Pierwszy wieczór przedwiośnia. Nad stawem

Nad stawem. Tu wieczór trwa najdłużej. Jest ożywczy i rześki. Już dawno zaszło słońce. Skrzy się. Ostatnia godzina niknących blasków, to misterium rozlane zanikającym światłem na spokojnej tafli, które bardzo powoli gaśnie. Czerwień dojrzała wreszcie, wysycona barwami. Objawił się splendor. Niektórzy myślą, że z wyprawy leśnej najlepiej wracać wraz z zachodem słońca, aby zdążyć przed ciemnością. Warto jednak do niej zaczekać. Leniwe kaczki, co to spały na wpół zanurzonej kłodzie, płyną teraz ku brzegom. Za moment wygramolą się nań z mozołem. Ich zawołania niosą się głucho, rytmicznie, jak nieporadne śmiechy błaznów. I nie trzeba nawet patrzeć w niebo. Wodne oko – zwierciadło, odbija w sobie niekończące łańcuchy przelotów gęsi, powracających na noclegowiska.

Stoję nieopodal z rowerem i termosem ziołowej herbaty, chłonąc to wszystko. To ostatni etap dzisiejszej wędrówki. Nieplanowany, i niespodziewany zarazem. Po prostu wracając z półdziennej zasiadki na miedzy, skręciłem jeszcze w nieznaną leśną dróżkę przez łąki. Teraz tkwię tutaj, chłonąc wczesnowiosenny spektakl życia. Serce już tęskni do słowików, żabich rechotów niekończących przez noc, i całej palety wodnych krzykaczy – śpiewaków. Wodnik, trzcinniczek, kropiatka, świerszczak, bąk, łozówka, brzęczka… Już czekają na Was wędrowcy. Jeszcze tylko miesiąc.

Dwójka maleńkich nietoperzy pojawia się znikąd, lawirując w szalonym tańcu pomiędzy olchami. Są szybkie jak błyskawica, a zwrotne! Patrzysz, i nie wiesz już czy sen to, rozochoconej wyobrazni, czy rzeczywiście pierwsze pląsy ssaków nocy wołają już bez wątpienia: Wiosna! To pewnie karliki, jedne z naszych najmniejszych nietoperzy. Ich wybryki trwają kilkanaście minut. Wnet balet rozpływa się w mroku narastających cieni, jakby przywidzeniem był tylko. Preludium widowisk letnich. Ostatnie ptasie śpiewy grają niemal do zupełnej ciemności. Jakby kosy i szpaki, chciały zatrzymać jak najdłużej kawałki słońca i ciepła.

Staw żyje, oddycha, marudzi, opowiada i gwarzy. Szepta grą fal. Zadaje zagadki nagłymi wybuchami plusków. Rysuje okręgi pyszczkami ryb. Maluje barwami gry świateł. Przenosi obrazy z chmur. Zaśmiewa kaczymi salwami. Wybudza legendy w poszumie trzcin. Woła – ostrzega żurawim krzykiem. Trochę tak, jakby obcować z żywą istotą…

____________________________________________
____________________________________________


Serdeczne podziękowania składam jak zawsze wszystkim, którzy wspierają moją pracę przez system PATRONITE i umożliwiają blogowi Szepty Kniei jego codzienne istnienie i pomoc Matce Ziemi – przez działania w terenie i przekazywane tu treści.

✅ WSPARCIE REGULARNE:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ POMOC JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca


NOC SÓW – Tajemnicze misterium przyrody.

Jeszcze przed zachodem słońca, ruszamy na polny trakt, aby w ciemnościach spotkać się z sowami. Dziś pełnia księżyca, 18 marca – w całej Polsce organizowane są ornitologiczne, edukacyjne wyprawy, z okazji ptasiego święta. Przed nami nocna wędrówka. Bez strachu, a z dreszczem fascynacji – jakie gatunki uda się dziś spotkać? Kto odezwie się w mroku? Puszczyk, pójdzka, uszatka, a może płomykówka? Kasia – moja dzisiejsza towarzyszka, okazuje się że od niedawna mieszka tutaj okolicy. Pamiętam, że przyjechała do mnie kupić lornetkę którą wystawiłem na OLX, a ja na pożegnanie wysłałem jej linki do swoich stron. Tak się poznaliśmy. Poczytała bloga, i przyjechać zdecydowała, aby poznać więcej z przyrodniczych tajemnic tych stron. Opowiada, że w zasadzie całe życie interesowała ptakami, zwierzętami, lasem, ale nikt z bliskich za bardzo tego nie podzielał, ani nie rozumiał. Ohh, jak ja dobrze to znam… Pochodzi z… Gór Sowich 😉 i bardzo spodobał jej się tutejszy krajobraz poszatkowanych miedzami pól, z rozległymi przestrzeniami do podziwiania dla oka i wędrówek. Rozmyślam – ile zdarzeń musiało spleść się w czasie, jak krętych linii poprzenikać, że taka osoba zainteresowana żywo przyrodą, nie dość że trafia do mnie, to jeszcze osiedla w miejscu gdzie mieszkam – krainie Szeptów Kniei? Kasia mimo niecałego dwuletniego pobytu tutaj, zna miejsca mi drogie i bliskie, jak ‘’Pierwotne Bagno’’, gdzie spędzałem noce w zasiadkach na dziki, doskonaliłem w technikach obserwacji, odkrywałem ptasie unikaty. Niesamowite uczucie, rozmawiać o tych samych miejscach. Porównywać wrażenia z kiedyś/dziś. Opowiadam o tym jak bywało tam dawniej, o watahach dzików po 30 sztuk, bąkach, kropiatkach, wodniczkach, wąsatkach i remizach, że wszystko to gnieździło się i śpiewało w tym naszym bagienku. Że teraz sporo dzików się wyniosło, z powodu wędkarza który pali tam wieczorami ognisko. Że zwierzęta mają trudno, przez wzrost liczby spacerowiczów penetrujących teren z biegającymi luzem psami, które płoszą i ganiają za zwierzyną od poranka do wieczora. O tym, jak nie było tam jeszcze ambon… A sarny potrafiły łagodnie przechodzić tuż obok człowieka, kiedy siedziało się pod zdziczałą gruszą. Te czasy odeszły. Kołaczą jeszcze w opowieściach. Kasia rozumie i zgadza się. Sama wędruje w ciszy i jedynie z lornetką. Opowiada mi o napotkanych wypluwkach i uszatkach gniazdujących w małym lasku nad bagnem. O tym, że sąsiadów to nie rusza, a nikt chyba nie potrafi przyjąć jej fascynacji tym, co żyje, śpiewa i gnieździ w pobliżu. Ja o tym, że żyje tam Świerk Gabriel, jedno z tutejszych Drzew Mocy. O nich napominam tylko, kiedy je mijamy. To ‘’Wędrówka Sowia, dedykowana nocnym ptakom. Kasia przyjechała aby przepracować nieco swoje nocne strachy, oswoić z maszerowaniem w ciemnościach, nauczyć jak poruszać i którędy. Dziś mogę przekazać jej swoja wiedzę i doświadczenie. Dodać otuchy i uczulić na pewne zjawiska, czy to psikusy pogody, mamidła wzroku, i możliwe zdarzenia. Choć oswajam z leśną nocą, nie będę przecież potem ciągle obecny. Przyjeżdżasz raz, drugi, trzeci… Ale od którejś wędrówki, będziesz już podążać sam w swoim rejonie, niczym dawny tropiciel.

Jak rzadko miewam wyprawy takie jak ta. Zwykle Goście przyjeżdżają do mnie, do Drzew Mocy, na Warsztaty Dendroterapii. Wędrujemy wtedy od jednego do drugiego drzewa, z postojami na osobiste procesy, a przyroda / zwierzęta są jakby tłem, które przepływa obok. I choć jest tak ‘’oczywisto’’ i bez całej tej drzewnej magii, i tak każda chwila pracuje we mnie na tyle, że wiem iż trzeba będzie o nich napisać.

Na polach spacerują już sarny i wieczorne cienie. Pod krokami dostrzegam pędy kwitnącej jasnoty. Wiosna już pełza, czai się aby rozbłysnąć kaskadami zapachów i barw. Pogoda idealna, łagodna, bez przymrozku. Wiatr się ucisza, jest bardzo ciepło, w porównaniu do ostatnich dni. Zasiadamy pod Klonem Kosturem, spod którego widać rozległe ugory. Tam zaczyna się widowisko. Właśnie wschodzi księżyc. Jest ogromny, czerwony, wielkością przypomina zachodzące słońce. Wyłania się zza horyzontu, dumny, pulchny i tajemniczy. Na tle jego tarczy przelatują dzikie gęsi. Z początku małe grupy, ale w kolejnych chwilach są ich setki. Krzykliwe chmury ptactwa, niemal w całości przesłaniają widok. Co za spektakl! Z tego zjawiska byłyby kapitalne zdjęcia. Jaka szkoda, że nikt z nas nie ma takiego sprzętu, aby to uwiecznić. Gęsi zlatują się nad kukurydziskiem – chyba chcą tutaj nocować. Widoki jak z… Opowieści. Nasycamy się nimi oniemiali z zachwytu. Lornetki pracują nieprzerwanie, chwytając odległe chwile, a przekazując blisko do oka i serc. W powiększeniu 10x, na srebrno – czerwonej tarczy, zauważyć można już największe kratery, i plamy na powierzchni.

Gdy księżyc – czarodziej wznosi się ponad lasem, ruszamy przez zeszłoroczny łan, po resztkach suchego łubinu, aby dotrzeć do czatowni. Pierwsza zasiadka, przerwa na herbatę i postój, aby ‘’oddać’’ przestrzeni ciepło po marszu. Do końca nie wiem jak to dziś będzie. Przez ostatnie kilka nocek wędrowałem tutaj sam, starając się namierzyć lęgowe pary, usłyszeć ich wołania aby wiedzieć, gdzie najlepiej usiąść na słuchowisko. Nic jednak nie usłyszałem, nabrawszy przekonania, że z jakichś powodów sowy musiały się wynieść. Co tu zrobić, jeśli słuchowisko nie wypali? Dopadają mnie takie myśli. Choć przecież niby każdy wie, że ‘’zwierząt nie można obiecać’’, zwłaszcza tych dzikich. Widowiska, toki, gody, misteria – choć mają określone pory roku czy doby, zawsze mogą nas ominąć. Niekiedy przesuwają się w czasie, lub same zwierzaki zmieniają okolicę w której zwykle się odbywało. Zależy to od wielu różnych zmiennych, jak ogólny spokój w lesie, brak wycinek, dostępność miejsc gniazdowych, pokarmu, czy wreszcie presja właściwych lub niedojrzałych zachowań ludzkich.

Płyną gawędy, przeplatane dalekimi spojrzeniami w gwiazdy, i omiataniem horyzontu.

Kasia opowiada mi o lesie obok swojego domu, który ja znam ze 30 lat, z perspektywy nowicjusza. Porównujemy miejsca i ciekawostki w nich napotkane. Trudno uwierzyć, że potrafiły bytować tam na stałe jelenie. Jak i w to, że obecnie niektórzy urządzają tam sobie rajdy na motocyklach / quadach, niszcząc wszystko gromem warczącego chaosu. Przy okazji dowiaduję się, że mój dzisiejszy gość wspiera mnie dodatkowo na PATRONITE. Pytam, a dlaczego to robisz? Co ja takiego..? A ona, że dla niej to rodzaj lokalnego patriotyzmu, i abym działał jak najdłużej… Opowiadał ludziom przyrodę, i uczył jej doświadczać. Przyznam, nie wiedziałem zbytnio co wówczas odpowiedzieć…

Gdy zimno zaczyna delikatnie przebierać nogami, pora się ruszyć. Klucz udanej wyprawy, to też nie przemarzać. Maszerujemy zapadając się w miękkiej, pulchnej ziemi, która wycisza pogłos kroków. Daleko ochryple poszczekują kozły saren, pierwsze ‘’strachy’’ tej nocy. Ich nagłe pogłosy, zwykle straszą ludzi. Nic dziwnego. Brzmią arcypiekielnie. To między innymi stąd wzięły się legendy o różnych zjawach, duchach i stworach, czyhających nocami na zapóźnionych wędrowców. Dawny człowiek nie znał aż tak wielu gatunków zwierzęcych i ptasich. Słuchał trwożnych odgłosów, i legendy tworzył. W świadomościach pracują one do dziś. Zmierzamy do kolejnej ambony – czatowni. Za nami podąża już rozświetlony księżyc, sunący w przebłyskach z nad koron drzew. W lesie przepływają mamidła i duchy. A przynajmniej takie wrażenie, robią księżycowe prześwity. Próchno świeci. Ogryzione gałęzie bieleją srebrem. Chwilę się wpatrzysz, a wyobraznia podsuwa sylwetki, ręce, twarze… Kasia wypowiada moje myśli. Nie może się nadziwić – jak niewiele trzeba, aby znaleźć się w krainie baśni? Napawa się ciszą. A jest ona dojmująca. Tak – dziś dominuje wyż. Dzwięki uciekają w niebo, zamiast rozwlekać się na polach. Nie słychać nawet poszczekiwań psów z pobliskich wsi. Lulin, Nieczajna, Przecław – wszystkie je omijamy, klucząc jak sprawne lisy, przez lasy i pola. Wreszcie stajemy na skraju boru. Chwila, aby zlustrować horyzonty. A na nich pojedyncze sarny. Moja towarzyszka dziwi się, jak ostry mam wzrok, skoro potrafię wypatrzeć je z marszu, z takiej odległości, bez używania lornetki. A to po prostu, wyćwiczenie. Pracujące oko nauczyło się przez lata dostrzegać kontury, wyławiać sylwetki i biel sarnich zadków, z pozornej pustki. Wszak od tego zależy udany podchód, obserwacja czy nie spłoszenie leśnego biesiadnika!

Na skraju lasu drzew wiją się ‘’esowato’’ w konturach pni. Kilka różnych gatunków, przybrało właśnie taką formę. Zupełnie jak w tym lesie krzywych sosen. Co spowodowało, że wyrosły w taki sposób? Wygięty dąb – przodownik o grubym pniu, woła i zaprasza aby pod nim zasiąść. Nie dzisiaj bracie. Obiecuję mu jeszcze tu wrócić.

Kolejna czatownia, pod którą mieszają się zapachy ziemi, gnoju, zwierzęcych odpadów, z nieśmiałymi aromatami pierwszych kwiatów w pączkach, gdzieś na drzewach. Urok pól. Zasiadamy wysoko. I wysoko nasz srebrzysty latarnik. Daleko na szosie, przemieszczają się auta. W ogóle ich nie słychać. To miejsce, z którego raz obserwowałem wilka, spełniając swoje dawne marzenie. Płyną gawędy o zwierzu, sprawach tego zakątka lasu, jak i tematy osobiste, rodzinne, historie z przeszłości, terazniojszości, czy odległe plany.

Księżycowa noc, ma w sobie klucz do serca. Cisza otwiera furtkę. Punkciki gwiazd dotykają jakichś zakamarków duszy. I otwierasz się. Zwłaszcza, kiedy słyszysz, że przybysz z daleka, pokochał Twój świat od pierwszych spojrzeń. Niespodzianie znajdujesz druha, dla którego zwykły polny rów, jest ostoją, kołyską życia. Trudno to pojąć, i nie zarazem. Podobno, kiedy tu przyjechali, powitał ich krzyk żurawia na polu. I choć może wydawać się głupie, ten zew – znak przeważył. Dziś mieszkają tu z całą rodziną, czerpiąc garściami profity z codziennej bliskości specyficznej, wielkopolskiej przyrody.

Piskliwy okrzyk. Przenika przez ciszę lub ponad nią, jak surfer ślizgający się po fali. Nastawiamy uszu. Powtarza się za moment. To jakaś sowa! Tak, to pójdzka. Jej skrzekliwe zawołanie, odbija się echem za lasem. Jestem mocno zdumiony. Przecież w ostatnich dniach, nie słyszałem żadnej w okolicy…

Sowie Misterium. Warto było przewędrować tyle kilometrów, aby usłyszeć ten zew, w takiej scenerii.


(…..)

Dojrzała w głębię noc, syci się brzmieniem tajemnic. Powoli wracamy, sunąc jak duchy przez sypką piaskownicę zaoranego poletka. I wtedy dostrzegam ruch. Płynie/szybuje ponad drzewem rosnącym na rowie. Sowa! Ale jaka? Udaje mi się złapać sylwetkę w ostatnim podrzucie lornetki. Była duża, pewnie uszatka lub płomykówka. Kasi nie udało się zobaczyć. A ja wdzięczny jestem moim oczom, że pozwalają mi dostrzec tak dużo, i zawsze wyłapią co potrzeba. Te obrazy żyją potem w głowie, jak najlepsze zdjęcia. W oddali samotna sarna pasie się na oziminie.

(……)

Siedzimy na kolejnej ambonie. Tuż obok miejsca, w którym szybowała sowia zjawa. Chojnie zarośnięty rów, miedza i skraj lasu wśród rozległych upraw – idealne miejsce. Na polach pokrzykują czajki. Są dość daleko. Kasia powiada, że dla niej to głos samicy Puszczyka. Ja oponuję. Ale faktycznie – teraz widzę, że ich głosy potrafią być bardzo podobne. Zwłaszcza, jeśli czajka nie kończy frazy, jak to ma zwyczaju. Spieramy się trochę. Po chwili okazuje się, że ptaki odzywają na przemian – stąd zamieszanie w rozpoznaniu. Bliżej czajka, dalej puszczyk – samiczka. To już któryś odgłos słyszany tej nocy. Jak to się stało, że wczoraj i przedwczoraj, nie słyszałem niczego? Ehh, przyroda…

Niespieszne kroki po jesionowym szlaku, na tyle wartkie aby się rozgrzewać. Powrót. Rzęsiście oświetlone sylwetki potężnych jesionów, roztaczają w alei cienie ciemnych konarów. Daleko za plecami, żegna nas jękliwe nawoływanie puszczyka. Jego stłumione echo, osadza się nutą tęsknoty na polach, a w sercach zasiewa spełnienie. Sowy dopisały! Wyprawa się udała. Jestem taki szczęśliwy. Kiedy minęło te 7 godzin, nie wiadomo. Gdy docieramy do samochodu, czujemy jakbyśmy dopiero co z niego wyszli.

~ W podziękowaniu za wędrowne i wytrwałe towarzystwo dla Kasi, i na pamiątkę Nocy Sów w Pełnię Księżyca, z Szeptami Kniei – powstała ta opowieść.

NOCE SÓW organizuję przez cały miesiąc marzec, również dla rodzin z dziećmi i grup. Wyprawa jest wtedy dopasowana czasowo pod wiek i kondycję uczestników. Zgłosić i zapisać można się z wyprzedzeniem już teraz. Wystarczy napisać maila na adres:

czeremcha27@wp.pl


UWAGA! W roku 2023 będzie również możliwość odbycia takiej wędrówki w Puszczykowie pod Poznaniem.



Kochany Czytelniku! A jeśli to opowiadanie Ci się podobało lub wniosło coś szczególnego do Twojego życia, będę szczególnie wdzięczny za WSPARCIE moich prac i wędrówek. Umożliwia mi ono regularne prowadzenie bloga, wydawanie nowych książek, materialne ogarnięcie różnych spraw, bieżące działania nad swoim zdrowiem i pogrążenie w spokoju pisarskiej pracy. A z Tobą – dzielenie dobrocią tych chwil. Bądźmy w kontakcie.

✅ WSPARCIE REGULARNE:
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ POMOC JEDNORAZOWA:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

Z pamiętnika wędrowca: Etiudy chmur marcowych

Przyleciały żurawie! Pierwsze wędrowne stada. Wieczory na polach stały się gromkie i głośne. Pradawni stróżowie chadzają w dostojnych krokach i wieszczą – nieuchronny pochód wiosny. Larum zrywnych okrzyków łagodzą miękkie okrzyki czajek, boć i one zjawiły się rychło, kiedy na dłużej zaczęły tajać rozlewiska. Orne grunta zamieniły się w podsiąkającą maz, gdzie nie podoła w podchodzie nawet kalosz wędrowca. Tu i ówdzie błyszczą się lustra okresowych rozlewów. Niektóre wielkością przypominają jeziora. Czuję się trochę jakbym cofnął się 20 lat wstecz, kiedy takie widoki powszechne były na polach. Ostatnimi czasy dawno nie widziałem.

Sarny trzymają się jeszcze zimowych grup – tych aura nie zwiedzie. Zieleń uśpiona jeszcze drzemie, nasłuchując pączkami w wyczuciu słońca i ciepła. Gdy słońce zniża się pod horyzont, pobliski staw otwiera oko. W jego tęczówce przemijają przez mgnienie chwil, wszystkie możliwe kolory. Rów niesie w leniwym nurcie zeszłoroczne wierzbowe liście i trociny bobrowych wyczynów. Niebo rozpoczyna wieczorny spektakl. Aktorami są wiatr, refleksy słoneczne, kolory i chmury. Są mistrzami w swej krasie. Barwna to sztuka, pełna doborowych ptasich dialogów i niespodzianych zwrotów akcji, wciągająca widza do końca. Kiedy zmierzcha, aktorzy powoli schodzą ze sceny, rozpływając się w nicość. Przykrywa ją granatowa kurtyna nocy, oświetlona iskrami zapalających w mroku gwiazd…

Ale to nie był koniec sztuki… Zobaczcie co pokazały fotografie 🙂



Hej! Czy wiesz, że możesz też przekazać WSPARCIE i POMOC dla rozwoju bloga? Albo zwykłe podziękowanie dla autora za chwile spędzone z czytaniem i fotografią 🙂 Nie tylko piszę i wędruję, ale prowadzę również działania edukacyjne i uświadamiające, warsztaty, spotykam z mieszkańcami, odwiedzam szkoły, placówki, biorę udział w konwentach i festiwalach, na których opowiadam o magii przyrody, jej bieżących potrzebach oraz jak ją najlepiej chronić. Możesz wesprzeć moją pracę, i sprawić, że będę mógł zdziałać więcej, oraz przyczynić się do jak najdłuższej obecności tego miejsca w sieci:

JEDNORAZOWO

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

Pierwiośnie w olchowym gaiku. Gdy gasną ostatnie przymrozki.

Przedwiośnie ogłosiły szpaki. Wygwizdały je długo oczekiwaną, tęskną i pamiętaną nutą. Po prostu, z początkiem lutego nagle zacząłem je tu i ówdzie słyszeć. Choć świat Szeptów Kniei to głównie małe zalesione fragmenty zakrzaczeń śródpolnych, niepozorne kępy zarośli, kryją w sobie iście biebrzańskie widoki. Woda błyszczy się w prześwitach. Rozlewa wstęgi, tworzy kałuże, sączące strumyki i niedostępne moczary. Poległe drzewa zwieszają się jak szlabany szlabany, formy, mosty, wymuszają na wędrowcach głębokie ukłony podziwu, aby się pod nimi przedostać. Efekt pracy bobrów i wichur. Ścięte sztywno zwierciadła wodne, przenikają się ze strużkami płynnych cieków, odbijających ciepłe promienie w milionach tańczących migotów. Jakby duch pierwiośnia i zima zasnęły razem pod jedną kołdrą.


Ilekroć zaglądam w takie zagubione miejsca, nie mogę wyjść z podziwu. Jak niewiele trzeba przestrzeni, aby przyroda rozgościła się w panowaniu z całą mocą swoich twórczych procesów. Znam ten fragment od dawna. Odwiedzałem go niegdyś niemal co drugi dzień, poznając jego najskrytsze tajemnice, spędzając księżycowe nocki, odkrywając rzadkie gatunki ptasich wędrowców – bekasiki. Tu właśnie uczyłem się przyrody, obserwacji, doskonaliłem w tropieniu, sztuce podchodu i zasiadki. Ogrom wspomnień dojrzewa z każdym krokiem…

Obecnie rzadko tu zaglądam, choć chciałbym często. Zwierzęta przyniosły na swych grzbietach kleszcze, lub nastąpił jakiś cykl – jest ich tu naprawdę dużo, i trzeba bardzo uważać. Mimo, że przez kilkanaście lat nie widziałem ani nie złapałem na ubranie żadnego. Miejsce jakby broniło się i mówiło: ‘’Teraz tutaj nikogo. Potrzebuję czasu, i aby nikt nie zaglądał. Dajcie mi spokój…’’ – Zaś kleszcze stoją na straży tej prośby. Tak odczytuję przesłanie tej przestrzeni.

Przez lata, na niewielkim kawałku wielkości może dwóch boisk piłkarskich działo się dużo. Dla cichego tropiciela i wytrawnego obserwatora to świątynia ostoi. Tylko mało kto o tym wie. Ot, kępa krzaków w polu. A w niej – rodzina bobrów i dzików osiedlona. Saren stada i gęsi przelotne. Jastrząb, myszołów, bażant, zając, nory borsucze i lisie, kuna, a nawet jelenie się trafiają przychodzące z odległego lasu. Żurawie i sowy. Pod wodą ślimaki zatoczki, a i ryb gatunki ktoś mi wspomniał miejscowy z dawnych opowieści, z czasów gdy poziom wody utrzymywał się stale. Ale to już lat temu, 40…



Tylko wierzby próchniejące, rosochate w rozrostach uwalniają jeszcze pokłady obrazów żywych – ginących, wnikających do duszy wędrowca. W nich małe kuropatwy wciąż śpią na miedzy, a sędziwe odyńce starzeją skryte, w podmokłych bagniskach.

Zanurzona w sercach pól enklawa, jest ich arterią niosącą pokłady żyznych nawozów, wilgoci, pożytecznych mieszkańców, osłoną przed żywiołami unoszącymi w dal życiodajną glebę. Jest pamiętnikiem niebywałego sojuszu, odkąd człowiek przybył tu z zadaniami produkcji żywności / zaopatrzenia w dostatek swego dobytku. Zespoleni w tworzeniu, każdy dla siebie. Połamane drzewa, wylewy pozimowe, plątaniny konarów i tarninowe gąszcze są jak wskazówka pracującego zegara. Jesteśmy w nim ułamkiem sekundy…















WSPARCIE i POMOC dla rozwoju bloga lub podziękowanie za chwile spędzone z czytaniem i fotografią, można przekazać poniżej. Nie tylko piszę i wędruję, ale prowadzę również działania edukacyjne i uświadamiające, spotykam z mieszkańcami, odwiedzam szkoły, placówki, biorę udział w konwentach i festiwalach, na których opowiadam o magii przyrody, jej bieżących potrzebach oraz jak ją najlepiej chronić. Możesz wesprzeć moją pracę, i sprawić, że będę mógł zdziałać więcej:

JEDNORAZOWO:

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei