Dlaczego drzewa przy drogach są potrzebne? O alejach.

Aleje przydrożne. Zapomniane, pachnące, i ciche. Pełne dostojnych drzew. Podziwiamy, wędrujemy i chłoniemy ich spokój. Nasz mądry przodek sadził drzewa przy drogach z wielu różnych powodów – no właśnie, po co i dlaczego? Pokolenia wstecz jakoś intuicyjnie mądre były. Drzewa wyznaczały szlaki, ciągnęły się traktami, wspierały wędrowców w drodze dając wytchnienie, chrust na opał, osłonę, pomagały nie zbłądzić.

Dziś wiemy, że pełnią znacznie więcej cennych dla człowieka i środowiska ról, wspierając przylegające do nich uprawy, pastwiska i pola, pełnią zadania ochronne, są ostojami bioróżnorodności, w których piechur z lornetką nieraz zadziwi się jako obserwator, ich nietuzinkowym bogactwem.

Niestety, bezlitośnie rugujemy je z naszej przestrzeni. Zieleń, zdrowe powietrze, bioróżnorodność, wielowymiarowe korzyści przegrywają z piłami, w imię betonu.

Uważam też, że na spokojnych wiejskich szosach, i przy drogach krajowych, nadal powinno być dla nich miejsce.

Zaś aleje takie jak Jesionowy Szlak, powinny cieszyć się statusami pomników przyrody, podlegać ochronie jakie nasze dziedzictwo kulturowe, historycznie i przyrodnicze. A nawet być traktowane jak osobne rezerwaty, bo dla żyjącego tu ptactwa i owadów, domem jedynym są. Dlatego drogi takie jak ta, nigdy nie powinny zetknąć się z piętnem cywilizacji, nigdy nie powinny być poszerzane, modernizowane, asfaltowane. Poniżej video z gawędy, z wędrówki na Jesionowym Szlaku.

Nagość. Magia jesiennych drzew

Ostatnio na wędrówce ktoś zapytał mnie, czy podobają mi się takie jesienne drzewa. Bo jakieś smutne takie… Jakie? To znaczy szare, gołe, bez zieleni i liści. Maszerowaliśmy. Spojrzałem z rozglądem po alei, na pnie jesionów i lip, na których dogorywają ostatki liści.

Oh, ile teraz po nich widać. Blizny, sęki, pęknięcia, rozrosty, nacieki, linie, gniazda, dziuple, szpary i zakamarki pod ostającą korą. Z takich drzew można wiele wyczytać. Wiszą na nich całe opowieści. Odsłaniają się przed nami, przed całym światem, ze swoją prawdą i historiami. Mogę wtedy odczytać zdarzenia jakie działy im się tego roku, lub nawet w dawnych latach. Poznać stan i kondycję przyjaciół. O, tego toczą jakieś owady, o tego chyba otarł się piorun, tego nadwyrężyły zmagania z wiatrem. Tu biel odsłania się twardzielą, a kora schodzi płatami. Drzewo odchodzi. Ileż w nich zdarzeń, osobistych opowiadań, żywotów, zmagań? Nagie drzewo w stanie bezlistnym jest jak otwarta księga dla Wędrowca. Teraz się widzimy. One nas swoimi empirycznymi zmysłami, przez odczyt aury. My przez to co widzą oczy, i nasze interpretacje. Tak prościej. O, tu stare gniazdo wiewiórki, tam pełzacza. Tam w szczelinach gromadzą się biedronki na zimowisko, wyżej – może być schron nietoperza? Z tego coś się sączy. Woda dostaje się do środka, i choć zwykle życiodajna – teraz toczy nieubłagalnie powodując od środka rozmiękczenie i gnicie. Pień, jak księga szramami wyryta, niesie przesłania, opowiastki i świadectwa. Odczyta ten, kto patrzeć umie. Naga prawda.

Tak. Zdecydowanie lubię jesienne drzewa. Świst ich gałęzi podczas wichury, kiedy już nie szeleszczą. Nie do porównania z niczym. I wcale nie smutna to piosenka. Jej refren jakby wołał: Zobacz jakie naprawdę jestem! Też muszę znosić różne rzeczy i zmagać się. Spójrz, ile przeciwności.. A mimo to wybujała korona, gruby pień i dach konarów – robię swoje, trwam. Oto Klon Kostur z Jesionowego Szlaku, w swojej prawdzie. Dopiero teraz mogę ujrzeć, jak bardzo rozrosły się na nim jemioły. Energia drzewa zmienia się. Staje się bardziej ‘’wizyjne’’ i prorocze. To efekt działania jemioł. Sam Klon nadal trzyma się krzepko. Mam nadzieję wytrwasz jeszcze poza czasy, Przyjacielu…

__________________________________________
__________________________________________

Drogi Czytelniku. To spokojne i ciche miejsce w sieci i jego kronika, może istnieć dzięki pomocy takich ludzi jak Ty. Będzie dla mnie ogromnym wsparciem, jeśli zdecydujesz się wesprzeć moją codzienną wędrowną pracę i dołączyć do grona PATRONÓW. Wystarczy już 3 zł na miesiąc, aby pomóc Szeptom Kniei zdziałać więcej dla świata zwierząt, drzew i ludzi. Liczę na Twoją pomoc i maleńkie podziękowanie, za czas spędzony z czytaniem. Dla każdego darczyńcy są przygotowane wyjątkowe nagrody! Można uzyskać dzięki priorytetowy udział w moich przyrodniczych warsztatach lub skorzystać z kojącego zabiegu dzwiękoterapii + wiele innych. Garść przydatnych linków, gdzie możesz okazać mi swoją pomoc:

KSIĄŻKA:
https://ridero.eu/pl/books/szepty_kniei/

POMOC JEDNORAZOWA:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

WSPARCIE REGULARNE (te najbardziej potrzebne):
https://patronite.pl/szeptykniei

Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej, zadbać o swoje zdrowie i dzielić z Wami słowami tych opowieści.



Sowie Opowieści: Pójdźka

W zapomnianej śródpolnej alei, wieczór powoli dogasał. Murszały w czerwieni odchodzącego słońca stare, spracowane czereśnie. Z nimi osiadły na poboczu dróżki dostojne, zgarbione jabłonie. Jabłkowe Matki dźwigały na grubych konarach wiek lat. Ludzki Pra-Dziad posadził tutaj te drzewa – cień dawały, chłód w skwar letniego popołudnia i soczysty posiłek chłopom, w przerwie przy robocie na roli. Pamięć żywego dziedzictwa. Gdy wicher – psotnik gnał przez pola, owocowe pomniki szumiały opowieścią. Pamiętały czasy koni, wozów, bryczek, powozów dworskich, korowodów, śpiewów, świąt i tańców na pobliskich łąkach, w noc Letniego Przesilenia. Gwarzyły o ludziach, co to pod pniami wypoczywając dary w plonach przynosili, dziękując za ulgę w codziennym znoju. Gdzie podziali się teraz? Zapuszczona, porośnięta łanami kwiatów i ziół dróżka tkwiła zanurzona w poletkach zbóż, jak arteria życiodajna między łanami pustki. Ileż tu ptactwa, motyli krasnych i owadów brzęczących śpiewało słońcu na uciechę! Wieczorny chłodek osiadał powoli na pokrzywach, pełzał, płynął, i sunął zostawiając za sobą na roślinach krople rześkiej wilgoci. Na dalekim horyzoncie błyskała i pomrukiwała grozą, sroga, letnia burza. Gdy zmierzch ogarniał ciemnościami pogrążony zakątek, z dziupli wyglądał strach.

tapeta-pojdzka-na-jesiennych-galazkach-w-rozmyciu

Tutaj właśnie zamieszkała Ona. Spokój okolicy wypełniał pogodą ducha puchate wnętrze małej, samotnej pójdźki. Czuła się bezpiecznie. Ptak – zabobon, legenda. Posłanka Bogini, wieszcz odrodzenia i śmierci. Nie wiedziała o tym. Dziupla w pniu przepastną i wygodną była, pełna zmurszałych trocin, jeszcze po poprzednim, nieznanym właścicielu. Okap z kory się zrobił przyjemny, dawniej drzewo próbowało zabliźnić ten wyłom. Chronił od niepogody. Teraz troskliwa jabłoń rosła dalej, zamiast ludzi, opieką otaczając zwierzęcych biesiadników. Zaakceptowała dziuplę i jej zmieniających się mieszkańców. Sowa spała i słuchała. Niekiedy budziła się obrażona, kiedy jesienią po drzewami hałasowały niechlujne dziki. Sarny pożywiały się delikatnie, z gracją. Przybywali wszyscy pod konary, na jesienny wypoczynek w słońcu babiego lata, i pokarm. Sowa nie pilnowała godzin i pór jakiejś aktywności. Żyła swobodnie. Wylatywała przed świtem, za dnia i nocą. Zawsze przecież, mogła złowić coś pod pazur. Apetyt miała nienasycony.

Przy miedzy, lubiła przysiąść na dorodnej mirabelce. Stąd nasłuch był dobry w każdym kierunku. W sierpniu pachniało aksamitem żółtych owoców. Słomiane ścierniska szeleściły w nieustającej opowieści zdarzeń. Ona rejestrowała. Przed zachodem słońca łowiła sprawnie większe owady, w ciemnościach zaś nasłuchiwała sennych ruchów śpiących na polu ptaków. Skowronki, dzierlatki, śpiewaki – nic nie ukryło się przed zmysłem czujnej drapieżniczki. Waleczna, bojowa, odważna i dzika, kęsy zdobywała nieraz brawurą i furią wściekłego ataku. Z tą samą zajadłością broniła jaj i piskląt. Mała, dzielna wojowniczka z Alei.
Osiadła w niej na stałe. Mimo oschłej ostrości, przywiązanie i sentyment, mieszkało w poczciwej Pójdzce. Rozpadające się, próchniejące, choć żywe wciąż drzewa na sennych dróżkach i kępy śródpolnych zadrzewień, to był jej cały świat. Poprzedni zaginął. Pamiętała grozę i niezrozumienie, gdy przytoczyły się dziwne, kopcące i hałasujące stwory, niszcząc drzewa i krzewy, miejsca jej łowów i wypoczynku. Dzienne ptaki uciekły najpierw, ona skuliła się sycząc w dziupli. Drzewo zaczęło się trząść i trzeszczeć, przechylać, dom się załamał…wyfrunęła zeń w ostatniej chwili, lecąc naprzód, nie wiedząc co z sobą zrobić. I tak dotarła aż tutaj. Potem próbowała wrócić, tęsknota za domem była weń silniejsza od strachu. Szeleszczący piasek zastąpiło coś twardego. Nie było już drzew. W dole pędziły z hałasem jakieś świecące stworzenia. Nie poznała tamtego miejsca. Nie było go dla niej. Nie było już dokąd wrócić.

tapeta-sowa-pojdzka-na-kwitnacej-galazce-drzewa

Aleja zmieniała swoje oblicze, trwając w kalejdoskopie pogodowych zmian. Rzadko docierali tutaj wędrowcy. Oni woleli bardziej osłonięte i zaciszne miejsca. Bywały dni wilgotne i mgliste, sączące do napojenia zielone mchy, ociekające deszczem i smagane wiatrem, była duchota letnia w upały doskwierające. Zamyślone w ciszy październikowych szelestów opadających liści. Słoty ciągnące się lenistwem zastoju, i mrozy w śniegach tęgie, malujące krajobraz połaciami dalekosiężnej bieli. Wiosną piękniała aleja, gdy szpaler pokrywał się zabarwioną lekkim różem bielą owocowych kwiatów, pośród których uwijały się gromady pszczół i trzmieli, wesoło pobrzękując. Przetrwała to wszystko. Polowała i czekała. Na niego. Mogła przecież jeszcze mieć pisklęta. Niekiedy wołał z niej zew – skrzekliwy, piszczący, jękliwy, tak zmienny, a strachem spowijający czarne oczka ukrytych polnych gryzoni. Groza połączona z nadzieją, wiadomość której treść poznać mogły tylko opierzone wnęki sowich uszu. Może On gdzieś usłyszy?

Duchota skwaru przeciągała się aż do poranka. Zamrugały zielonkawe, zaspane oczy. Świt dziś się spóźniał. Czereśnie i jabłonie szumiały z trzaskiem narastających podmuchów. W ponurym pędzie burych kłębów, zasnuwających ciemną powłoką niebiosa, nadchodziła burza.

2ef0b1d2ec2cab22c4cde06d1f8703f5 (1)

Drzewa przydrożne. Wspomnienie wspaniałych topoli.

Odchodzą cicho jakby. Choć wyobrażam sobie trzask pękającego pnia i głuchy duden upadającego cielska, co przez epokę przypatrywało się pędzącym w dole ludziom. Dziwiło, słuchało, i swoje dla świata robiło, nie wnikając zbytnio. Pochłaniało zanieczyszczenia ludzkie, a dla istot wszelakich domem i przystanią, a nawet całym światem było. Drzewa przy polnych dróżkach. Chyba najbardziej zapomniane ze wszystkich. Tu nikt nie ocenia, nie sprawdza, a nuż się uda, i nikt nie zwróci uwagi. I nie zwracają. Biegają, w słuchawkach na uszach. Przejeżdżają w galopie, mijają. Ja się zatrzymałem, bo to jedna z tych Topól, która zimowe przesłanie opowiedziała. Była tak wielka… Jeszcze kawał czasu przed sobą miała. Przekrój pnia zdrów, jedynie w środku trochę czerni, a to zaczątek był. Drzewa innych gatunków z czymś takim idą przez wieki, zanim je powali. Pamiętam jej kojącą, rześką energię, jak szumiała zawsze z gromką radością, gdy przechodziłem nocą polem. Zatrzymywała w marszu na długo. Gdy już było bardzo późno śpiewała tym jedynym, mocnym, prawdziwie melodyjnym topolowym głosem. Dołączały się inne do wtóru, szpaler żyw się robił, i tańczyliśmy nawet niekiedy. Choć nie są tak skoczne jak brzozy. Wiersze opowiadała. Tak po godzinie bycia razem, odkrywały się przed człowiekiem zupełnie, wirując fioletową energią, która spływała z pni kaskadami. Jemioł trochę zdążyła uzbierać, jak pomponów zielonych.

Takie filary tutejszej pustki, jak królowe dostojne przystanią są dla ptactwa co przemierza pustkowia odległe i zatrzymuje do wypoczynku. Widywałem kwiczoły, szpaki, kosy. Nasz przodek sadził drzewa przy alejach aby cień dawały podróżnym, chroniły nawiew zasp, hamowały porywy wiatru i szlak znaczyły zimą aby nie zboczyć. By pnie wielgachne podpory plecom użyczyły strudzonym wędrowcom. W tamtych czasach było to bardzo ważne dla komfortu konnych i pieszych podróżnych. A i gałęzi susz do czegoś się nadał. Dawniej maści i driakwie z pożytecznych topoli robiono. Dziś przychodzi człowiek i ‘’zagrożenie’’ tylko widzi. ‘’Przeszkodę’’. Droga pozostała piaszczysta, ruch wzrósł, może asfalt będą robić, taki wiecie fajny co praży się w słońcu i kruszeje. Po którym można będzie jezdzić jeszcze szybciej i zwierzę potrącić, albo blizniego. Ale najważniejsze, że nie ma już drzewa, które przeszkadzało w pędzie i stanowiło zagrożenie. Kilkanaście metrów dalej na tym samym poboczu hałda opon leży. Człowiek przychodzi i wie, że trzeba zabierać, tylko nie co swoje… Pień aby został. I pustka. Nie tylko krajobrazowa…

Już wolałem to spokojne, senne zapomnienie.

P91204-114941