W hołdzie okaleczanym drzewom. Epitafium dla brzóz.

Najpierw urżnęli jej czubek. To już z 15 lat temu. Po to, żeby nie rosła ‘’za wysoka’’ i nie przewaliła się na dom. Brzoza, najbardziej giętkie z drzew, co z wichurami wesoło tańczy, zginając się nieraz do samej ziemi, ale nie pęknie. Gdybym miał wybrać najbezpieczniejsze drzewo w pobliżu domostwa, byłaby to brzoza właśnie. Ona przetrwała wszystkie burze i sztormy, zanim człowiek zadecydował że upierdoli ją dla własnego, pokrzywdzonego ‘’poczucia bezpieczeństwa’’. Dla mnie to tak, jakby uciąć komuś za młodu obie nogi, bo przecież może je sobie złamać, albo i zabić kogoś. Dlaczego tak bardzo nie ufamy? Ucięcie czubka jak widać nie zaspokoiło atawistycznej potrzeby bezpieczeństwa lub nie trwało ono długo.

Kilka dni wcześniej inny sąsiad wyciął szpaler sosen. Amok. Wiosną trzeba zabijać i pustoszyć. Powiecie, no jego teren prywatny, może sobie. Ja to widzę inaczej.



Całą jesień i zimę obserwowałem stada przelotnych czyży, dzwońców, wrony, sroki i sierpówki z sójkami, które lubiły przysiąść sobie na tejże brzozie. Dla nich była to przystań wędrowna i punkt obserwacyjny. Brzoza rosła tutaj od początku, to znaczy już w czasie mojego dzieciństwa była wielkości ‘’średniej’’. Na pewno żyła tu, zanim jeszcze człowiek oddał pole i porobił sobie mieszkaniowe działki. Mogła mieć jakieś dopiero jakieś 40 lat, a więc ponad drugie tyle, było przed nią. Widzę kilkaset litrów tlenu mniej, w opozycji do przybywających par płuc, które na pewno nie chcą na nic chorować oddechowo. A ona tak cierpliwie – filtrowała co człowiek z kominów wyziewał, i sypała dobrodziejstwem liści, zasilając płodność gleby i zbiory nielicznych już tutaj ogrodników. Wyrozumiale szumiała, wdzięczna będąc że pozostawiono ją długo w okazałości. Jej bliźniaczkę na działce obok, podobnie skatowano parę lat wcześniej. I jak to Drzewo – pochłaniała nadmiar wody po ulewach zapobiegając podtopieniom, oczyszczała glebę z metali ciężkich, filtrowała powietrze, schładzała temperaturę otoczenia w upalne dni. Wiadomo, nikomu niepotrzebne zbytki. Od tego jest klimatyzacja. Dla mnie była swoistym wiatrowskazem. Po targaniu jej wiszących gałęzi można było wnioskować z jaką siłą wieje, i czy jest pogoda na rower. Mawiają, że przeszkadzają im liście w rynnie (rozkładają się one od wilgoci). Zmierzamy do momentu, w którym żadne rynny nie będą już nam potrzebne. Przeszkadzają drzewa, może nie będzie przeszkadzał brak opadów? Jak w tym memie z pustynią ‘’ciepło, sucho i bez drzew – wreszcie bezpiecznie’’.

Wiecie, jak drzewa są mi bliskie. Więc ja wiem. Że ona czuje obecność tego człowieka na niej. Że słyszy drgania i warkot piły. I nic nie może zrobić. Ja, gdy słyszę dzwięk takiej piły spalinowej gdziekolwiek, mam nieprzyjemne dreszcze jakby to mnie piłowano. Nie mogę tego wysłuchać, uciekam.

Nie zabili jej, o nie. Zostawili kilkumetrowy pień – kikut, z pochlastanymi gałęziami. Może wróciło bezpieczeństwo. Do czasu, aż tak osłabiony i zniekształcony, pozbawiony statyki pień wywróci się sam, o kilkadziesiąt lat prędzej niż gdyby zostawić ją w spokoju. W tej postaci będzie drzewo najbliższe kilkanaście lat walczyć o przetrwanie i cierpieć w ciągnącej się agonii. Bliźnić rany, siłować się z infekcjami. Nazywam odtąd rzeczy po imieniu. Bo to nie jest żadna pielęgnacja, ani abortystyka, tylko barbarzyńskie okaleczenie. Nie rozumiemy drzew i nie potrafimy z nimi żyć. Nie chcemy i nie zamierzamy. ‘’Na szczęście’’.‘’ A jakby się przewróciła na dom’’? Zapytał mnie ktoś po drodze. Miała tyle gałęzi. Pełna amortyzacja podczas upadku. Może miałaby siłę strącić jedną dachówkę. Pomijając, że była w sile wieku i zdrowia, po przejściach burz i orkanów, które nie zrobiły jej nic dotąd. Najbardziej uzdrawiające i przyjazne człowiekowi drzewo… Z dedykacją dla ‘’argumentów – alergików’’: ja cierpię na rzepak, więc zakazać upraw rzepaku i oleju kujawskiego, howgh.

Zbrukana lecz dumna,
Z żywota wyrwana
Na wiosnę zbudzona
Przez kata rąbana

Nie może go zrzucić,
Ma jeszcze nadzieję

Że snem jest to wszystko
Co wokół się dzieje

Boli

Niech zejdzie

Zostawi

Krwawi…

Listeczki zielone
Co w pąkach czekały
Już na dół zwalone
Gdzie się podziały

Nie wyrosną ze słońcem 
Nie zalśnią kroplami
Nie zakwitnie tej wiosny
Nie zaszumią nad nami

Zęby pił twarde, chłodne, do kości
Warczą i gryzą, nie mają litości

Otrząsa się z szoku
Zbita, złamana
Już po widoku
Byłaś dzielna, Kochana

Radosna i giętka
Dostojna i biała
Co burzę i wichry
W spokoju przetrwała

Ptasia przystani
I pani szumiąca
Liściasta kaskado
Opieką kojąca

Przepraszam ja Ciebie,
Za ludzkie przewiny
Niech Twe nasiona
Posieją brzeziny

Teraz zaśnij w spokoju
Już walczyć nie trzeba
Jesteśmy bezpieczni
Czas trawę podlewać


18.04. 2021 – Pamięci brzozy sąsiedzkiej

Wiosna pełna niespodzianek. Idą trudne czasy dla ludzi wrażliwych…W jakim świecie chcemy żyć?

Do lasu wchodzimy, gdy panuje już słoneczne południe. Na taką pogodę czekało się. Jak wiele od niej zależy. Bo dziś jakby wszędzie, zewsząd zmysły dotykane były przesłaniami wiosny. Śpiewają ptaki: rudzik, szpak, pełzacz leśny, pierwiosnek, sikory. Lornetki przeczesują i wychwytują zachwyty. Odzywają się kowaliki i pokrzykuje bażant. O każdym z ptaków opowiadam ciekawostki. Nie dla każdego są oczywiste. A wiesz, że kowalik zamurowuje błotkiem i gliną wnętrza dziupli, tak aby dopasować otwór do swojego rozmiaru? Przebudziły się motyle. Rusałki i Cytrynki polatują w słońcu, siadają na włosach… Napotykamy też pierwsze kwitnąc kwiaty – podbiał i złoć żółtą. W kniei zewsząd dobiega dziś delikatne ‘’cykanie’’. Las stał się jakby jednym wielkim zegarem, odmierzającym czas do puszczenia pąków i zieleni. Cyt, cyt, stuk, niesie się sponad koron drzew. Nie sposób namierzyć gdzie. Trochę jakby buszowały małe zwierzęta. A to tylko krążenie soków i wody, rozszerzanie się naczyń pod korą, nabrzmiewanie gałęzi, gotowych lada moment do wystrzału ku życiu. Cyt, tykk… Jakie to magiczne!

Dąb Krzesimir nie jest dziś zainteresowany rozmową. Trudno go wyczuć. Z taką sugestią samego drzewa zostawiamy go, i wędrujemy dalej. ‘’W tygodniu’’ w lesie, jakże jest przyjemnie. Przede wszystkim nikogo – brak szaleńców na quadach, ludzi ze spuszczonymi psami. Jednak oboje czujemy, że ten rok i kolejne lata będą trudne dla osób wrażliwych, ceniących sobie ciszę i spokój tam gdzie powinni ją znaleźć. Ludzi przybywa, a wraz z nimi, nieprzemyślanych, trudnych dla przyrody aktywności. Wielu nie widzi w tym nic niestosownego, a nawet uważa że ‘’należy się’’ a las jest miejscem dedykowanym hałasowaniu.

bgbdd

Rzeka pluszcze niezmiennie. W trakcie wędrówki otrzymuję mnóstwo pytań. Tak, tegoroczni goście mają bardzo dużo pytań. I cieszy mnie to. Mogę wtedy lepiej przekazać wiedzę. A jesion, a topola, a dąb? Na co pomagają, czym się wyróżniają w energii? Jak najlepiej z nimi wejść w kontakt? A jakie są moje Drzewa Mocy? To pytanie zaskakuje i osadza w miejscu. Już już chciałbym powiedzieć, że nie potrafię tak, ale jedno spojrzenie w oczy Alicji i widzę:

Jesion, Olcha, Orzech, z domieszką sosny. Tak. Niemal każdy kto przyjeżdża na warsztaty, dowiaduje się czegoś o swoich osobistych drzewach. A jemioły? – kolejne pytanie.
I zwykle mogłem powiedzieć tylko tyle, że nie postrzegam ich energetycznie jako pasożyty dla drzew. Że to nie jest tak, że one je wykańczają. Gdy się przyjrzeć, Znamię Jemioły otrzymuje głównie ród topolowy, ewentualnie wierzby. Inne drzewa posiadają je rzadko, trudno spotkać np. jemioła na dębie. I nawet gdy jakieś inne gatunki drzew rosną w pobliżu topól, zwykle nie przejmują jemiolich pasażerów. Co tam się tak naprawdę dzieje, między drzewem a jego ‘’gościem’’, jakie substancje chemiczne są wymieniane, nie wiemy. Widać natomiast, że topole radzą sobie z tym towarzystwem całkiem dobrze.
W wierzeniach dawnych Słowian, jemioła była krzewem świętym, mistycznym, atrybutem magów i druidów. Przez rok próbując rozwikłać zagadkę popełniałem jeden błąd – pytałem samych jemioł, zamiast drzew. Aż pewnego dnia, stojąc pod moimi zaprzyjaźnionymi, szamańskimi topolami, usłyszałem:

– One nas odurzają.

‘’Stan ten mógłbyś porównać do ludzkiego używania narkotyków, ale tutaj nie ma zatrucia. Jemioły pomagają nam widzieć głęboko i daleko. Wizje, wglądy. Dostrzegać, aby pomagać. My, Topole, jesteśmy jasnowidzące.” 

I pokazały obraz wielkiej ‘’baby’’ która idzie przez pola, oczy jej lśnią, pokryte bielmem – zupełnie jak biel jemiołowych owoców. Topolowa druidka. Dziecko jemioły.

Zatrzymujemy się spontanicznie pod jednym Jaworem, gdy mijany klon zrzuca pod nogi nasionko. Alicja zabiera je i obiecuje zasadzić. To Dzień Jaworów. Czuję bardzo jego dobroczynne działanie i nie mam ochoty stąd ruszyć. Rozkładamy się z posiadówką. Drzewo Błogosławieństw. Najbardziej tajemnicze i skryte, ‘’trudne’’ i nieufne. Opowiadam legendy – historię jaworowego rodu, które dawniej czczone i oszczędzane przez przodków, musiały zmierzyć się z przeznaczeniem ludzkiego topora. Wiarę i szacunek do drzew, zastąpiono porzekadłem o ‘’cennym drewnie’’ i tak nietykalne dotąd Jawory zostały zdziesiątkowane. Od tamtej pory wycofały się i rzadko dziś nawiązują kontakt z człowiekiem. Tenże Jawor dziwi się naszym rozmowom, przysłuchuje i bada. Jest nam obojgu bardzo dobrze.
Tak kochany, ludzie toczą gawędy. W pewnym momencie podskakuję niemal przestraszony, bo zdaje mi się, że coś chwyta mnie za nogę. A to tylko energia drzewa i jego psikusy. Bo chcemy już iść, a on przypomina o swojej prośbie. Chciał aby dla niego zagrać. Wyciągam z plecaka Kalimbę, ofiarując gościnnemu drzewu kilka łagodnych nut. Skąd wiedziałeś, że mam przy sobie instrumenty?

W lornetkach obserwujemy strzyżyka, który co i raz znika w kępach chrustu. Ptaszek ledwie brązowy, maleńki, a żywy jak iskra. Obdarowuje nas śpiewem.

Tego roku jest zatrzęsienie kleszczy. Siadamy w miejscu ‘’gdzie zawsze’’ wypoczywaliśmy w słońcu nad bagnem, i tam dopadają nas pierwsze. Mnie nie – wolą mojego gościa. Jestem zdumiony skalą, bo gdzieś od 1,5 miesiąca można napotkać je wszędzie, nawet w polnych kępach i małych zaroślach. Bezpieczne do wędrowania stały się już tylko pola. To jakaś gradacja. Przykry rok. Z jednej strony lubię pobuszować po krzakach. Z drugiej przyszedłem na świat w krainie pól. To na polu były najpierw zwierzęta: Zające, skowronki, sarny, czajki, lisy, dziki. Tam obserwowałem jako dziecko. I tak jestem nauczony, że przyroda jest na polach, a w lesie jeszcze większe tajemnice, jak jeleń lub wilk. A może to lasy bronią się w ten sposób, przed agresywnym, bezmyślnym wchodzeniem ludzi? Mówią: Zostawcie nas w spokoju? Rozważamy, jak to na wędrówce.

Do szamańskich Topól już dzisiaj nie idziemy. Choć planowałem. Ale czuję, że nie powinniśmy mieszać aż tak drzewnej energii na jeden raz. Zwłaszcza, kiedy to moje pierwsze wyjście z domu po 12 dniach. Chłonę siły wzmacniające – od brzóz, jesionów, jaworów i dębów. Opowiadam o Drzewach ‘’Biorcach’’ i ‘’dawcach’’ z podziałem na gatunki. Alicja wszystkiego jest ciekawa, czuć że chce wynieść z tej wyprawy jak najwięcej.

Gdy wychodzimy z lasu, nad polami krąży para bielików. Wielkich ptaków nie sposób pomylić z niczym. Podziwiamy w lornetkach, ale i zastanawiam się czy to ich ostatnie tu loty. Bo pod lasem gdzie miały gniazdo, na dawnych polach zaczynają z obu stron budować domy – jakieś 3 metry od lasu. Trudno aby tak duży i ostrożny ptak drapieżny zdecydował się na lęgi mimo hałasu, obecności koparek, dźwigów, ciężarówek, hałasu. Alicja mówi, że to ptak chroniony i przecież wyznacza się strefy ochronne wokół gniazda. Ja wybucham gorzkim śmiechem. I, co myślisz, ludzie zrezygnują z domku po lasem ‘’bo jakiś bielik’’? Zostawią pola, przywrócą grunty przyrodzie? Chcielibyśmy, wszyscy jej miłośnicy. Przez drogę przechodzi nam bażant. Kogut zatrzymuje się lśniąc w pełnej krasie, a jego zielona głowa mizdrzy się niczym dojrzały klejnot. Jest wspaniały. Przechodzi z jednego zapuszczonego sadu, do innego, równie dzikiego. I to przez sam środek wsi. Wspaniałe pożegnanie.

Lubię zabierać w miejsca, z opowieści w mojej książce. Wędrowanie i siadanie. Drzewa mają tyle do pokazania… Teraz jesteśmy na skraju oświetlonego lasu pod brzozami. Każdy przystanek to jakieś wspomnienie. Tu opowiadam o brzozowych snach i wizjach, jakie pokazywały mi przy pełni księżyca. Recytuję ich wiersz. Brzozy cieszą się z gości. Jest chwila aby zagrać na drumie, co spotyka się z odzewem ciekawskich ptaków. Potem ruszamy do olsu. Miejsce pradawne, święte i dzikie wprowadza nieopisany klimat. Podobno żyją tu wilki. Wspominam jak wyglądało dawniej, kiedy wiosenne podtopy zalewały aż do drogi, a sam ols niedostępną był krainą bez łodzi.

MISTRZ – DĄB Z POLNEJ KĘPY

Do śródpolnej kępy zajeżdżamy po raz drugi, niemal na sam wieczór. Wcześniej zrezygnowaliśmy z powodu warczącego ciągnika. Idziemy polem. Cieszę się bardzo, bo miejsce to wołało mnie od paru dni. Nad nami śpiewają skowronki. W miarę jak zbliżamy się do kępy ogarnia mnie ‘’nieswój’’ niepokój. Bo powoli nie poznaję tego miejsca. Co tu się stało? Brak krzewów. Przejrzyście na przestrzał. Wszystko wybebeszone, zduszone, rozjechane. W miejscu gdzie było trochę wody – goła ziemia. Duże drzewa oszczędzono, ale wszystkie rośliny krzewiaste dosłownie wydarto stąd, traktorami. Po co, dlaczego? Komu przeszkadzały gnieżdżące się ptaki i śpiące tu sarny? Gdy po raz pierwszy zwróciłem uwagę na to miejsce, przyciągnęły mnie sarny wychodzące stąd z wieczora. Pomyślałem: ‘’Skoro sarny zachowują się tak swojsko, musi być tam ładnie’’. I było. Pamiętam jak kluczyłem tajemniczymi ścieżkami przez zarośla, aby dobrnąć do drzew, których rozłożyste korony prześwitywały ponad. Jak było magicznie, pełno legowisk, tajenek, gniazd, sekretów. Teraz goły, ponury plac. Głowa pełna gorączkowych pytań – A rodzina borsuków? Mieszkały tutaj. Możliwe, że tkwiły jeszcze w zimowym śnie, gdy wdarły się tutaj traktory. Co będzie ze słowikami, krukami? I jasnym stało się, dlaczego ostoja Mistrza wzywała żeby się do niej udać. Drzewa wołały pomocy… Nie zdążyliśmy. Na jednym z ocalałych drzew, kołysze się duże gniazdo. Tej wiosny nikt się w nim nie zagnieździ. O człowieku. Jakbyś się czuł, gdyby ktoś wpadł do twojego domu, porąbał meble, wywalił sprzęty, zerwał podłogę do betonu i sobie poszedł?

P10331-183927

Atmosfera jakże inna od lasu w którym byliśmy wcześniej. Tam drzewa nas zaczepiały i wołały zewsząd. Tutaj jakby się ‘’zamroziły’’, zahibernowały w emocjach. Nie potrafię odczuć niczego od nich. Żadne nawet nie robi wiosennego cytt – cytt. Jest ponurość i groza, jej wspomnienie. Wyobrażam sobie jak musiały się bać – nie wiedziały czy i one nie zostaną wycięte. Ludzie przycięli niektórym trochę gałęzi. Zupełnie bez sensu – komu przeszkadzają tutaj konary? Drzewa nie chcą z nikim rozmawiać. Jedynie mistrz – tutejszy stróż. Wokół niego zostawiono trochę trawy i krzewów. On nas powitał, zaszeleścił. Ta zarośnięta połać wokół niego, dużo mówi. Jakby ochronił swój kawałek. Zapytani dewastatorzy pewnie nie potrafiliby odpowiedzieć, dlaczego oszczędzili akurat ten kawałek. Przecież nie z uwagi na norę borsuczą. Próbujemy zrozumieć. O co chodzi? Dlaczego? Komu się chce, przywlec tutaj, daleko w pole, wjechać traktorami i dokonać takiego zniszczenia? Przecież kępa polna to ma być bioróżnorodność, ochrona upraw dzięki ptakom? Tak mnie uczono. A może chodziło o te trochę drewna? Sam ‘’przejrzysty’’ wygląd? Bo teraz faktycznie przypomina to ”wypielęgnowany” park.  Pozbawienie większych zwierząt osłony / miejsca na nocleg, żeby nie robiły szkód w uprawach? Taka kępa jest już bezużyteczna dla większych zwierząt jako kryjówka. Zatrzymają się może tutaj na chwilę wędrując przez pola, ale już nie zostaną na nocleg, gdyby zaskoczył je ranek. Jaki cel przyświecał niszczycielom? Co przygnało ich tutaj… Te krzewy nie przeszkadzały niczemu, a zwiększały wartość ochronną dla pól, poprzez gnieżdżące się w podszycie małe ptaki. Trzymały wilgoć. Zmniejszały parowanie wody. Oh jak trudno będzie tu teraz, nawet tym dużym drzewom.

Pod dębem ze łzami w oczach odczytuję jego przesłanie. Bardzo trudno zachować spokój.

… W polnej kępie na skraju,
Do raju otwierają się wrota:

Zięby, szczygły, trznadle, szpaki
Koncert robią jemu taki

Że odpłynąć w zasłuchaniu
I pogrążyć czas w czuwaniu

Można

Tak było, kiedy miejsce zaczarowało mnie rok temu. Cały wiersz można przeczytać TUTAJ.

Tuż przed zachodem słońca, na polną dróżkę wjeżdża ‘’typ’’ na warczącym motocrossie. Jesteśmy zdumieni. Przecież to pora, kiedy w takich miejscach przeróżne zwierzęta zaczynają swoją aktywność. Pora, na którą czekają cały dzień! Wychodzą borsuki, lisy, jenoty, sarny, lądują gęsi i żurawie. Wie o tym każdy wędrowiec i przyrodnik. Co robić w takich sytuacjach? Jak reagować. Zrezygnowani, pokazujemy ‘’typowi’’ aby popukał się w głowę, gdy mija nas w pędzie. Nie widzi, gna.

Chwilę potem na jabłonce przysiada poddenerwowany potrzeszcz. Ptaszek kręci się niespokojnie, wabi. Pogrążamy go w lornetce, a ja opowiadam niecoś o skromnym potrzeszczu. Wreszcie zaczyna śpiewać. Jego dzwoniące tony, przypominają pęk brzęczących kluczy. Ptak pasuje tutaj. I do polnej pustki, i do zachodu słońca, i gwaru kończącego się dnia.

Cytt, tyk, tytt – żegna nas nawet i tutaj wiosenna modlitwa krzewów, kłaniających się słonecznej purpurze. Ah, żeby każdy choć raz mógł to usłyszeć…

Dziękuję dziś Alicji za wędrowno – rozmowne towarzystwo i wspólne kroki. I zapraszam też na kolejne, wiosenne WARSZTATY DENDROTERAPII oraz wspólne, odkrywcze i lekkie wędrówki. Dla gości z daleka wciąż jest opcja noclegu, pokoje z łazienkami i kuchenkami, parking, możliwość zamówienia posiłków. Wędrówki są lekkie i przyjemne, zawsze dostosowane pod wiek i kondycję uczestnika. Na zajęciach pogłębisz swoją sztukę komunikacji z drzewami, nauczysz pracować z ich energiami, odczytywać wskazówki i przesłania, aby stosować je w życiu osobistym. Będzie też relaksujący koncert na drumie / kalimbach w zaciszu polanki leśnej, nauka tropienia, rozpoznawania śladów i ptasich głosów, słowem pełen edukacyjny warsztat przyrodniczy. Kalendarz wolnych terminów znajdziesz z boku na pasku strony, ale można też umówić się na wyprawę w tygodniu, dowolnego dnia.
Zapraszam również rodziny z dziećmi.

167565703_2852119515046718_4147879025600847975_n

Zmora polskich lasów. Psy puszczane luzem

Do lasu wybrałem się rankiem. Niedługo posiedzieć w czatowni, poobserwować zwierzęta lornetką, posłuchać ptasich oznak wiosny. Jest chłodno, szaro i rześko. Droga dość daleka – 8 km od domu. Ale szukam przede wszystkim spokoju. Zjeżdżając stromą polną dróżką mijam panią z psem, który na mój widok nieco się szarpie. Kobieta przytrzymuje go. Szybko o nich zapominam.

Pod samym lasem prowadzę rower idąc ostrożnie – nie chcę spłoszyć zwierząt możliwie przebywających w zagajnikach, po nocnym żerowaniu. Jeśli uda mi się niewykrytym przemknąć do ambony, mogę liczyć na pyszne obserwacje. W kniei śpiewa już wiosennie. Z pola słyszę skowronka, nadają sikory, potrzeszcz, kosy, migocąco nawołują kowaliki. Werblami bębnią dzięcioły, regularnie. Zaczęło się znaczenie rewirów. No i lerki. Takie skowronki borowe. Słyszałem je co kawałek podczas jazdy zdumiony będąc, bo w życiu nie odnotowałem ich tyle wczesną wiosną po głosie. Skąd ich się tu wzięło? I przecież wiem. Domyślam. Lerka to taki ptak, który jako jeden z niewielu korzysta ze spustoszenia jakie robi człowiek. Upodobała sobie świetliste polany, wyręby, łyse ugory przy lasach i połacie po wycinkach. Jednego i drugiego w ostatnich latach nie brak. Można powiedzieć, niektóre lasy w całości stały się zrębami. Tematyka na osobną opowieść. Okrzyki żurawi mieszają się z wędrującymi w powietrzu zawołaniami gęsi. Oh, jak dobrze…

Naraz ptasią sielankę zagłusza, wydziera, gromkie, HAU HAU AUUUU.
W lesie trzaski. Coś przedziera się z łoskotem. Ucieka. Tam jest pies! Goni za czymś. Jest podniecony, ujada aż kwili. Sarna! Wyskakuje z krzaków i sadzi przez pole niemal nie dotykając ziemi, jakby miała w zadku silnik odrzutowy. Jakby frunęła. Gdy znika za horyzontem, z lasu wynurza się pies. Jest duży, brązowy. Chyba wyżeł. Goni w pole i ani myśli odpuścić. Dlatego sarna uciekała tak szybko. Boją się one bardzo dużych psów, bo przypominają im wilki, oraz dlatego że nie mają kondycji do długodystansowych ucieczek. Pies tak. Jeśli właściciele nad nim nie panują, z pozoru niewinna zabawa domowego pupila kończy się zagonieniem do wyczerpania i zejściem na zawał lub oba. Naprawdę, to nie są rzadkie przypadki. Te sarny, które znajduje się gdzieś ‘’wkomponowane’’ jakby spały, bez żadnych widocznych ran, to zwykle ofiary psich pościgów. A sporo już takich napotkałem. Odnajdywano nawet pod 20 sztuk martwych na raz. Jeśli pies jest bardziej krewki, szarpie sobie ofiarę przed zgonem, powodując dodatkowe, niewyobrażalne cierpienia. Właściciele czworonogów nie wiedzą o tym. Myślą, że ot piesek coś chwilę pogonił. Nie chodzą za nim w krzaki, nie wiedzą co się dzieje. Wystarczy jednak 15-20 minut nieobecności aby doszło do dramatu. Można o takich historiach przeczytać tutaj:

https://dziennikpolski24.pl/padaja-z-wycienczenia/ar/3234460

https://bielskobiala.wyborcza.pl/bielskobiala/7,88025,24432318,pilnuj-psa-w-lesie-nie-badz-barbarzynca.html



Myślę sobie, no co za czerep. Co trzeba mieć w głowie żeby wtargnąć do lasu i zrobić taki raban? Choć towarzyszy na quadach i tak nic nie przebije. Słychać gwizdek, na który pies sobie…gwiżdże. Ujadanie psa, gwizdawka, nawoływania. No to wypocząłem. Ale jestem wściekły. Zwykle trzymam emocje na wodzy, zawijam się i idę szukać bezludnego zakątka, no ale to chyba o ten jeden raz za dużo. Poza tym, to jest obszar NATURA 2000, siedlisko zwierząt, las państwowy, tym samym celowe – umyślne płoszenie podlega karze grzywny. Czy jakoś tak. WTF, serio aby przekonać kogoś że w lesie pies nie powinien gonić zwierząt potrzeba jakichś kar? Jakby nie było oczywiste? Za moment miałem przekonać się, co mieszka w głowach ‘’puszczalskich’’, i dlaczego obecne kary to nawet za mało.

Nie wytrzymuję i schodzę z ambony. Wiem, że ta osoba wyjdzie mi na widok. Nie wiem jeszcze co zrobię ani co powiem. Ani jaka to sytuacja. Może pies po prostu się wyrwał przypadkiem? Wtedy OK. Wyłania się z zarośli. Kobieta w pościgu za psem. On szczeka, ona gwiżdże. Ja idę wprost na nich. Poznaję. Ta sama pani i ten psiak, których mijałem jadąc pod las. Patrzy się zdziwiona na człowieka w moro ubranego w lornetkę, i uśmiecha przepraszająco.

Ooo, to już wszystko wiem kto tak zwierzęta tu płoszy, a chciałem już służby wzywać, do odłowienia niebezpiecznego psa… Zagajam rozmowę i daję też od razu do zrozumienia jak rzecz widzę. I już wiem, że nici z ‘’opierdolu.’’ Ja bym chyba nawet tak nie potrafił. Próbuję ukazać piękno tej krainy, coś uzmysłowić. Mówię, że o tej porze można spotkać tu dziki wracające z łąk na bagno, że trafiają się jelenie, a sarny to lubią spać tu i tam. Że szedłem specjalnie cicho, aby je w spokoju obserwować…

‘’A bo wie pan, my mieszkamy w nowym domu, tu nie daleko’’.

Tak, wiem. ‘Nowe domy’’ i ich mieszkańcy. Tak umierając miejsca, gdzie jeszcze rok czy dwa wcześniej, można było w spokoju wypocząć, będąc pewnym jedynie zwierzęcej obecności. I naprawdę nic nie mam do ludzi w lesie, byle nie zachowywali się jak w wesołym miasteczku albo ulubionej galerii. I mówię, że no ok, spacer zrozumiałe, ale pamiętać wypada że w przyrodzie jesteśmy gośćmi, zwierzęta tu spokojnie sobie żyją bo to ich ostoja, i nie godzi się aby pies jednak za nimi ganiał. Że jakiś szacunek i choćby i wczucie się położenie tej gonionej sarny. Wie pani jak one po takim pościgu kończą? (opowiadam ze szczegółami)

-‘’ To niech pan wybuduje obiekt, gdzie można będzie wypuszczać te psy. On się musi gdzieś wybiegać, to taka rasa’’

W tym momencie wszystko mi się sypie, i widzę jaki bywam naiwny. Że ludzie tak serio. I na nic zdadzą się apele do wrażliwości (bo jej nie ma), do empatii (a co to takiego), do zrozumienia i jakiegoś poczucia pokory wobec tego co czynimy, no bo przecież rok w rok wbijamy się coraz gęściej w zwierzęce enklawy, i dokąd mamy te zwierzęta spychać i jak długo? Czy nie mają prawa mieć chociaż trochę spokoju w tym zagajniku z kawałkiem pola? Muszą przecież uważać na ruch samochodowy, opryski, myśliwych, a i drapieżnik jakiś się trafi. Myślę, że jedynym miejscem gdzie powinno się je puszczać jest własna działka, posesja, może jakieś boisko – tak odpowiadam. Żeby chociaż jakaś skrucha?

– Pan jest leśniczym?

Pada pytanie. Oho myślę, jakbym był leśniczym to już by miała 500 zł mandatu i wyproszenie z lasu. Na dalsze usprawiedliwienie słyszę jeszcze, że ‘’no ale przecież zaraz ciągniki wyjadą na pola, będą orki, roboty – to nie płoszy saren’’? – Pretensja i próba odwrócenia, ‘’proszę pani a Maciuś też przeklina’’. To nie tak… Roboty polowe, to można powiedzieć chleb powszedni życia saren. Tych, które zdecydowały się zamieszkać na polach. Znają one traktory i ich warkot, często pasą się beztrosko mimo pracującego, orzącego pługa. Przesuwają się tylko po kawałku. Pewnie dlatego, że mają możliwość otrzaskania się ze zjawiskiem, a sama maszyna ich nie goni, tylko powoli, równo sobie jedzie. W sezonie siewów czy orki, słychać je zewsząd. To nie pies który dopada ją śpiącą w zagajniku i podrywa przerażoną do biegu. A ja opowiadam o tym jak to wszystko widzę. Że no dobrze, pani tu sobie jedna teraz, ale co za parę lat kiedy domów pojawi się więcej i tym samym większa ilość psów – to gdzie te zwierzęta mają w spokoju się podziać? Uświadamiam jak to znika. Że tu gdzie stoimy dawniej był las, człowiek wyciął i zrobił pole, a to co widzimy wokół to ledwie skrawki tego co tu było. Ile tak można? Wystarczy jeszcze kilka domków i ludzi z takim podejściem, aby zwierzęta nie miały tu życia!

’ Wie pan, no ludzie budują domy’’ – mówi to z taką wyższością, jakby argument był niezbywalny i usprawiedliwiający. ‘’Zgadzam się z tym, że szacunek do przyrody, ale pies musi się wybiegać, jest młody i wszystko go interesuje’’.

Widzę, że więcej nie wskóram. Toczę luzną gawędę. I rozmyślam. Puszczanie psa luzem, o którym wiem że nie można nad nim zapanować, który goni, ujada i sieje zamęt na terenie gdzie żyją dzikie zwierzęta, to nie tylko objaw braku wrażliwości czy empatii. Jest to po prostu zwyczajne BURACTWO. Brak poszanowania wobec innych użytkowników lasu. Jest to też rodzaj swoistej agresji na naturze, choć wygląda niewinnie, ot piesek się bawi. To tak jakby ktoś w ciszy nad rzeką odpalił na cały głośnik muzykę z boomboxa, zagłuszając śpiew ptaków. Spierdział głośno przy stole obiadowym. To podobny kaliber co wywożenie śmieci do lasu, tylko tym śmieciem jest hałas. Okej – nie ma zrozumienia dla zwierząt, trudno. Ważne że kajtek się wybiega, nieważne ile saren skręci przez to nogę, zabije się, jakby mało jeszcze miały niebezpieczeństw na co dzień. Ja tu się sprowadziłam i mam psa na spacer, a ludzie budują domy, panie! Odnośnie zabudowy i braku przestrzeni w krótkiej perspektywie, słyszę, że ‘’to już są rozważania filozoficzne’’. Fakt. Ludzie naprawdę o tym nie myślą. Kto i po co by się nad tym zastanawiał, jak będą żyć przyszłe pokolenia? A już zwierzęta? Ha, ha..! Zresztą mam wrażenie, widząc jaki jest stopień interakcji z otoczeniem, że ludziom nie zależy na niczym. Coś tam czasem zaprotestują, gdy im chlewnię czy kurnik pod oknami budować, nieliczni przeciw wycinkom. Życie mija na styku trzech punktów / praca / dom / samochód – market. Przyroda jest okazyjnie lub wcale. Wobec tego nie są nikomu potrzebne polne kępy, zarośla, tlen, bioróżnorodność, czysta woda, ani żadne zwierzęta. Przyzwyczajony do hałasu i chaosu zewsząd, w lesie zachowuje się tak samo.



Obserwując świat i to co się w nim dzieje, mam poczucie, że takich postaw i poglądów jest przytłaczająca większość. Przyjęcie tego faktu pozwala mi być na co dzień spokojniejszym. Od dawna uważam i mocno czuję, że tutaj wszystko już stracone, a cień nadziei pozostaje w tym, że kataklizmy naturalne zdążą przemówić dosadnie zanim wytłuczemy, przeżremy i zabetonujemy wszystko. Obserwować i kronikować.  Może istnieje jakieś 5 % szansy. Być może burzę tutaj niektórym światopogląd, czy choćby swoją osobę. Pamiętam jak niedawno wybuchłem już śmiechem, gdy znajomy podesłał mi wiadomość o tym jak jednej pani ktoś wyciął drzewa na prywatnej posesji, bez jej wiedzy i zgody. Ten nadęty, pyszny styl bycia wobec wszelkiego życia, przejawia nie tylko w aroganckim traktowaniu natury, ale i przestrzeni wokół, gdziekolwiek jest coś zielonego. Ogłowione do cna drzewa, ścięte pniaki, sterty śmieci w rowach, quady na polach, psy przeczesujące zarośla i wypłaszające zeń wszystko, ku uciesze. Bywały i zdarzenia, kiedy nadziewano gałęzie drzew szpikulcami ‘’żeby ptaki nie siadały’’, a na miejskich balkonach jest to już ponoć standard. To tylko pokazuje, jak nisko upadliśmy. Jestem naprawdę ciekaw. Czy za te 30 lat naprawdę nikomu nie będzie przeszkadzał brak miejsca w którym rządzi prawdziwa cisza, gdzie nie słychać szumu z autostrady, głośnych biesiad, ‘’cywilizacji’’?

Te same osoby mówią potem ‘’zwierzęta tak jak najbardziej, ale w lesie, nie u mnie na działce’’ – powiada  ktoś, kto właśnie zakupił hektar łąki na której wybuduje dom, po której jeszcze do nie dawna chodziły dziki i gnieździły ptaki, mieszkały setki maleńkich istot. I co roku te hasełka wybrzmiewają nad mogiłami kolejnych zabranych przyrodzie ostoi.

Schemat zagłady od lat był podobny, ale teraz do całości spustoszenia doszedł jeszcze jeden element – spacerowicze z psami. I owszem, są psiaki posłuszne, karne, jak i takie które nie są zainteresowane zwierzyną, lub się jej boją. Takie, które z zasady idą przy nodze i można być ich pewnym. W przypadku z jakim idę właśnie obok, jest pełna świadomość czynu, brak przyjęcia do wiadomości faktów (śmierć zapędzanych zwierząt) i obrona ‘’swego stanowiska’’ z głębokim przekonaniem że mogę, bo ‘’pies musi’’. Nieliczni prowadzają je na otokach, a chyba promil jest świadomy zagrożeń jakie czyhają na psa buszującego samotnie nawet krótko po lesie. To nie tylko pasożyty i kleszcze, możliwa wścieklizna, wilki które takiego harcownika zabijają dla zasady. Rozjuszony dzik, czy rozzłoszczony myśliwy, którzy w takich przypadkach po prostu od razu do psów strzelają – takich historii można znaleźć w Internecie mnóstwo. Pamiętam jak razu pewnego pogratulowałem po prostu jednej pani, że szła z ‘’ciapkiem’’ na smyczy. Widok dla mnie tak rzadki, że ujęło. Miałem taki piękny rejon niespełna 2 kilometry od siebie, gdzie można było tylko błogo wypoczywać. Stare stawy i bagna, gdzie żyją jeszcze dziki, czaple, bażanty, jeleń, sarny, lisy, zające, żurawie. Zaczęło się od pojedynczych zdałoby się, ‘’incydentów.’’ Teraz każdy dzień od popołudnia to jedynie przestraszone okrzyki przelatujących bażantów, trzaski uciekających saren, radosne poszczekiwania i jedna wielka przykrość pewnego wędrowca, oraz zapomnienie o wszelkich obserwacjach. Coście zrobili z tym miejscem. Wystarczyło tylko kilka regularnie i głośno spacerujących – niewrażliwych osób, do klęski i rozwałki przyrodniczego życia w tym skrawku. Część już dawno się wyniosła. Gdy częstotliwość nieświadomego ruchu ludzkiego wzrasta, zawsze cierpią zwierzęta. Ale pieski muszą się wybiegać, prawda. Wiem też, że z perspektywy idącego, zamyślonego człowieka to aż tak zle nie wygląda. Oni po pierwsze nie wiedzą często, że jakieś zwierzęta tam żyją, a psiego ujadania chyba nie łączą z atakiem na zwierzę. Lub zwyczajnie, wiedzą i olewają to. O tym, że przypadki umyślnych postrzałów nie są wcale takie rzadkie i wydarzają się nagminnie, można zerknąć tutaj:

1.https://extraswiecie.pl/wiadomosc/wysiadl-z-samochodu-i-zastrzelil-psa-na-oczach-wlasciciela-wiemy-juz-kto-zrobil

2.https://www.dziennikwschodni.pl/biala-podlaska/mysliwy-zastrzelil-owczarka-pani-anny-adwokat-nie-mozna-spuszczac-psa-ze-smyczy,n,1000260693.html

3.https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19552139,mysliwy-z-samochodu-zastrzelil-psa-i-odjechal-labrador-byl.html


4.https://www.farmer.pl/fakty/polska/mysliwy-zastrzelil-psa-ktory-spacerowal-z-wlascicielka,85671.html

5.https://nowiny24.pl/mysliwy-na-oczach-wlasciciela-zastrzelil-psa-w-lesie-i-odjechal/ar/6068309

To jest realne ryzyko. Wpiszcie sobie w wyszukiwarkę ”zastrzelił psa i odjechał”. Będziecie w szoku! Tylko z ostatnich 2 lat, można poczytać o kilkunastu takich przypadkach (nagłośnionych). Często czworonogi gubią się, lub zapędzają dzikie zwierzęta w pułapki pod koła samochodów lub nabijają się w pędzie na płoty. Staram się uzmysłowić jeszcze przykładami i drastycznymi. A jakby się pani czuła, gdyby ktoś teraz podjechał tutaj quadem i zaczął z warkotem jeździć wokół tego psa, obsypując błotem? Na oburzenie odrzekłby beztrosko, że gdzie ma to robić, że sprzęt musi być na chodzie, etc. Albo ktoś podjechał autem i zaczął godzinę trąbić, bo generalnie lubi, ale na drodze za bardzo nie może. No to gdzie ma to robić? Wszedł o świcie w ubłoconych butach do sypialni i zaczął śpiewać na cały głos? Oprócz szacunku do samych mieszkańców kniei, chodzi też o elementarną przyzwoitość wobec innych użytkowników lasu. Dlaczego ja mam słuchać jakiegoś terroru gonitwy czyjegoś czworonoga? Przecież, halo! Do lasu ludzie zachodzą najpierw po ciszę i spokój, potem aby nacieszyć się bliskością różnych dzikich gatunków. To chyba oczywiste! A takie zachowania jak prezentuje, są karalnym wykroczeniem. Co roku ponawiane są apele do właścicieli psów. Bezskutecznie.

Propozycja rzucania psu kija zostaje zbyta półuśmiechem, że ‘’to nie wystarczy’’, a w sumie to miała nadzieję, że goni zająca, bo zając to nic takiego, bo szybki… Ehhh…

Mimo wszystko rozmowa toczyła się pogodnie i przyjaznie, aż doszło do takiej atmosfery, że pani puściła przy mnie psa ponownie, wyczuwając że nie jestem nikim groznym. Ot jaki ze mnie tolerant… Ale taki już jestem. Zawsze próbuję ‘’po dobroci’’ i wierzę / yłem dotąd, że zwykła rozmowa może coś zmienić. Niestety. I dlatego powstał ten wpis. Może dzięki niemu, choć jedna sarna nie zostanie poderwana w swoim domu ze snu, do ostatniego biegu w życiu.

Dziękuję za Twoją wizytę w Krainie Szeptów. Tutejsze opowieści powstają nie tylko dzięki mojej pracy, ale przede wszystkim przez pomoc zaangażowanych w ducha tego bloga, Czytelników. Możesz wesprzeć jego filar aby mógł on istnieć w formie jak dotąd (bez reklam), albo zwyczajnie w tej formie mi podziękować, jeśli czujesz że to co tworzę i piszę jest ważne i potrzebne. Dzięki Twojej pomocy, będę mógł zrealizować kluczowe pisarskie projekty. Ich listę oraz szczegółowy wgląd na co będą przeznaczone Twoje środki, znajdziesz kilkając TUTAJ. Dary można przekazać na kilka sposobów:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

BEZPOŚREDNIO:
PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

ZZA GRANICY: Paypall: czeremcha27@wp.pl – jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na wspólne wyprawy.

Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej i dzielić leśnym słowem ❤

JESTEŚ DRZEWEM? MASZ PRZERĄBANE! Rozważania Wędrowca.

Jesteś drzewem lub krzewem? Masz przerąbane! Bardzo dosłownie. Sekatory i topory dojadą cię wszędzie, gdy już czujesz pod cienką korą delikatne słoneczne ciepło i trwasz z pączkami w gotowości aby wespół z całym życiem wystrzelić w zieleni. Miało być jak co roku. Rozwój i wzrost. Czekaj! Teraz powalczysz trochę o przetrwanie, bo ktoś nie wiedział co zrobić z nadmiarem energii.

Chciałem Wam pokazać jedno wspaniałe miejsce do którego dotarłem wczoraj. Gdy tylko wjechałem w dziką, zapuszczoną aleję, wybrukowaną starymi kamieniami, wnet zalały mnie poetyckie słowa i błogie uczucia. Jak tu cudownie! Dróżka ostra i kamienista, tak jak ściany dzikiej róży i tarniny rosnące na poboczu. Pasują do siebie. Zapowiada się na wiele kilometrów. Jakże wspaniale będzie wędrować tędy pod księżycem, lub zabrać kogoś i pokazać mu te polne bogactwa. Zachwyt mój nie trwał długo. Nie wierzyłem. I tutaj? Przyjechałem dosłownie o parę dni za późno.

Ja chyba kombinuję zle – szukam na mapach miejsc z dala od osad ludzkich, pustych i zapomnianych, aby na moment pogrążyć się tam, gdzie ‘’tego’’ nie zobaczę. Tu naprawdę – aleja w polach, mało przejezdna (błoto i kamienie) z tropami zwierząt, i chmarami ptaków. I tutaj komuś przeszkadza, i tutaj dociera nieubłagalny sekator z siostrą piłą. Droga, nieważne jak na ten moment odludna i dzika, będzie kiedyś asfaltową szosą lub trasą szybkiego ruchu. Od tego nie ma ucieczki. Nieważne, że teraz nie ma powodu. Będzie w przyszłości, gdy na którymś z pól powstanie kolejne osiedle, a mieszkańcy zażyczą sobie wygodnego dojazdu do posesji. Cieszmy się alejami. Ich los jest przypieczętowany w ciągu jednego pokolenia. Tak umiera świat. Jedyną winą tego jesionu, było chyba to, że ‘’ośmielił się’’ wyrosnąć sam. I przy polnej drodze. Przecież kiedyś to może być asfaltówka. Skatujmy więc, zanim stanie się duży i silny i będzie trudniej wyciąć lub zgodę uzyskać. Może taka prewencja.

Wiosna. Czas rozkwitu, wzrostu, życia i – ‘’pielęgnacji’’, na której brzmienie drżą już chyba wszystkie drzewa świata. Padają ofiarami ‘’porządku’’ i ludzkiego nieuporządkowania w głowie – manii prześladowczej. Mam wrażenie, że gdy tylko robi się trochę cieplej niektórzy jak opętani chwytają za sekatory i tną bez opamiętania co podejdzie. Pal licho i diabli, gdyby ci ludzie skupili się tylko na katowaniu swoich tui, okaleczaniu ‘’prowadzeniu!’’ owocowych karzełków i wymienianiu co 10 lat na nowe, gdy już padną wyczerpane corocznymi podcinkami. Nie. To się rozlało już wszędzie. Bezpieczne nie są miedze, nieużytki, ugory, skraje i obrzeża dróg, dzikie alejki, polne rowki, szpalery, nasypy, wszystko, gdziekolwiek, cokolwiek i kiedykolwiek wyrosło. Zawsze znajdzie się ktoś kto przyjedzie i zacznie ciąć. Bardzo często nawet nie zabierają tych gałęzi! Leży to na stertach i gnije. Skala dewastacji jest wobec tego niewyobrażalna. Za nią idą konkretne zmiany zubożenia środowiska w jakim żyjemy, bardziej strutego powietrza, zmiany stosunków wodnych, formowania lokalnych burz, zatrzymywania wilgoci, wpływ na rolnictwo i zachowania zwierząt (szkody w uprawach).  Zagrożenie jest ciche, nie krzyczy, choć panoszy wszędzie. Jego skutki wciągamy z każdym oddechem. Ja rozumiem i dopuszczam, że ktoś może np. potrzebować się ogrzać czy rozpalić pod posiłek. Zwykle nie zachodzi żaden z tych przypadków, a szpalery przydrożnych krzewów, miejsca lęgowe i gniazdowe ptaków są masakrowane gdzie się da ‘’bo wiosna i trzeba’’.

Większość tych zabiegów nawet i w ogrodach jest zwyczajnie niepotrzebna, dla drzew szkodliwa i trudna. Krzew czy drzewo rosnąc, żyjąc poznaje warunki w jakich przyszło mu istnieć. Tworzy ‘’plan na siebie’’, i najlepiej wie jak ma rosnąć.
Nie, ogrodowy Januszu, nie trzeba brzozom ucinać czubka, owocowych ‘’prowadzić’’, a tak zwane dzikie pędy nie osłabią twojego drzewka. Jeśli je wytwarza, to po coś. Potrzebuje więcej energii i zasobów, może na jakieś choroby z którymi toczy cichy bój.  
A ty przychodzisz, i upierdalasz mu wszystkie gałęzie ‘’bo tak, i hehe odbije’’.
Zapomniałbym. Tak przecież napisali w poradniku sadowniczym, a co napisane to świętość. I nikt nie zastanawia się dlaczego hodowane w przydomowych sadach drzewka owocowe żyją średnio 30 lat, podczas gdy nie tknięte ludzką ‘’opieką i prowadzeniem’’ okazy na miedzach, w alejach, nieużytkach, pod lasami spokojnie dociągają ponad setki. I owocują. I nie chorują, bez corocznego oprysku w dodatku!

Drzewo odbije. Raz, drugi i może dziesiąty. Drzewa to mocni gracze. Za którymś razem nie. I twoje wnuki mogłyby cieszyć się 100 letnią jabłonią, smakować jej owoce, wypoczywać w jej cieniu, podziwiać jak ptak buduje gniazdo. Nie będą, bo wolisz co 20-30 lat skatowane drzewko wymienić na nowe. Tak zwane ‘’odbijanie i odrastanie’’ które jest argumentem zwolenników podcinek jest niczym innym jak reakcją obronną na stresowy bodziec. Drzewo wypuszcza dodatkowe pędy (w kolejnym roku znów podcięte) aby rozwinąć z nich liście, którymi pobierze energię od słońca. Potrzebuje jej aby odżywić i utrzymać pień, ten przecież został cały, ale ‘’ucięli mi gałęzie, a to oznacza że nie będę mogła wyprodukować dostatecznej ilości energii aby utrzymać się w zdrowiu’’. Przerażenie. Drzewo o tym wie, więc ratuje się w jedyny sposób jaki zna. Poprzez ulistnione odrosty. Interpretujemy to błędnie! Gdybyż człowiekowi, wyciąć nerkę, będzie sobie przecież żył. Może wydajność ciała spadnie, ale z wygladu będzie normalnie. Potem wytniemy wyrostek, jeszcze sobie poradzi. Kawałek, jelita, woreczek, nogę, rękę. Teraz to już trochę zakrzyczy i szarpnie, ale my stwierdzimy że się ożywił i to mu pomogło. Mniej więcej tak robimy z drzewami.

Są sady ‘’hodowlano – przemysłowe’’ gdzie chcemy mieć jak największą wydajność plonów i może jakoś ‘’opłaca się’’ nasadzić drzew gęsto, męczyć podcinkami i wymieniać co naście lat każdą sztukę. To jakiś sposób na szeroką produkcję.
Tylko po co te metody przenosić na sielskie zacisze podwórka, gdzie ‘’sadem’’ nazywane jest kilka drzew za stodołą? Czy jest im to potrzebne? Nie dość że okaleczając je tracimy darmowe a cenne usługi ekosystemowe, to jeszcze marnotrawimy czas, zasoby, pieniądze.
Dojrzałe, i rosnące od maleńkości ‘’po swojemu’’ drzewo, jeśli tylko miało szansę rozwijać się normalnie, jest gwarantem swojej stabilności i z powodzeniem oprze się wszelkim przeciwnościom przez okres swojego rozkwitu. Da cień, schłodzi powietrze w upał, oczyści je, bogaty nawóz z liści i składniki do gleby, śpiew ptaków, osłoni przed skutkiem nawałnicy, przetrzyma nadmiar wody.



Wystarczy spojrzeć na wysokie, wspaniałe, dorodne, zdrowe i stare polne grusze, mirabele, jabłonie, śliwy. Ich szerokie korony pną się wysoko, dorównując nieraz wysokością gatunkom leśnym. Nikt ich nigdy nie podcinał, nie prowadził, nie pielęgnował, i o dziwo – owocują! I to tak obficie, że nazbiera krocie człowiek, a i zostanie dla okolicznych zwierząt.
Czasem robią sobie rok, dwa przerwy. Nie wydają wtedy owoców, regenerują się lub przeczekują trudny okres. To naturalny cykl życia drzewa. I spokojnie dożywają one ponad 100 lat, często dużo więcej. Drzewa owocowe nie są słabe i krótkowieczne! Ale jakież inne wnioski mogliśmy wysnuć, opierając się na widokach sadowniczych kalek? Mam wciąż radość odkrywać i spotykać takie sędziwe, rozłożyste osobniki. Sekretem ich wspaniałości jest brak ‘’troski’’ ludzkiej i samodzielny żywot z dala od wszelkie pielęgnacji.

Człowiek podcina niejako z wygody i lenistwa aby móc łatwo dostać się do owoców. Niskie, karykatury pochlastanych jabłonek, do których prosto jest przystawić drabinkę. Zapomina, że drzewo to całość, nie niska wygodna gałąz z jabłkiem. Niektórzy uważają nawet, że nie przycinane drzewo choruje i osłabia się, a podcinki ‘’pomagają utrzymać statykę i równowagę. Jaka ta matka natura głupia co? Miliony lat ewolucji, miliardy pokoleń drzew, zmagań z wiatrami, osunięciami ziemi, krzywizną w górach, pożarami, podtopieniami, powodziami. I nie udało się! Aż przyszedł człowiek i wymyślił sekator.

Wygoda i zachłanność. Nie zapomnę, jak raz po dekapitowaniu czubka czereśni, gospodarze powiedzieli mi powód: ‘’no bo kto tam będzie wchodził i to zrywał’’. No a kto ci każde tam wchodzić?? Oberwij sobie z dołu, a górę zostaw szpakom. Co za problem?

Takie przycinanie jak na zdjęciu, a w praktyce ogławianie nie ma nic wspólnego z żadną pielęgnacją, jest barbarzyństwem i skazywaniem drzewa na powolną i wcale nie lekką śmierć. Zwłaszcza drzewa katowane przy drogach, narażone jeszcze na bodzce stresowe, braki odpływającej przez meliorację wody, większą ilość zanieczyszczeń, upał bijący od rozgrzanego asfaltu i brak sprzyjających leśnych organizmów. Zamiast zrozumienia i pomocy otrzymują co najwyżej kolejny cios piłą ‘’bo konar zagraża’’ a kiedy osłabione wszystkimi czynnikami drzewo traci wreszcie statykę, wtedy dzieje się samospełniająca przepowiednia. Którejś wichury pada na jezdnię, często kilkadziesiąt czy kilkaset lat wcześniej niż mogłoby dożyć, lub trwać dalej z podporami. ‘’Powalone drzewa, zniszczone domy, strażacy walczą ze skutkami nawałnicy’’ – ile razy widzieliśmy takie nagłówki? Osoby które w ten sposób poczynają z drzewami, wszyscy ci ‘’pielęgnatorzy’’ – to oni swoim brakiem wrażliwości stwarzają zagrożenie jeśli już, i bywają współodpowiedzialni za śmierć ludzką.

W pomysłach na zabijanie drzew doszliśmy niemal do perfekcji. Potrafimy nie tylko zabijać latami na raty, ale też wyjątkowo perfidnie i podstępnie. Tak, istnieją ludzie którzy chodzą nocami i wylewają pod drzewami najgorsze chemikalia. Zwykle potem nie sposób ustalić ‘’dlaczego nagle uschło’’, no ale można spokojnie je wyciąć.

Nasza świadomość nie potrafi chyba patrzeć na istoty doskonałe, jakim jest silne, rozgałęzione, majestatyczne drzewo. Czujemy się może mniejsi, gorsi, słabsi, ‘’mało sprawczy’’, a już na pewno – zagrożeni. Bo właśnie owo mityczne ‘’zagrożenie’’ jest podawane jako główny powód tłumaczący 98% wszystkich bezsensownych wycinek. Odmień przez ‘’bezpieczeństwo’’, ‘’publiczne-powszechne’’, bardzo ważne. Płakać nie wolno, bo w zamian dostajemy ‘’nowe nasadzenia’’. Te, jeśli w ogóle się przyjmą i nie padną od suszy, będą się siłować parę lat, bo jako cienkie patyki nie stanowią jeszcze zagrożenia. Na razie. Początek koszmaru drzewnego życia, może dopaść je w każdej chwili.  Od dawna traktujemy drzewa bardzo przedmiotowo. A one były tu długo przed nami. Przygotowały nam dom i środowisko w jakim żyjemy, i bez wahania ofiarowały swoje życia byśmy mogli przetrwać ponure wieki ewolucji i adaptacji. Nawet dziś, kiedy nie potrzebujemy ich ciał do budowy domów, gałęzi do rozpalania ogniska w jaskini, a materiał konopny daje nam kilka razy więcej celulozy z biomasą co rok. I można też produkować z niego meble, podłogi. Dziś proporcje się zmieniły. Może wreszcie pomyślimy o wdzięczności? Przecież i dzisiaj, filtrują one powietrze obok bloków, spowalniają nagrzewanie ulic i degradację nawierzchni, trzymają skarpy i zbocza, tworzą glebę, nawożą pola okoliczne pola corocznym zrzutem liści. Prawdopodobnie zdążymy jeszcze zniszczyć resztki lasów tropikalnych i ocalałych puszcz w imię ‘’rozwoju gospodarczego’’, a potem załatwią nas zmiany klimatyczne. Tu drzewa pokazują się jako strategiczny zasób krytyczny ludzkości, które mogą albo nas uratować, lub chociaż ulżyć w agonii. Wybierzemy.



Boimy się drzew. Tego, że przewrócą się nam na dom, zabiją gałęzią, wyskoczą na jezdnię, wyssają wodę, uszkodzą coś tam, zaśmiecą liśćmi. Czego się nie boimy? Zatrutego powietrza, chorób dróg oddechowych, suszy, erozji gleb, pędu 120 km/h autostradą wśród innych pojazdów (to jest bezpieczne, ale drzewo cię może zabić, czego nie rozumiesz?) powodzi, podtopień, braku pszczół i zapylaczy, głodu. Tego, że lada rok nie będzie nigdzie cichego miejsca gdzie nie dotarłby szum z krajowej trasy szybkiego ruchu, poprowadzonej przez obszar Parku Narodowego. Nie przeszkadzają nam dymiące kominy, spaliny z rur wydechowych, wszechobecne śmieci, mikroplastik w żywności, beton i wyspy ciepła, promieniowanie elektromagnetyczne, hałas. Przeszkadza cicho szumiące drzewo ze swoim cieniem.

Domniemanych sprawców dostrzegam lornetką, ponad kilometr dalej. Granatowe samochody z ‘’pakami’’. O, ile tam weszłoby śmieci! Ale tych nikt nie zabiera. Nigdy. Ja nie widziałem. A fotografuję takie miejsca od lat.  Po ‘’pracach’’ często zostają nowe. Sprzątanie powinno leżeć w geście podziękowania i być priorytetem, mdłą rekompensatą wszelkich niszczycielskich zajęć nazywanych dla niepoznaki ‘’pielęgnacją’’. A oni – dalej sieją pogrom. I popłoch. Żurawie krzyczą, gęsi kołują zaniepokojone, sarny musiały uciec. Pracownicy zieleni? Służba miejska, gminna, a może zwykli, nadgorliwi, ‘’cześkowie’’ z pobliskiej wsi? Nie wiem. Oznakowań brak. Wycinają, uwaga najlepsze – krzew czarnego bzu, rosnący pod słupem wysokiego napięcia. Czterech chłopa z toporami, na jeden niewielki krzaczek. Bohaterowie, obrońcy ludzkości. Opór daremny. Tego też nie rozumiem. Przecież taki krzew dorasta do określonej wysokości max 5 metrów, nie jest w stanie zagrozić tak wielkiemu, metalowemu słupowi! Komu tam przeszkadza? No cóż drogie ptaki, nie pomożecie tutejszemu rolnikowi w ochronie upraw. Nie będzie was więcej, nie będziecie wyjadać ‘’szkodników’’ z jego pola. Człowiek woli zrobić oprysk. Krzewy wyciąć, wodę z rowów spuścić, bobry przegnać. Rozkładać ręce i dziwić się skąd susza, nieurodzaj, może zapłakać o jaką dopłatę.



Na tym się wiosna nie kończy. Jak zrobi się cieplej, zaczną wypalania łąk. A potem już rutynowe, ogołacanie rowów i poboczy, coweekendowe, hałaśliwe dręczenie trawników, smrodzenie kosiarkami, a potem obowiązkowo nawadnianie, aby wypalony z wszelkich chwastów trawniczek, podtrzymać przy życiu i cieszyć oko ‘’zielenią rąk własnych’’ w satysfakcji nad tą którą się poprzednio zabiło. Temat na osobny wpis. 

Bądźcie dobrej myśli. W końcu dokądś lecimy na kawałku błękitnej planety.

Mazurki i trznadle posiadują na zwałach powalonych krzewów. Świergoczą radośnie. W tej scenerii brzmi jakoś…upiornie. Trochę groteska. Pewnie nie wiedzą jeszcze co się stało. Że ich dom umarł i już się nie zazieleni.  

I tylko hałdy śmieci leżące stertami na poboczu, w rowach. Opona, resztki samochodu, kanistry – to nikomu nie przeszkadza. Mówią o porządku i pielęgnacji. Śmieci zostają zawsze, zawsze. Nikt ich nie zabiera, obojętnie czy wycinane jest w lesie, polnej kępie, odległej miedzy. Są jak wzgardliwe splunięcia Homo Sapiens, na Matkę Ziemię. Efektów rozkładu nieznanych substancji toksycznych, przedostania do gleby na polu, nikt się nie boi. Śmieci są znane, oswojone, ludzkie. Nie stanowią zagrożenia. Są martwe. Jak nasze wnętrza.




PS. Wszystkimi konarami i patykami podpisuję się pod trwającą obecnie akcją Moratorium DLA DRZEW której celem jest po prostu całkowity zakaz wycinek i ratunek nas wszystkich. Przyjaciele drzew. Wrażliwi i empaci, nauczyciele ludzkości. Nie jesteście sami. Działamy! Poniżej znajdziecie link do petycji. Zachęcam mocno do jej podpisania:

https://www.petycjeonline.com/moratorium_dla_drzew

Wpis powstał dzięki wsparciu PATRONÓW bloga. Zwykle nie podejmuję takich treści, ale jedną z formą nagród na naszym PATRONITE jest możliwość zgłoszenia mi swojego tematu do opisania, jeśli jeszcze się nie pojawił. Spełniam Wasze prośby. Możesz dołączyć do grona Patronów i pomóc mi działać szerzej oraz skuteczniej – również dla drzew z którymi kontakt jest moim życiem i pasją. Wsparcie dla mojej działalności pisarskiej i bloga, możesz przekazać na kilka sposobów:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

BEZPOŚREDNIO:

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”Darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

ZZA GRANICY – PAYPALL – czeremcha27@wp.pl / jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na wspólne warsztaty i wędrówki.

Z serca dziękuję za każdy dar który pozwala mi zrobić więcej, tworzyć, docierać dalej, i dzielić się z Tobą leśnym słowem