczka harmonii życia i śmierci jako jednego. Sama była tego przykładem. Łączyła dwa światy. Była dwoma światami. Gdy weszło się pod jej koronę, to czuło się metafizyczny deszcz na głowę i kark. Badałem te energie. Tu nie było pracy z konkretnymi centrami energetycznymi. Tu był przepływ przez cały pion. Wierzba reprezentowała atrybut Boga bezwarunkowej AKCEPTACJI. Ale nie wynikającej z miłości czy wybaczenia, ale z ZAUFANIA. Takie maksymalne „LET IT BE – I TRUST”. Ta energia była kojąca. Dużo możemy nauczyć się od mamy Wierzby.

Podczas powrotu z Sebastianem, to poruszaliśmy różne tematy, a sieć informacyjna Drzew jakby stanęła otworem. Źródło/Bóg jest biblioteką, a Drzewa są bibliotekarzami – jak powiedział Sebastian – doświadczyłem tego czytają w ich polu. Tak dowiedziałem się, że nie powinno się tulić drzew cmentarnych, a Seba dopowiedział, że są one swoistym portalem do zaświatów. Brzózki, które mijaliśmy emanowały energią frywolności i zabawy.

Świat Drzew zaufał, bo ja zaufałem sobie, pod przewodnictwem Sebastiana. Wartością dodaną było to, że tak świadomie obcując ze świadomością Drzew, automatycznie wracasz do swojego pionu energetycznego. Miałem nawet wrażenie, że mam na głowie dokładnie taką samą, rozłożystą koronę jaką mają drzewa, tętniącą życiem, biologią, energią…A Sebastian to piękny Duch Kniei. Taki Kosmoleśny Wędrownik. Mam wrażenie, że nasze wrażliwości na świat i las zostały utkane z tego samego materiału. Sebastian, dziękuję za Ciebie i życzę nam całego dnia i nocy w kniei. ”

I to było na tyle, ze słów, którymi udało się choć w części objąć wymiar tej wędrówki. Druhowi Mateuszowi, z pamiątką urodzin spędzonych u Szeptów Kniei.

PS. A jeśli ktoś z Was ma ochotę przeżyć własną wyprawę na ścieżkach świadomości i ducha, skorzystać z takiego warsztatu, to prowadzone są one indywidualnie przez cały rok na życzenie, choć nie zawsze jestem dostępny i najlepiej sugerować się terminami podanymi w kalendarzyku na pasku bocznym bloga. Po prostu, odzywasz się na mój mail czeremcha27@wp.pl lub messenger i wspólnie ustalamy jakiś termin spotkania. Dla Gości z daleka jest możliwość noclegu, pokoje z łazienkami, w okolicy wszelkie sklepy i sposobność zamówienia domowych posiłków w kwaterze. Leśne urodziny też wyprawiam dla gości ^^

Do zobaczenia na szlaku, Wędrowcze 🙂

Biała aura lasu. Nocny gość i niespodziana wędrówka

Nocny gość, spóźniony szczerze, stuka po północy do sadyby…Pierwszy mój gość, tutaj, w nowym miejscu, odkąd przeprowadziłem się pod Warszawę do Kampinosu. Pamiętam, że z Małgosią umówiliśmy się ‘’lekko’’ koło godziny 23, że akurat odwozi kogoś do Warszawy i mogłaby zajrzeć na chwilę, aby powitać się w nowym miejscu. Jak już się powitali, to i pogadali, pograli na drumach, a czas zszedł do świtu.

Działo się mocno. Nie czułem wtedy najlepiej. We wtorek zbudziłem nieco ‘’chory’’, co odbieram jako dostrajanie do energetyki tego miejsca, i odpinanie pewnych ‘’starości’’. W jednej z szafek znajduje jakiś ‘’colgrip’’ w proszku, co pozwala trochu stanąć na nogi. Od moich gospodarzy dowiaduję się potem, że poprzedni lokator kupił go sobie parę dni przed wyprowadzką i zostawił. Jakby przestrzeń znała i przyszykowała wszystko… Około 1 w nocy mam zamiar napisać do Małgosi że idę spać, i nie będę dostępny. Próbowałem się dodzwonić jak tam w drodze. Tel milczał. Zamiast tego wychodzę na podjazd, a ona już jest. Tyle co zajechała. Bez żadnej nawigacji, map, w totalnie nowym miejscu, gdzie nigdy nie była. Bo telefon się rozładował. Rzecze mi, że dała intencje, aby Wszechświat poprowadził, jeśli mamy się spotkać. Zakręt po zakręcie, intuicyjne manewry, i tak znalazła się pod numerem 406. Po 3 nad ranem podziwiamy razem świt nad jeziorem za furtką, i cienki sierp młodego księżyca, dążącego do nowiu. Na drugi dzień, ruszamy do lasu. Miałem okazję wcześniej pobuszować w niewielkim fragmencie Kampinosu, a więc wiem gdzie prowadzić. Knieja, już na wstępie jakże inna od tej do jakiej przywykłem. Powykręcane sosny, cudowne ‘’hobbitowe’’ pagórki, zmienne siedliska, jałowce i… ‘’jagodno’’. Ten las jest jagodny. W jego podszycie dojrzewają fioletowe kulki, które na długo staną się teraz przysmakiem rozmaitych ptaków. W wielkopolskich lasach, jagód i jałowców nie widział chyba nikt. Podjadamy po trochu. Bajeczne zróżnicowanie siedlisk. Są grądy i sośniny, bagna i brzeziny, tajemne polanki. Ponoć niektórzy znają miejsca, gdzie sączą się naturalne strumienie i zapomniane strugi. Wędrówka jest inna zarówno w duchowym rozpoznaniu, jak i jej przyrodniczym wydaniu. Bo przecież masz świadomość, że możesz spotkać tu łosia, wilka, rysia, rzęsorka, kumaka nizinnego czy traszkę grzebieniastą – gatunki już tylko gdzieniegdzie w kraju osadzone, cenne i chronione.



Drogi są wygodne i przejezdne dla roweru, nawet te w głębinach leśnych. Trzeba tylko uważać na ‘’niepozorne’’ szlaki wydeptane dawniej przez łosie, do złudzenia przypominają rowerową ścieżkę. Zapuściłem się czymś takim raz, a kres znalazł się na jakimś bagnie, bez przejazdu donikąd.

LAS JEST WODĄ

Siadamy na najwyższym wzniesieniu w okolicy, na słonecznej sosnowej młodnininie. Dzień jest ciepły, upalny, ale nawet tutaj w suchym borze, jest przyjemnie rześko. W ogóle nie atakują komary. Przyszliśmy boso, i nawet ja, po dłuższej przerwie w bosowaniu dziś czuję jak mnie to wzmacnia. Milczymy. Popołudniem i bór cichnie w swoich krzątaniach. Z rzadka ptaki podlatują, aby zobaczyć medytujących wędrowców. Odgłosy ze świata cywilizacji, jakby wsiąkały w mech. Małgosia mówi, że czuje jakby tutaj dawniej panowała woda.

Rozglądam się – rzeczywiście. Możliwe. Może dawniej płynęła tędy Wisła? Czytałem, że w zamierzchłych czasach pra – rzeka miewała szerokość i 20km. Piaszczyste pagórki opanowane już przez las, to może pozostałości dawnych wydm. Woda. Zupełnie jakby nas pod nią wtłoczyło. W taką bańkę. Jesteśmy tylko my i knieja. Zanurkowani. Mrówki wbiegają na stopy, również nie atakują. Ścieżka prowadzi jeszcze wyżej, ku coraz bardziej urokliwym i malowniczym miejscom. Mijamy stare szałasy, pobudowane przez dawnych wędrowców. Ciekawe, co jeszcze można odnaleźć w tym lesie? Małgosia zafascynowała się lornetką. Dałem jej swoją ulubioną. W powiększeniu 7x można odkrywać otaczający świat na nowo. I dziwić się. To też robimy, przeczesując szkłami wierzchołki drzew, pnie, gałęzie, odległe rośliny. Ile szczegółów, zagadek, których normalnie nie dostrzega oko. Sosnowe powietrze, pełne aromatów i balsamicznych woni robi mi rześko, i sprawia że czuję lepiej. Dodaje sił, do niedługiej przecież wędrówki.

ROZMOWY

Wracamy powoli nasyceni słońcem, choć nie znużeni – sosnowe prześwity rozproszyły prażące promienie, w przyjemne kaskady ciepłego dotyku. Idziemy. Jedna sosen zrzuca tuż pod swój pień małą gałązkę, ja uśmiecham się i już mam zacząć opowieść o tym jak to Drzewa ‘’zaczepiają’’, kiedy dostaję pytanie:

A jak Ty wiesz, po czym poznajesz, że Drzewa chcą się kontaktować? Pragną rozmowy z nami?

Spoglądam na rozkołysane pnie ponad nami i wirujące korony. Zobacz mówię, gdy weszliśmy w te połączenie z lasem, siedząc tam na pagórku, to wszystko dostroiło się do nas. Cały czas rozmawia. Pytanie, ile my mamy gotowości i ochoty, aby w tym dialogu wziąć udział. Mijana brzoza o podwójnym pniu, wzywa. Na moment pozdrawiam ją przytuleniem, i…zostawiam. Natomiast Małgosia ‘’pogrąża się’’ w brzozie na długo, pozostając z nią w dialogu. Może miałem tylko wskazać to drzewo?

– A czy też widzisz tą białą, lekką energię – otoczkę w koronach drzew? Jest tutaj rozproszona wokół… Czym ona jest?

Pada kolejne pytanie. Pewnie, że widzę. To chyba takie ‘’najłatwiejsze ze zjawisk energetycznych’’, jakie można zobaczyć. Jest widoczna po dłuższym przebywaniu w lesie. A czym jest? Według mnie to jego zbiorowa świadomość, lub połączone aury wszystkich drzew. Przypominają najbardziej mgłę lub sen… Po drodze pracują i inne tematy. Rozmawiamy o gatunkach inwazyjnych, i zapamiętałem tą gawędę szczególnie. – Dlaczego przyrodnicy tak agresywnie podchodzą do tej kwestii? Czemu tak z nimi walczą, starają się zniszczyć, pozbyć?

I co mogę powiedzieć? Ja nie identyfikuję się z żadną stroną sporu. Nie jestem też przyrodnikiem. Mogę jedynie rzec, jak rzecz widzę – szerzej. Rozglądam się po ścieżce którą właśnie idziemy. Rosną tutaj dęby czerwone, i czeremchy, przywleczone dawniej z ameryki. Choć to Park Narodowy, chyba nikt tu z nimi nie walczy. Inaczej skąd byłoby tyle. Rodzimym gatunkom drzew, w kraju jest coraz ciężej. Robimy wszystko, żeby z wielu miejsc odprowadzić wodę, pojawiają się długie okresy bez deszczu i brak pokrywy śnieżnej, która stopniowo tajając, nasączałaby glebę wiosną. Już umierają świerki, brzozy, i nawet sosny. Są prognozy mówiące o tym, że te gatunki znikną zupełnie z naszego kraju. Taka zmienność warunków, do której nie przystosowały się drzewa, powodować będzie gradacje różnych owadów oraz inne nieprzewidziane zjawiska. Ten rok jest wilgotniejszy, więc jest trochę lepiej, ale mamy wieloletni trend obniżania wód gruntowych, a te opadowe spływają do kanalizacji i rzek, zalewając uprzednio miasta po ulewach.

Ocieplenie klimatu, i gwałtowne, długotrwałe zmiany w strukturze pór roku, czy opadach, powodują osłabienie drzew. I tu na okazję czekają odporniejsze, ‘’gatunki inwazyjne’’ oraz obce z dalekich krain. Za pewne ją otrzymają.

Niektórzy boją się bardzo tego globalnego ocieplenia, bo oznacza ono rozpad wszystkiego co znamy. Utratę cennych siedlisk i gatunków. A co potem? No właśnie, dla przyrody – nic szczególnego. Bywało już tak w historii planety, jeszcze zanim pojawił się człowiek. Matka Natura zna te procesy, przeprowadzała je nie raz. Ekosystemy przebudują się i wytworzą nowe zależności. Wejdą inne gatunki drzew, zwierząt i roślin – bardzo prawdopodobne, że te ‘’inwazyjne’’ z którymi tak teraz walczymy. I naprawdę, nie wiem co myśleć, gdy robi się szumne akcje wsiedlania ‘’na powrót’’ raka rzecznego do jakiejś ‘’ściekowej’’ rzeczki. Trzeba wybrać, i działać systemowo. Albo czysta rzeka, albo hucpa. Jeśli będziemy działać jak dotąd, to właśnie raki amerykańskie i pręgowane wespół z żółwiami czerwonolicymi mogą okazać się tą fauną, którą będziemy podziwiać w bajorkach (jeśli jakieś pozostaną)

Jak chcemy wytępić z kraju jenoty? Piżmaki, norki, nutrie? Powodzenia śmiałkom którzy tego się podejmą.

Oczywiście gatunek gatunkowi nierówny, i nie zachęcam też nikogo aby beztrosko je wypuszczać czy wsiedlać. Uważam tylko, że pewne działania to syzyfowa praca i jałowy pęd, żeby robić cokolwiek. Papugi aleksandretty już gnieżdżą się dziko w Polsce? A co w tym dziwnego, jeśli zniknęły srogie zimy. Stało się to za mojego młodego życia. Chyba dlatego, osoby będące ‘’blisko z przyrodą’’ nie mają zwyczaju poddawać w wątpliwość wszystkiego co się wokół klimatu dzieje. Widzą ogrom zmian jakie zaszły na przestrzeni niewielu lat, wywracając znany ład, opowiadany przez pokolenia naszych dziadów i babć.

WAŁY WIŚLANE i Matka Rzek

A potem jedziemy na wały. Z domu jest do nich jeszcze bliżej niż do lasu. Jakiś kilometr z hakiem. Jest to chyba jedna z najpiękniejszych, przyjemniejszych i wygodnych tras rowerowych, po jakich wędrowałem dotąd. I pieszych. Na szczycie ciągnie się ścieżka wydeptana przez ludzi i zwierzęta. Jest doskonała widoczność na pobliskie pola i łęg. Za łęgiem już rzeka… Naprawdę jest tu wygodnie. W alternatywnej rzeczywistości wielkopolskiej, takie ścieżki są szybko zasypywane gruzem z budowy, śmieciem z ogrodu, ziemią z kamieniami, etc, co czyni ścieżynkę niezdatną do jazdy. Po raz pierwszy idę tędy pieszo. Dzięki czemu mam okazję przyjrzeć się przeczuciu, które kiełkowało, gdy znalazłem się tu po raz pierwszy. Toż to szlak Drzew Mocy! Bo naprawdę – idziesz sobie wierzchem, a u podwala kłaniają się leciwe sosny, w polach czekają brzozy, a bujne topole witają gromkim poszumem. Pod jedną z nich siadamy. Gałęzie zwieszają się prawie na sam wał. Ruch rowerowy jest tu znikomy, nawet w weekend. Można rozłożyć się z kocykiem na zboczu, lub wędrować drogami poniżej gdyby wiało. Spoglądając na te łąki i łęgi po jednej stronie wału, ciężko wyobrazić sobie, że w niektórych latach woda wychodzi z koryta i płynie aż tutaj. Powoli schodzimy nad rzekę. Trzeba jeszcze przeprawić się przez ścieżkę na łące. Mijamy ciekawe zbiorowiska roślinne, i szaty gleb żyznych. Są tu kwiaty tak kolorowe, jedwabiste i nietypowe, o jakich nawet mi się nie śniło. Poznaję to miejsce. Pierwsze zejście nad rzekę, które odnalazłem włócząc się samotnie przed ponad dwoma tygodniami.

I oto jest. Ona. Głucho toczy swe wody, niepamiętna na pomroki dziejów. Zna smak topielców, porażek, zwycięstw, dotąd jeszcze w całości nieposkromiona, rozmawia z epokami poprzez pluskot swych fal. Oczom naszym ukazują się strome brzegi, wyżłobione linie rytów, wysepki i łachy. Na nich urzędują mewy i rybitwy. Jedna z mew jest wielka, przelatuje tuż nad nami, otrząsając w locie niczym mokry pies. Małgosia pyta, czy rozmawiałem już z tą wodą. W odpowiedzi daję jej do przeczytania przesłanie, jakie spisałem tu 3 tygodnie temu będąc na zwiadach w okolicy. Sam obserwuję ślizgające się na powierzchni, nartniki. Rzeka tworzy jątrzące wiry i zakola wypływające z jej trzewi, i wtedy drżę z myślą o małym nartniku, przesuwającym się nad głębią tej potęgi. Uważaj! A on, jakby nigdy nic – przeskakuje. Ponad tym wirem. Potem na drugim, i tak wciąż. Ta żywiołowa skakanka trwa, dopóty woda nie uspokoi się trochę. Obserwacja tych stworzonek lornetką, poszerza perspektywy wiedzy, o nichże.

Energia tak rozległego łęgu jakże inna jest od lasów po jakich dane mi było wędrować. Jest spokojna, wymiarowa i zadumana. Czyści dobitnie z wszystkiego, i chyba jest mi to potrzebne, skoro okoliczności przywiodły osiedlić się tutaj. Wibracja tego miejsca głucho śpiewa. Sidli ogrom tajemnic, nie wszystko od razu chce wyjawić. Szepta legendy. Otacza, usypia, niekiedy aż przygniata. Przesycona aurami żyjących tu wieki topól i wierzb, tworzy jedyne w swoim rodzaju Sanktuarium Odrodzenia. Ja sam, po pierwszej włóczędze tutaj, musiałem albo poddać się prowadzeniu tej miękko – watowanej energii lub salwować za wał, aby wypocząć w słońcu. Wszystko jest tu takie hm… spowolnione i zamyślone. Ale przecież i tutaj musi być miejsce na żywioł, gdy kry lodowe prą i trą na roztopach wymęczone pnie wierzbowych Matek. Nie mogę doczekać się procesów jakie będą darzyć się tutaj. I pełni księżyca nad samą rzeką.

Gdy wracamy, po wale pędzi rowerzysta, a my z niego obserwujemy pasącą się na polu sarnę. Żyjący tu zwierzak musi być przyzwyczajony do takich widoków, nie zwraca na nas większej uwagi.

Dzień Wędrowny kończymy pózną nocą, szalejąc po sali z mieczami świetlnymi w improwizowanych pojedynkach i grając na instrumentach. Małgosia przywiozła mi do zapoznania Bęben Księżycowy, ‘’lunarny’’ ze sklepu PraPełnia, o długim, falującym i głębokim brzmieniu. Jest błękitne nakrapiany i większy. Przenosi w zupełnie inny wymiar, niż mój czarny, hinduski drum. Znacznie głębszy i odkrywczy. Jego echo niesie się chyba do samych narodzin pierwszych gwiazd, i jakby nie gasło nigdy…

🌳 Wyprawy w nowym miejscu już ruszyły Kochani. Choć dopiero powoli odkrywam uroki tutejszych szlaków, już mogę poprowadzić Was w ciekawe miejsca. Obecnie w pakiecie wyprawy jest też nocleg dla potrzebujących, w przytulnym pokoiku i dostęp do wyposażonej kuchni, razem z łazienką. Przenocować możemy tutaj kilka osób. Rezerwując termin ‘’tylko dla siebie’’ z dużym wyprzedzeniem, można wybrać sobie dzień pełen swobody, grać na różnych instrumentach z kolekcji, śpiewać, tańczyć w wielkiej Sali, rozpalić kominek lub ognisko, pływać w jeziorze, ‘’posmakować’’ Wisły. Zapraszam Was na skromne Nowe 💚 Jestem dostępny pod Warszawą, w Dziekanowie Polskim, pod Warszawą.

Zdjęcie nie jest w żaden sposób przerobione, takie wyszło. Biała aura lasu 🙂 Dziękuję serdecznie za te odwiedziny – uzdrowiny i wszystkie wędrowne chwile 🌿

A jeśli chcecie pomóc w mojej drodze ”zdalnie i na odległość”, to zostawiam Wam linki wirtualnej pomocy, gdzie znajdziecie listę realizowanych przez Szepty Kniei zadań i projektów, oraz możecie przekazać swoje wsparcie. Można to zrobić na dwa sposoby.

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

Z serca dziękuję za każdy dar, który pozwala mi zrobić więcej w świecie, docierać dalej, czy też jak ostatnio – zadbać o swoje zdrowie. Dla każdego z Was, obfitości, opieki, i radości na co dzień.


Grobla w strugach deszczu. Projekt leśnej fundacji

Pada i wieje, a my – wędrujemy! Dziś odwiedziła mnie Doktor Z Karolina Julia, z ZIOŁOWEGO RAJU, która gościła już u mnie raz na Warsztatach Dendroterapii i nocnej, Księżycowej Wędrówce. Zajęcia widać tak się podobają, że mi goście wracają 🙃 Dzień upływa pod znakiem szarych chmur i przelotnych deszczów. Pogodowe zmiany płyną wartko jak nasze tematy wędrowne, i to nie bagatela – rozmawiamy poważnie nad założeniem fundacji. Nazwą sobie strzelam, ale w skrócie miałaby ona się zajmować szeroko pojętą edukacją przyrodniczą, wędrówkami, terapiami skojarzonymi z naturą, relaksem oraz promocją leśnej literatury i sztuki, w rękodziele, pieśniach, obrazach. Połączyć siły i dać siebie światu… Wzrastać w talentach. Wiele już ustalone.



Mimo sążnistej niepogody, ruszamy na stawy i groblę. Niedawno wystosowałem takie zaproszenie, że dla chętnych są to wyprawy darmowe. Bo bardzo pokochałem to miejsce. Głód świeżego powietrza aż ściska po pół dniu debaty. Mam dreszcze ekscytacji. Jak też wyglądać będzie ta kraina w takiej burej i szarej aurze, a co zobaczymy z ptaków? Zabieramy lekkie lornetki o powiększeniu 6,5 i 7x. Do zachwytów wystarczą. Dorodna wierzba trzeszczy na wichrze jak stara szafa. Drzewa dmą potęgą. Uwielbiam je tu obserwować, bo widać że nad stawami żyją sobie w spokoju od pokoleń i nikt ich nie gnębi. Przyjemnie spojrzeć, nasycić się widokiem rozłożystych konarów, posłuchać przepływającej wiatrem muzyki. Tafla wody przypomina dziś bardziej rozdygotane morze, niż spokojny, gładki zazwyczaj staw. Szybujące mewy siłują się z żywiołem. Dziś nie trzeba zachowywać ciszy. Porywisty szum świata zagłusza wszystko. Mimo to, łyski skryte w szuwarach muszą nas słyszeć. Co jakiś czas z boku dobiegają ich podniecone odgłosy.

Za groblą przysiadły siwe czaple. Podlatują z szuwarów niczym pterodaktyle i oddalają się łopocząc. Prawie nie ma dziś gęsi. Dziwna cisza, kiedy jeszcze przedwczoraj zalegały ich tu setki. Mała psinka, mieszanka papillona ‘’Niunia’’ drepta wytrwale i wciąż koło nas. Momentami dopomina się żeby ją nieść. Rozkołysane fale dobijają z przybojem aż w brzeg. Kołyszą wierzchołkami trzcinowych chorągiewek. A może to wiatr? Na polach poniewierają się stada wron, wymieszane ze srebrzysto / białymi sylwetkami mew.

Po grobli idziemy jakoś dużo wolniej. I nie wiem czemu. Za moment wiem. Prowadzi intuicja. Bystry, oćwiczony wzrok wyłapuje ‘’inności’’ z daleka. Pamiętam tylko że chwytam Karolinę za ramię aby przystanąć, bo oto z trzcin wytoczył się średni dzik, i nie wygląda jakby wiedział o naszej obecności. Dynda sobie beztrosko prosto na nas, a ja wiem że właśnie dostajemy od lasu szczęście. Szeptem wyjaśniam; Że taka pogoda jak dziś dobra jest do podchodu zwierząt, bo są one przez wiatr ogłuszone, że czekamy jak blisko podejdzie dzik, aby pozwolić sobie to przeżyć. Karolina się nie boi. Mocno tylko trzyma pieska, bo malec już by się rzucał. Jest jeszcze zupełnie widno, a zwierz maszeruje w pełnej krasie. To tylko pokazuje, jak bardzo swobodnie dziki czują się tutaj. Będzie co obserwować letnimi wieczorami. Dzik ‘’na szczęście’’ w którymś momencie zbacza w trzciny tak jak prowadzi ścieżka i nie rozpoznaje nas. Czekamy aż się oddali. Kilkanaście kroków dalej napotykamy kolejnego dzika. Ten jest czarny i umyka od razu. Niemal go przegapiliśmy. Niebo przecina zbłąkana nurogęś i rozproszone klucze żurawi.

A potem rozpętuje się piekło…

Z początku niepozornie, deszcz zacina i przybiera na sile. Kilkadziesiąt łysek na kołyszącej fali, scala się w spójną grupę. Nigdy nie widziałem tylu na raz… Chmury gęstnieją. Zachodzi szary pomrok. I tylko deszcz, deszcz, na przemian z potęgą chłosty wiatru. Smaga nas. Pochyla do ziemi, chwieje. Nie jesteśmy w stanie się usłyszeć. Taki sztorm. Drzewa wyją, jakimś zagubieniem i grozą. Może boją się złamania?
Pamiętam, że Karolina przyspieszyła kroku i wyprzedziła mnie kiedy się nasiliło. Ja nie potrafiłbym już takim tempem. Chyba. Stawy są rozległe, do auta mamy dwa kilometry, niby niedużo, ale nie w takiej ulewie. Idziemy z mozołem. Brniemy. Wiatr zionie z mocą, jakby chciał zagłuszyć każdy dzwięk stworzony kiedykolwiek przez człowieka. Ja nawet zwalniam, bo poniekąd jest mi przyjemnie. Ubrałem się dobrze, nowa myśliwska kurtka i wysłużone, choć sprawdzone 12 letnie, połatane spodnie, spisują się świetnie. Jest mi ciepło. Uwielbiam taki żywioł. W jakiś niejasny sposób ładuje mnie on i zasila wewnętrznie. Przypominają mi się wnet czasy dzieciństwa, kiedy rześko i z ochotą celowo wybierałem właśnie taką pogodę do włóczęg, chodząc wtedy ze starą radziecką lornetką po polach, wypatrując gawronów, mew i siewek na przelotach. Wszystko to staje mi przed oczami. Ostatnio na daleki marsz w takiej aurze pozwoliłem sobie jesienią 2019 roku. A bardzo lubię. Dostrzegam zalety takiej pogody. Brak innych spacerowiczów i ‘’otumanione’’ zwierzęta, które można wtedy łatwo obserwować. Szybko robi się ciemno i mroczno. Wnet tracę moją towarzyszkę z oczu, ale w spokoju wiem że mknie swoim tempem, starając się osłonić psa. Ja wlokę się, delektując bębnieniem kropel zacinających w kaptur i rozhulaną swawolą stawu. Moc drzew powinno się chyba mierzyć decybelem szumu wydobywanego na takim wietrze. Orgia słuchu. Z pól podrywają się stada gęsi, to właśnie tam siedziały skulone w ciszy, przeczekując. Lądują na wodach stawu, i zbijają gęsto tworząc coś na kształt ruchomej wysepki. Ale to piękne! I wiem, że celowo tak wolno dreptam, bo wraz z nadlatującymi podmuchami porywistych ciosów, przyjmuję w siebie całe bogactwo słów. Opowieść toczy się i dojrzewa, kształtowana furią marcowej hulaszczy.

Gdy docieramy do auta, a jakże – padać właśnie przestaje. Od zachodu niebo przeciera się lazurem, i właśnie w takim kolorycie lśni ostatnim blaskiem przygasłego dnia. Koloryt przypomina niebiańskie, słoneczne zatoki na tropikalnych wyspach. Błękit turkusowego nieba gaśnie, i pogrąża się w falach rozdygotanego emocjami stawu. Ciekawe, jak on to przeżywa. Jak odczuwa pogodowy dygot. Woda… W niej zapisuje się wszystko. Długo przechowa raj tych widoków. Na pewno w naszych wspomnieniach. I niechaj jeszcze raz mi ktoś powie, że ‘’ale jest za zimno – brzydka pogoda’’. Całym sobą jestem wdzięczny, że mogłem dziś tutaj być.

🧝‍♀️ A Was Kochani zapraszamy też na Leśne Wyprawy i ‘’Kąpiele Świadomości’’, w Świątyni Intuicji, czyli kniei ❤ Karolina organizuje swoje dendro – wędrówki pod Warszawą, a jej specjalizacja to ziołolecznictwo, terapie naturalne, zdrowie, ciało człowieka. Jest też certyfikowanym uzdrowicielem REIKI.

🧙‍♂️ Do mnie pod Poznań ( z Warszawy też można 😉 ) zapraszam z kolei na wyprawy do moich DRZEW MOCY i kroki po ścieżkach intuicji / ducha, gdzie będę uczył swobodnego kontaktu z Drzewami według swojej praktyki, razem z wielowątkową edukacją przyrodniczą na szlaku 🐗

Sprawy zawierzyliśmy Wodzie. I to ona poprowadziła nas przez pełnię swojego żywiołu. Zwierciadło stawu odbiło marzenie do gwiazd, a krople deszczu zmyły słowa, wsączając i powierzając energię przyszłych zdarzeń, do Matki Ziemi. Wiatr zaś poniósł intencje ku wszystkim ludziom, którzy znajdą się p drodze, aby tym dziełom pomóc. Trzymajcie kciuki za projekt 🙂

Zimowy wędrowiec

Kiedy knieję spowija puchowy dywan pierwszego śniegu, nastaje cisza. Kożuch tłumi dalekie odgłosy z osad ludzkich. Milczenie to jednak pozorne. Gdy się wsłuchać, las choć stłamszony otuliną, wciąż żyje. Odpoczywa tylko. Chaotyczne stukania dzięciołów mówią o dziejącej się w puszczy pracy. Ostre, wysokie terkotania puchatych raniuszków i nawoływania biesiadne sikor. Co jakiś czas przez korony drzew przetacza się energiczny żywioł kolorowej drobnicy. Samotnie od reszty, przeszukują pogrążone w śniegu zakamarki na korze, pocieszne, skaczące pełzacze. Zwierzęta – niby są wokół, a jednak nie napotykam żadnego. Tylko ślady, tak liczne, opowiadają co działo się tu nocą. Plątaniny, pamiętniki, opowieści… Każdy trop zaprowadzi do gospodarza, który znak ów pozostawił. Wie o tym dobrze wędrowiec. Ale nie robi tego. Czyta księgę lasu. Tu oto racice wielkie, odcisnęły się głęboko. Jeleń musiał iść tędy w środku nocy. Pomiędzy drzewami ślad nie zdążył się zasypać, mimo opadów. Można oszacować porę. Kawał dalej dziki przecięły drogę, w kilka sztuk. Rozwleczone smugi i wyrazistość. Były tutaj o świcie. Zając ‘’plątał się’’ jak zagubiony pomiędzy kępami młodych sosen. One tak zawsze. Być może to jego pierwsza w życiu zima. Żywioł tropiciela wysuwa węszący nos, gdy świat zasypia pod kołdrą białej ponowy…



Zapraszam też do innych zimowych opowieści:

Zimowy pielgrzym. Starcie z żywiołem zamieci

Z pamiętnika zimowego podróżnika: Noc Wędrowna

Lodowa Oaza

Zimowa pieśń kniei. Lisie marzenia

Dziękuję za Twoją gościnę na blogu 🙂 To spokojne, malownicze i ciche miejsce istnieje nie tylko dzięki mojej pracy (wędrowaniu i pisaniu), ale przede wszystkim tworzy je dobrowolna pomoc Czytelników. Zajrzyj na moje PATRONITE, poczytaj co mam zamiar za te środki dokonać i co chcę zostawić po sobie światu. Dla wspierających czeka też przygotowana paleta różnorodnych nagród. Pomoc możesz przekazać na kilka sposobów:

Jednorazowo:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Regularnie, co miesiąc:

https://patronite.pl/szeptykniei

Bezpośrednio przelewem z tytułu: Darowizna na rozwój bloga

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

Zza granicy, paypall:
czremecha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi tworzyć, działać i dzielić się z Tobą słowem ❤

Nie masz planu na siebie? To też OK. Leśna lekcja nieprzewidzianych zdarzeń.

Zdarzyło się Wam kiedyś włóczyć po lesie bez celu? Bez presji kierunku i czasu, że ma muszę dotrzeć tam i tu? Bo na czym właściwie polega wędrówka? Często goście pytają mnie w trakcie marszu lub na postoju – ‘’A jaki mamy plan – dokąd teraz pójdziemy’’? Żebym to ja wiedział 🙂 W lesie prowadzą nas nie tyle zamiary, co zdarzenia i chwile. To one decydują, co stanie się dalej. Czy siądziemy tutaj, a może ruszymy gdzie indziej. Tej wędrówki, nic nie zdarzyło się takie, jakbym sobie ‘’zaplanował’’. Same zaskoczenia. I niby z niczym nie miałem problemu przecież, pokazano mi za to, że mogę być ciągle pozytywnie zdumiony. Jeszcze zanim przyjechała do mnie Ewa, jakiś chochlik w głowie odezwał się, że ‘’będzie mocno.’’ W noc przed wyprawą, długo też nie mogłem zasnąć, mimo niedokończonej nocy poprzedniej. Co wyjaśniło się potem.

A zaczęło się niemal od razu. Maszerujemy drogą leśną zmierzając do pierwszej ‘’Stacji Transformacji’’, czyli pod mojego Dęba Krzesimira. Przy nim zwalniam nieco kroku i już już mam się odezwać aby przedstawić osobowość mojego przyjaciela, kiedy dostrzegam…kontemplację. Ewa stoi zwrócona ku młodym sosenkom, rosnącym naprzeciwko Krzesimira, i spogląda jak zahipnotyzowana. Wiem, że mam się nie odzywać. Myślę – coś zachwyciło, to ja już rozsiądę się pod dębem i tam zaczniemy warsztat.

Siedzę. Mija pięć minut, dziesięć, piętnaście… i dalej. A gość mój ‘’pogrążony’’ w sosnach, przygląda się, patrzy, i…jest. Mijają nas biegający ludzie, i pojedyncze samochody. Zatopienie na całego. ‘’Halo, halo, dąb jest tutaj, i tu jest nasze miejsce na dzisiaj’’ – chciałoby się zawołać. Bo zimno i zawiewa. Chodzę więc po polu, aby się rozgrzać. Widzę nowe tropy – Krzesimira znowu odwiedził dzik. Tu wyszedł z lasu, zatrzymał pod dębem, zrobił ‘’pętelkę’’, i poszedł na kukurydzę. Moje zdumienie i reakcję aby się odezwać, hamuje znajomość tego fragmentu lasu. Tamte sosny są energetycznym miejscem, są jakby w takiej koherencji z moim dębem. Często piszczą i zawodzą, wprawiają się w ruch razem z Krzesimirem, kiedy coś się dzieje. Ten fragment kniei zachował bardzo aktywną świadomość zbiorową, lub dopiero ją odkopuje, wykształca. Często sam kierowałem ku nim wzrok, kiedy ich szpaler zrywał się kołysaniem i trzeszczeniem, w bezwietrzny dzień… Czasem pękają, zrzucają gałązki i skrzypią. Takie młode drzewka. Zimno dokucza coraz bardziej…

Wtedy wtrąca się Dąb: ‘’Ona będzie tam jeszcze długo, więc nawet nie wstawaj – zaszykuj się i czuwaj’’. Zakładam więc czapkę, otulam się kocem i czekam. Mija z godzina… zaczynam się jednak niecierpliwić. Bo jakiś pomysł na trasę wędrówki mam, a dzień krótki, jednak godzina nieplanowego postoju to dużo. Dąb upomina:

‘’To co dzieje się tam teraz, jest bardzo ważne dla tej osoby. Pode mną już nie musicie dziś siedzieć’’.

Idę wtedy na kolejny spacer polem, po drodze spotykając starszego grzybiarza. Coś do mnie nie mówi, nie do końca rozumiem. Pyta, czy tam na drodze skąd przyszedłem biegają jakieś dwa duże psy, bo on widzi. Odpowiadam, że raczej nie, bo tyle co tam byłem, ale z pola nie dostrzegam. I że tam ‘’jedna pani’’ sobie siedzi tylko. Rozstajemy się. I w drodze powrotnej spotykam już Ewę, tym razem bardziej ‘’na ziemi’’, możemy znów porozmawiać. Opowiada o tym co pokazał jej las – jakieś sceny z powstania, groby, czerwony liść, kokardka. Zadziało się tam dużo, i ona wiedziała, że gdyby przerwała, utraci coś cennego, co już się nie powtórzy. Śmieję się w środku, bo przypomina mi się, ile razy ja coś zakładałem, planowałem, a tymczasem z lasu wracałem pózną nocą, właśnie przez podobne sytuacje. Choć nie powinienem być zdziwiony, to jednak zaskoczenie trzyma. Że tak długo, i w tym miejscu. Pytam Ewy, czy widziała psy, o których mówił pan grzybiarz.

‘’Nie, niczego tu nie było’’ – odpowiada pewnie. A zatem, manifestacja. Bywają takie rzeczy. Mi zdarzało się widywać ‘’cieniste’’ sylwetki zwierząt, chwiejne zjawy wędrujące dokądś, nie z tego świata. A może wspomnienie z tego właśnie. Co tu się dziś wyrabia?

Postoje. Jakie to ważne podczas wyprawy. Niektórym zdaje się, że istotą wędrówki jest aby iść, zrobić jak najwięcej kilometrów, odległość, trasę. Co kto lubi. Ale są miejsca, w których warto się zatrzymać. Tak jak dolina rzeki płynącej przez torfowiska, pogrążona w szuwarach. Wiem, że o tej porze roku zdarzają się tutaj widowiska. Kołują łańcuchy krzyczących gęsi, albo żeglują dostojnie klucze żurawi. Czasem zalatuje i bielik. Wystarczy trochę poczekać. Lornetki w gotowości. Dziś pracują tematy typowo ‘’przyrodniczo – wędrowne’’. Bardzo je lubię. Moja głowa przechowuje i dobywa niekiedy tony danych i cyferek, aż się dziwię. Rozmawiamy o globalnym ociepleniu, gatunkach które wytępił człowiek, przyszłości planety, sposobie gospodarowania wodą, traktowaniem lasów, gatunkach inwazyjnych, zagrożeniach wynikających z antropopresji na środowisko. W tych zagadnieniach płynę, ale i przedstawiam je także z perspektywy przemyśleń wędrowca, bo mam do tego prawo wszelkie. Zwłaszcza te inwazyjne, ciekawią Ewę. Mówię, że gatunek gatunkowi nie równy. Że obce, a inwazyjne to spora różnica. Jedne przywędrowały tu same, inne zawlókł człowiek. Do jednych przyzwyczailiśmy się i akceptujemy je użytkując w codzienności, jak choćby ziemniaki, pomidory czy kukurydzę pochodzące z ameryki. Wskazuję i na młodą robinię akacjową, które zwalczane jeszcze gdzieniegdzie, już na trwałe zagościły w naszym krajobrazie. A co zwierzętami? Który inwazyjny ‘’gorszy’’? Tu też nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Rozważam. Co myśmy zrobili ze światem. Człowiek podczas trwającej ‘’epoki’’ przemysłowej wpompował do atmosfery ileś mld ton CO2, gazu cieplarnianego. Przyspieszył tym samym znacznie cykliczne zmiany klimatyczne, wprawił w ruch cały kołowrót procesów. Zwierzęta i rośliny, dostosowują się. Nagle otwierają się nowe przestrzenie, mogą przetrwać tam, gdzie dotąd uniemożliwiała im to sroga zima. Uważam, że walka z gatunkami ‘’inwazyjnymi i obcymi’’, choć słuszna, z góry skazana jest na niepowodzenie. Zmiany idą. Świat jaki znamy, przyrodniczo, ewoluuje, dostosowuje się, reaguje – na nasze nieprzemyślane działania. Gatunki obce czy inwazyjne, to pokłosie. Walka z nimi, to szukanie kozła ofiarnego, bez zwrócenia się ku rzeczywistej przyczynie. Zrzucanie odpowiedzialności. Wezmy na przykład takie raki. Zanieczyściliśmy rzeki tak, że rodzimy gatunek jakim jest rak szlachetny, poza nielicznymi wycinkami, nie jest w stanie w nich przetrwać. I mówi się, że inwazyjne go wypierają ze stanowisk. Na gatunkach amerykańskich nasze zanieczyszczenia wód nie robią większego wrażenia, tam żyją w najlepsze i rozmnażają się, docierając i do skrawków wód czystych, gdzie rak szlachetny się ostał. Człowiek ‘’walczy’’. Ale na wszelką logikę – przecież ludzi będzie przybywać, nie jesteśmy w stanie przywrócić (przy obecnym stylu życia) czystości i klarowności rzek. Musiałaby nastąpić głęboka zmiana w świadomości i mentalności nas wszystkich. Któregoś, przeczuwam za niedługiego dnia trzeba będzie stanąć przed prostym wyborem naszych poczynań – albo chcąc podziwiać jakiekolwiek raki w rzece trzeba będzie pogodzić się z obecnością inwazyjnych, albo martwą, brudną wodą, z ‘’hurra’’ przetrzebionymi nieco obcymi. Świat to nie z wizji przyrodnika, który oburzyłby się na podobne dociekania, a milczącego zwykle, obserwującego wędrowca.



W sosnowym młodniku, który otula ramionami zastoju, siadamy do gry. Tu mógłbym powiedzieć znów, że ‘’bardowych historii ciąg dalszy’’, bo Ewa przywiozła mi kalimbę, tylko zbudowaną w taki sposób, że blaszki nałożone są rzędami, jedna pod drugą. Chciałem sobie taką sprawić, ale nie byłem pewien czy gra na takowej, będzie dla mnie łatwa. Teraz mam okazję sprawdzić. Kochany Wszechświat i jego posłańcy. ‘’Nie ograniczaj się sam’’ – oto zdanie, jakie powiada do mnie w tej chwili. Ja wyciągam z płóciennej torby, mojego Tank Druma, który już od jakiegoś czasu dopominał się wyglądu na świat. Tak, bardowie rozmawiają ze swoimi instrumentami ❤ Czują i słuchają ich potrzeb.

’Zaraz zlecą się ptaki’’ – mówię z uśmiechem, kiedy dobywam pierwsze tony z wodnego bębna. Ptaki są bardzo muzykalne, posłańcy śpiewu kochają nuty. I faktycznie, w parę chwil na wierzchołkach sosen zaczynają uwijać się raniuszki, mysikróliki i czeredy kolorowych sikor. A wszystko to żeruje, przeszukuje, i jest zainteresowane tylko dobywaniem spod gałązek smakowitych kąsków. Mamy wspaniałe widowisko i słuchowisko. Drobnica otacza nas przelatując po drzewach i zawisając na gałęziach. Przeczułem to, czy chmarę przyciągnął bęben? Magia. Klejnotem sytuacji okazuje się być dzięcioł pstry, który sadowi się nisko na sośnie, i umieszcza w rozwidleniu gałęzi świerkową szyszkę. O rety! Będzie dobywał z niej nasiona. Zawsze chciałem zobaczyć, jak sobie z tym radzi. Bo widzieć ślady takiego żerowania to jedno, a ujrzeć w jaki sposób wielkim ‘’niezręcznym’’ dziobem ptak pozyskuje maleńkie, a wielce energetyczne ziarenka, to różnica. Gra cichnie, oboje pogrążeni jesteśmy w lornetkach. W tle za dzięciołem, przenika grzybiarz. Ptak jest tak zaabsorbowany, że nic sobie z tego nie robi, mimo bliskości. W końcu, to jego obiad. W tamtym momencie spełnia się jedno z moich przyrodniczych marzeń. Takie maleńkie i dawno zapomniane.

Dendroterapia. Bo przecież po to tu dzisiaj jesteśmy. Tutaj też nic nie jest oczywiste. Wypływa taki temat – a co jesienią, zimą? Chodzić do drzew, czy dać im spokój, ‘’bo śpią’’? Powszechnie uważa się, aby odwiedzać o tej porze tylko drzewa iglaste. Do któregoś momentu również tak myślałem, ale w praktyce – nigdy nie stosowałem. Przypomniałem sobie, że jak byłem mały z rodzicami jeździliśmy często zimą do lasu, i tam tuliliśmy olchy lub brzozy, czy dęby i topole, i to energetycznie działało, i to bardzo. A potem skojarzyłem, że przecież moja przyjazn z Krzesimirem zaczęła się właśnie jesienią, i przez ten cały okres zimowy, spisałem z nim wiele gawęd i odbyła się moc procesów. Wtedy dotarło do mnie, że z tą teorią jest coś ‘’nie halo’’, i bardziej wypływa ona z umysłu i ludzkich oczekiwań, niż tego co w lesie rzeczywiście się dzieje. Z moich obserwacji i odczuć część drzew liściastych faktycznie ‘’zasypia’’ na zimę i kontakt z nimi może być utrudniony. Ale to były nieliczne wyjątki osobników, które nie życzyły sobie kontaktu i odpychały. Raczej drzewo, które nie musi poświęcać swojej uwagi na wewnętrzne procesy w ciele takie jak pobieranie energii słonecznej, sterowanie wodą, ciśnieniem, walka z owadami, czy rozwojem liści, może tą zakumulowaną energię przeznaczyć na kontakt z człowiekiem. Mi zimą zawsze było nawiązać ten kontakt łatwiej, podejrzewam że właśnie z tych powodów. Odbierałem nawet, że drzewa są wówczas bardziej rozmowne między sobą, coś omawiają, wspominają, planują. Na pewno też sama ‘’jakość’’ obecnych zim, pomieszanie pór roku i brak prawdziwych chłodów od lat, powodują inną aktywność drzew. Wspomniane zmiany klimatu.



Pod Topolami czekała już niespodzianka. Świeżo obłamane przez wiatr konary, ozdobione gąszczami zielono – złocistej jemioły. Dar dla wędrowca, od kochanych drzew. O rety! Ostatnio moja Dusza pokazała mi wizjach, że lutnia na której grała, miała gryf zdobiony gałązkami jemioły. A mandolinę, kwiatem róży. Myślałem więc niedawno o tym aby zdobyć sobie trochę jemioły, i zatknąć na gryfie mojego ukulele. I nie byłby to problem, wiem gdzie rosną na tyle nisko. Tymczasem wszechświat ofiarował wprost co miał najlepsze. Mam tylko nadzieję, że topolom nic od tych urwanych konarów… Jemioł mają dość dużo. Też się uważa, by do takich drzew nie podchodzić. A ‘’Siostry Topolanki’’, to chyba najmocniejsze w procesach drzewa jakie znam, zawsze gotowe do pomocy przyjaciółki. Właśnie one przez ten czas pracy warsztatowej rozwijały i doskonaliły najwięcej, zdumiewając mnie swoimi zachowaniami i siłą. Siadamy dziś osobno zawierzając topolowym duchom nasze codzienne brzemienia. One wiedzą co z tym zrobić. Jeszcze podczas marszu w ich stronę, wyniknął temat drzew ‘’biorców’’. Długi czas pokutował pogląd, że takich lepiej unikać. Że najlepiej tylko drzewa – dawcy. A ja pod Topolami czuję się chyba najmilej. Działają chyba najbardziej odczuwalnie ze wszystkich drzew. I dobrze, że zabierają właśnie. Oczyszczaja i pochłaniają. Radzą sobie z naprawdę trudnymi sprawami, a po wszystkim odchodzę spod nich lekki i odmieniony. Ewa ma podobnie do mnie – może siedzieć w jednym miejscu bardzo długo. I równie długo tkwimy pod pniami. W którymś momencie odwracam głowę na delikatny szelest, i spotykam się prosto z ciemnymi oczami sarny. Właśnie wynurzała się z gąszczy. Zwierzak przygląda mi się sekundy i bezgłośnie wycofuje. Niesamowite, z jakim kunsztem ciszy się oddaliła. Potem widzę jak dalej przypatruje mi się przez gąszcze, aby upewnić w swoim postrzeganiu. Tacy ludzie jak my, stanowią dla zwierząt nie lada zagadkę i urozmaicenie ‘’przewidywalnych’’ ludzkich zachowań. Chwilę potem mija nas pędzący rowerzysta. Ten podskakując na wybojach, nawet nas nie zauważył. I po to ludzie wjeżdżają do lasu. Ot, poskakać dowolnym pojazdem na dziurach, potrzaskać amortyzacją. Jakie to fajne… Od topól czuję ciepło przy sercu i odpływanie balastów. ‘’Zabieg’’ nie trwa długo. Jakieś 20 minut. My siedzimy już z godzinę… I znów kolejny temat. Bo przecież w dendroterapii poleca się, aby ‘’pobierać’’ drzewne energie przez okres 10-15 minut, a nawet krócej. Szczerze powiedziawszy, niemal nie zdarza mi się tak krótko. Może napisano tak z troską o osoby, które nie mają do czynienia z lasem na co dzień, nie przebywają w jego energii? To by było zrozumiałe. Też czasami po ‘’przedawkowaniu’’ lasu, długo nie mogę zasnąć. Jakkolwiek w 10-15 minut często nie zdążę nawiązać jeszcze przyzwoitej ‘’łączności’’ z drzewem. Ewa mówi, że dotąd jeszcze nigdzie tak nie wypoczęła jak pod moimi Topolami.

Do czatowni na kukurydzy, zmierzamy kiedy jest już ciemno. Chcemy posłuchać szelestów z uprawy i głosów żerowania zwierząt. Z tego nic nie wychodzi. Bowiem toczy się wartko gawęda. Nocne rozmowy. Po całym dniu wspólnego przebywania, dusze otwierają się z całym skarbem doświadczeń. Słucham opowieści matki, o tym jak dzieci nie chciały z początku towarzyszyć im w lesie. Jak nie zgodziły się na edukację domową, i jakieś to trudne było dla rodzica, który ma przecież jakiś plan na pociechy, i według swojej wiedzy pragnie czynić mu jak najlepiej. Jaka to szkoła życia i akceptacji. Przypomina mi się ktoś z mojej rodziny kogo wychowywałem niemal. Maleńka istotka, która pokochała wypady do lasu, obserwacje saren, i wielkie drzewa. Jeszcze nie umiejąc czytać, potrafiła rozpoznać z obrazka kilkadziesiąt gatunków ptaków. Ależ się cieszyłem. Dziś, nie chce słyszeć o puszczy. Tam zimno, komary i robaki. Ewa wyznaje mi o swoich dawnych problemach ze snem, etapem psychiatrów i leków. A przecież ja noc przed, też nie mogłem zasnąć! To mi pokazuje, jak bardzo niekiedy pola osób nakładają się na siebie, w całym procesie, który rozpoczyna się wówczas jak ktoś podejmie decyzję ‘’przyjeżdżam do niego na tą wędrówkę’’. Wspominamy i lata młodości, własne wybory i ścieżki. Ewa jest zdumiona, gdy słyszy, że nie kończyłem żadnych studiów przyrodniczych. Ja dziś wiem, że pewne ‘’niepowodzenia’’ były bardziej czuwaniem duszy, która dbała o to, aby nie pochłonął mnie system i jego powinności. W tej rozmowie dopełnia się całe przesłanie dzisiejszej wędrówki – Życia nie da się zaplanować. Możesz próbować kreować, i na pewne rzeczy wpływać, ale z innymi pozostaje jedynie płynąć. To dokładnie tak jak w lesie. Drzewa rosną tutaj, pośród miliona okoliczności i możliwości. Zwierzęta żyją, zdane na swój własny spryt, ekspresję, umiejętności. Zależnie od tego jak z jakim kunsztem wiewiórka zbuduje sobie gniazdo, tak przezimuje. Możesz stać się wspaniałym dębem, ale kiedy pewnego razu nadejdzie wichura ponad Twoje siły, obłamie konary – tego nie przewidzisz. Pozostaje wierzyć, ufać i robić swoje jak najlepiej. Kiedy przed naszymi oczami przemyka cień wielkiej sowy, spełnia się kolejna intencja tego, cośmy chcieli dzisiaj zobaczyć. Gdzieś daleko pośród chmur przebłyskuje cienki sierp gasnącego księżyca. W maleńkim ‘’okienku’’ srebrzą się rozświetlone gwiazdy. Minęły 2 godziny, i oto pora nam wracać. Podsumowanie: Tu wszystko niemal, było niezaplanowane. Gość mój odezwał się nagle, gdy podawałem pod postem najbliższe terminy wędrówki. I nawet tej historii miało nie być, bowiem ostatnio nie z wszystkich wypraw spisuję opowieści, gdyż to kolejne 6 -7 godzin przy biurku po 8 godzinach w terenie, fizycznie nie jestem w stanie, choć bardzo pragnę kronikować nasze wspomnienia.

A jeśli i Ty czujesz w sobie ochotę aby na kilka / kilkanaście godzin zanurzyć się we wspólnym, świadomym i wrażliwym odczuwaniu przyrody, dowiedzieć leśnych ciekawostek i pogłębić swoją wiedzę o tajemnicach kniei, to zapraszam Cię na wspólny Dzień Wędrowny i zajęcia dendroterapii, które odbywają się w każdy weekend w krainie szeptów. Będzie czas na lornetkowe obserwacje dzikich zwierząt i ptaków, relaksujący koncert na tank drumie oraz kalimbach, a także gawędy, ballady i opowieści 🙂

KONTAKT I ZGŁOSZENIA:

czeremcha27@wp.pl

WAŻNE WIEŚCI! To miejsce i jego leśna przestrzeń istnieje nie tylko dzięki autorowi, ale też pomocy zaangażowanych czytelników. Staram się nie umieszczać tutaj płatnych reklam, aby pozostać niezależnym w swoim słowie. Będzie mi ogromnie miło jeśli zechcesz wesprzeć mój warsztat literacki oraz wszystkie projekty i pomysły jakie czekają na swoją realizację, z powodu potrzebnych środków. Zbiórkę znajdziesz poniżej, można przekazać podziękowanie bezpośrednio na konto. Dziękuję za Twoją czytelniczą obecność ❤

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

Z dopiskiem ”podziękowanie dla wędrowca”.

Pełnia zbożowego księżyca. Wędrowne warsztaty w przyrodzie.

To my, Wędrowcy!

Na suchej murawie postój robimy, przed ostatnim podejściem do lasu. Wieś ospała, ze zdziwieniem nieco spogląda, na korowód kolorowych ludzi, co pobrzękują sobie na kalimbach w marszu. Dziś trochę kilometrów na nogach. Już wieczór kroczy. Uparte chrząszcze podlatują co i raz do włosów, nikomu krzywdy nie robią. Startują z traw, aby popaść trochę na pobliskich lipach. Jeszcze odzywają się dzierlatki. Na siwym kolorycie drogi, zupełnie ich nie widać. Niebo zaroiło się od nietoperzy. Na horyzoncie ciemny pas chmur tęgich sunie z nieubłagalną zapowiedzią, ale my pewni jesteśmy, że tej nocy uda się zobaczyć Zbożowy Księżyc. Dalszy marsz pod lasem, to już subtelne ćwierknięcia i piski wszędobylskich nietoperzy, które zamieszkały w zmurszałych brzozach. Najstarszego w kniei Kasztanowca, otaczamy łańcuchem splecionych dłoni, słuchając przesłania wieści minionych. Wypowiadam wtedy drzewu słowa…

Ty zaś kręgiem otoczony,
Każdy z nas wnet uzdrowiony,
Nie ma między nami granic,
Zacznij swój radosny taniec
Wszystkie nasze, ludzkie dary,
Przyjmij prosto, w swe konary

Ostatnia sarna schodzi z popasu, szukając bardziej soczystych krain w okolicy… Jej czujny cień, obserwujemy w odchodzących zwidach lornetek. Złoty księżyc wypływa w majestacie nad lasem, karmiąc ucieszone dusze widokiem swej pełni.

107330666_1141972016170946_7444994849681440246_n

107405154_1141972066170941_7533354964025732698_n

PÓŁNOC

Doczekaliśmy księżycowej gościny. Złoty gospodarz wędrówki, ze snu wśród chmur, odkryć się wreszcie raczył. Jak pan na włościach, sunie powoli, doglądając dojrzałości swych łanów przed żniwem. Srebrzyste promienie rozlewają się smugami po polach. To nasz dzisiejszy przewodnik. Podążamy za jego blaskiem. Zatopieni w trawach świerszczowie, wygrywają nieustające nuty swoich serenad, my próbujemy z nimi… Cisza spaceruje w przestrzeni. Szurają gdzieś w oddali sarnie kopytka. Spokój. Maleńkie, puchate przepiórki zasnęły w oceanie zbóż. Nie słychać ani jednej.

A potem Kobiety zdejmują buty, i idą boso potańczyć na łąkę. Ja przejmuję bęben i gram, jak potrafię. Ruchy chwiejne, intuicyjne, rozpływające się w szarej nicości, kołyszą wśród drzemiących kwiatów na murawie… Ziemia Matka, wdzięczna swym Córkom oddycha głęboko, błogosławiąc z każdym szumem pogrążonej w ciemnościach puszczy. Dla takich chwil jedynych, warto żyć.

Jedna z uczestniczek warsztatów, Karolina, na swoim FB opublikowała własną opowieść, zawierając swoje wrażenia i przeżycia z wyprawy. Po prostu ją poniżej przytoczę 🙂

112849671_718432245648227_2463882846373922794_n

”Codziennie spotykam się z ludzkimi historiami. Pięknymi, sentymentalnymi, ale też trudnymi i tragicznymi. Wysłuchuję, pokazuję drogę, wyposażam w niezbędne narzędzia idącego przez życie wędrowca. I choć historie są różne, przytrafiają się czasami i takie takie, których nigdy się nie zapomina i które będą nas w żywe do końca naszych dni. Pozwalają podejmować właściwe decyzje oraz utwierdzają w dokonanych wyborach. Czasami pozwalają uporać się z własnymi strachami, choć myśleliśmy, że dawno ich w nas nie ma, a one tylko się ukryły pod dawnym kurzem zapomnienia.

Tak właśnie było w ten niezapomniany weekend imieninowy, w dzień pełni zbożowej. Spotkanie z autorem „Szeptów Knei” to nie tylko wędrówka i rozmowa z drzewami, to także intuicyjny taniec na miękkiej trawie, gra na kalimbach (tak, zrobiłam to!  oraz rozmowy o życiu, podróżach duszy, odkrywaniu swojej drogi i podążaniu za głosem serca. Wiele się zadziało na każdym poziomie u każdego z nas, wędrowców. Spotkałam też zioła, których nie znałam, a być może będą mi potrzebne. Nazbierałam trochę lipy i chabra bławatka, ukoiłam wzrok „makowym rumiankiem” wyjętym spod pędzla impresjonistów.

Wiedziałam, że nie znalazłam się tu przez przypadek… czasami dwie osoby szukają się we wszechświecie, aby obdarować się wzajemnie. Dziś jestem bogatsza o doświadczenie spotkania Sebastiana. Niczym druid zaznajomił nas z tajnikami lasu i odgłosami jego mieszkańców (dębem Krzesimirem, dębem Radosławem, Kasztanowcem „w żeńskiej postaci”, sarnami, lisami i ptakami oraz z wartkim nurtem wymownie brzmiącej rzeki „Samicy”).

Nie tylko poszerzyłam swoje horyzonty terapeutyczne, ale po powrocie czekała na mnie propozycja wydawnicza! Cudownie jest czerpać z obfitości tego, co oferuje nam wszechświat, z mądrości zwykłych-niezwykłych ludzi, fenomenu przyrody i źródeł energetycznych, które nam oferują. Ale trzeba umieć nauczyć się dostrzegać i przyjmować ten niesamowity prezent.

Dziękuję Sebastianowi oraz pozostałym uczestnikom wyprawy za pięknie spędzony czas. Za nasze rozmowy, nieprzespane noce, bieganie po stogach siana, siedzenie na ambonie i wiele innych rzeczy, które się zadziały.

Polecam odwiedzić Sebastiana i udać się z nim na wędrówkę. Wiem, że to, co robi jest jego całym życiem, dlatego do niego przyjechałam. A także dlatego, że wzywał mnie jego dąb, ponieważ jego imię ciągle wracało do mnie w myślach.. A gdy już dotrzecie do Sebastiana zatrzymajcie się proszę w „Pokojach gościnnych Joanna” przy ul. Koszycy 52 w miejscowości Rokietnica. Gościnność właścicieli pozostanie Wam na pewno na długo w pamięci (oraz przepyszne ciasta, które piecze pani Iwona oraz warzywa z przydomowego ogrodu uprawiane przez pana Tadeusza). Ich pensjonat był pełen gości, ponieważ ich naturalna, niewymuszona życzliwość jest po prostu zaraźliwa.

Ach, rozmarzyłam się. Było mi tam tak dobrze i spokojnie. Przywołam wspomnienia czytając fragment książki, którą otrzymałam w prezencie od Sebastiana… i pomyślę chwilę o moim wolnym, dzikim lesie niczym o niezależnej, dojrzałej i mądrej kobiecie-lisicy – już na zawsze..

DZIĘKUJĘ ZA DRZEWNE PRZESŁANIE. Teraz pozostaje mi tylko iść drogą przeznaczenia. ”

Julia

Cóż mogę powiedzieć jako skromny wędrowiec – takie słowa są dla mnie najpiękniejszą nagrodą, za serce jakie wkładam w przygotowanie i ”plan” każdej wyprawy. Bardzo dziękuję gościom lipcowej wędrówki w czasie Księżyca Zbóż: Marcie, Karolinie i Martynie za wspaniały czas, niestrudzone kroki, gawędy pod gwiazdami, słuchanie mowy drzew i księżycowe pogrywanki, których w formie filmu nie mogę niestety dodać na bloga. I za wszystkie piękne słowa, które w tej historii mogły się pojawić.

A to pamiątkowy plakat z tego zdarzenia, wraz z atrakcjami jakimi knieja obdarowała swych gości.

Plakat1 Lato

Pamiętajcie, że wyprawy są organizowane każdej pełni księżyca, a także poza nią, jako indywidualne wędrówki leśne. Wystarczy odezwać się na email, i zawsze znajdziemy jakiś czas do wspólnego wypadu. 

KONTAKT:

czeremcha27@wp.pl

Do zobaczenia w lesie, na kolejnej wyprawie po żniwach i w jesienne rykowisko!

 

Dlaczego cywilizacje upadają?Przesłanie Czarnej Olchy.

Gdyby zapytać każdego człowieka dowolnej narodowości, zawodu, wyznania, czy pragnie on żyć w pokoju, harmonii, szczęściu i wolności – większość bez wahania odpowie, że tak. Ostatnim czego mi się chce podczas pobytu w lesie, to wgłębianie się w analizy i roztrząsanie tego co jest. Obecnej sytuacji. Kilka osób jednak zapytało. I zastanowiłem się. Skoro tak pragniemy wszyscy tego życia w dobrostanie, harmonii , błogości i szczęściu – dlaczego nam to wciąż kolektywnie nie wychodzi?
Spoglądam na skraj bagna. Świat jakże inny od zgiełku miasta, tu gdzie dziki topią swój trop w awanturniczych przeprawach, gdzie świerszczak już terkocze monotonną kołysankę, a pocieszne kurki wodne gderają sobie jak stare ciotki. Tu drzewa rachityczne i mocne zarazem, olchy, powykręcane i powalone, silne i wzniosłe choć teren i warunki niełatwe. Brzozy, sosny, dęby i nawet modrzewie, te wyglądają naprawdę słabowito. Mimo to im tutaj udaje się tworzyć i utrzymywać jakiś kawałek lasu. Rosną już lata… spoglądam na nie i myślę – jak im to wychodzi? A dlaczego nam nie? Tutaj padają jednostki, ale społeczność trwa…

-NIE POTRAFICIE WSPÓŁPRACOWAĆ, zjednoczyć się we wspólnym celu…

Kiedy wiatr przepływa po szuwarach, taka przychodzi informacja. Kto to powiedział? I jak to? Przecież tworzymy różne inicjatywy, jednoczymy się, działamy, budujemy, robimy dobre rzeczy… Olchy. Jeszcze nagie bez liści, czarne. Drżenie przenika po gałązkach najmniejszych, jakby zastanawiały się i nad moimi rozmyślaniami. Pochwyciły temat.

13339630_599553990218020_7167857093846468830_n

– ZA BARDZO SKUPIACIE SIĘ NA RÓŻNICACH. Eksponujecie je. Drążycie. To co teraz się dzieje u Was – to odbicie tych podziałów. Spójrz na drzewa. Jak zauważyłeś, jesteśmy tutaj różne. Każde nasiono które tu trafi, opadnie i wykiełkuje czyta informację – aby przetrwać, trzeba sobie pomagać. Choćby nie wiem jak było trudno. I dlatego jest mniej ofiar. Upadają nieliczni, a knieja trwa. I pomyśl sobie, nagle, że drzewa zaczynają się zachowywać tak jak ludzie. Ot dąb dąsa się na Sosne, że ta na piaskach dobrze rośnie, inny ma żal, że ktoś nad mulistym bagnem przy wodzie sobie powodzi, ten niski, ów krępy, a tamta łajza topola to już całkiem oszalała z rozpusty – na glinie sobie urosła. Co ona sobie myśli. Głupi grab, kto to widział, tyle dziupli? Szaleje zazdrość, szyderstwo i uprzedzenia. Zaczynają pod ziemią zwalczać się korzeniami, podbierać sobie zapasy, przekonywać grzyby na swoją stronę aby tylko jeden miał jak najwięcej korzyści, no i rozpychać, usychać…
To właśnie Wasze zachowania. I dlatego cywilizacje upadają, a przyroda trwa. Kołowrót życia toczy się i obserwuje poczynania Waszej egzystencji. Powoli się uczycie. A przecież cała Natura, gdy spojrzysz, woła jednym hasłem: Współpracuj! Czy mrówka jedna stworzyła by sama swój pałac z igliwia bez pomocy sióstr? Mrowiska przez lata na kopy wzrastają i tak tworzy się potęga. Nie jest ona odporna wobec zdarzeń świata, ale przynajmniej ma szansę zalśnić swoją pełnią przez okres jaki jej dany. Różne gatunki pomagają sobie, nawet nie będąc świadomym swojej współpracy. Czy wiesz jak narodziła się cywilizacja? Pierwsza społeczność? Nie od wynalazku, sztuczki, techniki. Powstała, gdy pierwszy człowiek pochylił się na bliskim, podał mu rękę, opatrzył ranę, zaopiekował. Zatrzymał się, wysłuchał, współczuł…

Odpowiedz też sobie – co takiego tworzycie? Czy to wszystko jest Wam rzeczywiście potrzebne do szczęścia i życia? Wspaniałe budowle, drogi, mosty, okropne parki, wynalazki, pozorne ułatwienia, czyż nie widzicie dokąd Was to prowadzi? Dokąd pędzicie? Kiedy wreszcie przystaniecie? Wtedy, gdy trucizny uwolnione przez Was opanują powietrze będzie już za późno. Kiedy skończy się miejsce pod budowę? Nie macie umiaru… ani pokory. Widzę, słyszę te plany. Próżne. Nie da się udoskonalić lasu, bo Stwórca tak wszystko przewidział i stworzył, aby było doskonałe. Miał wiekuistość, aby zaplanować doskonałość ponad wszelką wątpliwość. Jest ona wokół Was. Nieliczni dostrzegają i celebrują. I co się dzieje? Są szczęśliwsi, zdrowsi, uśmiechnięci, rozpływają się problemy. Tylko dlatego, że dostrzegli Boską doskonałość. A oni – tylko poprawiać, dobudowywać, przekopać. A Natura sama wciąż tworzy. Człowiek w zamyśle Stwórcy miał być opiekunem tych dzieł, miał je pomnażać. Nigdy, przenigdy nie stworzycie sobie szczęścia i bezpieczeństwa postępując wbrew niemu. A Natura – Matka mówić będzie. Raz mocniej, gdzieś inaczej. Mówi już tak głośno, czysto, i gromko. Zabili rzeki, odsączyli żyły Ziemi…Zapieczętowali brzegi. Chcieli bezpieczeństwa. Wygnali wodę, sami. Czy powodzie się przez to skończyły? Natura sama Was chroniła! Było pokazane każdemu jasno: Tu rozlewam się po wiosennych wezbraniach i prę z lodem zimowym, tu nie wolno się osiedlać. To Macierz, ostoja. Zbezcześcili i to. Pod ziemią woda będzie pracować. Budynki będą osiadać. To nie jest tylko tak, że dokuczy jedynie susza. Morza i oceany są jak narządy. Dostały wodę z lądów, za dużo. Pełnią różne role, wiele ról. Są na krańcu swojej wydajności. Przeciążone.
U nas, w Puszczy, każdy bierze tyle, ile mu potrzeba i dlatego dla wszystkich wystarcza. Natura nie przewidziała braku. Drzewa nie próbują celowo rosnąć na gołych skałach. Wiedzą kiedy trzeba się zatrzymać. Żyjemy prosto i dlatego nie łamiemy zasad, w nas są oczywiste przesłanki zgodnego pobytu na Ziemi.

_DSC6545_web

Słucham bagiennej opowieści, a w zasadzie kolejnej reprymendy. Myślę sobie, ma rację. Wielu z nas przecież, gdy się rozejrzeć, nie podobają się obecne obostrzenia. Mają te osoby różne poglądy, cele, ale generalnie ich sprzeciw wywołała dana sytuacja. Tych ludzi nie jest mało. Przedsiębiorcy chcący ratować swoje biznesy i miejsca pracy, przeciwnicy przymusowych szczepień, sceptycy 5G i wielu innych wyznawców różnych teorii. Każdy z nich zapytany z osobna zadeklarowałby solennie, że pragnie pokoju i dobra, jednak gdybyż ustawić tych ludzi na jednym placu ze swoimi transparentami, jaki byłby efekt? Wnet poleciałyby epitety jedni wobec drugich ‘’foliarze, anytyszczepy, bioroboty, lemingi’, każdy swoje. A pan z batem stoi i zaciera ręce. Dziel i rządz. I dlatego nie jesteśmy w stanie swojej sytuacji zmienić, wpłynąć na rządy. Za dużo podziałów. Olsza ma rację. Myślę sobie – czy to jest istotne? W co kto wierzy, wyznaje, jaką spiskową teorię? Dlaczego gdy tylko usłyszymy coś z czym się nie zgadzamy, to powoduje w nas dyskomfort bądź uśmiech politowania, lub chęć ‘’przywalenia’’ przeciwnikowi, usilnej potrzeby udowodnienia, że jest on w błędzie? Trwonimy energię na spory o drobnostkach, a ten wymarzony pokój i dobrostan pozostaje wieki gdzieś poza zasięgiem… Może warto wziąć przykład z drzew. Przestać przyglądać się drobnym różnicom i skupić na kilku wielkich hasłach, a wtedy zacząć pytać, co możemy zrobić, aby to osiągnąć. Może strefy wolne od 5 G? I niech ktoś żyje sobie żyje, w poczuciu bezpieczeństwa. Rozwiązań pewnie znalazłoby się krocie aby wszystkich zadowolić, ale najpierw musimy tego chcieć. No i zobaczyć pewne rzeczy. Zweryfikować, czego tak naprawdę potrzebujemy i co jest dla nas dobre. Wysłuchać siebie nawzajem!

– W obliczu zagrożenia zwłaszcza, ta współpraca jest ważna. Historia Wasza zna przykłady. Wojny, gdy niejeden pomagał narażając życie. Współpraca jest magiczna, szczera chęć pomocy wynikająca z troski i współczucia, ma siłę przemian i często już ona sama poprawia sytuację, tworzy. Bo z dobroci serca płynie, a jego siły nie muszę Ci wyjaśniać…Popatrz na to miejsce. Wielu uczonych z Was powiedziałoby, że tutaj drzewa nie mają prawa zdrowo rosnąć. A mimo to jesteśmy, w różnej kondycji, wybujali i okazali. Ziemia, woda, powietrze, ogień, próżnia, owad, listek, grzyb, ptak, zwierz, wszystko nieustannie ze sobą rozmawia, toczy dialogi i odczytuje informacje ze świata wokół. Mówi i drugiego słucha. Gdy czas nadchodzi drzewa, zapachy wydziela, wabiąc owady, pleśnie i grzyby do rozkładu. Wie, że pora w materii się rozpaść, aby na nowo odrodzić i dalej pieśń życia kształtować. Przerażają Was pożary i gdy przyroda płonie – a to tylko odbicie Waszych działań, wyborów, myśli i codziennego kształtowania. Nie mamy wyboru, trzeba nam przyjąć co się wydarza, gdyż nie jesteśmy odizolowani od tego co ma na nas wpływ. Dopiero wspólny wysiłek i koncentracja na jednym celu wyda owoc zmian. A u Was? Nie potraficie nawet porozumieć i dogadać jak wodę w obecnej sytuacji zachować…

Czyta ze mnie. Tak. Niedawno oglądałem. Że nie budowa dużych zapór, a zasypywanie rowków na ugorach, budowa zastawek na tych polnych i pozwolenie na działalność bobrom. Systemowa ochrona okresowych wiosennych rozlewisk na łąkach, z których woda powoli wsiąka, zasilając zasoby gruntowe. I nie potrafimy współpracować. W drobnych sprawach i wielkich. A zwłaszcza w istotnych. Gdzie dwóch, tam trzy zdania. Wiem to wszystko. Może dlatego nie przeżywam rozpaczy z powodu pożarów. Bo wiem, że to odbicie tego co sami stworzyliśmy. Że to też dla nas informacja, która będzie się nasilać w zjawiskach, aż ją wreszcie pojmiemy. Nie mi sądzić i wybierać, kiedy ma to się zdarzyć.

Mimo gorzkich i cierpkich słów, jakie przyszły od Olch, uśmiecham się jakoś w kierunku szuwarów. Rajski śpiew pieści stęsknione uszy arią anielskiej, zakochanej melodii. Do uroczyska przyleciał pierwszy słowik.

—————————————————————
—————————————————————

🌼 Dziękuję za Twoją czytelniczą obecność! Po więcej gawęd z Drzewami Mocy i przesłań zapraszam Cię do mojej najnowszej książki, którą można już zdobyć w księgarniach internetowych:

https://ridero.eu/pl/books/szepty_kniei/

WAŻNE WIEŚCI: To miejsce może swobodnie istnieć dzięki wsparciu zaangażowanych czytelników. To darowizny pozwalają mi zachować niezależność w publikacjach oraz podejmować działania na rzecz rozwoju w materii. Możesz  wesprzeć tego bloga drogą pomocy materialnej i finansowej – wpłaty można przekazać tutaj:

https://pomagam.pl/szeptyknieipomoc

Dziękuję za Twój czas spędzony na blogu szeptów.

47445595_2267198426637942_1837768857591218176_n

Sowie opowieści: Płomykówka

Dzwony na wieży dalekiego kościoła już cichły. Zmierzchało się. Między deskami starej stodoły świszczał upiornie wiatr. Pogniłe belki zawodziły w trzaskach. Podwórkowy pies ujadał głucho, gdy do wsi przychodziła noc. Wnętrze było przestronne, swobodne. Jak katedra wyniosła, zatopiona w smętku rozległych pól. Świątynia Tajemnic. Drewniane wrota na pordzewiałych zawiasach, otwierały bramę do innego świata… Duszny aromat słomy mieszał się z rześkimi podmuchami nuty zeszłorocznego siana. W ciepłych czeluściach trawiastych kop, przyczaiło się życie.
Zaszeleściło.

204-2041763_barn-owl-wallpaper-most-beautiful-owls

Odgłos ten zbudził przytuloną do drewna sowę. Ruda niemal jak belka, w ciągu dnia wysoko, tkwiła nieruchomo. Stodoła. Jej własny klasztor sowiego zakonu i rezydencja sucha, ciepła, dostatnia. Któż śmiał tu wtargnąć? Bywali i goście. Śmigła kuna przemknęła raz na jakiś czas, to za płotem lis chrobotał w podkopie. Za dnia krzątały się z pogłosem zawołań jakieś dziwne, dwunożne istoty. Nań nie zwracała uwagi, drzemiąc. W szparkach ciemnych oczu, ostatni sen walczył z zaciekawieniem. Na dole harcował śmigły ruch. Polne myszy przemykały po obu stronach klepiska, szukały zawsze obecnych tu resztek ziarna. Maleńkie cienie wigoru. Piszczały. Nikt nie zauważyłby szarych duszków. Nikt nie wiedział, że tu są. Ale ona wiedziała. Pokarm.

Lekko, leniwie jakby nieco, rozwinęła potęgę bezgłośnych skrzydeł opadając na snopek. Pac! Ostre pazury zdecydowanie zacisnęły się na zdobyczy, powodując śmierć natychmiast. Duch – łowca. I znów podryw na belkę. Smak posoki. Ciepła, wilgotna stęchlizna mysiego futra. Przełyk. Zadowolony syk. Napuszenie piór…
Nieśmiały promyk wschodzącego księżyca zajrzał przez szparę w desce. Spoglądała za nim, do tego wyłomu. Z pól docierały dzwięki, drobne kroki, szmery i stąpania. Słyszała daleko, puchata szlara pochłaniała chciwie, echa odległych zdarzeń. Jej świat już wołał. Pora było ruszać na łów.

Gospodarze już spali. Pojęcia nie mieli, jak pomocny druh zawitał do nich w gościnę.

Cdn.

tapeta-sowa-plomykowka-wsrod-kwiatow-na-lace