Zimowe wędrówki z duszą. Na ośnieżonych miedzach.

Nocą sypnęło. Znów pola spowił aż po horyzonty, bielutki dywan miękkiego puchu. Temperatura idealna. 0, +1/ -1 i tak sobie balansuje. Doskonale do wędrówki, zasiadki. Śnieg jest mokry i cichy. Nie chrzęści zdradliwie pod oponą roweru ani stopą. Pogoda szara, z małymi prześwitami błękitu i pasteli rozproszonego światła. Powietrze tchnie świeżością i wilgocią. Kręci w zatokach. Ostudza wysiłek.





Padała krupa śnieżna. Główki badyli i chwastów, przywdziały srebrzyste, puchate czapeczki. Tajało. Nocą wzory wyczarowało. Na gałązkach zawisły zimowe ozdoby. Przystrajają je okruchy lodu i krystaliczne opaski topniejących szalików. Koniuszki chwytają krople. Te wiszą jakby w niepewności. Krzak dzikiej róży sroży się w oporze, wystawiając na spotkanie chłodów, twardziel swych niepokornych kolców. Puchate kopce śniegu, przygniatają subtelność dawnych traw letnich. Ich owalne kopuły przypominają domki skrzatów.

Drogę przekraczają na wszerz, wstęgi wydeptanych tropów. Zwierzęta podążają swoimi ścieżkami, na przełaj, ku lasom. Niespodziana zadymka wygoniła jelenie i dziki z pól. Czytam ich zapiski. Tęgie chmary, zdrowe rodziny. Szlak ich pamiętnika kończy się w niewiadomej. Odciskam swoją nagą dłoń obok śladu. Odświeżam przymierze z Ziemią.



Aleja bieli się, jeszcze delikatnie. Nie napadało tak sporo. Gdy zbliżam się do Klona Kostura, posiaduje na nim dużo ptaków. Żerują na okolicznych polach. Jest trznadel, sikorki, i gromada mazurków. Na głogu kręci się rudzik. Dalsze miedze obsiadły stada przelotnych drozdów. Ich terkoczące ogłosy – jak biadolenia poirytowanych ciotek. Zimno, szaro, strawy mało! – Zdają się narzekać napuszone ptaki. Dusza podnosi wnet, i zdjęcia prosi robić. Zjawiska z pozoru zwyczajne postrzega przez pryzmat swojego światła, i do podziwu budzi. Kamienie wyglądające spod śniegu, a lekką odwilżą obmyte, uśmiechem rozpieszcza. Ciało kłania się po kolana, kucając do fotografii. Wnet cały oblepiony jestem śniegiem.

Zmierzch wzywają kruki. Ich ochrypłe wołania wrzynają się w puch, gdy one same wzlatują znad padlin ku noclegowiskom. To nie czas mrozów i chrzęstów ściskanych zimnem źdźbeł, ciszy sącząnej srebrzystym szmerem przez podmarzlinę. Ogryzione gigulce krzewiastych pędów żółcieją na poboczach, pachnąc jeszcze apetytem. Biesiadne wizytówki. Sarny koczują daleko, zebrane w ogromne, siostrzane grupy. Ziąb budzi braterstwo. Zachęca do pomocy. Przetrwajmy do wiosny. Już dzień dłuższy bawi, i oziminy przebijają spod śniegu. Gdy wracam, buty łaskocze ślizgawica. Nogi tężeją w wyczulonym balansie, starając się bez psikusa doprowadzić mnie polami do domu.

________________________________
________________________________

WAŻNE WIEŚCI: To starsze opowiadanie z 2022 roku. Obecnie wszystkie moje nowe teksty, opowieści i drzewne przesłania  znajdziesz już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie  PRZYJACIELE KNIEI.  Publikuję tam najnowsze opowiadania, fotografie, opisuję swoje przygody i staram się najlepszą treścią uhonorować osoby mnie wspierające. Jeśli masz ochotę to czytać i przeżywać razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty z grupy w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko w niej.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy.

Z serca dziękuję, że każdego dnia budujemy zaangażowaną społeczność wrażliwych, leśnych Dusz, co pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, zaopiekować zwierzakami na wędrówkach i dzielić z Wami słowami tych opowieści ❤









Tu żerował jakiś zwierz.

W domu Ducha. Twoje miejsce na ziemi.

Jest takie miejsce…

Gdzie horyzonty kończą się na pustce bezczasu.
Gdzie zatracić się można w niepamięci tysiąca spraw,
Gdzie świat opieką się uśmiecha,
Myszy po norach drzemią w cieple,
Gdzie skowronek lęg swój dogląda skrycie,
Lisy skradają o zmierzchu po zagonach
A zające cieszą się życiem w podskokach…
Gdzie dzieją sprawy, zda się – dawno minione…

Miejsce odosobnione i ciche. Jak świątynia. Tam słońce zachodzi przemijającymi w odwiekach wieczorami, gasnące i nigdy nie podziwiane. Tu odległości do stanic ludzkich, mierzą się w milach. Daleko, na ugorze. Gdzie w zgiełku przysiadła cisza.



Samotny krzak dzikiego bzu, zamieszkały na miedzy widział niejedno. Kiedy zachodzi słońce, właśnie tam napotkacie ukrytych czatowników. Rzadko tu przychodzę, bo choć po drodze, trzeba odbić spory kawał polem, bez drogi. U pnia zapomnianego krzewu sterta kamieni polnych leży. Jakby specjalne miejsce widowisk dla wędrowca. Nie zawsze można się doń zbliżyć. Krzew otoczony wtedy bywa gromadami pasących saren, które w takich bezkresach czują się najlepiej. Dobrze jest dlatego przyjść wcześniej. Myszołowy czają się na niebiosach. Ich bystre poczynania śledzą kruki. Listopadową nocą ziębi tutaj do kości, ale widoki bywają niezapomniane. Tędy ciągną jelenie z bagien dalekich, i odyniec samotny, a krzepki szlak przemierza w ciemnościach. Bez uczestniczy w tych zdarzeniach, samemu jak kaplica będąc, do której zmierzają na krótkie wytchnienie zwierzęta. Może i one, szepczą tam pod nim swoje modlitwy. Wokół zdeptane od śladów. Prowiant zabrać, i cały dzień można spędzić z lornetką… Krzak lubi odwiedziny. Jest bardzo ‘’młodzieńczy’’, choć już wiekowy. Jego listeczki zawsze ochoczo drgają, w radosnym przywitaniu. Chyba cieszy się z tego, że zjawił się ktoś, kto dostrzega jego zawiłe codzienności. Gościnny, troskliwy drzewiec w polnej samotni. Witam się wtedy wierszem;

Bzie Ty dziki, zapomniany, 
Odtąd jesteś już poznany

Niech najlepiej Ci się wiedzie, 
Mój daleki Ty sąsiedzie

Deszcze obmywają chłodne, 
Przemijają dni pogodne,

Błogosławię Twym korzeniom, 
Liściom, korze i kamieniom

Niechaj wspiera Cię świat cały
Byś powitał wiek dojrzały

Żywot spędz tu swój sędziwy, 
Jak najdłużej zostań żywy

Wzrastaj wielki i wspaniały
By niebiosa podziwiały

Zaproszenie Twe przyjmuję, 
Bardzo za nie Ci dziękuję

Siądę z Tobą na czuwanie, 
A najlepsze niech się stanie

~ 9. 11. 2021

__________________________________
__________________________________

Szepty Kniei Czytelniku znajdziesz też na PATRONITE oraz POMAGAM, gdzie można na dwa sposoby wesprzeć moją codzienną pracę, aby opowiastki pojawiały się częściej. Lub dla realizacji podjętych projektów, które aby się spełniać potrzebują ku temu materialnych środków. Tutaj zostawiam sposoby – wystarczy kliknąć w link i wybrać dla siebie metodę:

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE, co miesiąc (najbardziej potrzebne):
https://patronite.pl/szeptykniei

Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o siebie w zdrowiu, i dzielić się leśnym słowem.

Szaleństwo Żywiołów. Deszczowy marsz w objęciach Wichury

Przychodzą jesienią takie dni, kiedy ona w pełni ukazuje swoją potęgę. Budzą mnie krople rzęsistego deszczu bębniące po dachu, co od razu powoduje pierwszy oddech radości. Wreszcie pada! Ulistnione jeszcze drzewa zdążą uzupełnić zapasy wody po letniej suszy i przetrwają w lepszej kondycji do wiosny. Wicher wyje osiągając apogeum między budynkami, a ja odbieram pierwszą tego ranka wiadomość. Jeden z moich gości rozmyślił się spoglądając na tą pogodę i nie przybędzie dziś wędrować. Ohh! Ludzie naprawdę nie wiedzą co tracą…

Prawdziwy Wędrowiec i Czatownik nie przejmuje się pogodą. Dobiera odpowiedni ubiór i rusza. On wie – że czas zawiei, kaprysów żywiołów i sztormów to jedyna okazja, aby zwierzęta podpatrywać zwykle w spokoju, bo w lesie nie prowadzi się wtedy żadnych prac, a i spacerowicze odpuszczają. Dla niego to też sprawdzian woli, hartu oraz osobistej wytrwałości. Trochę weryfikacja tożsamości. Czy jestem prawdziwie dziki? Żyję choć trochę jak one? Jak i przyjemność błoga i rozkosz, kiedy powolnymi haustami tenże Czatownik sączy w siebie porywiste strzępy wichury. Jednostajny kierunek wiatru pozwala dobrać odpowiednie stanowisko do zasiadki. Zaś same zwierzęta pokazują zachowania i sprawy, jakich nie sposób podejrzeć podczas ‘’zwykłej’’ pogody. Bywają i widowiska – kiedy zaczyna się czas przelotów. Ogromne stada Czarnych Pielgrzymów; gawronów, kawek, i wron przylatują na skrzydłach północnych zawiei, obsiadając pola, skwery, parki i aleje. Są wtedy wszędzie. Kto ma więcej szczęścia i mieszka w odpowiednim miejscu spotka niełatwe do wypatrzenia siewki, pocieszne biegusy, mewy, brodzce… A i ptaki drapieżne – wędrowne natrafić można. Grupy puchatych, miauczących, szybujących myszołowów – to dopiero przedstawienie! Przyroda czaruje spektaklem zjawisk, już przez wielu zapomnianych. Siedzimy, przeczekujemy ten chłodny czas pod kocami, z herbatą, kakao czy książką w ręce. I nie jest to coś złego. Tylko że – robimy to zawsze. Życie mija. A gdzie przygoda? Smak wędrówki? Po to zresztą one są. Aby raz jeden poczuć, jak to jest w przyrodzie być naprawdę. Wyjść ze strefy komfortu. Prawdziwe istnienie toczy się w kłębach chmur, porywach wiatru, kąsaniu mrozu i strugach ulewy. Zwierzęta nie mają taryfy ulgowej, niezależnie od wybryków aury i huraganu trzeba zjeść, żerować, zatroszczyć się o siebie i przetrwać. Dzień jak co dzień. To tak fascynuje. Jak im się to udaje? Aby dostąpić brzmienia dzikości, trzeba się z nią spotkać w każdych warunkach…

3b3e6dacf42be67da4af2dde87c1d595

Brnę ogłuszony, spowity siwym płaszczem wszechoceanu deszczu. Stukot zajadłych kropel falami zawziętości odbija się od kopuły zielonego kaptura. Jakbyśmy byli sami…tylko ja i one. Jestem jednak dziś nietykalny, nowy komplet przeciwdeszczowy sprawdza się znakomicie. Nawet jest mi ciepło. Na horyzontach szaro, leje tak, że aż spada widoczność. Sztorm jak ta lala! Tego mi było trzeba. Taka wędrówka w szale pogody pozwala pobyć z sobą w pełni. Pozorne rozpraszacze działają wyciszająco, jednocząc w swoim przepływie. Kolejne ciosy porywistego wiatru omiatają, jak boży bicz. Mimo to na polu dostrzegam stadko szpaków. Ptaki tuptają i żerują, a przynajmniej próbują. To jest właśnie to! Brak ‘’taryfy ulgowej’’. Widać jednak, że zaprawione są w harcie i niejedno musiały przeżyć, maszerują sobie dość beztrosko. W takiej ulewie obficie wychodzą dżdżownice i pewnie inne kąski. Dróżka którą forsuję, teraz przypomina płynącą, błotnistą kaskadę. To też bardzo chciałem zobaczyć. Świat, niby taki sam, a znów w tylu szczegółach inny. Szemrzące strugi, spływające falami błyszcząych potoków. Podmiękła, chłonna, spragniona ziemia. Grząskość ciamkająca, jak ślina. Omywają wszystko, oczyszczają… Przynoszą zew świeżości.

Gdy docieram do lasu, on szumi chwałą wichury. Potęga dzwięku. Drzewa świszczą i jęczą zginane, trzymają się bratnio w tym tańcu. Biją pokłony żywiołom. To takie jakby anteny, które kołysaniem odbierają tą energię i przekazują w głąb Ziemi. Nieustanna wymiana informacji, tak w przestrzeni którą zmysłami pojąć jeszcze ciężko, dzieje się wciąż. Przetacza łomotem, jak fala oceanu. Góra, dół, wir zagmatwany i miarowo w rytm na chwilę. Porywy wiatru i kołysanie całych zastępów sosen takie fale właśnie przypominają.

Zasiadam w czatowni, skąd mam widok na szerokie pola ze skrajem lasu. Konstrukcja kołysze się i chwieje. Czuję się jak w koi, na statku. Trzeszczy. Bardzo przyjemnie. Choć wziąłem lornetkę, nie nastawiam się na jakieś wielkie obserwacje. Raczej ‘’w razie co’’. Niebiosa panują. Pędzą tam kłębiaste monstra, szare, bure i nieprzerwane, gęste. Przepływają spazmami siwej gęstwy, gdy wicher targa w amoku szału. Uśmiecham się szeroko i nucę.To jest dopiero widowisko. To lepsze niż telewizor! ( a może mi się zdaje, bo lata już nie oglądam). Na tym tle zadziwiają mnie przemykające pojedyncze gołębie, widać z jakim wysiłkiem wiosłują skrzydłami, choć znosi je każdy poryw, dają radę. To mną dziś ciosy tego wiatru chwiały, 60 kilo ponad… Krople deszczu muskają i łagodzą twarz. Z lasu wylatuje grupka jakichś opadających w locie i unoszących ptaków. Po tym sposobie i ogonkach rozpoznaję kwiczoły. Ale co one robią? Ku mojemu zdumieniu przysiadają na polu i tam czegoś szukają. Zwykle widuje się je, gdy wcinają jagody i owoce na krzewach. Nie przeszkadza im sztorm, jakby przyleciały specjalnie. Ile rzeczy można tu podpatrzeć, gdyby wysiedzieć tutaj cały dzień? I takie to zdrowsze dla psychiki i umysłu niż wysłuchiwanie nowości o kolejnych katastrofach czy przepychanek polityków. Dużo ciekawsze. Przeczesując lornetką skraj lasu napotykam dużego ptaka, który niby to walczy z wiatrem, ale jednocześnie zawisa w locie łopocząc, czegoś wypatruje. Fala wichru unosi go w dół i górę. W pierwszej chwili biorę go za pustułkę – one podobnie często polują. Gdy jednak ptaszydło obraca się spodem jaśniejsze plamy pod skrzydłami i sylwetka ‘’latawca’’ objawiają mi Kanię Rudą. Pierzasta ozdoba krajobrazu. Dziś nie widuję ich tak często jak dawniej. Podobno potrafią unieść w powietrze nawet czyjeś gniazdo z pisklakami, chwytają wszystko co można zjeść, nie gardząc i padliną. Po prostu, czyściciel. Mówimy niekiedy pogardliwie ‘’padlinożerca’’, lecz gdyby nie takie zwierzęta zagrożenie epidemiologiczne ze strony różnych drobnoustrojów dałoby nam popalić. Takie zwierzęta mające w swej diecie również martwą zdobycz, także bardzo potrzebne. Kania zachwyca swą gracją i płynięciem, zupełnie jakby surfowała na pływach wiatru. Lekkość i finezja. Rzeczywiście – jak dziecięcy latawiec.

P90930-175209

Mijają dwie godziny przeplatane szarpnięciami wichru, bujaniem ambony i ostrymi kroplami próbującymi chyba przebić wodoodporną kurtkę. Zajadam kanapki i popijam z termosu, a na salwy żywiołu odpowiadam głośnym śmiechem. Bo szczęśliwy jestem. W tym szumie i tak mnie nie słychać. Wychylająca z lasu sarna, od razu zaczyna galop. Biegnie w susach i gna spory kawał, aż do kukurydzy. Po kilku minutach kolejna. Potem trzecia – ta z kukurydzy w las. Co one dziś tak w biegu? Zwykle maszerują leniwie, lub i pasą się na tym polu. To jest właśnie to ‘’inne’’ zachowanie, choć spodziewałem się czegoś innego. A one w pośpiechu. Już nałożyły brązowe, zimowe futerko. Chyba wiem dlaczego – właśnie nie chcą czuć ‘’na sobie’’ całej tej mieszanki wiatrowo deszczowej i żwawo kłusują z gęstwiny w łan. Tak to jest, gdy się nie ma ubrania, a pogoda załamuje nagle… Gdyby aura się utrzymała, pewnie rychło przyzwyczaiłyby. Z jednej strony powinienem zanotować taka obserwację, z drugiej, wiem, że zapamiętam. Kiedyś notowałem o której i gdzie wychodzą dziki, lecz gdy jesteś w lesie co dzień takie rzeczy tracą na znaczeniu. Bo i tak je spotykasz i wiesz gdzie śpią, żerują itd. Znać swój świat wokół – ten prawdziwy od którego odgrodziliśmy metrami betonu, płotów, starając wyobcować. Zapominając, że pozostajemy od niego zależni…

W trzeciej godzinie kończy mi się herbata i zaczyna dogryzać zimno. Komplet przeciwdeszczowy jest świetny, ale ma to do siebie, że niczego nie przepuszcza. W obie strony. Pozostajesz więc z własnym potem i wilgocią, która z czasem przechodzi w odczuwalny chłód. Mimo, że wdzianko takie nie przepuszcza wiatru i się nie wyziębiasz. Wady, zalety… Zbieram się więc i schodzę pod las. Przestało padać i pokazuje się jasność. Droga jest piaszczysta i łagodna, w niej polśniewają krystaliczne kałuże. Takie niezmącone, przezroczyste, bez błota. Aż chciałoby się z nich napić. Hulający wiatr dokonuje teraz suszenia – po taflach przelatują zmarszczki fal. Jakby grał na wodzie… Kruki wylatują nad pole rodzinną gromadą. Ptaszyska zawsze mają jakiś problem z ‘’zaszeregowaniem’’ mojej osoby. Bo przecież wiedzą, że w takie dni nie ma tu ludzi. Podobnie i wilki potrafią przypisać skojarzenia, w każdym razie rozróżniają myśliwego od grzybiarza, zwykłego spacerowicza czy pracownika leśnego. Takie osoby jak ja intrygują zwierzęta. Nie można zaszufladkować. Inaczej się zachowuje. Za czym się włóczy, czego szuka? Nie pojmują. Podobnie jak i ludzie. Lecz to zaciekawienie daje możliwość bliskiej obserwacji, a przecież o to głównie mi chodzi. Kruki robią kilka kręgów nad moją głową, po czym oddają się falom wiatru… Ich ochrypłe głosy stają się łagodne i delikatne. Mięciusie. Szybują, robią piruety i ‘’kręćki’’. Bez celu. Niczego nie szukają. Widać, że sprawia im to przyjemność. Popisują się wzajemnie. Z nieba wypływają złociste promienie, gdzieś tam chowa się słońce. Świetlista aura pieszczotą delikatną dotyka Ziemi. Przystaję i chłonę… Tu baraszkujące z powietrzem kruki, tam w tle refleksy glorii wspaniałej… Tyle zdarzeń i wrażeń. A w głowie dzwięczą wspomnienia zdań niekiedy zasłyszanych…

– Co się będziesz włóczył, nie idz, tak zimno. Lepiej byś w domu posiedział.

– Że też Ci się tak chce…

– Wieje, pada, ponuro, co tam można zobaczyć…? 

I wiele innych. Na szczęście, nigdy nie słuchałem i nie wierzyłem tym głosom. Maszeruję dalej, zostawiając kruczęta w zabawie. Ciało nabiera krzepy, dusza spełnienia… Póki mocno wieje, chcę jeszcze posłuchać szumu drzew wewnątrz lasu. Tu już mam spokojniej. Nie targa, drzewa pochłaniają wszelkie podmuchy. Trzeszczą i piszczą. Mocarnie. Stoję pod okapem igieł. Dno lasu zaścieliły kawałki dębowych i akacjowych gałązek z zielonymi liśćmi. Kruche, urwało. Biedne drzewa. Ileż one muszą znieść, przetrwać, wytrzymać, nieustannie. A takie wichury potrafiły kiedyś trwać tydzień, dwa. Na klonie widzę uszykowane gniazdo wiewiórki. Lokatorki jednak nigdzie nie widać. Tulę Dęba Radomira, przekazując mu obiecane uściski od kogoś. Cieszy, że doczekał w końcu swojej opowieści. Tak dopada mnie wieczór. Ciemność gęstnieje w mroku, niosąc kolejne granatowe warstwy rozjuszonych zastępów. Suną nieubłagalnie, a złowrogo. Nocka tutaj byłaby dziś bardzo ciekawa. Opuszczam las, a za nim pola, przestrzenie wiejące, a roztańczone w energiach. Mam ochotę wirować z nimi, sycić się, i pląsać do wyczerpania.

Jak to dobrze, że nie zostałem wtedy w domu.

P90930-175729

Wróżki nad jeziorem. Za granicą światów.

Przedzieramy się przez letni, dojrzały w zieleni las. Nie przez jakieś tam chaszcze – po prostu zwykle dostępne dróżki zarosły trawami i roślinnością po pas. Choć w lesie pięknie i śpiewa, chcąc nie chcąc przyspieszam kroku. Trzeba się wydostać na przestrzeń, bowiem gzy, strzyżaki i komary wyległy tłumnie aby mnie powitać. Kawalkada. Nic nie jest w stanie ich odstraszyć. Idąca obok mnie Małgosia nie ma w ogóle z tym problemu – dla owadów jest jakby niewidzialna. Pojęcia nie mam od czego to zależy, ale zauważam – zjawiają się takie osoby, które wszelkie małe istnienie darzy mniej wylewnym szacunkiem. Nici ze spaceru w cieniu drzew. Żegnają nas wiotkie łodygi gozdzików. Ale na przestrzeni, też jest cudownie. Kolorami woła tu życie. Skraj polnej dróżki obsiadły miodunki. Te zachwycają oczy przesłaniem dojrzałego chabru z ciemnym błękitem. Obok nich na badylu wiszą ciemnoróżowe szmaragdy wyki ptasiej. Jak krople esencji kwietnego kunsztu. Wojownicze ostrożenie stróżują wytrwale z kolczastym ostrzeżeniem fioletu. Nie podchodz! Uważaj. Kłuję! Delikatnym motylom krzywdy jednak nie robią. Wszędzie wokół rozkwita jeszcze więcej kolorów, póki co nieznanych mi z nazw. Ohh, jaki ten świat jest bogaty. Dzikie rośliny. Tak wytrwałe i dzielne. Podziw i zachwyt. Nawet nic po nich nie widać – mimo tych upałów. Prawdziwe bohaterki. U nich podobnie jak w lesie, tylko takim na mniejszą skalę. Różnorodność gatunków i totalnie pozorny brak miejsca z rywalizacją o przestrzeń, sprzyja im wszystkim. W tym gąszczu same dla siebie obniżają temperaturę i raczą wzajemnym chłodem, a mozaikowy system korzeniowy każdej z nich, pomaga lepiej zatrzymać wodę dla wszystkich zielonych mieszkańców. Świadome, czy przypadkowe braterstwo?

Długi czas pozostajemy w ciszy, a każde z nas rozgląda się podczas bosego i chłonie w duszę, to co na co dzień pomijane i zapomniane. Siostrzane Topole napotkane po drodze obejmują nas radością i zrozumieniem. Dziś to ja nie mogę się od nich odkleić. Pobudzają wnętrze do osobliwego śpiewu. Pieśni zgody i harmonii z wszystkim co jest… Spostrzegam, że podczas tej sesji nie przysiadł na mnie ani jeden komar…

54230831_1071311349727451_6457138954763239424_n

Wieczór spędzamy na skraju sosnowego boru, pogrążeni w cieple zachodzącego słońca. Tu przenikają się ptasie światy. Z wnętrza lasu wielogłos świergotu i gwizdów, a z pustki przestrzeni polnych, monotonne wołania trznadla. Wtóruje mu melancholią ortolan, a podzwania wibrująco ukryty potrzeszcz. I znów mówimy mało. Nie trzeba. Tutaj wszystko rozmawia. Ciekawiej jest posłuchać. I tak przysłuchujemy się dialogowi dwóch kruków, polatujących nad polem. W pierwszym wrażeniu, to tylko ‘’zwykłe krakanie’’. Ciszej. Uważniej. Wyraźniej. I już da się rozróżnić. Jeden coś opowiada, intonuje, moduluje głosem. Drugi potwierdza i wypytuje. Najinteligentniejszy ptak świata w swych przepowiedniach pozostaje jeszcze niezbadany. Kruki to jakby tacy nadzorcy nad całą przyrodą. Widzą, oceniają, zawierają sojusze, kombinują, uczą się, i działają. Fascynują zaradnością na każdym poziomie. Z każdej wyprawy staram się spisywać głównie wrażenia przyrodnicze. A przecież to tylko maleńka cząstka tego, co podczas nich się dzieje. Wędrówka to złożony proces. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Dokąd dotrzemy? A co wypłynie na powierzchnię. Rozmowy. I te milczące dusz, jak i w słowach. Jaki temat, emocja, historia, przeżycia – domagające się wysłuchania i wreszcie uzdrowienia? W jaki sposób sobie pomożemy? A dzieje się tak niemal podczas każdej wyprawy. W cudowny, intuicyjny, i najprostszy zwykle sposób. Wydobyć, zrozumieć, zobaczyć i puścić pomagają bardzo Drzewa. Wszystko to sprawy bardzo zazwyczaj osobiste, i nie każdy chce nimi się dzielić. W pełni to rozumiem, szanuję i akceptuję. To co wybrzmiewa i się zadziewa, pozostaje intymną tajemnicą naszej przestrzeni.

I tak po słonecznej sielance z krainy pachnących sosen, docieramy o zmierzchu nad jezioro. Małgosia rzuciła takie hasło, a ja w pierwszej chwili zaoponowałem. Teraz jestem tu, skaczę boso między szyszkami i nie żałuję. Bo widok i dzwięk przekracza wyczerpaną już na dziś dozę zachwytu. W ciemnościach śpiewają jeszcze rudziki i drozdy. Wita nas miękkie, dudniące pohukiwanie bąka. Tętni zadumą jakąś. Ostro wrzeszczą żaby. Ale… tafla jeziora… niebo zlewa się czerwienią z lustrem, tworząc dojrzałą, harmonijną jednię. Echo zaszłego słońca. Wyczuwam oddech srebrzystych obłoków, blasku na styku atmosfery ziemi z ‘’pustką’’ kosmosu. Na tle tej glorii wirują w chaosie cienie nietoperzy. Przysiadamy z czuwaniem na wędkarskim mostku, słuchając jak żyje woda. Zewsząd obezwładnia jej mokry, z domieszką bagiennej roślinności, ciężki choć rzeźwiący zapach. Tu, w krainie jeziora próżno nasłuchiwać za ciszą. Pluski i pluskoty. Jak wykrzykniki w ciemnościach. Polują ryby. A może skaczą, po prostu dla zabawy? Ochryple zawodzi niewidoczna czapla. W pewnym momencie ‘’coś’’ kusi mnie, aby jednak trochę poświecić na wodę przed sobą. Roje owadów. Ochotki, komary, licho wie co jeszcze. Spoglądam na spokojną taflę, przypatrując się kłębiącym larwom nieznanych mi stworków. One…coś robią. Nie pływają bez celu. Zbliżają się do góry i…nie wierzę w to co widzę. Larwy tuż przy powierzchni ‘’rozwalają się’’ a z ich wnętrza powstaje zupełnie dorosły owad. Obserwujemy przeobrażanie! Niektóre niemal od razu startują, inne siedzą kilka chwil w bezruchu na wodzie. Kolejne mają jakieś ‘’dziwne pejsy’’, witki. Wyglądają tak magicznie! Czar przemiany. Bo to jest naprawdę cud. Przejście przez granicę żywiołów. W ciągłym tańcu ze śmiercią i szczęściem. Widzę jak młode okonie co i raz rzucają się na tą zdobycz. Inne zgarniają z powierzchni nietoperze jeśli nie poderwą się dość prędko, a i w powietrzu nocą nie są bezpieczne. Mimo to, wiele z nich spełni swoje jedynie zadanie, w odwiecznej pieśni życia. Przetrwają. Nieme, ulotne wróżki wody. Wdzięczni, że mogliśmy uczestniczyć w tym niespodzianym widowisku. Bezimienne owady na zawsze pozostaną wspomnieniem przemijania w niewiadomej pieczęci zdarzeń… Szemrzące wokół trzciny, plotą z szemraniem baśń jakąś… Mam wrażenie, że ta chwila mówi do mnie wszystkim, co w tym momencie się dzieje.

Czerwień blaskiem się kładzie, 
Na spokojnej tafli jeziora,

Świat się pogrąża w bezwładzie, 
Nocy nadeszła już pora,

Bąk w szuwarach ukryty, 
Echem dudni w zadumie,

Jak duch, cały jest skryty, 
Odezwać inaczej nie umie

Święto maleńkich owadów, 
Żywota ogłasza przyczyny

Przybyły na ucztę tłumnie, 
Płocie, okonie, i liny

Nietoperze wydobywają z cienia, 
Wróżek istnienia Wspomnienia,

Ostatnim zgasłym łopotem, 
Latarnią są przeznaczenia.

Wypowiadam płynnie te słowa, wtedy jeszcze zachowane w pamięci inaczej.
Ostatni akt nocy spędzamy kilka kroków dalej, pod sosnami. Bynajmniej nie śpiącymi. W życiu nie czułem tak ich energii. Przenieśliśmy się spontanicznie, stąd był dobry widok na zorzę i nietoperze. Muszę… wiem, że powinienem im się poddać. Ciało moje zaczyna kołysać się swobodnie, choć impulsowo. Zupełnie jak drzewo w podmuchach wiatru. Nie wiem jak to się dzieje… czuję jakby chwytały mnie za nogi od spodu i bujały. Dzikie to. I szamańskie. Gość mój stoi oparty plecami o pień kolejnej obok. Bucha gorąca energia. Znów drzewa odprowadzają to, co powinno odejść. Ostatnio podniosły mi poprzeczkę. Powiedziały, że pora na kolejne wydarzenia i spotkania. Że ten etap warsztatów od marca, był tylko wstępem. Do czegoś dużo głębszego. Był taką nauką podstaw. Teraz mam wieścić przesłania ‘’na żywo’’. Już nie spisywać, a mówić na bieżąco podczas spotkań. Szeptać ich szumiące modlitwy. I tak dziś przechodzę ‘’chrzest ognia’’. Bo rzeczywiście mówię tym rymem. I jakoś swobodnie płynie. Przecież to od Drzew…

Gwiazdy srebrzyste, 
Wspomnienia ojczyste,

Mgieł opary, 
Szemrzące szuwary,

Przyjmij Sosnowe Dary….

Wypowiadam do Małgosi. Teraz czuję się nieco jak ten dawny druid. Jedno ze słów okazało się kluczowe… Popłynęło wzruszenie… Ciężko nam odejść od sosen. Gwiazdy migoczą zalotnymi ognikami ze spokojnej tafli jeziora. Przebijają iskrami znad koron igieł. Wracamy. Oczy nasze doskonale orientują się w odcieniach szarości. Marsz skupienia i jedności. Bór milczy odświętnie. Bezbłędnie pokonujemy przeszkodę w postaci powalonych kłód. Na jego skraju jarzy się platyna tych srebrnych, kosmicznych obłoków. Dziś są szczególnie rozległe. Noc wędrowną kończymy wymianą opowieści i wrażeń, podziwiając chwiejne błyski gwiazd na pomarszczonym nieznacznie lustrze tajemnicy.

tapet1

Ostatni odpoczynek jenota

Las szepta nieustannie swe najdziwniejsze opowieści, niemym świadkiem będąc najdzikszych zmagań. Nie ocenia, nie żałuje, i nikogo ze swoich mieszkańców nie potępia. Tylko pochłania wszystko w siebie, jedyną taką stając się mogiłą. Życie bez wytchnienia tańczy ze śmiercią, to w jedną, to w drugą stronę przechylając szalę odwiecznej równowagi. Bo i takie historie można wyczytać na szlaku leśnego pamiętnika…

Długo się zastanawiałem co z tym zdjęciem. Czy dodać, opowiedzieć…Bo natura taka piękna i dobra, w moich opowieściach zazwyczaj. A przecież wiem, że bywa różnie. Podczas wędrówek i czuwań widziało się niejedno. Był dzik zamarznięty wpół w lodzie, lis skuty mrozem strumienia, wydra, sarna utopiona, i pustułka zamrożona na gałęzi nad rzeką, na swym ostatnim posterunku. I wiele innych przypadków. Ten jenot śmiałkiem był nie lada, albo tumanem puchatym zgoła… Świadomie lub nie, wtargnął na lisie terytorium. Które oznaczone jest odchodami na kamieniach, co nawet ja zauważam maszerując. A on taki ma węch, o jakim mogę pomarzyć. W tym zagajniku znajduje się kompleks nor tak starych, liczących sobie niemal pół wieku. Ja nazywam to miejsce ‘’Lisim Pałacem’’ każdego roku podziwiając jak powstają nowe kopce żwiru, piętrzące się często na ponad metr. Ile tuneli, wlotów, wyjść awaryjnych, pułapek, labiryntów nie sposób policzyć ani odkryć wszystkich. Lisy mieszkają tu od bardzo dawna, o dziwo uczciwie dzieląc przestrzeń i z bażantami, zającami, sarnami. Czasem przyjmują borsuczego współlokatora, jeśli akurat jakaś z pieczar jest wolna, a borsuk potrafi przeforsować swoją rację. Ale nigdy jenota… Może dlatego, że to gatunek dość nowy w naszej faunie, i jeszcze nie zdążyły się zaprzyjaźnić. Konkurują ze sobą ostro. Jenot rzadko kopie własne nory, zamiast tego woli wprowadzić się do lisiej lub borsuczej. Co, oczywista nie podoba się właścicielom. Z daleka wyglądał jakby spał… Podchodziłem ostrożnie. Jest taki piękny. Zupełnie jak dziecięcy pluszak. Prawda uderzyła szybko. Przegrał. Uwalone ziemią łapki zdradzają, że próbował kopać, może nawet wszedł nieco do nory. Wtedy capnął rudy. Zmierzwiona, przygnieciona, stłamszona tu i tam sierść, świadczy o zacisku wrogiej paszczęki. Czuję się nieco jak Sherlock Holmes, ale więcej tu nie wybadam. Pozostaje zgadywać. Czy nie wyczuł zagrożenia? A może taki z niego był pewny swego bohater? Nie dowiemy się już nigdy. Lisy są bardziej sprawne w walce i zwinniejsze. Zaś puchaty jenotowy grubasek toczy się dość leniwie, kołysząc na boki, choć w potrzebie potrafi być równie szybki. Niejaki padlinożerca, sam stał się padliną… I tak tu właśnie jest. Ciągła zmiana. Jeden przepływ. Szczęście, uśmiech, jazgot, tragedie. I bocian wędrujący po łące, nie pogardzi małym zajączkiem lub pisklęciem. Nieustanna zamiana materii w energię.

P90301-152406

Nie było krwi. Nieco zdartej sierści. Prawdopodobnie, jeden właściwy chwyt i zbyt długa chwila w zwarciu, wystarczyła aby zadusić. Lis podziękuje za taki posiłek. Jest w świecie przyrody taka zasada, że jeden drapieżnik nie zjada drugiego, chyba, że w krytycznej potrzebie. Tak samo lisy nie zjadają swoich rywali, rzadko czasem pokonanych podczas zalotów, a potrafią odciągnąć daleko w krzaki, i nawet wyprawić pogrzeb – zakopać. Byle przy norze rudemu panu nie śmierdziało…

Jenotowy pech, to dobra wiadomość dla myszołowów, może nawet sikor bogatek, a na pewno każdego ptasiego obserwatora, który pierwszy wypatrzy z góry nietypową plamę. Już one wyprawią mu leśny pogrzeb… Krucze święto na przednówku. Za miesiąc zostanie parę kłębów sierści, rozgoni wiatr… Ucieszy się wielu. Co za bal, co za święto! Uśmiech losu, kiedy mrozy jeszcze trzymają.
Tym jaśniejsze staje się hasło ”nie oceniaj”.
Wysoko krąży kruk, kracząc niecierpliwie w oczekiwaniu swojej nagrody.

Patrzę po raz ostatni, jak spoczywa cicho. Żegnam się w hołdzie i pokorze, wobec odwiecznych praw władających tym światem. Nic tu po moim żalu i smutku. Wypada jednak życzyć smacznego nowym biesiadnikom. Oni dziś wygrali swój byt.

Pamięci puchatego wędrowca  🐹