Drzewa – Leśni uzdrowiciele. Karmiczne rany i fantomowe operacje.

Czasem chyba nie wiem dokąd prowadzi moja droga. Choć zdaje się, że jakiś kierunek znam i jest on nakreślony, to każda wędrówka, spotkanie, warsztat, otwierają nowe przestrzenie i aż proszą do zmian. Siedzieliśmy tamtej nocy na Jesionowym Szlaku, podziwiając potęgę srebrnego księżyca wiszącego w majestacie nad połaciami bezkresnych pól. Czas to był jesiennej symfonii szelestów, kiedy szeptacze szmerów opadali łagodnie na dywan swoich pobratymców. Groźnie nawoływała sowa pójdźka, a w kukurydzy nieopodal harcował dzik. Rozmawialiśmy półgłosem, zatopieni w tym wszystkim. I wtedy mnie podkusiło.

– A chodźmy może do tego polnego rowku niedaleko. Topole białe rosną tam szpalerem po obu stronach, nie będzie tak wiało. Zacisznie jest.

Miejsce przypomina tunel czasoprzestrzenny. Można tędy wędrować, siedzieć i obserwować, samemu pozostając niewidocznym. Drzewa to strażnicy starożytnej wiedzy, którzy łączą poprzez korzenie to, co ziemskie z tym, co kosmiczne. Doskonale znają tajemnice skryte w niebiańskich światach położonych nad ich koronami.Joasia ma podobnie jak ja – odbiera czym emanują drzewa już z pewnej odległości, bez konieczności tulenia ich. Białodrzewie stworzyły tutaj silnie pracującą przestrzeń. Tunel oczyszczenia. Kilka chwil i robi się błogo. Topolowe Królowe szumią uroczyście. Godzinami można by słuchać… Głos Boga, Ziemi, Świata… Nieustanne wołanie, zaproszeniem się staje. Spoglądam na Joasię, bo i widzę, że drzewa zaczynają brać ją w obroty.

75258551_937908896577260_7389658762262347776_n

🧚‍♀️Joasia: 
– Bardzo silnie czuje, że muszę się położyć na ziemi. Zawsze tak mam, gdy udaję się w medytacyjną podróż między moje wcielenia. Pozycja embrionalna to symboliczny sposób przejścia przez Jezioro Śmierci, czyli to rodzaj wymiaru, gdzie można zajrzeć do wnętrza duszy, do miejsca gdzie każdy człowiek nosi swoje karmiczne rany.
Czy one muszą ‘’grzebać’’ tak dogłębnie, drążyć, dotykać, przenikać?

Pyta mnie, zmęczonym nieco głosem. O tak. Potrafią drzewa wrastać głęboko, w człowieka. Podczas takiego procesu ma się wrażenie, że dotykają Cię energetyczne korzonki, które jakby zapuszczały się głębiej i dalej. Mnie to łaskocze. Nie boli, choć dziwne uczucie i można się wystraszyć, kto niezwyczajny. Ale warto drzewu na to pozwolić. W ten sposób drzewo Cię bada. Poznaje Twoją energetykę, uczy się, a dzięki temu dobiera odpowiedni rodzaj pomocy. Patrzy, sprawdza gdzie i co trzeba poruszyć, zharmonizować. Zwykle nie trwa to długo, jeśli człowiek się nie opiera.

🧚‍♀️ Joanna:
– Drzewa pomagają mi przypomnieć sobie stare rany, aktywują mi pamięć poprzednich wcieleń. Przy magicznym świetle pełni księżyca obrazy mojej przeszłości przepływają mi przez umysł jakbym oglądała film w kinie. Najpierw czuję że przenoszę się w czasie, w jedno z moich zwierzęcych wcieleń, gdy ginę na polu bitwy jako koń. Mam połamane obie nogi i nie mogę się ruszyć. Echo bólu jest duże, ale drzewa pomagają mi ułożyć ciało w taki sposób, aby uwolnić ten wzorzec z podświadomości i uleczyć te rany. Odrętwienie i brak czucia nóg mija po pewnym czasie. Aby rana się w pełni zagoiła, ból i emocje muszą wybrzmieć i się uwolnić inaczej rana wróci ponownie jak bumerang tylko na innym poziomie, piętrze zrozumienia.

– Drzewa przenoszą mnie w kolejne miejsce w innej czasoprzestrzeni. Tym razem jestem rycerzem na polu bitwy i ginę od ciosu szablą. Moje podświadome ciało układa rękę pod specyficznym kątem. Pierwsze uderzenie łamie mi prawą rękę w ramieniu, drugie odcina mi nadgarstek a trzecie przecina bok od łopatki po miednice- to ostatnie jest śmiertelne wręcz czuję jak leje się ze mnie krew i ucieka ze mnie życie. Umieram. Jestem tego świadoma, bo moje ciało przestaje oddychać na parę chwil – wtedy wiem, że jestem w Polu Śmierci i przenoszę się do kolejnego wcielenia.

– Tym razem Topole pokazują mnie jako Szamankę – Wiedźmę – Znachorkę mieszkającą na skraju lasu. Szaman to wojownik walczący z duchami chorób ludzi. Uzdrowiciel potrafi wchłonąć bardzo dużo ludzkiego bólu i cierpienia oraz przetransformować je w duchową miłość i wybaczenie, bo to dwie najsilniejsze siły we wszechświecie, dzięki którym możliwe są cuda. Pomagam ludziom, leczę ich ziołami z różnych chorób, odbieram porody, doradzam w potrzebie i za to ludzie mnie szanują i są mi wdzięczni. Jednakże oprócz osób w wiosce, którym pomogłam są też inni ludzie, którzy nie akceptują tego, że wiem więcej, nie chcą widzieć mojego dobrego serca, ale chcą widzieć we mnie wszystko co najgorsze gdyż jestem też lustrem. Dobry człowiek zobaczy we mnie dobro, zły to co ma do uzdrowienia.
To symboliczna walka, którą prowadzimy sami ze sobą pomiędzy swoją jasną i ciemną stroną. Ciemność to ból, cierpienie, to żal, smutek, złość na niesprawiedliwości tego świata, gniew na ludzi i ich brak empatii, na bezsilność wobec ludzi, którzy bywają okrutni nawet gdy usilnie chcemy w nich zobaczyć dobro. Wizja się zmienia. Widzę grupę ludzi, którzy przychodzą do mojego domu i palą go a mi łamią wszystkie palce u prawej ręki. Z ogromu bólu wydobywam z siebie ryk Pantery, zranionego Zwierzęcia Mocy. Jest mi bardzo przykro, łzy napływają mi do oczu. Zastanawiam się, dlaczego pomimo tego, że pomogłam tak wielu ludziom uwolnić się od bólu i cierpienia, to w nocy przyszła grupa ludzi i w imię inkwizycji po prostu mnie zabili. Dusza jest nieśmiertelna i pamięta wszystko.

Uwalnianie. Każdy ma swoje sposoby. Topole szumią pieśnią Mocy, podają słowa…te wypływają ze mnie niespodzianym śpiewem, zupełnie się zapomniałem.

– Hej Wędrowcy, zagubieni, dziś będziecie uzdrowieni…

Wymsknęło mi się.

– Masz bardzo ładny głos. Idzie Ci w śpiewaniu. Mówi moja towarzyszka. Zmęczona. Leżąc na liściach na ziemi. Topole dokopały się bardzo głęboko, do rdzenia karmicznych ran. Taka ich specjalizacja zresztą. Nie ma drogi na skróty, głaskania, łatania, przykrywania. Widzę, że jej coraz ciężej. Uporczywie przychodzą obrazy, co powinienem teraz zrobić. Drzewa, jakby zawiesiły się na moment. Odbieram czysty przepływ. Wysyłają pytanie, pytają Źródła co robić dalej. A do mnie te obrazy wciąż. Pytam czy mogę. Joanna kiwa głową. W mig jestem przy niej. Mi jakoś łatwiej oddać swoje ciało drzewom pod kontrolę. Nie pytam, robię co pokazały. Już tak bywało. Wiem, że nie ma czasu. Dłonie przykładam do Ziemi obok jej głowy, stamtąd staram się pochwycić ‘’coś’’, aby złapać. Powoli nad ciałem, przeciągam pochwyconą warstwę. Trudna jest, formuje się w kulę, parzy szorstko. Tą wyrzucam w górę, gdzie rozprasza się w topolowym szmerze. I drugi raz, przeciągam. Jest dużo trudniej zerwać. Dotyka mnie smutek, ból, żal, przykrość, ciężkość…znowu kula tego. Pulsuje i chce się wyrwać. Coś mówię do tej kuli trudnych emocji, rymowanie.

– Przestań wreszcie się panoszyć, czas już w nicość Cię rozproszyć…

Tą odrzucam w krzaki. I trzeci raz. Tu już nie mogę. Nie daję rady wyszarpnąć. Chwilę podziwiam energetyczną mapę ciała eterycznego człowieka. Arcydzieło. Dla mnie w odczuwaniu zbiór chłodnych i ciepłych punkcików, o różnej częstotliwości pulsacji. Szkoda, że nie znam o co z nimi chodzi. Dość. Nie na tym mam się skupiać. Próbuję pochwycić. Kula jakby nasycona była tonami ołowiu. Przeraźliwie ciężka. W niej potworna przykrość, strachy i żal. Podnosząc chwieje się na nogach i czuję jak StrongMan dobywający resztek sił, aby wygrać rundę. Ale to nie zawody. Mięśnie mam napięte na postronkach i zdumiony jestem. W tamtym momencie myślę tylko szczerze współczując, ‘’Mój Boże, jak można było coś takiego dźwigać, nosić na co dzień’’? Drzewo obok woła. W jego pień ostatnim ruchem na jaki potrafię się zdobyć, wrzucam kulę z zawartością. Topolą zatrzęsło. Ja osuwam się na ziemię, oddychając wyczerpany, szczęśliwy jestem z tego co się stało. Mijają chwile i wracamy do siebie.

– Mam jeszcze rozległą ranę na boku. Od miecza, cięcia. Z wcieleń. Nie mogę sobie z nią poradzić, nikomu nie udało się niczego z nią zrobić dotąd. Stale wraca. Mówi Joasia.

Spoglądam, i rzeczywiście jest. Wybebeszona, poszarpana, rozpłatana. Krechą idzie przez całe ciało. Gdy przesuwam nad nią dłonie ogniście kłuje i ‘’gryzie’’ sypiąc jakimiś iskrami na boki. No dobrze… Z jednej strony nie wiem co z tym zrobić. Ale dzieje się samo. Przed oczami widzę przepływ małych roślin i kwiatków, które przychodzą mi do rąk i plączą się wokół tej rany. Jeden jest szczególnie piękny, ma białe drobne kwiecie i przewija się najczęściej. Z pewnością rozpoznałbym go gdziekolwiek. Płoży się na ranie, wnika płatkami delikatności… Czego to tutaj chcecie? Myślę… Bo trochę mieszają, rozpraszają.

– Pomożemy Ci…

Odpowiadają łagodnie kwiaty. I poddaję się im. Teraz pojmuję. Uzdrawiająca siła natury – przecież ona cały czas bliźni to, co wyrządzamy Ziemi. Zarasta, koi, przemienia, zasiedla życie, wspiera się nawzajem. Wykop w ziemi jamę i zostaw na sezon. Za jakiś czas, zarośnie… A mnie w tym roku tak interesowały kwiaty przecież. Fotografowałem, podziwiałem, siedziałem z nimi godzinami na łąkach, uczyłem się nazw. Fascynowały przez wiosnę i lato. Czuję, że wszystko co jest wokół stara się w tym momencie mi pomóc. Samo jakby się wizualizuje. A może widzę to, co robią roślinki. Czubkami palców wzdłuż rany i w niej, nasadzam jakieś nasionka. Kiełkują od razu, oplatając brzegi łodygami i korzeniami. Poszarpane brzegi spajają wiążąc, przerastają wszędzie…. Dłońmi pobudzam je do wzrostu w górę, a one wirują prześcigając się w bujności. Miękkie płatki kwiatów wyściełają sączące czerwienią dno. Wnet pochłaniają, zarastają wszystko. Kieruję ich ruchem, starając się aby pochwyciły brzegi blizny w spojeniu. Niektóre wydzielają jakieś kolorowe substancje, te działają osobno, jakby próbowały złagodzić ból. W zapachu wyczuwam miętę.

53212928_401306560446775_6132503267579527168_n

– Co robisz? – Pyta Joasia. Czuję, jakby we mnie kiełkowały jakieś rośliny! Oplatają mnie, koją, porastają całą! Te kwiaty są przepiękne, przypominają rumianek – mają śnieżnobiałe płatki z żółto-pomarańczowym środkiem. To zdanie upewnia mnie, że nasze wizje są wspólne. Widzimy oczami serca i umysłu dokładnie ten sam duchowy wymiar.

Uśmiecham się. Wzywam na pomoc dęby i brzozy, bo tak mi przychodzi. Ich energię kieruję na kwietny bandaż. Niech wzmocnią, zasilą, w symbiozie się łącząc. Jak w przyrodzie. Głowa rymuje. A dusza… chyba jest w swoim żywiole. Kolejnym. Pochylam się obok twarzy Joanny. Jej dłonie są lodowato zimne, moje pulsują ciepłem. Wypowiadam wtedy ‘’coś’’ – może udało się odtworzyć. A drzewa podnoszą mi znów poprzeczkę. Wzywają, abym śpiewał w takich zdarzeniach. Oh, proszę, jeszcze nie dziś…

Koję wszystkie stare rany,
Wcieleń brzemię już żegnamy,

Spajam, scalam i uzdrawiam, 
Do Was skrytych tam przemawiam

Niech wypłynie co w pamięci
Czas to aby Was uświęcić,

Życie nowe już kiełkuje
Za obecność Wam dziękuję,

Teraz poddasz się pływowi, 
By na wieczność, się uzdrowić

Kwiaty, pnącza i rośliny!
Wy pochłońcie już przyczyny,

I w głąb Ziemi wieść ponieście
Że udało się nareszcie…

Zieleń ukwiecona pochłonęła. Tak widzę. Jestem w środku bardzo szczęśliwy. Nie potrafię zrozumieć, po prostu się dzieje. I jak to się dzieje… Natura przychodzi z pomocą, i działa przeze mnie. Chyba tak można to wytłumaczyć. Mimo, że drzewa potrafią zrobić wiele, człowiek jest potrzebny w procesach jako ten katalizator energii. Bo człowiek to sprawca i kreator. Może tworzyć, nadać kierunek, no i po prostu któż jak nie On, zna lepiej i zrozumie drugiego. Z całym szacunkiem dla umiejętności Duchów drzew.

– Jak to zrobiłeś, jak Ci się udało? – Pyta Joasia. Po chwili dodaje.

– Nie znam nikogo, kto w tak krótkim czasie zdjąłby aż tyle. Szybko się regenerujesz w dodatku. Ogrom umiesz przyjąć i puścić… Niesamowitą operację fantomową mi zrobiłeś dzisiaj z pomocą Leśnych Pomocników.

Chyba ją zaskoczyłem. Rzeczywiście, nic mi nie jest. Tak się czuję, jakbym wzrósł znowu. Zastanawiam się nad jej słowami. Mega miło usłyszeć coś takiego od dyplomowanej, certyfikowanej uzdrowicielki. Bo co ja w porównaniu – czasem tylko robię coś, o co poproszą Drzewa. Ale w przyrodzie jestem w swoim żywiole i w pełni Mocy. Tu wszystko mnie zasila, pieści, i wspomaga na każdym poziomie. Tak czułem dziś. Byle pomóc ‘’swojemu’’ miłośnikowi. Mnie też to zdumiewa. Tu szelest liści opadłych, wydaje się być mową Boga. Słucham po prostu szeptów tego Źródła, przez otaczające mnie życie. I działam kiedy poprosi. I wcale się nie dziwię, że tak wyszło. Masażyści chodzą na masaże, lekarze do innych lekarzy, kiedy potrzeba. Uzupełniamy się wymieniamy, składając zagubione puzzle ducha w całość. Odkrywamy je dzięki spotkaniom, kontaktom, zdarzeniom. Do jedni i pełni w sobie dążymy. A ja, co zdążę się oswoić z nowym, ciągle podnoszą mi konar poprzeczki. Bo najpierw spisywanie przesłań, zabieranie ludzi do Drzew, potem wieszczenie rymami ‘’na żywo’’ teraz śpiewanie… Kiedy im się skończą te liściaste pomysły?

Topole proszą, abyśmy odeszli. Odbieramy oboje. Chcą zająć się tym co zostało tu dziś zostawione. Przetransformować. Potrzebują zostać same. Z trudem niejakim, ruszamy. Towarzyszkę muszę wesprzeć w chodzie. Dużo dziś pożegnała. Dwójka uzdrowicieli brnie potykając się przez pole, a ja myślę wtedy, że przecież te leśne dary dostępne są dla każdego podczas i samotnej wyprawy do księżycowego świata… Na wyciagnięcie konaru, z zaufaniem podania ręki. Czekają z tak potężną pomocą. Dla nich to łatwizna, a przez nas codzienność zapomniana.

🍁 Uzdrawiały i wspierały proces Białodrzewie (Topole Białe ) z jesionowego szlaku.

Celtycka Uzdrowicielka…

Moim gościem na tej leśnej sesji była mgr Joanna Szczygłowska, która ukończyła Uniwersytet Medyczny w Poznaniu na kierunku fizjoterapia i Austriacką Szkołę Osteopatii, dzięki którym pomaga ludziom i zwierzętom wrócić do zdrowia. Naturalna medycyna holistyczna, kompleksowa rehabilitacja kręgosłupa i narządów wewnętrznych w połączeniu z szeroko rozumianą duchowością czyli medycyną chińską, tybetańską, indiańską i aborygeńską (metoda Bowena), a także koncerty muzykoterapii, pomagają jej w harmonizacji ciała, emocji, umysłu i duszy wszystkich swoich klientów. Dzięki podyplomowym studiom coachingu życiowego Joanna pomaga ludziom uporać się z wyzwaniami życiowymi i schorzeniami psychosomatycznymi a także prowadzi warsztaty rozwoju osobistego: „Tajemnice Rodu zapisane w ciele”, „Kursy masażu dla par”, „Kursy masażu Shantala dla dzieci”, „Kursy starożytnych metod medycyny holistycznej”, Kurs Bliskości dla par „Rozkwit miłości”, które odbywają się w magicznym SPA&Wellness Anielska Grota w Hotelu BAST*** w Inowrocławiu.

Można zajrzeć do niego tutaj:
http://www.anielskagrotaspa.pl/rehabilitacja.php

P91013-173526

Moje wspomnienia z zabiegu u Joanny: 

Ciało jest jak świadoma mapa, która wie i pamięta… wszystko Ci wypomni. Każde zaniedbanie. Gdy już nie daje rady. Choć przyznać muszę, jak ciała zdumiewająco są odporne, a mechanizmy wszystko robią jak długo się da, by umożliwić Ci funkcjonowanie. W bolących punktach kumulują się kłęby poszarpanych emocji, często trudnych i wypartych. Moje lokowały się głównie w plecach. Sprytnie sobie wybrały miejscówkę, bo tam mogły ‘’zamrozić się’’ w hibernację, zbytnio w codziennym życiu nie przeszkadzając. Odzywały się tylko co jakiś czas, bólem tępym, upartym, gniewnym… Bolało też kolano. Te zrzuciłem na trudy wędrówek, skoki przez rowy, wspinaczki na stogi, i ogólnie przemaszerowane kilometry. Opóźniało mnie to kolano, czasem też ustępowało, gdy optymistycznym akcentem rzekłem z intencją, ‘’a to się w marszu rozejdzie’’. Bo przecież nic takiego. Jednak wracało. I co się okazało…

Wtedy opiekuńczy Brat Wszechświat przysyła do mnie Joasię, fizjoterapeutkę, masażystkę, holistyczną uzdrowicielkę, która takie terapie prowadzi jakich nazw nawet nie umiem wymówić. Osteopatia kraniosacralna i wisceralna, polarity terapia, technika Bowena, to tylko niektóre z nich.Gabinet swój ma w Inowrocławiu, w Anielska Grota Spa dokąd można w potrzebie się udać. Ona potrzebuje relaksu i zapomnienia w przyrodzie i energiach leśnych, ja pomocy…Umawiamy się więc na masowanie za wędrowanie i drzew poznawanie. A u mnie…’’Wątroba niewyspana’’ i inne rewelacje. Przemieszczenie miednicy i noga krótsza o jakieś parę mm. Dlatego bolała. A ja uparcie tak chodziłem. Bo w sumie odporny ze mnie Krasnal Po wstawieniu już drugiego dnia wędrownego mogłem beztrosko maszerować i przewodniczyć. Uzdrowicielka dłonie przykłada, punkty bolesne z mroku nieświadomości na światło dnia wydobywa. W każdym z nich historia trudna drzemie, okopawszy się na swoich pozycjach. Trzymają mocno. ‘’Nie chcę, nie ruszę się stąd, dobrze mi w tym zamrożeniu!’’ Zdają się wołać troski, smutki i przykre życia zdarzenia. Czego tam nie ma… nagromadzone przez lata chyba. Plecy, kark, barki, ramiona… ulżyć chcą człowiekowi, więc dźwigają. Ciało służy i pomaga jak długo może. Chrupną niekiedy kości. Wstawianie. Techniki, metody…starożytne w Mocy. Płoną prosto rzędy aromatycznych świec. Druidka łagodnością emanuje, dłonie nad punktami z opieką wznosi i pieśni pradawne kojąco nuci. Wibracją głosu zastoiny energetyczno – emocjonalne rozbija masując. Modlitwy z Duszy płynące szemra z Miłością w językach zapomnianych, po prostu uzdrawia…Kapłanka w dostojeństwie mistycznym osadzona. Uświęcenie brzmi pieśnią. Rzeki płaczu wypływają ze swoimi opowieściami, strumieniami. Wreszcie zostały uwolnione. Wysłuchane i przyjęte. I czasem tak jest. Ktoś drugi rękę podać musi, aby wspomóc tam gdzie wglądem swym nie sięgasz lub widzieć nie chcesz…
Po wszystkim błogość i ulga rozlana w mięśniach, ścięgnach, stawach i duszy… Reset totalny. Jakbym otrzymał nowe ciało w podarunku. Chwilę od początku jakby uczę się chodzić. Zdziwienie zdumione. O, to tutaj może być tak lekko i nie strzykać? Tak swobodnie? Na słońce wybiegam i ramiona ku niebu rozkładam… 

Wróżki nad jeziorem. Za granicą światów.

Przedzieramy się przez letni, dojrzały w zieleni las. Nie przez jakieś tam chaszcze – po prostu zwykle dostępne dróżki zarosły trawami i roślinnością po pas. Choć w lesie pięknie i śpiewa, chcąc nie chcąc przyspieszam kroku. Trzeba się wydostać na przestrzeń, bowiem gzy, strzyżaki i komary wyległy tłumnie aby mnie powitać. Kawalkada. Nic nie jest w stanie ich odstraszyć. Idąca obok mnie Małgosia nie ma w ogóle z tym problemu – dla owadów jest jakby niewidzialna. Pojęcia nie mam od czego to zależy, ale zauważam – zjawiają się takie osoby, które wszelkie małe istnienie darzy mniej wylewnym szacunkiem. Nici ze spaceru w cieniu drzew. Żegnają nas wiotkie łodygi gozdzików. Ale na przestrzeni, też jest cudownie. Kolorami woła tu życie. Skraj polnej dróżki obsiadły miodunki. Te zachwycają oczy przesłaniem dojrzałego chabru z ciemnym błękitem. Obok nich na badylu wiszą ciemnoróżowe szmaragdy wyki ptasiej. Jak krople esencji kwietnego kunsztu. Wojownicze ostrożenie stróżują wytrwale z kolczastym ostrzeżeniem fioletu. Nie podchodz! Uważaj. Kłuję! Delikatnym motylom krzywdy jednak nie robią. Wszędzie wokół rozkwita jeszcze więcej kolorów, póki co nieznanych mi z nazw. Ohh, jaki ten świat jest bogaty. Dzikie rośliny. Tak wytrwałe i dzielne. Podziw i zachwyt. Nawet nic po nich nie widać – mimo tych upałów. Prawdziwe bohaterki. U nich podobnie jak w lesie, tylko takim na mniejszą skalę. Różnorodność gatunków i totalnie pozorny brak miejsca z rywalizacją o przestrzeń, sprzyja im wszystkim. W tym gąszczu same dla siebie obniżają temperaturę i raczą wzajemnym chłodem, a mozaikowy system korzeniowy każdej z nich, pomaga lepiej zatrzymać wodę dla wszystkich zielonych mieszkańców. Świadome, czy przypadkowe braterstwo?

Długi czas pozostajemy w ciszy, a każde z nas rozgląda się podczas bosego i chłonie w duszę, to co na co dzień pomijane i zapomniane. Siostrzane Topole napotkane po drodze obejmują nas radością i zrozumieniem. Dziś to ja nie mogę się od nich odkleić. Pobudzają wnętrze do osobliwego śpiewu. Pieśni zgody i harmonii z wszystkim co jest… Spostrzegam, że podczas tej sesji nie przysiadł na mnie ani jeden komar…

54230831_1071311349727451_6457138954763239424_n

Wieczór spędzamy na skraju sosnowego boru, pogrążeni w cieple zachodzącego słońca. Tu przenikają się ptasie światy. Z wnętrza lasu wielogłos świergotu i gwizdów, a z pustki przestrzeni polnych, monotonne wołania trznadla. Wtóruje mu melancholią ortolan, a podzwania wibrująco ukryty potrzeszcz. I znów mówimy mało. Nie trzeba. Tutaj wszystko rozmawia. Ciekawiej jest posłuchać. I tak przysłuchujemy się dialogowi dwóch kruków, polatujących nad polem. W pierwszym wrażeniu, to tylko ‘’zwykłe krakanie’’. Ciszej. Uważniej. Wyraźniej. I już da się rozróżnić. Jeden coś opowiada, intonuje, moduluje głosem. Drugi potwierdza i wypytuje. Najinteligentniejszy ptak świata w swych przepowiedniach pozostaje jeszcze niezbadany. Kruki to jakby tacy nadzorcy nad całą przyrodą. Widzą, oceniają, zawierają sojusze, kombinują, uczą się, i działają. Fascynują zaradnością na każdym poziomie. Z każdej wyprawy staram się spisywać głównie wrażenia przyrodnicze. A przecież to tylko maleńka cząstka tego, co podczas nich się dzieje. Wędrówka to złożony proces. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Dokąd dotrzemy? A co wypłynie na powierzchnię. Rozmowy. I te milczące dusz, jak i w słowach. Jaki temat, emocja, historia, przeżycia – domagające się wysłuchania i wreszcie uzdrowienia? W jaki sposób sobie pomożemy? A dzieje się tak niemal podczas każdej wyprawy. W cudowny, intuicyjny, i najprostszy zwykle sposób. Wydobyć, zrozumieć, zobaczyć i puścić pomagają bardzo Drzewa. Wszystko to sprawy bardzo zazwyczaj osobiste, i nie każdy chce nimi się dzielić. W pełni to rozumiem, szanuję i akceptuję. To co wybrzmiewa i się zadziewa, pozostaje intymną tajemnicą naszej przestrzeni.

I tak po słonecznej sielance z krainy pachnących sosen, docieramy o zmierzchu nad jezioro. Małgosia rzuciła takie hasło, a ja w pierwszej chwili zaoponowałem. Teraz jestem tu, skaczę boso między szyszkami i nie żałuję. Bo widok i dzwięk przekracza wyczerpaną już na dziś dozę zachwytu. W ciemnościach śpiewają jeszcze rudziki i drozdy. Wita nas miękkie, dudniące pohukiwanie bąka. Tętni zadumą jakąś. Ostro wrzeszczą żaby. Ale… tafla jeziora… niebo zlewa się czerwienią z lustrem, tworząc dojrzałą, harmonijną jednię. Echo zaszłego słońca. Wyczuwam oddech srebrzystych obłoków, blasku na styku atmosfery ziemi z ‘’pustką’’ kosmosu. Na tle tej glorii wirują w chaosie cienie nietoperzy. Przysiadamy z czuwaniem na wędkarskim mostku, słuchając jak żyje woda. Zewsząd obezwładnia jej mokry, z domieszką bagiennej roślinności, ciężki choć rzeźwiący zapach. Tu, w krainie jeziora próżno nasłuchiwać za ciszą. Pluski i pluskoty. Jak wykrzykniki w ciemnościach. Polują ryby. A może skaczą, po prostu dla zabawy? Ochryple zawodzi niewidoczna czapla. W pewnym momencie ‘’coś’’ kusi mnie, aby jednak trochę poświecić na wodę przed sobą. Roje owadów. Ochotki, komary, licho wie co jeszcze. Spoglądam na spokojną taflę, przypatrując się kłębiącym larwom nieznanych mi stworków. One…coś robią. Nie pływają bez celu. Zbliżają się do góry i…nie wierzę w to co widzę. Larwy tuż przy powierzchni ‘’rozwalają się’’ a z ich wnętrza powstaje zupełnie dorosły owad. Obserwujemy przeobrażanie! Niektóre niemal od razu startują, inne siedzą kilka chwil w bezruchu na wodzie. Kolejne mają jakieś ‘’dziwne pejsy’’, witki. Wyglądają tak magicznie! Czar przemiany. Bo to jest naprawdę cud. Przejście przez granicę żywiołów. W ciągłym tańcu ze śmiercią i szczęściem. Widzę jak młode okonie co i raz rzucają się na tą zdobycz. Inne zgarniają z powierzchni nietoperze jeśli nie poderwą się dość prędko, a i w powietrzu nocą nie są bezpieczne. Mimo to, wiele z nich spełni swoje jedynie zadanie, w odwiecznej pieśni życia. Przetrwają. Nieme, ulotne wróżki wody. Wdzięczni, że mogliśmy uczestniczyć w tym niespodzianym widowisku. Bezimienne owady na zawsze pozostaną wspomnieniem przemijania w niewiadomej pieczęci zdarzeń… Szemrzące wokół trzciny, plotą z szemraniem baśń jakąś… Mam wrażenie, że ta chwila mówi do mnie wszystkim, co w tym momencie się dzieje.

Czerwień blaskiem się kładzie, 
Na spokojnej tafli jeziora,

Świat się pogrąża w bezwładzie, 
Nocy nadeszła już pora,

Bąk w szuwarach ukryty, 
Echem dudni w zadumie,

Jak duch, cały jest skryty, 
Odezwać inaczej nie umie

Święto maleńkich owadów, 
Żywota ogłasza przyczyny

Przybyły na ucztę tłumnie, 
Płocie, okonie, i liny

Nietoperze wydobywają z cienia, 
Wróżek istnienia Wspomnienia,

Ostatnim zgasłym łopotem, 
Latarnią są przeznaczenia.

Wypowiadam płynnie te słowa, wtedy jeszcze zachowane w pamięci inaczej.
Ostatni akt nocy spędzamy kilka kroków dalej, pod sosnami. Bynajmniej nie śpiącymi. W życiu nie czułem tak ich energii. Przenieśliśmy się spontanicznie, stąd był dobry widok na zorzę i nietoperze. Muszę… wiem, że powinienem im się poddać. Ciało moje zaczyna kołysać się swobodnie, choć impulsowo. Zupełnie jak drzewo w podmuchach wiatru. Nie wiem jak to się dzieje… czuję jakby chwytały mnie za nogi od spodu i bujały. Dzikie to. I szamańskie. Gość mój stoi oparty plecami o pień kolejnej obok. Bucha gorąca energia. Znów drzewa odprowadzają to, co powinno odejść. Ostatnio podniosły mi poprzeczkę. Powiedziały, że pora na kolejne wydarzenia i spotkania. Że ten etap warsztatów od marca, był tylko wstępem. Do czegoś dużo głębszego. Był taką nauką podstaw. Teraz mam wieścić przesłania ‘’na żywo’’. Już nie spisywać, a mówić na bieżąco podczas spotkań. Szeptać ich szumiące modlitwy. I tak dziś przechodzę ‘’chrzest ognia’’. Bo rzeczywiście mówię tym rymem. I jakoś swobodnie płynie. Przecież to od Drzew…

Gwiazdy srebrzyste, 
Wspomnienia ojczyste,

Mgieł opary, 
Szemrzące szuwary,

Przyjmij Sosnowe Dary….

Wypowiadam do Małgosi. Teraz czuję się nieco jak ten dawny druid. Jedno ze słów okazało się kluczowe… Popłynęło wzruszenie… Ciężko nam odejść od sosen. Gwiazdy migoczą zalotnymi ognikami ze spokojnej tafli jeziora. Przebijają iskrami znad koron igieł. Wracamy. Oczy nasze doskonale orientują się w odcieniach szarości. Marsz skupienia i jedności. Bór milczy odświętnie. Bezbłędnie pokonujemy przeszkodę w postaci powalonych kłód. Na jego skraju jarzy się platyna tych srebrnych, kosmicznych obłoków. Dziś są szczególnie rozległe. Noc wędrowną kończymy wymianą opowieści i wrażeń, podziwiając chwiejne błyski gwiazd na pomarszczonym nieznacznie lustrze tajemnicy.

tapet1