W Boże Narodzenie, poszli nocą do lasu…

Co można robić w pierwszy dzień świąt? Siedzieć w skarpetach wełnianych i grzać się przy kominku, śpiewać kolędy czy siłować z resztkami wigilijnych potraw – no można!
Czasy długotrwałych mrozów, kopnych zasp i śniegowych dywanów zda się minęły bezpowrotnie. Odkąd pamiętam fascynowały mnie wigilijne opowieści, pełne trochę tradycji, zwierza, zapachu siana przy paśniku, podchodu i przygód. Uwielbiam w nich uczestniczyć i snuć własne. Bo zawsze warto iść nocą do lasu.

Zabrała mnie tam Ania z MOC DOBRA. Przyjechała podekscytowana, zrelaksowana i pełna uśmiechu. Opowiada, jakie w kniei dzisiaj cudne, szare mgły, jak mroczno i tajemniczo, wilgotno i ponuro. Przede wszystkim spokojnie. Ludzie w domach, z bliskimi, przy prezentach, sałatkach i ciastach. Po raz pierwszy odważyła się na samotną włóczęgę po zmroku. Słucham i puchnę z radości. Bo tym razem to ja zostałem w skarpetach przy zapiecku. Odbyliśmy razem już wiele wspólnych wypraw. Bywało przy księżycu i w ciemny nów. Przez lasy, pola, bagna i łąki. Pamiętam jak się bała i… mocno ściskała za rękę. A teraz terkocze, opowiada, przeżywa, a ja uśmiecham się ‘’pod wąsem’’ – wielomiesięczne oswajanie z nocną knieją przyniosło efekt. To pokłosie wszystkich naszych wycieczek, na które dzielnie przyjeżdżała, zawsze pełna ciekawości i otwartości. Niesamowite jakie zmiany przynoszą w ludziach te Księżycowe Warsztaty. Choć robię je niemal każdej pełni księżyca i można się zgłosić, nie każdy decyduje się aby być co miesiąc.
Dla niektórych, jedna nocka w lesie to już za dużo. I niejako to rozumiem.



Za oknem szara, przytulna knieja, w pierwszy dzień świąt. Mami wędrowców oparami ulotnych zjaw. Złudzi majakami cieni. Zasłona gęstnieje w milczeniu. Gdzieś tam w mrocznych czeluściach, przemyka się mgnienie życia. Ostatni moment na wyjście z lasu. Albo wejście.

Jak się domyślacie, wiele nie było trzeba, aby mnie namówić. Minęło parę godzin domowego krzątania i znów byliśmy w kniei w środku nocy, już razem.

Pogoda zdążyła się zmienić. Zawiesiste mgły ustąpiły z wolna miejsca gęstniejącym deszczom. Rzęsisty. Pięknie. Boże Narodzenie a my w lesie. Podążamy błotnistą drogą, która prowadzi nad tutejsze jezioro. Byłem tam raz zimą i latem. Było gwarnie i ptasio. Teraz jest sennie. Na pozór ciemnica, choć oko szybo łapie szczegóły, odróżnia kontrasty, wychwytuje odcienie. Podążamy wąską ścieżką nad brzegiem jeziora, pełną niewątpliwie malowniczych widoków, uskoków, zapadlisk, chaosu pni i pracy żywiołów.

Ale jest deszcz. Wszechobecny. On tutaj nadaje ton. Jego pogłos wypełnia przestrzeń. Zagląda, wlewa się wszędzie. Wciska pod wykroty. Przez konary, korę, ściółkę, patyki i liście, sączy się odwieczna znana wędrowcom pieśń natury. Stukot i szmer. Zaglądam i ja do tej ściółki pod oślizgłe kamienie. Podchodzę do szuwarów. Przykładam ucho do mokrego mchu i szorstkiej kory drzew. Przykucam nad jeziorem. I wszędzie jest deszcz. A raczej jego odgłos. Ale jaki inny! Inaczej brzmi na śliskiej tafli lodu, odmiennie uderza o lustro wody. Jeszcze inaczej w kępie sitowia, czy na zmurszałych liściach. Rozróżniam jego subtelne tony, dialekty. Można będąc tutaj, całkowicie oddać się tej melodii. I skupić tylko na tym. Popłynąć jak ona.  Jeden las, a tyle wrażeń! Jedno ucho. Jedna ulewa.
Dlatego warto było tu przyjść.


 
Dusza jest zachwycona. Tyle lat na świecie, tyle minionych ulew, burz, słot… a na nowo odkrywamy, zwyczajny, codzienny deszcz. A może nie zwyczajny. Jest przecież 25 grudnia. Wszystko powinno drzemać spowite kołdrą białego puchu.
Ten deszcz, wieszczy zmiany dla świata.

Z szemrzącej kaskady dźwięków, przenika przez czapkę dojmujący, głęboki dźwięk. Echo osiada gdzieś daleko, a może wytłumiają go powodzie kropel. Przypomina po prostu… wycie. Moja fantazja pragnie wierzyć, że to młody, samotny wilk. Odgłos powtarza się jeszcze cztery razy, po czym nie słyszymy go już więcej.

– Słyszysz to wycie…?
Pytam podekscytowany.

– Nie, i NIE CHCĘ SŁYSZEĆ!
odpowiada spłoszona Ania. Chyba zapomniała, że w Wielkopolskim Parku Narodowym, występują też wilki.

Im głębiej i dalej w knieję, tym bardziej się ożywiam. Robię się wyrywny. Niesie mnie. Czuję się dzisiaj trochę tak, jakbym to ja brał udział w wyprawie, prowadzonej przez siebie. Zaopiekowany i bezpieczny jak gość. Na nowo odkrywam zapachy, odgłosy, cieniste widoki i ich uroki. Mogę w pełni oddać się przeżywaniu. Dobrze czasem poddać się czyjemu prowadzeniu. Wymijam poskręcane pnie i „zdradliwe” korzenie, nawilgłe, jarzące leniwym, oślizgłym poblaskiem. Nie są dla mnie tajemnicą. Trochę, jakby świeciły. Dziwię się, że aż tyle widzę. Dostrzegam nawet brąz pomiędłych liści pod butami i wokół. Jest grudniowy nów, najczarniejsza z możliwych pora. Jelenie, dziki, kuny, lisy, sarny, jenoty, daniele, i wilki… Pomyśleć, że to wszystko jest gdzieś tam pochowane, czai się w mroku. Przemierza czerniejące oddale.

Ania prowadzi. Jest skupiona, uważna i trochę spięta. Powrócił niepokój, typowy dla nocnego przemieszczania przez las. Czuję to. Pytam. Powiada, że temu, bo musi ogarnąć przestrzeń, tzn. aby nic się nikomu nie stało. A to można władować się krzaki, zlecieć ze zbocza, poślizgnąć na korzeniu czy po prostu zaskoczyć jakieś zwierzę, które nagle ruszy i przestraszy.

Grunt jest miękki i niepewny. No tak. Ja zupełnie wypuściłem zmysły i pogrążyłem w byciu. Chłonę. Co nie znaczy, że jestem nieobecny. Przeciwnie. Wiem, że wykryłbym z wyprzedzeniem zwierza w gąszczu i każde inne zjawisko. Nie mogę jednak zbytnio prowadzić, bo to nie mój teren.

Szkoda, że Ania nie robi terapeutycznych wędrówek, w ramach swoich zabiegów. Ma wszelkie predyspozycje, zna tutejsze lasy jak kieszonkę, wie gdzie i kiedy spodziewać się dzików, danieli, jeleni czy lisa. Zna ich nory, legowiska, tajenka, uroczyska. Ma zaprzyjaźnione drzewa. A może to ma być moja rola. Wciąż jestem tu zapraszany.

W którymś momencie wybiegam do przodu, niesiony nagłym porywem ciała – chcę wyminąć w skoku leżącą kłodę. FloYo drga i podskakuje osadzając mój zapęd w miejscu i drży..

– Co jest??

Nic, chciałem tylko żwawo wyminąć konar… mówię.
Nie rób mi tak – jest solidnie przestraszona. Widzę, że trudno jej pogrążyć się 
Tak – ten, kto idzie przodem, ma najgorzej. On się pierwszy potyka, przyjmuje na twarz gałęzie, to przed nim skacze spłoszony zwierz.

–  Ja pójdę przodem
– proponuję.
–  Ale nie znasz drogi nie wiesz gdzie skręcić.
– To nic. Będziesz szła tuż za mną, skorygujesz w razie co. Ścieżki nie zgubię.

Zamieniamy się rolami, teraz ja prowadzę i wiodę prym duktem. Wnet czuję jak jest inaczej. Gdy szedłem z tyłu, moja uwaga jakby bezwiednie rejestrowała ruchy osoby przede mną, dopasowując kroki i pływ ciała, do tego co widzi. To znaczy, samoistnie naśladowała i sprawnie wymijała doły, korzenie. Choć Ania się potykała, moje ciało bezbłędnie omijało napotykane pułapki. Nawet nie musiałem być uważny – dalej studiowałem swobodnie wzrokiem dalekie pnie, drzewne sylwetki i prześwity. Jakie to niesamowite! To też dla mnie nowość. Gdy ja prowadzę ludzi w lesie, idziemy głównymi drogami, tak, że nie trzeba zbytnio uważać.
To jest ta swoboda, gdy ktoś przewodzi. Teraz już czuję, że momentami się ślizgam i trafiam niespodzianie na twardzizny wypustów korzeni. Trzeba iść inaczej, bardziej świadomie.

Zmierzamy do jednego bardzo przyjaznego dębu, który żyje tutaj na skraju jeziora. Po to chodzi się nocą do lasu. Nie tyle dla zwierząt, co dla drzew. Dąb ma na imię Kong, i jest strażnikiem akwenu. Rośnie na jego skraju. Szlak nad jeziorem jest mozaikowy, choć w ciemności wszystko wydaje się podobne.

Deszcz wędruje obok. Podąża, nieustannie zmieniając ton swojej melodii.
Słychać te zmiany, gdy się przemieszczamy. Inaczej w młodniku, inaczej na olchach, jeszcze co innego w sośninach. Puls zmienia się. Jak litania, szeptana w ciszy kapliczki. Jak najlepsza medytacja.



Nagle wyrasta przed nami. Rozłożysty, strzelisty, delikatny i silny zarazem. Ania się przytula. Do niego. Znają się już długo. Dębów jest tu trzech i są do siebie podobne, ale pamiętam, że właśnie jego wskazałem latem do kontaktu. Tak zrodziła się zażyła przyjazń. Drzewo jest wyrozumiałe i opiekuńcze, jakby bardzo dobrze znało ludzi, wiedziało z jak zawiłymi sprawami się mierzą. Ja też od razu odbieram na sercu falowanie przyjemnego ciepła – zanim zdążyłem cokolwiek opowiedzieć, się przywitać. A może to powitanie właśnie. Ostatnio z drzewami mam tak, że za wiele nie mówię, jak i nie słyszę. Wszystko dzieje się szybko przez czucie i porywy w sercu. To dla mnie nowy język, którego brzmienia się uczę. Ale jest ponadwymiarowy i wszechczasowy, właściwy i znany wszystkim czującym istotom. Można nim rozmawiać z człowiekiem, zwierzęciem, rośliną. Przekazuje więcej niż słowa. Od razu prawdę, intencję, zamiar. Drzewu nie trzeba opowiadać. Ono wie, z czym przyszliśmy. Od razu działa. Czuję, że robi się jakoś inaczej. Spokojniej. Napięcie u Ani schodzi, jakby gdzieś się rozproszyło. Gdy nasze oczy się spotykają, mówię… A może mówi to drzewo.

Wiersze deszczu dotkną Duszy
Aby mury strachów skruszyć
Już Ty nie bój się niczego
Nic Cię tu nie spotka złego
Dęby Wam rozjaśnią drogę
Ścieżkę ciemną przejść pomogę
Spójrz jak błyszczy się jezioro
Tą tajemną, nocną porą
I choć gąszcze mrok przesłania
Niech się już nie boi Ania
Bo opieka mieszka tutaj
Ten ją znajdzie, kto nie szuka
A że do nas, tu przyszliście
Mokre pnie, przytuliliście
To i nią otrzymaliście
Niech wędrówka Wam jest błoga
I najprostsza wiedzie droga


Szept kończę wzruszeniem. Coś się zmieniło. Wokół jest jakby promiennie. FloYo też uśmiechnięta, swobodna i rześka. Rozglądamy się wokół.

– Widzisz jak tu jest jasno? – mówię zdumiony.

Ania też się dziwi. Wszystko widać.  Szaro – biaława poświata wypełnia powietrze, podświetla kontury, sylwetki i kształty. To jakby drobinki zawieszone w eterze, ale nie mgła. Nagle wszystko zdaje się być bezpieczne jak za dnia. Widać to zwłaszcza z krawędzi jeziora, na której jesteśmy. Jeden brzeg jest prawie czarny, drugi niemal świeci. I to ten, którym szliśmy. Jeszcze przed chwilą wszystko wydawało się ponure i skryte.
Dęby zrobiły coś z przestrzenią, albo poprawiły nam oczy. W każdym razie teraz mam wrażenie, że widzę jeszcze więcej, choć poprzednio nie było źle.

Pożegnani z Dębem ruszamy w drogę powrotną. Ania prowadzi dziarsko ścieżką. Pełna otuchy i zręczności. Ledwo za nią nadążam. Ostatni fragment trasy jest nieco zagmatwany – to stromo pod górę, to w dół. Ale idzie się gładko. Niemal się nie potykam. Jedynie błoto jest śliskie. Dostrzegam doły i zagłębienia. To naprawdę niepodobne w lesie i wie każdy, kto nocą w nim szedł. Poskręcane korzenie oplatające zbocze świecą i jarzą niby podświetlone srebrem księżyca. Trochę jakbym miał oko żbika – wychwytuję najmniejsze błyski wilgoci.
Ania opowiada, że powieź, z którą pracuje w ludzkim ciele, przenika wszystko. Wszyscy jesteśmy nią połączeni. A może ona obejmuje też grzyby i korzenie? Może są tylko jej inną formą? I czego my tutaj doświadczamy? Pytania.

Ulewa przybiera na sile. Po łąkach ścielą się parujące mgły. Przenikają chyłkiem przez zagajniki. Niemal zupełnie przemoczeni wychodzimy z kniei żegnani jej pluszczącą mistyką. Oboje znacznie spokojniejsi niż przed początkiem spaceru. Szczęśliwsi. I zdecydowanie sobie bliżsi.

Warto było iść nocą do lasu. Puszcza. Tu każdy odnajdzie swój strach, i odwagę zarazem.

______________________________________________________
______________________________________________________

Hej Czytelniku! To starsza opowieść z zeszłego roku. Obecnie nie zamieszczam już opowiadań na blogu. Ogromną większość nowych tekstów publikuję już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie PRZYJACIELE KNIEI. Trafiają tam opowiadania, ciekawostki, filmy, drzewne przesłania i wiele innych. Jeśli masz ochotę przeżywać te wpisy, mieć do nich dostęp razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty w niej publikowane, w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko tam. Obecność w niej daje Ci bardzo konkretne zniżki na nasze kniejowe wyprawy i wszystkie warsztaty.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy. Im dłużej zwlekasz z decyzją, tym większe robią się zaległości w czytaniu 🙂

Wszystkiego leśnego!







Pełnia księżyca wydr. Pewnej grudniowej nocy nad jeziorem.

Ta historia zaczyna się mrozem. Takim niby niedużym, do zniesienia jeszcze, ale zasilanym podmuchami gasnącego wiatru po ubiegłonocnej wichurze. Dobrze, że wyczerpał swoje porywy szaleństwa. Choć nadal kąsa. Leśna droga którą podążam w ciemnościach, podrzuca rower wyboinami twardych korzeni. Spycha w zarośla. Czy ten las mnie dziś tu nie chce? A może jestem za mało uważny, na coś… ?

Rybacki pomost, zanurzony w odmętach kołysanych wiatrem fal, to moja dzisiejsza przystań. Dobrze przyjść tu nocą. Wolne od zabaw ludzkich jezioro, na momenty krótkie staje się tym, czym było ongiś, kiedy królowały tu tylko drzewa i swawole zwierzęcych istnień. Pamiętam jeszcze… Błotniste szlaki na brzegu, wydeptane i uczęszczane jedynie przez dziki. Białe wzory i ryty na korze krzewów, wyszlifowane głodem i zimą przez zęby rudych nornic. Teraz większość czasu panuje tu człowiek, pogrążony w wędkarskich rozrywkach. Pierwotni mieszkańcy jeziora odsuwają się w cień, i pokazują już tylko niekiedy nocą… W hołdzie dla nich tu jestem.



W taką noc jak ta, cisza stąd pierzcha. Przeganiają ją odgłosy szeleszczących szuwarów i jękliwe skrzypnięcia obolałych drzew. Pomarszczone zwierciadło szarej wody faluje pod dotykiem zrywów wiatru. Woda jakby zbierała się w sobie. Rytm i synchronika. Fale dobijają brzegu. Lekko pluszcze. Momentami ucho wychwytuje dobrotliwe piski. Odpowiadają sennymi mamrotami na smagnięcia powietrza. To tylko kurki wodne i łyski śpiące gdzieś w trzcinach. Jezioro opowiada swe pierwsze sekrety.

Na niebie oglądam spektakl. Przenikające tabuny chmur pod tarczą księżyca, powodują pulsowanie bladego światła. Ledwo widoczny w poświacie las, ukrywa się pod mrokiem, to znów mami refleksami przesączających spod konarów wstęg. Chmury otacza fioletowy pierścień. I on migota rytmicznie, siląc się złudzeniami pasm chmur i srebrnej tarczy. Zmienia barwy, mieniąc się odcieniami tęczy. Owal rozlewa się i powiększa w oczach, a chwilami zmniejsza do postaci delikatnej otoczki. Feria barw. Fiolet przenika się z różą, by za chwilę stać eozyną. Amarant dojrzewa na moment. Odcienie. Festiwal subtelności. Zjawisko żyje, i dokazuje na moich oczach. Jak to możliwe? Widziałem już ‘’księżycowe halo’’, wieszczące zmianę pogody, zwykle na gorszą. Ale nigdy takie. Tyle lat oglądania księżyca, i znów jestem zaskoczony. Oh Czarodzieju. Warto było tu przyjechać dla takich widoków.

Gdy pasma sunących chmur przeistaczają się w ławicę poszarpanych ‘’baranków’’, widowisko zanika. Kolory ustępują mocy srebrzystego blasku. Pełnia. W niebie jakby otworzyło się okno. Na horyzontach wiszą jeszcze białe zasłony, sprawiając wrażenie jakbym był w oku. Gwiazdy lśnią pierwotną czystością. Iskrzą, a ich blask zasila ciemna głębia kosmosu. Tylko zima daje takie widoki. Niekiedy wędrowałem wyłącznie dla takiego nieba nad głową. Na deskach drewnianego pomostu osadził się szron. Jak śliska zbroja, dotyka drzew, ściółki, badyli i mchów. Jest majakiem odrętwienia. Syci dzwięki i pielęgnuje szelesty. Spróbujcie kiedyś iść po oszronionej łące. I on błyszczy, milionami maleńkich światełek. Odbija echo księżyca.

Smukłe, podłużne sylwetki sunące cichutko przez taflę, wywołują uśmiech i czujność.

– Oho, są i bobry, myślę. Mimo grubej czapki, słyszę świsty oddechów i posapywania zwierzątek. Nie biorę lornetki aby im się przyjrzeć – za mocno bym zaszeleścił. Czekam co zrobią. Sylwetki skręcają w pas trzcin, i tam powodują dodatkowe dzwięki. Słyszę jak gramolą się do brzegu. W takich chwilach moje ciało automatycznie staje się jakby głazem, oddech się wypłyca zwalniając do minimum, a całość łapie jakby takie ‘’odrętwienie’’, sztywność, która powoduje że nie wykonam najmniejszego ruchu. Falowanie klatki piersiowej zmniejsza się do takiego stopnia, że i gruba zimowa kurta, nie wyda z siebie zdradliwego szelestu. Nigdy tego szczególnie nie ćwiczyłem, robiło mi się tak od zawsze przy spotkaniach ze zwierzętami. Może to jakaś naturalna umiejętność.

Nie widzę zwierząt, ale wiem, że są blisko. Słyszę człapania, podłamywania trzcin i jakieś nieokreślone jęki, ni to dziecięce śmiechy – nie mogę przypisać do niczego co znam. Przypominają trochę marcującego kota, choć ciszej. Posapywania, mlaskania. Gubię się. A może od strony lasu podeszły jednocześnie dziki i to one dokazują tak na brzegu? Spokojnie, na pomost nie wejdą. Słuchowisko staje się zdumiewające. Delikatne zawodzenia, gaworzenia, nieartykułowane dzwięki. No co te bobry? Co one tam robią? Wzięło je na Amor? Może to jakaś pora bobrzych godów, o której mi się zapomniało? Gorączkowo szukam wyjaśnienia. Choć odgłosy przypominają bardziej uciechy bagiennych skrzatów, niż rzeczywiste sonaty jakiegoś zwierzęcia. Gdyby jednak rozbrzmiały tak nagle, a nie widziałbym przybyszów, miałbym spore wątpliwości co do duchowej obecności jakichś istot spoza naszego świata.

Na mój szeleszczący ruch ręki – reakcja i szamotanina, z jakimś nieokreślonym ‘’wyzywaniem’’, znów w tonach śmiechu połączonego z piszczeniem dmuchanej zabawki. O wy demony z szuwarów. Czekajcie no tam. Po głowie coś mi już jednak świta.

‘’Nauczony doświadczeniem’’, pozwalam sobie na coraz głośniejsze dzwięki swojej obecności, dając zwierzakom oswoić się z sytuacją i tym, że ‘’coś’’ tu jest. Las i tak huczy skrzypnięciami kołysanych drzew. Mi pora się zbierać. Zimno puka zdecydowanie. Zabieram koc, poduchę, plecak i lornetkę, przekraczając w ciemnościach powyłamywane szczeble dziurawego pomostu. Przy rowerze coś mi szepta, aby włączyć jednak uczepioną głowy czołówkę. W snopie światła dostrzegam. Dwójka iskrzących oczek, wpatrzona zdumieniem w źródło jasności. Jest we wodzie, przy brzegu. Jakieś małe zwierzątko. Sprawca zamieszania. Co to takiego? Robię delikatne kroki w jego kierunku. Im bliżej jestem, tym widzę że wcale nie patrzy na moje światło, tylko ze smakiem coś zajada. To piżmak? Może nutria? Na pewno nie bóbr. Co ono tam ma? Te skrobania, które brałem za szurania bobrowych zębów, to w istocie chrupanie trzymanego w łapkach kąska. Jeszcze bliżej. I jeszcze. Krok. Jestem prawie na samym brzegu. Niezdarnie nadeptuję z trzaskiem gałązki. Tyle ich, że nie da się inaczej. Zwierzątko jakoś nie ucieka. I nie jestem wcale zdumiony. Mało to razy tak było?

Czuję, jak właśnie dzieje się magia. Zwierzak jest mały, smukły i pocieszny. Cześć skrzacie! Teraz Cię poznaję. Ty jesteś wydra!

Jestem może 4 metry od niej. Boże. Nigdy nie byłem tak blisko. Co za błogosławieństwo. Nie mogłem wiedzieć, że coś takiego wydarzy się dzisiaj. Raz widziałem wydrę z daleka, kiedy indziej słyszałem jej pisk, innym razem martwą. Jest tak pochłonięta zdobyczą, którą okazuje się być średnia ryba – po paskach poznaję że to okoń. Zeżarła już pół, mlaska, sapie i mruczy z zadowoleniem. To były te odgłosy. Ogólnie uważa się, że wydra potrafi tylko ‘’świstać’’, a to pewnie dlatego że jest to głos ostrzegawczy, i za pewne jedyny słyszany najczęściej przez ludzi. Tymczasem szorstkowłose szkraby dysponują całą paletą pogłosów, i mało w pole nie wywiodły wędrowca. Dlaczego nie uciekasz? Jaka szkoda, że nie zabrałem smartfonu w ten podchód. Plecak przy rowerze. Byłaby piękna pamiątka i świadectwo. Od wydry bije jakaś przekorna i wesoła energia, zwierzak jakby nie rejestrował mojej obecności mimo światła i dość głośnego podejścia. To raczej młode osobniki. Po chwili z okonia zostaje już tylko ogon. Całe zajście trwa kilka minut, i mogę przypatrywać się z bliska, niemal na wyciągnięcie ręki. Maluchy przypłynęły aż tutaj same. Nie powinienem być zdziwiony. Przecież właśnie nad bagnem, które wpada do tego jeziora, widziałem kiedyś ślady wydr. Znalazłem wybebeszone skorupki małż, jak tylko wydra to zgrabnie zrobić potrafi. Zdumiewa jednak, że harcują tutaj i utrzymują swoją obecność w niejakiej niewiadomej. Jezioro zaufało. Odkryło jedną ze swoich największych tajemnic. Zna mnie. Przyjeżdżałem tutaj w dzieciństwie, a latem kąpałem się w nim jeszcze jako mały chłopczyk. Kto z nas by pomyślał, że będę zakradał się tu nocą, czając na ‘’jakieś bobry, wydry i kaczki’’.

Lekko wykonuję jeszcze jeden krok, i ten okazuje się być o jednym za daleko – zwierzak sztywnieje i wydaje nieokreślony dzwięk. Pluska w wodę, choć nie nurkuje. Od razu się wycofuję przepraszająco, gdybym tkwił w bezruchu byłoby to jeszcze bardziej stresujące. Gdy jestem już dalej, oglądam się z czołówką. Wydry nie uciekają. Z brzegu obserwują jak pakuję w sakwy koc i poduszkę, oraz jak prowadzę rower. Ich wyraziste oczka świecą jak wesołe chochliki. Być może to ich pierwsze spotkanie z taką sytuacją. Człowiekiem, z bliska.



Żegnajcie. To Wasz świat i zostawiam Was w nim z jego chłodnym spokojem. W sercu niosę piękną opowieść. Wystarczy. Niech Wam śpiewają szuwary i sitowia chronią. Smacznych okoni i małż. Jedno z mijanych drzew sążniście skrzypi, przeganiając ciszę na pola. Jak ten świat mnie kocha… Myślę sobie wtedy. Takie zdarzenia. A może mówi to drzewo?

Polną drogą jadę już powoli, w uważności na wyboje i kamienne pułapki. W oddali dostrzegam kolejne światełka nisko osadzonych oczu. Są dwie pary. Koty, czy lis? Próbuję rozeznać nim się zbliżę. Ślepia są bardzo przy ziemi. Kolejne metry oświetlają mi płowe sylwetki. Sarenki leżą na polu. Chyba zmęczył je ziąb. Nie dwie, a trzy! Tak blisko drogi… Dlaczego leżycie akurat tutaj? No tak. To Wasz świat. Nocą jest ich. Mogą sobie tu zalegać do rana. Mijam je nie zwalniając zbytnio, wiedząc że wtedy podniosą się i umkną. To jak dziecięca zabawa – zasłonię oczy i udaję, że Cię nie widzę. Ta chwila to dla mnie pieczęć wyprawy, i ‘’stempel’’, że znów poprowadziła ją Dusza.

PS. W tej historii były i Drzewa, choć brakło przestrzeni, by wpleść je zgrabnie w opowieść. Krótko przed przybyciem wydr wyszedłem na przechadzkę rozgrzewającą po lesie, wołany natarczywymi trzeszczeniami i jękami kołysanych sosen i brzóz. Trochę tańczyłem, machałem ramionami, kręciłem się do zawrotów głowy, a nawet nieco biegałem – bo jaki sposób najlepszy na rozgrzewkę? Przechadzałem pod brzozowym szpalerem, gdzie bardzo przyjemnie czuć całym ciałem poprzeplatane aury drzewne. I drzewa chyba wiedziały, co się święci, wołając mnie zdecydowanie do siebie. Ciepło wywołane gimnastyką, pozwoliło mi wysiedzieć tamtą chwilę.

_______________________________________________
_______________________________________________

BARDZO WAŻNE INFORMACJE:

To starsze opowiadanie z 2022 roku, które na blogu ląduje z poślizgiem zaległości. Obecnie wszystkie najnowsze teksty zamieszczam już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie PRZYJACIELE KNIEI. Trafiają tam opowiadania, ciekawostki, filmy, drzewne przesłania i wiele innych. Jeśli masz ochotę przeżywać te wpisy, mieć do nich dostęp razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty w niej publikowane, w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko tam. Obecność w niej daje Ci bardzo konkretne zniżki na nasze kniejowe wyprawy i wszystkie warsztaty.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy. Im dłużej zwlekasz z decyzją, tym większe robią się zaległości w czytaniu 🙂

Historia taka jak ta, nie powstała ‘’w pół godzinki po pracy’’, a jest jej istotną częścią. To kilka godzin nocą w terenie, a potem drugie pół dnia przy komputerze. Taki system wyklucza w zasadzie podejmowanie innej działalności zarobkowej, zwłaszcza kiedy FB ograniczył drastycznie zasięgi informacji o moich warsztatach i wyprawach, które do czasu jakoś wspierały zawsze szeptowego bloga.

Dla Ciebie to pewnie nieodczuwalny w skali miesiąca grosz, dla mnie ogromna pomoc. Twojej uważności, opiece i wrażliwości pozostawiam poniżej dodatkowe sposoby, gdzie możesz przekazać jakieś podziękowanie za czas spędzony z tą historią, lub zapoznasz się szerzej z moją działalnością:

✅ JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ REGULARNIE (co miesiąc – najbardziej potrzebne):
https://patronite.pl/szeptykniei

✅ BEZPOŚREDNIO na konto:

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

✅ PAYPALL ( dla tych co zza granicy)

czeremcha27@wp.pl

Z serca dziękuję za każdy dar, który pozwala mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie, zaopiekować zwierzakami na wędrówkach i dzielić z Wami słowami tych opowieści ❤

Ballady z zimowej Kniei. Wigilia Wędrowców

Naprawdę trudno mi będzie oddać klimat tego spotkania i wszystkie tematy jakie się odezwały do głosu… Ocierające się do rąk psy i koty + raczkujące i biegające dzieci wokół, bynajmniej nie przeszkodziły w opowieściach ❤

W grudniowy wieczór, kiedy za oknem ciemne pola posrebrza chłodny blask zimnego księżyca, wtedy dobrze… usiąść w ciepłej izbie przy herbacie i zatopić się w opowieściach 😃 Dawno, a może nawet nigdy czegoś takiego nie robiłem. Zamiast zabrać ludzi na włóczęgę po chłodach, gościć się w sadybie, opowiadać, grać, balladować i wspominać odlegle czasy minionych przygód. Krótko po 18tej usiedliśmy na poduchach wokół kominka. Już czas. Oczy zamknął wędrowiec, wspomnień przywołując pocztówki. Już widział. Taniec wirujących płatków śniegu w ciemnościach nocnych i świeże sarnie tropy w zaspach. Czuł szczypanie mrozu na policzkach i chłostę lodowatego wiatru przez spodnie. Zdrętwiał na wspomnienie ‘’kąpieli’’ w rowie, przy przeprawie za starym odyńcem… Westchnął z uśmiechem. Księgę Kniei przez siebie spisaną otworzył na pierwszych stronach, i wnet wśród śmiechu i hałasu bawiących się wokół dzieci, popłynęła opowieść…



‘’Ośnieżone pola, otulone białą kołderką delikatnego puchu szepczą swą chłodną pieśń echem dalekiej pustki. Mroźne połacie wabią ku sobie czarem lodowej przestrzeni zaklętej w biel. Wiatr hula, woła, wyje osypując śnieżne drobiny wśród bruzd. Oziębłe psoty dziadka mroza. Pani Zima lodowatą dłonią, odkrywa swe tajemnice i urok, tym, którym aura nie straszna. Jak pradawna wiedźma, stara niczym sam czas, snuje iskrzące baśnie roztaczając wśród gwiaździstej nocy swe bezlitosne ramiona. Drzewa skrzypią boleśnie smagane kąsającymi powiewami, jakby skarżyły się na porę roku, a oblodzone gałązki trzeszczą im do wtóru kołysząc się chwiejnym rytmem, siejąc wokół niewidoczne lodowe kruszyny.’’

To końcówka stycznia. Czas lisich godów i rudych dokazywań na polach. Pora pisków, poszczekiwań, wycia, gonitw przez zaspy i spełnienia w ogonach rudej Miłości. Goście słuchają. A potem jest odwilż. Po przeprawie przez sztormy zamieci i czuwaniu z obserwacją watahy dzików w zaspach polnego rowu… Ogień na kominku buzuje i gwarzy po swojemu, urągając wspomnieniom kłujących mrozów i odrętwiałych godzin zasadzek na zimowe widowiska. Jesteśmy pod jego opieką.

‘’ Uciszyło się. Szalejące przez kilkanaście godzin żywioły, zmęczone, wytańczone, wyczerpały wreszcie swą dziką furię. Woda, ziemia, powietrze – wszystko to przytuliło się w końcu zgodnie i zasnęło pod tonami bielusieńkiego puchu. Jest spokojnie i cicho. Czasem brzęknie gdzieś na mrozie niewidoczne źdźbło, ot zimowa symfonia ciszy, przy akompaniamencie harcujących myszy. Nocne pola spowił zachwyt lekkiej, białawej mgiełki. Nieruchome widma zasypanych drzew wyłaniają się niczym zjawy, narzekając na wspomnienie tragicznej zamieci. Wyglądają upiornie, pięknie i nieziemsko. Czar zimowego cudu zachwyca zestrojone z nocą oczy, przenosząc umysł do krainy duszy. Na miedzach sterczą buńczucznie maszty chwaścianych kikutów. Czego one nie przetrwają.’’

Zwierzęta, ich sprawy, emocje, współczesne problemy i sytuacja, zagrożenia przez budownictwo. Dziki rozpadają wyobraznię. Padają pytania. Czy się nie boję, tak sam po nocy? Czy goniły mnie kiedyś? Jak się zachować przy takim spotkaniu? Z czego wynikają mity i mylne przekonania na temat agresji tych zwierząt? Co z dzikami w miastach? Cierpliwie tłumaczę. O Antropopresji i postępującej utracie miejsc do życia dla naszych braci. O polowaniach, które zmuszają naszych braci ucieczką, do życia w pobliżu miast. O niefrasobliwości dokarmiających mieszkańców, którzy też zbierają żniwa przyzwyczajania zwierząt. I samej inteligencji dzików. Ich więzach rodzinnych, mądrości, chytrości, psotach, potrzebach czułości jak i łagodności, w całej krzepie. Jak żyją stare odyńce? Jak wyglądają barłogi? Dlaczego dzik lubi czasem wkomponować sobie zad w mrowisko? 😃 Czego można spodziewać się w młodnikach?



A potem przychodzi chwila, na rozmowy o drzewach. Chyba wszyscy czekali najbardziej. Książka Szepty Kniei otwiera się na wiązach. Pamiętne przesłanie dla ludzkości. Powinno trafić do milionów. Pamiętam, że rozmyślałem dzień wcześniej, zastanawiając się jak to jest. Że takie niepozorne miejsce, potrafi przekazać lawinę słów. I to konkretnych, zda się nieprzemijająco aktualnych, dopóty będziemy żyć jak dotąd. Wiązy wiązać będą… Mądrość z ich przesłaniem… Staną się legendą… Wiecznym podziwianiem… Nie jest mi łatwo doczytać. Gdy słowa przesłania milkną, po zamkniętymi oczami i na dłuższą chwilę cisza zapada w sali.

Drzewa chcą przekazać wiele. Lgną do ludzi, ale i jednocześnie skarżą się. Na to jak są traktowane. A jak chciałyby. Te w sadach ludzkich krótko żyjące, wycieńczone rokrocznymi przycinkami, a które w swej wspaniałości mogłyby pożyć ponad setkę w zgodzie ze swoim rytmem i zdrowiem, darząc najlepszym owocem potrzebujących. Goście opowiadają o drzewach w swoich ogrodach, pytają o moc samosiejek. Że dużo ich rośnie i co robić. Tłumaczę różnicę pomiędzy drzewkiem ze szkółki, którego ociosany za młodu system korzeniowy, już nigdy nie nadrobi strat po takim przycięciu. Drzewko takie, choć spełni swą biologiczną rolę i będzie rosło, to będzie ‘’w połowie głuche’’ i nie tak efektywne w nawiązywaniu więzi z grzybami, organizmami, aby odnaleźć się w środowisku. Nasiono które upadnie do gleby, i ma możliwość podczas zimowania sezon czy dwa, poczuć otoczenie w jakim żyje, startuje przygotowane do życia o wiele lepiej. Drzewa przychodzą do naszych ogrodów spontanicznie i niespodzianie, wyrastając na grządkach i pośród kwiatów. Co robić? Ja często wykopuję takie do donic, a potem przesadzam. Stajemy na tym, że na stronie Szepty Kniei będę w potrzebie ogłaszał drzewa i krzewy do adopcji.

Rozmawiamy i o zmianach w świecie, tych klimatycznych. Niezależnie od osobistych przekonań na ten temat, i teorii co do zjawiska, młode drzewa umierają od suszy i to jest fakt. Obserwuję co roku, jak kolejne świerki, brzozy czy jesiony, kończą swoje żywoty nagle, usychając na wiór. Poziom wód gruntowych opadł, obniżył się. Opadów mniej. A człowiek wokół robi wszystko, by resztek wody jakie mogłyby zachować się w terenie, pozbyć. Jesiony w alejach, które przez kilkadziesiąt lat życia pojone były wodą z roztopów, zalegającą po rowach do późnej wiosny. Od paru lat nie widziałem już w nich wody. Dla drzew to ogromna zmiana, zwłaszcza że dla mokrolubnych jesionów było to substytutem wilgotnego środowiska z jakiego pochodzą. Cieszę się, że na te spotkania przychodzą ludzie świadomi, którzy wędrują i widzą to samo co ja, z którymi nie muszę się spierać, czy przekonywać. W trakcie dowiaduję się, że przybyły też osoby wspierające mnie comiesięcznie finansowo na PATRONITE. Jak miło poznać swoich osobiście PATRONÓW! Jednym z bonusów za pomoc kwotą 5zł miesięcznie, jest właśnie udział w takim spotkaniu autorskim.

Czy można przytulać się do Drzew zimą? – pada kolejne pytanie. Tu opowiadam o funkcjonowaniu świadomości drzew, przepływie ich energii i rozwiewam kolejne wątpliwości. Chodzmy do drzew i pytajmy czy chcą. Jesienią i zimą mają dużo uwagi na kontakt z człowiekiem.

Spotkanie wieńczą koncerty. Miękkie brzmienie druma łagodzi emocje rozedrgań z poruszonych tematów i zawiłości. Harmonizuje, utula, zasiewając w sercach nadzieję i dobro. Po to tu dziś jesteśmy. Gospodyni spotkania przynosi swoją Kalimbę. Piękna, egzotyczna, zdobiona, choć nie nastrojona. Ja nie mogę na niej zgrać. Jedna z dziewczynek podbiega instrumentu i mówi że jej nie przeszkadza i ona może. Wnet po sali niesie się w dzwiękach chaotyczny żywioł. Dziecięca spontaniczność radzi sobie i z brakiem nastrojenia. Ja dołączam z akordami na ukulele, i tworzymy nawet zgrany duet. Dynamika swawolnych nut, choć bynajmniej nie ‘’kocia muzyka’’. Gdy dziecko kończy, ludzie biją brawo. Trochę się onieśmiela.

Na końcu rozdaję uczestnikom obiecane paczuszki nasion dzikich kwiatów, do założenia własnych łąk kwietnych. Niech dobro z tego spotkania już wiosną rośnie, zieleni się, rozkwita i roztacza aromaty zapachów, z zasobami nektaru i kryjówek dla małych mieszkańców Ziemi.

🍁 SPECJALNE PODZIĘKOWANIA pragnę na ostatku skierować do:

MOC DOBRA Ania Nowak – Za uchwycenie tej pamiątki i wspierającą obecność
Doula Monika Sopot – Użyczenie klimatycznego miejsca
Kamila Osiecka – Wici i nagłośnienie spotkania