Dzik jest piękny. Wiersze dla dzieci z kniei.

Dzik jest dziki, piękny, mądry,
Chociaż czasem bywa krnąbrny

I choć ma te ostre kły,
Rzadko kiedy bywa zły,

A kłów głównie tych używa,
Gdy dno lasu przeorywa

Larwy, kłącza i pędraki,
Ulubiony pokarm taki,

Dzik poświęca mnóstwo czasu,
Aby dobro chronić lasu,

Miesza ściółkę, spulchnia glebę,
Miewa taką też potrzebę,

Lubi cały jeszcze potem,
W bagnie się wymazać
Błotem

W mroku się wynurza z Cieni,
Siłę czerpie z głębin Ziemi

Z mocą miękką darń buchtuje,
Smakołyki, wszędzie czuje

Bardzo boi się on ludzi,
W ciszy leśnej nocą budzi,

I człowieka, tak unika,
Gdy go spotka, szybko zmyka

Cieszy wielką się swobodą
I podąża, za przygodą,

Radzi sobie dobrze wszędzie,
I ukochał też żołędzie

Do barłogów gna o świcie,
Aby się uchować skrycie,

Każdy kwiczy, chrumka, chrząka,
Nikt bez celu się nie błąka,

Bo dzik proste zna przyczyny,
Że najlepiej, wśród rodziny,

W legowisku się ułożą,
Ryje obok siebie złożą,

Dobrze tam po prostu mają,
No i bardzo, się kochają 🙂

——————————————–
——————————————–

Oh ten dziki dzik. ” Niedobry i zły”. Zwierzę chyba najbardziej budzące grozę, spośród wszystkich mieszkańców lasu. I mnie straszono złowrogim dzikiem. Znamy wszyscy pewien wiersz. Ale wędrując i włócząc się nocami w kniei czy na polach, ”zaliczyłem” pewnie setki niespodziewanych i wyczatowanych spotkań z dzikową bracią. Niemal zawsze schodziły mi z drogi. Ustępowały. Omijały. Niektóre z czasem, przyzwyczajały i skracały dystans. Nawet i lochy z młodymi – te w opowieściach rozjuszone i śmiertelnie rzekomo niebezpieczne, kiedy tylko miały sposobność, wybierały odwrót. Raz tylko zostałem pognany, gdy sam podszedłem za blisko. I we mnie zaprogramowano na wiele lat strach przed dzikami. ”Bo cię rozszrapie, stratuje, jak będziesz się tak po nocy włóczył. Cóż, kilkanaście lat przewędrowane, i nic takiego się nie stało. Tego mało, że zacząłem wyciągać zgoła odmienne wnioski o tych inteligentnych zwierzakach, niż wkoło się opowiadało. No bo skąd w ogóle wziął się mit złego dzika? Pominę tutaj pewien oczywisty wiersz, który znamy wszyscy. Druga strona medalu, to prześladowania przez człowieka. Nie jest chyba trudno wyobrazić sobie ranne na polowaniu zwierzę, które otoczone przez sforę użerających psów, przerażone i wycieńczone, w ostatnim akcie desperacji szarżowało na swoich prześladowców, aby z resztą nadziei wywinąć nieuchronnemu losowi. Poszarpane kłami psy, poharatani naganiacze, i mit ”wściekłej” bestii żyw. A wystarczyło nie krzywdzić…
Dzik znienawidzony jest przez rolników, bezlitośnie ścigany przez myśliwych, a i w lasach nie zawsze mile widziany. Gdzie zatem ma się podziać?

Dziś dziki zachowują się coraz częściej inaczej. Przychodzą do miast, żerują na śmietnikach, osiedlają w podmiejskich laskach, nie boją ludzi, samochodów, psów. Sprzątają resztki po człowieku. Ze wszechmiar pożyteczne zwierzęta. Zjadacze padliny i ”szkodników”, spulchniacze gleby, siewcy małych drzew. Opowiadają o tym szeroko przyrodnicy, którym dane było znacznie bliżej poznać ich obyczaje i zachowania.W mediach społecznościowych pojawiają się filmy dzików chodzących po plaży, rondzie, śpiących w ogrodzie pod balkonem. Dziś także wiemy, że to rodzinne, inteligentne i uczuciowe, pełne ciekawości zwierzęta. Przykłady z miast, pokazują że dzik, to nie krwiożercza bestia ścigająca wszystko co się rusza, a pragnie jedynie żyć w spokoju, obok nas. Oczywiście, sytuacje dramatyczne się zdarzają. Często nie znamy kontekstu, wydając oceny. Często ludzie nie przestrzegają dystansu, zasad zdrowego rozsądku. Pewne mity nadal pokutują. A my jako społeczeństwo, na pewno nie jesteśmy jeszcze wszyscy gotowi na taką bliskość z dzikimi zwierzętami. Może nasi potomkowie już będą? Może uzdrowią przekazaną przez pokolenia traumę? I temu właśnie służyć ma ten wiersz. Ku zmianie świadomości, ku otwarciu na to co i tak nieuchronnie nadchodzi. Bliskość i zrozumienie, współistnienie, albo wspólna, zbiorowa śmierć. Nie da się bowiem w nieskończoność zabierać zwierzętom terenów do życia, budować, osiedlać, i zaganiać coraz dalej w ostatnie parki i rezerwaty. Gdy staniemy pod ścianą, pojmiemy (oby nie za pózno), że Ziemia to nasz wspólny dom, nie na własność, który współdzielimy z szeregiem potrzebnych i wspaniałych gatunków. Wiersz można kopiować i wykorzystywać, z podaniem autora. Czytać dzieciom w szkołach. Staram się to sam robić, ilekroć zawędrują do placówek moje kroki. Ale Wy także macie dzieci, jesteście rodzicami, może wychowawcami. Przekażcie pociechom rzetelne ciekawostki o pożytecznym dziku. Pokażcie warchlaki. Przedstawcie sytuację jaką żeśmy im zgotowali. A wierzę, że one już zrozumieją…

Mam takie gorące marzenie, aby te zwierzakowe wiersze ( podobnych mam już kilka ) wydać w pięknie ilustrowanej książce dla najmłodszych. Żeby te teksty od małego pracowały w młodych Duszach, i odczarowywały społecznie wiele negatywnych stereotypów na temat niektórych zwierząt. Można mi w tym pomóc 🥰

➡️ Jeśli nie przekazaliście jeszcze 1,5 % od swojego podatku dla Szeptów Kniei, to do końca kwietnia można to zrobić. Te środki będą powoli pracować i gromadzić się w spokoju, leżąc najpierw na subkoncie fundacji ‘’Młodzi Młodym’’, która postanowiła wesprzeć mnie w spełnieniu tego wydawniczego marzenia. Jak to zrobić?

🌿 Napisz we wniosku o przekazanie 1,5% podatku należnego na rzecz organizacji pożytku publicznego (OPP), cel szczegółowy:

✅ SZEPTY KNIEI 16364

KRS: 0000270261 (druk pit-37)

DOBRE WIEŚCI!

W naszej grupie Przyjaciele Kniei opublikowałem niedawno premierowo moją autorską BAJKĘ O VITALISIE, którą uważam póki co, za największe dzieło mojego pisarskiego życia. Jest to ballada – proza, w lekkim, wesołym tonie opowiadająca dalsze przygody sławnego lisa, który najpierw został leśnym prezydentem, i którego zwierzaki wygnały z lasu, po ogoleniu mu ogona. W mojej bajce lis trafia po wygnaniu do Wielkopolski, gdzie wykorzystując swój spryt, chytrymi sposobami zabiera się za myśliwych, a swoją szelmowską naturę wykorzystuje aby pomagać żyjącym razem z nim zwierzętom. Co się wyrabiało na tych moich polach…

Kto chce przeczytać taką świeżynkę, albo już czytać ją dziecku, tego do grupy zapraszam po aktywacji patronite na rok, od dyszki wzwyż.

https://patronite.pl/szeptykniei

To drugi ze sposobów w jaki możecie włączać się w działalność Szeptów Kniei i mieć udział w robieniu ze mną leśnego dobra.

Zdjęcie: printerest

Pamięć sarniego rodu. Dlaczego zwierzęta przychodzą nocami do miast?

Już nigdy nie zaprzeczę, gdy ktoś powie, że moja dusza przyciąga do siebie zwierzęce sytuacje  Wracałem sobie z lasu nocą, już po obserwacjach, wrażeniach, radościach, jestem niemal przy swoim osiedlu. Patrzę, a tu kozioł sarny wyłazi na asfalt. Ale, idzie tyłem! Stosuję manewr ‘’składkowy’’, zeskakuję z roweru na obie nogi cicho, jak się nauczyłem. Nie usłyszały. Zwierz cofa się, z łbem nastawionym. Szybko się okazało, że są dwa i jeden naciera na drugiego. Zaczęły się trykać na środku drogi! W świetle ulicznych latarni wyglądało to surrealistycznie i zjawiskowo. Dyszenia, sapania, poświsty, oddechy, jak to u saren. Szał rui – teoretycznie tylko to tłumaczy, ryzykowane zachowanie. Jest przecież środek lata, nie szukają tu pokarmu, bo wszędzie go w bród. Następnie jeden zepchnął drugiego przez drogę, na ostatnią niezagospodarowaną i nieopłotowaną działkę, pełną krzaków. Ja poszedłem tam cicho za nimi, po pierwsze ciekawość, bo wszędzie wokół osiedla, one były tam uwięzione. A już autobus i auta jechały. Chciałem w razie co, dać znać kierowcom. Kozły na tej działce się goniły, ale gdy wszedłem nieco ścieżką w ciemność natychmiast rozdzieliły, a jeden stanął i mnie obserwował jak widmo. Chyba liczył na swój naturalny kamuflaż. Auta przejechały z hałasem, na sarnach nie zrobiło to wrażenia. I potem jeden zdecydował, że sobie wyjdzie, i to udało się nagrać.. Wcześniej byłem za daleko.

W pozornie pięknej i wesołej sytuacji, kryje się tragedia sarniego plemienia. I niech to wszystko pozostanie moją osobistą interpretacją, z którą nie trzeba się zgadzać. Ta ciemność, do której zeszła sarna na nagraniu, które umieściłem na swoim FB, to już rozjechany koparkami teren, pełen kabli, rur, ceglanego tłuczka – oto nowe działki są ‘’uzbrajane’’ pod przybycie kolejnych osadników. Dwa miesiące temu, jedna sarna leżała w tym samym miejscu po potrąceniu martwa, pamiętam chciałem zrobić zdjęcie i opowiedzieć jak to widzę. Ale to też była noc, a za dwa dni szczątki były już rozdarte mocno przez lisy czy koty. No bo co skłania sarny, do niebezpiecznych marszy do stolicy ludzkiej, wprost na orzęsione światłami, pełne pułapek skupiska?

Pamiętam dawniej tą okolicę. Wokół, jak sięgnąć okiem, same pola… Sarny zawsze wędrowały tędy w ciemnościach, a i za dnia, migrując pomiędzy odległymi lasami, szukając spokojnych żerowisk, towarzystwa innych swych braci i sióstr. Odwieczny przesmyk, szlak znany tylko zwierzętom… Zapisany w umierającej, gasnącej pamięci. Ona odejdzie, wraz z ostatnim śmiałkiem uwięzionym w labiryncie opłotków.

Sarny to wiedzą. Mają to zapisane w genach, nogach, kopytkach. Tędy wędrowały od pokoleń, zawsze. Tutaj prowadzi je instynkt – jak ongiś ich babcie, dziadów i przodków. Tędy maszerowały chmary, ciągnąc kilometrami przez śniegi zasp. Nocą, jest w miarę cicho. Można się ośmielić. I będą tutaj przychodzić, dopóty ostatni wolny skrawek nie zostanie odcięty siatką ludzkiej dominacji. Wtedy znów się cofną. Ustąpią. Jak wszystkie zwierzęta, które w ciągu ostatnich kilkunastu lat musiały opuścić swoje prastare ostoje, pielesze i siedliska, które zawłaszczył człowiek pod swoje budownictwo. Przyjdzie dzień, że tego miejsca zabraknie. Dla nas i dla nich. Ciekawe, czy wówczas spróbujemy jakoś żyć razem, czy może zatracimy się w ‘’misji’’ świętej ekspansji ‘’jedynego słusznego’’ gatunku?

O takich sprawach wiedzą chyba tylko wędrowcy. Ci, którzy żyją blisko zwierząt i śledzą ich zachowania. Nowoczesnego człowieka to nie obchodzi. Trzeba się wybudować i mieszkać, a potem pracować. Zwierzęta mają być w lesie, a może tam też nie, bo ‘’robią szkody’’, więc może jeszcze lepiej w zoo. A najlepiej w książce na obrazku. Niech nie zbliżają się do nas, i nie ‘’stanowią zagrożenia’’ dla kierowców. Fragmentaryzacja siedlisk, ich poszarpanie, nie branie pod uwagę w planach przestrzennego gospodarowania, prowadzi do takich sytuacji. To jest naprawdę dramat. Żyjesz dziko, przemierzasz, kryjesz w zaroślach, przemieszczasz nocami i kluczysz, byle tylko uniknąć hałasów świata cywilizacji. Ich świat umiera, kurczy się, znika, każdego dnia. Nie mogą zaprotestować, zrobić petycji, wyrazić sprzeciwu, wypowiedzieć się. Możemy my – spróbować je usłyszeć, i spojrzeć kawałek poza czubek swej rezydencji, i często wyimaginowanych ‘’potrzeb’’. Ale przecież to tylko sarna, zdechnie sobie na poboczu i szybko, zapomnimy o sprawie. Wrócimy do swoich obowiązków. Zezłościmy na wgniecioną karoserię i głupiego zwierza.

A ja stoję wciąż, taki szczęśliwy i tonę w przemyśleniach. Jestem świadkiem. Kronikarzem. Ostatni taniec dzikiej energii, przed nieuchronnym panowaniem betonu, tui i przyciętych wzorowo trawników, miał miejsce właśnie. W mojej pamięci sarny zostawiły swoje wieczne pozdrowienie, obojętnie, co z tym miejscem dalej się stanie.

40969392_2152939054958826_6338813096867704620_n

Dziękuję za Twoją czytelniczą obecność. Jeśli w swoim sercu poczułeś prawdę tej historii, możesz pomóc mi w tworzeniu kolejnych, abym dotarł z nimi jeszcze dalej, niż obecnie wynosi zasięg bloga. Wszystkie swoje wędrowne sprawy utrzymuję z dobrowolnych darowizn od osób, które chcą współtworzyć ze mną to miejsce. O tym na co przeznaczane są wpłaty, przeczytasz szczegółowo na zbiórce, do której wsparcia leśnie Cię zapraszam – jednorazowego, lub częściej.

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Ptasie legendy: Kulik wielki. Leśne rozważania.

Są takie miejsca, do których trudno trafić. Podążając zapomnianym, porośniętym duktem, nie spodziewałbyś się, że wyjdziesz akurat na rozświetloną, podmokłą łąkę, zanurzoną wśród pól i lasów. Na mapach jej nie widać. Dostęp obwarowany z każdej strony. Gęste krzaki i zarośla, z jednej strony rów, z tyłu rzeka, od przodu podmokły ols, który jak mniemam w bardziej deszczowych latach, ongiś zupełnie uniemożliwiał dotarcie. Zasieki z kłujących jeżyn, jeśli chciałbyś się przedzierać z kierunku lasów. Bliskość bagien, torfowisk, rozlewisk, turzyc i moczarów. Wszędzie oznaki działalności bobrów. Tamy w rowach i na rzece, oraz wielkie topole, podgryzione, okorowane niemal całe dookoła, co oznacza, że dla nich czas zaczął się kończyć. Na skraju witają wędrowca rozrzucone w nieładzie kawałki rozpadniętych brzóz, znak że tutaj przyroda rządzi się swoimi prawami i żywiołami dopieszcza nigdy nie kończący się efekt swojej pracy. Zmierzam na kraniec łąki, tamtejszy kawałek jest suchy i wzniesiony, jakby stworzony dla namiotu i obserwacji. Poza zwierzętami nikt tutaj nie przychodzi. Obojętnie o jakiej porze, zawsze coś dzieje się na łące. Popołudniami wiosny bocian hardy kroczy i pluska, albo przechadzają się siwe żurawie. Sarny wylegają o dowolnej godzinie, a wszechobecne buchtowiska mówią o dzikach, które urzędują tutaj w nocy. Przed wieczorem dokazują króliki – to takie zabawne obserwować je plączące się między pasącymi sarnami. Gdy bezruch i kamuflaż dopisze, wychodzą nawet koguty bażantów, urządzać swoje potyczki. Widzieć tyle zwierząt w jednym miejscu. Być wśród nich…

bolshoy-kronshnep-zakat-siluet

Idę i wspominam. Wypatruję pierwszych fiołków. Jeszcze za wcześnie. Udało się trafić moment, że łąka jest pusta. Mogę w spokoju zająć stanowisko. Wreszcie się napić po marszu. Jest herbata ziołowa z jeżówki i gruby plecak, na którym mogę usiąść. Szpaki urządzają sobie zawody, chyba w wyciąganiu dżdżownic na czas. Podziwiam, jakie są sprawne. Ptak wpycha złożony dziób w ziemię, po czym wyciąga szybko i rozwiera jak cyrkiel, rozpryskując drobiny gleby. Szuka. Obok rudzik gniazdko kleci. Choć nie widzę, wiem w jakim celu co i rusz znika w gęstwie krzewów. Rów z boku jest jak fosa – dla zwierząt to żadna przeszkoda, ale jego krzewy sprawiają, że pozostaję niewidoczny. Za nim rozciągają się kolejne wielkie łąki. I tam dziś pasą się sarny. W lornetce widzę też lisa. Zwierz podkrada się, spoglądając za czymś, czego ja nie dostrzegam. Płyną minuty odprężenia i zamyślenia. Z niego wyrywa mnie jakiś miły pogłos. Znam. Nie dowierzam. Czy to możliwe, tutaj? Powtarza się. Miękkie, melodyjne, fletowe zawołanie, wlewa się aksamitem do uszu. Przynosi obrazy. Podmokłe, wiosenne rozlewiska na łąkach, pełne żywej trawy, a wśród tego brodzące czajki, bekasy i bataliony. Wciąż nie wierzę. Najpierw rozglądam się i przepatruję korony drzew w poszukiwaniu szpaka. Ci upstrzeni figlarze potrafią naśladować odgłosy innych ptaków. I zmylić. Nie ma. A pogłos dolatuje jednak z dołu, z nad rzeki. Oh, jak zawsze chciałem usłyszeć go na żywo. I pojawił się. Wzruszenie wypełnia. Tęskne, jękliwe, zawodzące wołanie. To musi być on, Kulik Wielki! Ale że jak to, tak tutaj? Na ‘’zwykłym’’ obszarze Natura 2000? Nieliczny ptak lęgowy, duch terenów podmokłych, ze swym krzywym dziobem na długich pałąkach nóg, jest jak objawienie. Dobrotliwe, choć w potrzebie bojowe ptaki, łączą się w pary na całe życie. Dziób jak słomka, i toczy się toto i kroczy, niczym kura na szczudłach. Piszą o nim ornitolodzy:

‘’ Kulik Wielki jest prawdziwą ozdobą terenów podmokłych – spotykany na łąkach, pastwiskach, otwartych bagnach i mokradłach. Przechadza się dostojnie niczym staroświecki urzędnik, sięgając po duże owady, ślimaki, dżdżownice, małże i różne bezkręgowce – również te ukrywające się w miękkiej glebie lub mule, które sprawnie sonduje długim dziobem.’’

http://jestemnaptak.pl/artykul/kulik-wielki

To jest dla mnie lekcja. Przywykło się uważać, że ptasie unikaty spotkamy gdzieś w parkach narodowych, a kulika na bagnach biebrzańskich i innych odludziach. Tymczasem zaglądam tutaj, jestem, i odkrywam. Wystarczy kilka godzin siedzenia i znajomość ich głosów, czasem wyglądu czy sylwetek w locie, aby oznaczyć rzadkiego gościa. I tak oto był świstun, bieliki, kropiatka, srokosz, bekasik, rycyk, strumieniówka czy białe czaple. Wszystko tutaj. Ptaki nawet jeśli nie gniazdują, to zatrzymują się podczas wędrówek w przyjaznej i zasobnej okolicy. To nasze bogactwo, dziedzictwo, nieustanny powód do przeżywania radości. Są tutaj, bo bobry zrobiły tamy i zalało wodą. A człowiek przychodzi, nie wie, nie zna. Osusza, kreśli plany budowy dróg by swój pęd przyspieszyć, i tych skarbów od dekad się pozbawia. Wystarczy się zatrzymać, popatrzeć z lornetką, posłuchać. Usiąść z książką i odkryć ciekawostki. To pierwotni mieszkańcy tych krain, pierwsi i prawowici gospodarze. Jak długo i dokąd będziemy ich wyganiać, aż zabraknie miejsca? Po co nadajemy statusy ochronne, symulujemy prawną opiekę, tworzymy jakieś czerwone księgi gatunków zagrożonych, skoro i tak każdego roku dopisujemy kolejne do listy bezpowrotnie wymarłych? Z moich obserwacji, przyrodzie (i nam) zagrażają najbardziej działania ferowane pod hasłami ‘’rozwój gospodarczy i inwestycje’’. Utrata siedlisk lub ich zupełny ‘’przemiał’’ w wyniku intensywnej gospodarki rolnej czy leśnej. I cóż – przecież nie da się odtworzyć zalewanej okresowo łąki, na miejscu nowo powstałego osiedla. Osuszyć, zasypać i zniszczyć jest już bardzo prosto. Rozmawiałem ostatnio ze spacerowiczem, pytając go co to za paliki pojawiły się na drodze pod lasem i dlaczego wyrąbano drzewom zdrowe konary. Powiedział:

‘’A bo wie pan, las wszedł na drogę. Dawniej droga była wyznaczona na mapie, i drzewa zarosły, a budować będą i nie może być tak, żeby las zarósł.’’

Myślę sobie – no co za problem, przecież droga jest. Przecież las był tutaj, od zawsze, wszędzie. Na każdym polu jakie mam w zasięgu wzroku. Królował. Zostawiliśmy jego maleńki skrawek, tutejsze lasy nie są rozległe. Czy naprawdę musimy szarpać się z naturą o te 1,5 metra? Na przylegającym doń polu ma za moment powstać nowe osiedle. 700 metrów od gniazda bielików i jastrzębi. Kilometr od kulika. Na pole wjadą ciężarówki, koparki, spychacze, na miesiące rozgorzeje hałas maszyn, uderzenia młotów i pokrzykiwania. Po wszystkim nie zagości tu spokój. Kilkadziesiąt nowych osób, rodzin, ruszy każdego z psami spacerować, penetrować, zwiedzać – ale bez ciszy i poważania wobec mieszkańców ostoi. Gdy potrzebujące spokoju ptasie perły wyniosą się na zawsze, nikt nawet nie będzie wiedział, że tu były. Tak to właśnie się dzieje. I oto obraz żywota naszego, amen. Dalej, tutaj, jeszcze, gęściej, więcej, wygodniej, szybciej, bliżej! Jeżdżę do olsu 7 km niemal codziennie, aby nacieszyć się tym światem, zanim zacznie się tu to co wszędzie. Nie patrzymy na przyrodę kompleksowo. W miejscu gdzie wbito pale, harcują nocami jelenie i dziki. To osiedle pewnie bardzo je zaskoczy. Taki kawałek pola, to dla nich coś jak nasza droga, którą mogą przejść do innego lasu. Migrować. Wiele już obserwowałem takich katastrof. Coraz to nowe zabudowy i osiedla poodcinały od siebie enklawy, niemal zatrzymując zwierzęta na małych skrawkach. Szlaki pustoszały. Myślimy, że wystarczy utworzyć jakiś park, rezerwat, wyznaczyć chroniony obszar i zwierzęta będą tam sobie posłusznie żyły. To zupełnie nie tak.

etymologia-pochodzenie-nazwy-slowa-kulik

Z kotłującego zamyślenia wyrywa mnie lis. Zmierza ku mojej łące. Kulika już dawno nie słychać. Będzie musiał sforsować rów, i wtedy wyjdzie prosto na mnie… Znika w zagłębieniu. Po paru sekundach wynurza. Mokry. Jego sierść jest zmierzwiona i posklejana. A to gapa! Zamiast przejść wygodnie po bobrowej tamie, puścił się wpław. Wynurza się zza pokiereszowanej topoli. Ja z lornetką gotów. Przechera od razu mnie dostrzega. W błysku jego oczu, widzę świadomość i rozpoznanie. Ale nie daje po sobie poznać. Schyla głowę i robi liz futra. Rozgląda się na moment, jakby rozważał w którym kierunku ruszyć. Wiem, że chciał do łąki. A tutaj ja. Nasze oczy znów spotykają się – zielone, żmijowate ślepie lisiska. Zwierz dybie w bok i znika za drzewami. Zastanawiam się, czy będzie próbował mnie podchodzić z innej strony, czy już mu wystarczy.

Choć zamierzałem wracać przez Ols, próbuję naokoło, aby już prawie o zmierzchu nie hałasować tam, gdzie śpiące zwierzęta właśnie się budzą. Polem pójdę ciszej i w porę wszystko wypatrzę. A widzę sarny. Grupka stoi i rozgląda się na jeszcze dalszej łące, coś są niespokojne. Przecież stąd nie mogą mnie widzieć… Dostrzegam dwa duże psy. Biały i czarny. Wybiegają na swawolę w trawy, a sarny chyłkiem uchodzą. Nie zauważone na szczęście. Za psami człowiek wychodzi, w niebieskiej kurtce. Najgorszy kolor z możliwych, bo z niewielkiej palety zwierzęta dostrzegają właśnie niebieski. Bardzo jest dla nich straszący. Tego pana widzę już drugi raz – przychodzi tutaj codziennie wieczorem i mimowolnie przegania te sarny. Pewnie ich wcale nie widzi. Ludzie nie widzą. Patrzą się w dół, albo w telefon. Dobrze, że te psy chociaż nie gonią. Jeszcze z rok, a takich osób będzie tu przynajmniej dziesięć. Jelenie stąd odejdą. Pan nawraca. Ja nie mogę już pójść jak zamierzałem, bo wtedy dodatkowo wystraszę sarny, które ukryły się w zagajniku.Trzeba się cofnąć do olsu. Idę celowo wybierając miejsca z gęstą, miękką, zieloną trawą, aby nie szeleścić. Pamiętam skrawki, gdzie leżały liście, te w ciemności wymijam. Nad rowem balansuje na powalonym drzewie. Gdy tylko poczuję zew na bosy sezon, nie usłyszy mnie nawet sowa.

b6e8f0a21472a5e8c7f4e8b5c4602679

Posłuchać głosu kulika można klikając TUTAJ

Drzewne małżeństwa. Gdy los łączy aż po kres.

Brzozę buk do tańca prosi,
Na wesele się zanosi,

Suknią białą się odziała,
Panną młodą wnet się stała

Sosny biją im pokłony,
Dzięcioł werbel stuka w dzwony

Wieść się niesie w całym lesie,
Zaproszenia wiatr rozniesie

Buk uprzejmy, pan – dżentelmen
Damę Białą w pół obejmie

Błękit niebios się weseli,
Że ta dwójka się podzieli

Światem swoim i przestrzenią,
Razem przecież tyle zmienią

Mruczy coś tam konar z głazem,
Cieszą też się tym obrazem

Ona smukła, on też gładki,
Będą z tego leśne skrzatki

Las dziś w pląsach się kołysze,
Śmiech rozdziera dziką ciszę

Oto święto, dar jedyny,
Tej bliskości narodziny

Odtąd będzie jedno z drugim
Wieki wzrastać przez czas długi

Czule w latach się wspierają.
No bo przecież, się kochają 

P91204-140532

🌳 Drzewne pary. Od dawna nie potrafię przejść obojętnie, gdy napotykam. Widuję wiele i zachwycają zawsze – pozą, formą, i… współpracą. Nie sposób oprzeć się wrażeniu – bardzo często wyglądają jakby się przytulały, obejmowały, trzymały pod rękę, opiekowały sobą, tańczyły. Może to nie tak mylne wrażenie? Uważa się, że takie połączenia są szkodliwe dla drzew, że jedno na drugim żeruje, próbuje wygrać, zniszczyć ‘’przeciwnika’’. I ścinamy, te cuda. Nie wiem. Ale myślę. Obserwuję. I słucham ich. O współpracy często mówią. W lesie tak naprawdę pokarmu jako takiego nie brakuje – jak już to dostępu do światła i niekiedy wody. Ale to okresowo i drzewa to znają. Tysiące leśnych pokoleń zapisały głębiny gleby rytem nieprzemijającej informacji. Coś oczywistego, ani trochę strasznego. Próchno zawsze jest. A wodę mogą całkiem wydajnie zatrzymywać. Takie buki są przyzwyczajone do oczekiwania latami w cienistych lasach, zaś brzoza pędzi tak szybko, że każdego zwykle przerośnie. I tak czy siak padnie z 300 lat wcześniej od buka. Stanie się mu pokarmem. Drzewa doskonale o tym wiedzą – kto jak rośnie, badają się wzajemnie i ustalają ‘’No dobrze, jesteśmy tutaj, tak wyszło, ciasno trochę, ale może zróbmy coś aby nam było lepiej?’’ Pamiętajmy zresztą, że oba rosły od nasiona tuż obok, ta wibracja gdy oba wypuściły pierwszy pęd do słońca i już się zapoznały – coś jak bliźniaki w jednym łonie – Matki Ziemi. Nie są więc sobie obce. A może jeszcze wcześniej? Gdy wilgotne nasionka nasłuchiwały świata wokół, badając ‘’czy już’’ dobry moment aby eksplodować życiem. Co my tak naprawdę wiemy… Wyobrażam sobie jak pod ziemią – ta dwójka ściska się w splotach korzeniami, przywiera do siebie, zbliża, zacieśnia, wiąże… A co by było gdyby rywalizowały, zwalczały się? Zagroziłoby to żywotowi obojga. Pomyślcie – rozpadający się, próchniejący towarzysz, który lada moment może się wywrócić, wykopać nas z sobą i pociągnąć na dno… Nie, to nie leży w interesie nikogo z żyjących. Lepiej się na sobie wesprzeć, wzmocnić. Współpraca się opłaca. Bardziej. Niż walka i ślepe rozpychanie. Gdy nasiono wykiełkuje, nie ma wyboru – trzeba przyjąć co jest wokół, i rosnąć najlepiej jak można. Dla drzew to ogromna lekcja współistnienia, zachowywania zdrowych granic i balansu, kiedy trzeba myśleć nie tylko o sobie, ale i o partnerze. Co ciekawe bardzo często pary gatunkowe dobierają się jakby naprzemiennie podług energii jakie im przypisujemy – męskich i żeńskich. Dąb z sosną, brzoza z dębem, świerk z robinią, topola z jesionem… I gdy tak się zatrzymać, rozejrzeć – może ich życie nie różni się aż tak wiele od naszego?

Piżmak. Wspomnienia duchów Mgieł

Są takie zwierzęta, których nie widuje się zbyt często. Mimo że istnieją wokół i są dość pospolite, znikają w tłumie, na rzecz przykuwających uwagę wszechobecnych saren, czy większych ptaków. Zamieszkują nie zawsze łatwo dostępne środowiska. Siedziałem właśnie nad stawem, obserwując poczynania czujnej czapli, gdy widoczny kątem oka ‘’smyrg’’ oderwał mnie od siwej drapieżniczki. Co to tak migło? Błyskawiczne. Chyba mi się przywidziało…

Czapla tkwi w bezruchu. To taki pozorny bezwład. Wiem, że jej pierzaste ciało napiętej jest w tym momencie jak struna, i wrażliwe okiem na najmniejszy widoczny ruch pod taflą. Tym razem, nie ‘’myrgnięcie’’. Łodyga trzciny kołysze się jakoś podejrzanie, nienaturalnie. Czyżby jakiś ptaszek? Przepatruję wzrokiem góra – dół i znów, akurat właśnie gdy dostrzegam, mig! Zdążyłem zarejestrować tylko buro – rudą sylwetkę, dość małą ze sznurkowatym ogonkiem. Czyżby rzęsorek rzeczek? Myślę. Mógłby tu być. Teraz szkła lornetki kieruję właśnie tam. Trzciny ruszają się podobnie podejrzanie, tym razem bardziej w głębi. Chaotyczne potrząsanie. I wynurza się. Co za stworek! Łapkami dotyka łodygi, jakby badał czy dobre… Jest na powierzchni sekundy, po czym znów nurkuje, i wtedy właśnie trzcinka zaczyna się chybotać. W głowie się rozjaśnia, toż to piżmak! Zwany pogardliwie niekiedy ‘’szczurem wodnym’’. Rzadko widywany gość. I znowu stwierdzić muszę, że bez lornetki nie rozpoznałbym. Nie byłoby pewności. Zmieniam nieco pozycję aby go lepiej widzieć, o czapli zapomniałem…A ona właśnie odlatuje. Ehh…

Piżmak wygląda prawie jak miniaturka bobra. Prawie, bo jego ogonek jest cienki jak powróz, no taki podobny jak u myszy. Wodna mysz. Dobre. Żywi się głównie kłączami roślin wodnych, czasem jakiś lęg ptasi spladruje. Uznawany jest za gatunek inwazyjny i szkodliwy, bo wziął się stąd, że uciekł człowiekowi z hodowli futerkowych. No i się go tępi, podobnie jak jenota. Choć wytępić nie jesteśmy ich w stanie, bo to technicznie niewykonalne. Tak niedostępne ostoje potrafią zamieszkiwać. Rozmyślam – jak też łańcuchem pracuje zło. Futerkowe hodowle, gdzie zwierzęta stłoczone w klatkach nie podziwiają słońca, nie wdychają aromatu rześkiej wody, tak jak natura je stworzyła. Iluś tam udało się z tego piekła uciec. Jak reaguje człowiek? Krzyczy: ‘’Szkodnik, gatunek inwazyjny, zniszczyć, zabić!’’ Widzi ‘’przyczynę’’ wszędzie, byle nie w swoich działaniach. Takie maleństwo…Jedyne co piżmak może napsocić, to rozkopywanie wałów przeciwpowodziowych. To samo robi rodzimy bóbr, i po prostu drzewa czy wrażliwe miejsca obkłada się wtedy siatką, gdzie grubas się nie przegryzie. Być może dlatego nasz cały postęp techniczny, jest tylko pozornym rozwojem. Skoro przynosi tylko cierpienie, zniszczenia i śmierć, a siłą napędową jest wyzysk. Przecież od kilkudziesięciu lat jeździmy nadal kopcącymi samochodami na silnikach spalinowych, mimo technologii Tesli…Więc jaki postęp. Temat na inną opowieść.

Podziwiam piżmaka, z jaką pasją i perfekcją męczy tą jedną trzcinkę. Świata poza tym nie widzi. Błyskają żółte ząbki. I z tej strony jakby nie patrzeć robi coś pożytecznego, bo przecież człowiek okresowo wykasza szuwary, aby mieć dostęp do tafli wody. Płynie do mnie…nauka. Zastanawiam się znów. Dlaczego piżmak wciąż istnieje, mimo tych prześladowań, wrogów naturalnych? Odpowiedz jakby przychodzi w jego robocie.

– Bo jestem skupiony na sobie. Tylko na tym, co mam zrobić i co chcę osiągnąć. Temu poświęcam, z jakim oddaniem swoją energię. Nie rozpraszam się. Wykopuję kłącze, które chcę zjeść…

Takie to niby proste. Ufają i działają. W przyrodzie wiele kryje się odpowiedzi, na odwieczne ludzkości pytania. Wysiedlone suszą bobry przeniosły się tam, gdzie jeszcze jest woda i dalej budują swoje tamy z patyków. Wierzą, że dadzą radę.

Chwilę przed zachodem słońca usadzam się w jednej z otwartych czatowni. Stąd mam widok na świeżo zaorane pole, bagno, szuwary, i lasy. Tu spocznę do ciemności po kilkugodzinnej wędrówce. Spotkałem aż kilka bażantów, a przecież lamentowałem ostatnio, że chciałbym zobaczyć wspaniałego koguta w lornetce, a tak ich coś mało, nie widziałem już parę miesięcy. Manifestacja natychmiastowa. Ciekawskie sójki dziś zaskakują, żerując na skraju pola całą gromadą, zupełnie jak stado kur. Co podnoszą, stąd nie widzę. Staram się podejść. I choć sójka zdawałoby się, łatwy obiekt do obserwacji, cwaniary wiedzą, że coś jest inaczej. Pewnie nigdy nie widziały obserwatora. Niepokoją się całą chmarą i siadają na wierzbach. Latają nade mną, a w lornetce widzę jak odwracają łebki przy okrążaniu, aby mi się przyjrzeć. Zdają się być totalnie zdumione. Że ktoś się zbliża, celowo właśnie do nich. Odchodzę śledzony, całe szczęście nie wrzeszczą, tylko sondują w milczeniu.

muskrat

Zaszło. Jak szybko umyka jesienią. Temperatura leci. Po południu było wręcz upalnie, a teraz trzeba ratować się kurtką. I nawet się cieszę, bo myślę sobie, jeśli tu spadki są takie, to co dopiero w górach, na Podlasiu czy choćby Warmii. Gdybym tam miał wędrować… Wieczór jest cichy, namiętny jakiś taki. Kosy alarmują i szczebioczą w terkocie przed snem, najbliższe miesiące to one będą tutaj Zegarem Zmierzchu. Nad całością bagna unosi się pierwsza mgła, i zaczyna dziać coś, czego się dziś niespodziewałem…

Mgły zaczynają gęstnieć. Podnoszą się zakrywając mi okoliczne światła i osiedle, które wyrosło nieopodal podstępem. Idą w górę, skąd pasmami rozlewaję się na pole. Będzie taniec, będzie sztuka, przedstawienie! Mgliste pląsy wody żywej, to jedno z najpiękniejszych zjawisk, jakie przyroda wyreżyserować może. Zachwycam się – jakaż moc tu, w tych szuwarach i odmętach drzemie? Przetrwała mimo wszystko, i w chłodzie ukazuje nocnym wędrowcom swoją potęgę. Tam człowiek w swych światłach i przed ekranami seriali, tu one, które głucho wypełniają wszystko… wytłumiły mi nawet dzwięki dobiegające z wsi. Film oscarowy, gdyby nagrać to w przyspieszeniu. Tak się cieszę. Oglądam się za plecy – i łąka zanurzona w bieli. Cud chwiejny, żywy. Wokół robi się okrąg mleczny, a wszystko to wypełza właśnie stamtąd, z serca moczarów… Jak pajęczyna wilgotna, porywa w sen swoich macek. Tak oddycha ziemia. Tak pracują żywioły. Nie poddają się. Ile jeszcze przetrwa? Człowiek może zasypać, zasuszyć, i wybudować na tym dom. Bywało już tak. Pamiętam to miejsce jeszcze z czasów, gdy nie były stąd widoczne światła osiedli mieszkaniowych, nie dobiegały poszczekiwania psów i rzężenie pił, kiedy o zmierzchu wychodziły z trzcin watahy dzików po 30 sztuk… Gdy woda płynęła szeroką strugą po kaskadach rowku i chrobotały w nim bobry. Urzędował rzęsorek. Jak jeleń ryczał w kukurydzy, i wąsatki pasły się na szuwarach… Nie było ambon myśliwskich. Ostoja była bezpieczna, dzika i wolna. Nie wiem czasem po co tutaj zaglądam. Może dlatego, że najbliżej, sentyment, i znam każdą darń wraz z zakątkami zwierząt. Mój świat odchodzi każdego dnia, coraz dalej. Krok po kroku, odpływa…subtelnie. Coraz dalej muszę jeździć, by znaleźć kawałek ciszy. Przetrwa w opowieściach… Mało pocieszające. A kiedy się zatrzymamy? Co nam zostanie? Przecież nawet gdyby te historie miały w przyszłości być świadectwem, nikt nie zburzy mieszkań i blokowisk, by wrócić do tego co było. I nie mam wątpliwości, że na zabudowaniu pól i wycięciu zadrzewień się zakończy. Co się dzieje w innych częściach świata – nie można wyciąć, to podpalają. A ja się dziwiłem niekiedy, widząc ludzi biegających w słuchawkach. Cwaniacy. Być może czeka mnie to samo jeszcze za życia. Śpiew ptaków odtwarzany ze smartfona, bo lasy będą ptasio ciche, z szumem biegnących na wiaduktach ponad nimi autostrad…Pęd po iluzję. Zamkniemy się w coraz to nowocześniejszych domach, zagłuszymy duszę relaksacyjnymi dzwiękami, tym samym zatrzaśniemy na świat i siebie nawzajem. Cierpkie rozważania.

Przez siwą zasłonę przebija się piskliwe nawoływanie samicy puszczyka. Zew śmierci dla gromad myszy polnych – coś jak wycie wilka. Sowa obwieszcza wypad na łów. Dla mnie to sygnał, że pora wracać. Mgły podchodzą złowrogo gęstym duchem tuż pod czatownię, nie widać prawie niczego, drzew ani horyzontu. W takim kłębie łatwo zgubić orientację, kto niezwyczajny. Na znanym sobie terenie to zawsze wesoła przygoda. Raz mi się zdarzyło. Zakręciłem się parę razy z zamkniętymi oczami wokół i podjąłem wędrówkę. Przednia zabawa. I mgła lubi dokazywać. Wilgoć osadza się na butach, przemakając je do końca. Dziś nie zabrałem kaloszy. Nie zawsze chcę – ‘’ludzie dziwnie patrzą’’ gdy idziesz w nich przez miejscowość, podczas cudownej pogody. Nie znają realiów wypraw. Dziś buty wstępnie zmoczyłem już po południu, na resztkach rosy która nie obeschła od rana. Sekrety otulają mnie szarym kożuchem wspomnień przesłaniając burą gęstwą wszystko, gdy brnę przez chłodną łąkę – czuję się wtedy dobrze. Zabrały światła, odgłosy, dalekie budynki, utuliła w miękkiej, rześkiej ciszy. Nicość, taka moja, jedyna. Oddaję się jej w zapomnienie. Władaj mi tą krainą kochana jak najdłużej…

26.09.2019 – Bobrowe rozważania nad Stawem.

Muskrat_swimming_Ottawa