Ptasie legendy: Kulik wielki. Leśne rozważania.

Są takie miejsca, do których trudno trafić. Podążając zapomnianym, porośniętym duktem, nie spodziewałbyś się, że wyjdziesz akurat na rozświetloną, podmokłą łąkę, zanurzoną wśród pól i lasów. Na mapach jej nie widać. Dostęp obwarowany z każdej strony. Gęste krzaki i zarośla, z jednej strony rów, z tyłu rzeka, od przodu podmokły ols, który jak mniemam w bardziej deszczowych latach, ongiś zupełnie uniemożliwiał dotarcie. Zasieki z kłujących jeżyn, jeśli chciałbyś się przedzierać z kierunku lasów. Bliskość bagien, torfowisk, rozlewisk, turzyc i moczarów. Wszędzie oznaki działalności bobrów. Tamy w rowach i na rzece, oraz wielkie topole, podgryzione, okorowane niemal całe dookoła, co oznacza, że dla nich czas zaczął się kończyć. Na skraju witają wędrowca rozrzucone w nieładzie kawałki rozpadniętych brzóz, znak że tutaj przyroda rządzi się swoimi prawami i żywiołami dopieszcza nigdy nie kończący się efekt swojej pracy. Zmierzam na kraniec łąki, tamtejszy kawałek jest suchy i wzniesiony, jakby stworzony dla namiotu i obserwacji. Poza zwierzętami nikt tutaj nie przychodzi. Obojętnie o jakiej porze, zawsze coś dzieje się na łące. Popołudniami wiosny bocian hardy kroczy i pluska, albo przechadzają się siwe żurawie. Sarny wylegają o dowolnej godzinie, a wszechobecne buchtowiska mówią o dzikach, które urzędują tutaj w nocy. Przed wieczorem dokazują króliki – to takie zabawne obserwować je plączące się między pasącymi sarnami. Gdy bezruch i kamuflaż dopisze, wychodzą nawet koguty bażantów, urządzać swoje potyczki. Widzieć tyle zwierząt w jednym miejscu. Być wśród nich…

bolshoy-kronshnep-zakat-siluet

Idę i wspominam. Wypatruję pierwszych fiołków. Jeszcze za wcześnie. Udało się trafić moment, że łąka jest pusta. Mogę w spokoju zająć stanowisko. Wreszcie się napić po marszu. Jest herbata ziołowa z jeżówki i gruby plecak, na którym mogę usiąść. Szpaki urządzają sobie zawody, chyba w wyciąganiu dżdżownic na czas. Podziwiam, jakie są sprawne. Ptak wpycha złożony dziób w ziemię, po czym wyciąga szybko i rozwiera jak cyrkiel, rozpryskując drobiny gleby. Szuka. Obok rudzik gniazdko kleci. Choć nie widzę, wiem w jakim celu co i rusz znika w gęstwie krzewów. Rów z boku jest jak fosa – dla zwierząt to żadna przeszkoda, ale jego krzewy sprawiają, że pozostaję niewidoczny. Za nim rozciągają się kolejne wielkie łąki. I tam dziś pasą się sarny. W lornetce widzę też lisa. Zwierz podkrada się, spoglądając za czymś, czego ja nie dostrzegam. Płyną minuty odprężenia i zamyślenia. Z niego wyrywa mnie jakiś miły pogłos. Znam. Nie dowierzam. Czy to możliwe, tutaj? Powtarza się. Miękkie, melodyjne, fletowe zawołanie, wlewa się aksamitem do uszu. Przynosi obrazy. Podmokłe, wiosenne rozlewiska na łąkach, pełne żywej trawy, a wśród tego brodzące czajki, bekasy i bataliony. Wciąż nie wierzę. Najpierw rozglądam się i przepatruję korony drzew w poszukiwaniu szpaka. Ci upstrzeni figlarze potrafią naśladować odgłosy innych ptaków. I zmylić. Nie ma. A pogłos dolatuje jednak z dołu, z nad rzeki. Oh, jak zawsze chciałem usłyszeć go na żywo. I pojawił się. Wzruszenie wypełnia. Tęskne, jękliwe, zawodzące wołanie. To musi być on, Kulik Wielki! Ale że jak to, tak tutaj? Na ‘’zwykłym’’ obszarze Natura 2000? Nieliczny ptak lęgowy, duch terenów podmokłych, ze swym krzywym dziobem na długich pałąkach nóg, jest jak objawienie. Dobrotliwe, choć w potrzebie bojowe ptaki, łączą się w pary na całe życie. Dziób jak słomka, i toczy się toto i kroczy, niczym kura na szczudłach. Piszą o nim ornitolodzy:

‘’ Kulik Wielki jest prawdziwą ozdobą terenów podmokłych – spotykany na łąkach, pastwiskach, otwartych bagnach i mokradłach. Przechadza się dostojnie niczym staroświecki urzędnik, sięgając po duże owady, ślimaki, dżdżownice, małże i różne bezkręgowce – również te ukrywające się w miękkiej glebie lub mule, które sprawnie sonduje długim dziobem.’’

http://jestemnaptak.pl/artykul/kulik-wielki

To jest dla mnie lekcja. Przywykło się uważać, że ptasie unikaty spotkamy gdzieś w parkach narodowych, a kulika na bagnach biebrzańskich i innych odludziach. Tymczasem zaglądam tutaj, jestem, i odkrywam. Wystarczy kilka godzin siedzenia i znajomość ich głosów, czasem wyglądu czy sylwetek w locie, aby oznaczyć rzadkiego gościa. I tak oto był świstun, bieliki, kropiatka, srokosz, bekasik, rycyk, strumieniówka czy białe czaple. Wszystko tutaj. Ptaki nawet jeśli nie gniazdują, to zatrzymują się podczas wędrówek w przyjaznej i zasobnej okolicy. To nasze bogactwo, dziedzictwo, nieustanny powód do przeżywania radości. Są tutaj, bo bobry zrobiły tamy i zalało wodą. A człowiek przychodzi, nie wie, nie zna. Osusza, kreśli plany budowy dróg by swój pęd przyspieszyć, i tych skarbów od dekad się pozbawia. Wystarczy się zatrzymać, popatrzeć z lornetką, posłuchać. Usiąść z książką i odkryć ciekawostki. To pierwotni mieszkańcy tych krain, pierwsi i prawowici gospodarze. Jak długo i dokąd będziemy ich wyganiać, aż zabraknie miejsca? Po co nadajemy statusy ochronne, symulujemy prawną opiekę, tworzymy jakieś czerwone księgi gatunków zagrożonych, skoro i tak każdego roku dopisujemy kolejne do listy bezpowrotnie wymarłych? Z moich obserwacji, przyrodzie (i nam) zagrażają najbardziej działania ferowane pod hasłami ‘’rozwój gospodarczy i inwestycje’’. Utrata siedlisk lub ich zupełny ‘’przemiał’’ w wyniku intensywnej gospodarki rolnej czy leśnej. I cóż – przecież nie da się odtworzyć zalewanej okresowo łąki, na miejscu nowo powstałego osiedla. Osuszyć, zasypać i zniszczyć jest już bardzo prosto. Rozmawiałem ostatnio ze spacerowiczem, pytając go co to za paliki pojawiły się na drodze pod lasem i dlaczego wyrąbano drzewom zdrowe konary. Powiedział:

‘’A bo wie pan, las wszedł na drogę. Dawniej droga była wyznaczona na mapie, i drzewa zarosły, a budować będą i nie może być tak, żeby las zarósł.’’

Myślę sobie – no co za problem, przecież droga jest. Przecież las był tutaj, od zawsze, wszędzie. Na każdym polu jakie mam w zasięgu wzroku. Królował. Zostawiliśmy jego maleńki skrawek, tutejsze lasy nie są rozległe. Czy naprawdę musimy szarpać się z naturą o te 1,5 metra? Na przylegającym doń polu ma za moment powstać nowe osiedle. 700 metrów od gniazda bielików i jastrzębi. Kilometr od kulika. Na pole wjadą ciężarówki, koparki, spychacze, na miesiące rozgorzeje hałas maszyn, uderzenia młotów i pokrzykiwania. Po wszystkim nie zagości tu spokój. Kilkadziesiąt nowych osób, rodzin, ruszy każdego z psami spacerować, penetrować, zwiedzać – ale bez ciszy i poważania wobec mieszkańców ostoi. Gdy potrzebujące spokoju ptasie perły wyniosą się na zawsze, nikt nawet nie będzie wiedział, że tu były. Tak to właśnie się dzieje. I oto obraz żywota naszego, amen. Dalej, tutaj, jeszcze, gęściej, więcej, wygodniej, szybciej, bliżej! Jeżdżę do olsu 7 km niemal codziennie, aby nacieszyć się tym światem, zanim zacznie się tu to co wszędzie. Nie patrzymy na przyrodę kompleksowo. W miejscu gdzie wbito pale, harcują nocami jelenie i dziki. To osiedle pewnie bardzo je zaskoczy. Taki kawałek pola, to dla nich coś jak nasza droga, którą mogą przejść do innego lasu. Migrować. Wiele już obserwowałem takich katastrof. Coraz to nowe zabudowy i osiedla poodcinały od siebie enklawy, niemal zatrzymując zwierzęta na małych skrawkach. Szlaki pustoszały. Myślimy, że wystarczy utworzyć jakiś park, rezerwat, wyznaczyć chroniony obszar i zwierzęta będą tam sobie posłusznie żyły. To zupełnie nie tak.

etymologia-pochodzenie-nazwy-slowa-kulik

Z kotłującego zamyślenia wyrywa mnie lis. Zmierza ku mojej łące. Kulika już dawno nie słychać. Będzie musiał sforsować rów, i wtedy wyjdzie prosto na mnie… Znika w zagłębieniu. Po paru sekundach wynurza. Mokry. Jego sierść jest zmierzwiona i posklejana. A to gapa! Zamiast przejść wygodnie po bobrowej tamie, puścił się wpław. Wynurza się zza pokiereszowanej topoli. Ja z lornetką gotów. Przechera od razu mnie dostrzega. W błysku jego oczu, widzę świadomość i rozpoznanie. Ale nie daje po sobie poznać. Schyla głowę i robi liz futra. Rozgląda się na moment, jakby rozważał w którym kierunku ruszyć. Wiem, że chciał do łąki. A tutaj ja. Nasze oczy znów spotykają się – zielone, żmijowate ślepie lisiska. Zwierz dybie w bok i znika za drzewami. Zastanawiam się, czy będzie próbował mnie podchodzić z innej strony, czy już mu wystarczy.

Choć zamierzałem wracać przez Ols, próbuję naokoło, aby już prawie o zmierzchu nie hałasować tam, gdzie śpiące zwierzęta właśnie się budzą. Polem pójdę ciszej i w porę wszystko wypatrzę. A widzę sarny. Grupka stoi i rozgląda się na jeszcze dalszej łące, coś są niespokojne. Przecież stąd nie mogą mnie widzieć… Dostrzegam dwa duże psy. Biały i czarny. Wybiegają na swawolę w trawy, a sarny chyłkiem uchodzą. Nie zauważone na szczęście. Za psami człowiek wychodzi, w niebieskiej kurtce. Najgorszy kolor z możliwych, bo z niewielkiej palety zwierzęta dostrzegają właśnie niebieski. Bardzo jest dla nich straszący. Tego pana widzę już drugi raz – przychodzi tutaj codziennie wieczorem i mimowolnie przegania te sarny. Pewnie ich wcale nie widzi. Ludzie nie widzą. Patrzą się w dół, albo w telefon. Dobrze, że te psy chociaż nie gonią. Jeszcze z rok, a takich osób będzie tu przynajmniej dziesięć. Jelenie stąd odejdą. Pan nawraca. Ja nie mogę już pójść jak zamierzałem, bo wtedy dodatkowo wystraszę sarny, które ukryły się w zagajniku.Trzeba się cofnąć do olsu. Idę celowo wybierając miejsca z gęstą, miękką, zieloną trawą, aby nie szeleścić. Pamiętam skrawki, gdzie leżały liście, te w ciemności wymijam. Nad rowem balansuje na powalonym drzewie. Gdy tylko poczuję zew na bosy sezon, nie usłyszy mnie nawet sowa.

b6e8f0a21472a5e8c7f4e8b5c4602679

Posłuchać głosu kulika można klikając TUTAJ