Nie masz planu na siebie? To też OK. Leśna lekcja nieprzewidzianych zdarzeń.

Zdarzyło się Wam kiedyś włóczyć po lesie bez celu? Bez presji kierunku i czasu, że ma muszę dotrzeć tam i tu? Bo na czym właściwie polega wędrówka? Często goście pytają mnie w trakcie marszu lub na postoju – ‘’A jaki mamy plan – dokąd teraz pójdziemy’’? Żebym to ja wiedział 🙂 W lesie prowadzą nas nie tyle zamiary, co zdarzenia i chwile. To one decydują, co stanie się dalej. Czy siądziemy tutaj, a może ruszymy gdzie indziej. Tej wędrówki, nic nie zdarzyło się takie, jakbym sobie ‘’zaplanował’’. Same zaskoczenia. I niby z niczym nie miałem problemu przecież, pokazano mi za to, że mogę być ciągle pozytywnie zdumiony. Jeszcze zanim przyjechała do mnie Ewa, jakiś chochlik w głowie odezwał się, że ‘’będzie mocno.’’ W noc przed wyprawą, długo też nie mogłem zasnąć, mimo niedokończonej nocy poprzedniej. Co wyjaśniło się potem.

A zaczęło się niemal od razu. Maszerujemy drogą leśną zmierzając do pierwszej ‘’Stacji Transformacji’’, czyli pod mojego Dęba Krzesimira. Przy nim zwalniam nieco kroku i już już mam się odezwać aby przedstawić osobowość mojego przyjaciela, kiedy dostrzegam…kontemplację. Ewa stoi zwrócona ku młodym sosenkom, rosnącym naprzeciwko Krzesimira, i spogląda jak zahipnotyzowana. Wiem, że mam się nie odzywać. Myślę – coś zachwyciło, to ja już rozsiądę się pod dębem i tam zaczniemy warsztat.

Siedzę. Mija pięć minut, dziesięć, piętnaście… i dalej. A gość mój ‘’pogrążony’’ w sosnach, przygląda się, patrzy, i…jest. Mijają nas biegający ludzie, i pojedyncze samochody. Zatopienie na całego. ‘’Halo, halo, dąb jest tutaj, i tu jest nasze miejsce na dzisiaj’’ – chciałoby się zawołać. Bo zimno i zawiewa. Chodzę więc po polu, aby się rozgrzać. Widzę nowe tropy – Krzesimira znowu odwiedził dzik. Tu wyszedł z lasu, zatrzymał pod dębem, zrobił ‘’pętelkę’’, i poszedł na kukurydzę. Moje zdumienie i reakcję aby się odezwać, hamuje znajomość tego fragmentu lasu. Tamte sosny są energetycznym miejscem, są jakby w takiej koherencji z moim dębem. Często piszczą i zawodzą, wprawiają się w ruch razem z Krzesimirem, kiedy coś się dzieje. Ten fragment kniei zachował bardzo aktywną świadomość zbiorową, lub dopiero ją odkopuje, wykształca. Często sam kierowałem ku nim wzrok, kiedy ich szpaler zrywał się kołysaniem i trzeszczeniem, w bezwietrzny dzień… Czasem pękają, zrzucają gałązki i skrzypią. Takie młode drzewka. Zimno dokucza coraz bardziej…

Wtedy wtrąca się Dąb: ‘’Ona będzie tam jeszcze długo, więc nawet nie wstawaj – zaszykuj się i czuwaj’’. Zakładam więc czapkę, otulam się kocem i czekam. Mija z godzina… zaczynam się jednak niecierpliwić. Bo jakiś pomysł na trasę wędrówki mam, a dzień krótki, jednak godzina nieplanowego postoju to dużo. Dąb upomina:

‘’To co dzieje się tam teraz, jest bardzo ważne dla tej osoby. Pode mną już nie musicie dziś siedzieć’’.

Idę wtedy na kolejny spacer polem, po drodze spotykając starszego grzybiarza. Coś do mnie nie mówi, nie do końca rozumiem. Pyta, czy tam na drodze skąd przyszedłem biegają jakieś dwa duże psy, bo on widzi. Odpowiadam, że raczej nie, bo tyle co tam byłem, ale z pola nie dostrzegam. I że tam ‘’jedna pani’’ sobie siedzi tylko. Rozstajemy się. I w drodze powrotnej spotykam już Ewę, tym razem bardziej ‘’na ziemi’’, możemy znów porozmawiać. Opowiada o tym co pokazał jej las – jakieś sceny z powstania, groby, czerwony liść, kokardka. Zadziało się tam dużo, i ona wiedziała, że gdyby przerwała, utraci coś cennego, co już się nie powtórzy. Śmieję się w środku, bo przypomina mi się, ile razy ja coś zakładałem, planowałem, a tymczasem z lasu wracałem pózną nocą, właśnie przez podobne sytuacje. Choć nie powinienem być zdziwiony, to jednak zaskoczenie trzyma. Że tak długo, i w tym miejscu. Pytam Ewy, czy widziała psy, o których mówił pan grzybiarz.

‘’Nie, niczego tu nie było’’ – odpowiada pewnie. A zatem, manifestacja. Bywają takie rzeczy. Mi zdarzało się widywać ‘’cieniste’’ sylwetki zwierząt, chwiejne zjawy wędrujące dokądś, nie z tego świata. A może wspomnienie z tego właśnie. Co tu się dziś wyrabia?

Postoje. Jakie to ważne podczas wyprawy. Niektórym zdaje się, że istotą wędrówki jest aby iść, zrobić jak najwięcej kilometrów, odległość, trasę. Co kto lubi. Ale są miejsca, w których warto się zatrzymać. Tak jak dolina rzeki płynącej przez torfowiska, pogrążona w szuwarach. Wiem, że o tej porze roku zdarzają się tutaj widowiska. Kołują łańcuchy krzyczących gęsi, albo żeglują dostojnie klucze żurawi. Czasem zalatuje i bielik. Wystarczy trochę poczekać. Lornetki w gotowości. Dziś pracują tematy typowo ‘’przyrodniczo – wędrowne’’. Bardzo je lubię. Moja głowa przechowuje i dobywa niekiedy tony danych i cyferek, aż się dziwię. Rozmawiamy o globalnym ociepleniu, gatunkach które wytępił człowiek, przyszłości planety, sposobie gospodarowania wodą, traktowaniem lasów, gatunkach inwazyjnych, zagrożeniach wynikających z antropopresji na środowisko. W tych zagadnieniach płynę, ale i przedstawiam je także z perspektywy przemyśleń wędrowca, bo mam do tego prawo wszelkie. Zwłaszcza te inwazyjne, ciekawią Ewę. Mówię, że gatunek gatunkowi nie równy. Że obce, a inwazyjne to spora różnica. Jedne przywędrowały tu same, inne zawlókł człowiek. Do jednych przyzwyczailiśmy się i akceptujemy je użytkując w codzienności, jak choćby ziemniaki, pomidory czy kukurydzę pochodzące z ameryki. Wskazuję i na młodą robinię akacjową, które zwalczane jeszcze gdzieniegdzie, już na trwałe zagościły w naszym krajobrazie. A co zwierzętami? Który inwazyjny ‘’gorszy’’? Tu też nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Rozważam. Co myśmy zrobili ze światem. Człowiek podczas trwającej ‘’epoki’’ przemysłowej wpompował do atmosfery ileś mld ton CO2, gazu cieplarnianego. Przyspieszył tym samym znacznie cykliczne zmiany klimatyczne, wprawił w ruch cały kołowrót procesów. Zwierzęta i rośliny, dostosowują się. Nagle otwierają się nowe przestrzenie, mogą przetrwać tam, gdzie dotąd uniemożliwiała im to sroga zima. Uważam, że walka z gatunkami ‘’inwazyjnymi i obcymi’’, choć słuszna, z góry skazana jest na niepowodzenie. Zmiany idą. Świat jaki znamy, przyrodniczo, ewoluuje, dostosowuje się, reaguje – na nasze nieprzemyślane działania. Gatunki obce czy inwazyjne, to pokłosie. Walka z nimi, to szukanie kozła ofiarnego, bez zwrócenia się ku rzeczywistej przyczynie. Zrzucanie odpowiedzialności. Wezmy na przykład takie raki. Zanieczyściliśmy rzeki tak, że rodzimy gatunek jakim jest rak szlachetny, poza nielicznymi wycinkami, nie jest w stanie w nich przetrwać. I mówi się, że inwazyjne go wypierają ze stanowisk. Na gatunkach amerykańskich nasze zanieczyszczenia wód nie robią większego wrażenia, tam żyją w najlepsze i rozmnażają się, docierając i do skrawków wód czystych, gdzie rak szlachetny się ostał. Człowiek ‘’walczy’’. Ale na wszelką logikę – przecież ludzi będzie przybywać, nie jesteśmy w stanie przywrócić (przy obecnym stylu życia) czystości i klarowności rzek. Musiałaby nastąpić głęboka zmiana w świadomości i mentalności nas wszystkich. Któregoś, przeczuwam za niedługiego dnia trzeba będzie stanąć przed prostym wyborem naszych poczynań – albo chcąc podziwiać jakiekolwiek raki w rzece trzeba będzie pogodzić się z obecnością inwazyjnych, albo martwą, brudną wodą, z ‘’hurra’’ przetrzebionymi nieco obcymi. Świat to nie z wizji przyrodnika, który oburzyłby się na podobne dociekania, a milczącego zwykle, obserwującego wędrowca.



W sosnowym młodniku, który otula ramionami zastoju, siadamy do gry. Tu mógłbym powiedzieć znów, że ‘’bardowych historii ciąg dalszy’’, bo Ewa przywiozła mi kalimbę, tylko zbudowaną w taki sposób, że blaszki nałożone są rzędami, jedna pod drugą. Chciałem sobie taką sprawić, ale nie byłem pewien czy gra na takowej, będzie dla mnie łatwa. Teraz mam okazję sprawdzić. Kochany Wszechświat i jego posłańcy. ‘’Nie ograniczaj się sam’’ – oto zdanie, jakie powiada do mnie w tej chwili. Ja wyciągam z płóciennej torby, mojego Tank Druma, który już od jakiegoś czasu dopominał się wyglądu na świat. Tak, bardowie rozmawiają ze swoimi instrumentami ❤ Czują i słuchają ich potrzeb.

’Zaraz zlecą się ptaki’’ – mówię z uśmiechem, kiedy dobywam pierwsze tony z wodnego bębna. Ptaki są bardzo muzykalne, posłańcy śpiewu kochają nuty. I faktycznie, w parę chwil na wierzchołkach sosen zaczynają uwijać się raniuszki, mysikróliki i czeredy kolorowych sikor. A wszystko to żeruje, przeszukuje, i jest zainteresowane tylko dobywaniem spod gałązek smakowitych kąsków. Mamy wspaniałe widowisko i słuchowisko. Drobnica otacza nas przelatując po drzewach i zawisając na gałęziach. Przeczułem to, czy chmarę przyciągnął bęben? Magia. Klejnotem sytuacji okazuje się być dzięcioł pstry, który sadowi się nisko na sośnie, i umieszcza w rozwidleniu gałęzi świerkową szyszkę. O rety! Będzie dobywał z niej nasiona. Zawsze chciałem zobaczyć, jak sobie z tym radzi. Bo widzieć ślady takiego żerowania to jedno, a ujrzeć w jaki sposób wielkim ‘’niezręcznym’’ dziobem ptak pozyskuje maleńkie, a wielce energetyczne ziarenka, to różnica. Gra cichnie, oboje pogrążeni jesteśmy w lornetkach. W tle za dzięciołem, przenika grzybiarz. Ptak jest tak zaabsorbowany, że nic sobie z tego nie robi, mimo bliskości. W końcu, to jego obiad. W tamtym momencie spełnia się jedno z moich przyrodniczych marzeń. Takie maleńkie i dawno zapomniane.

Dendroterapia. Bo przecież po to tu dzisiaj jesteśmy. Tutaj też nic nie jest oczywiste. Wypływa taki temat – a co jesienią, zimą? Chodzić do drzew, czy dać im spokój, ‘’bo śpią’’? Powszechnie uważa się, aby odwiedzać o tej porze tylko drzewa iglaste. Do któregoś momentu również tak myślałem, ale w praktyce – nigdy nie stosowałem. Przypomniałem sobie, że jak byłem mały z rodzicami jeździliśmy często zimą do lasu, i tam tuliliśmy olchy lub brzozy, czy dęby i topole, i to energetycznie działało, i to bardzo. A potem skojarzyłem, że przecież moja przyjazn z Krzesimirem zaczęła się właśnie jesienią, i przez ten cały okres zimowy, spisałem z nim wiele gawęd i odbyła się moc procesów. Wtedy dotarło do mnie, że z tą teorią jest coś ‘’nie halo’’, i bardziej wypływa ona z umysłu i ludzkich oczekiwań, niż tego co w lesie rzeczywiście się dzieje. Z moich obserwacji i odczuć część drzew liściastych faktycznie ‘’zasypia’’ na zimę i kontakt z nimi może być utrudniony. Ale to były nieliczne wyjątki osobników, które nie życzyły sobie kontaktu i odpychały. Raczej drzewo, które nie musi poświęcać swojej uwagi na wewnętrzne procesy w ciele takie jak pobieranie energii słonecznej, sterowanie wodą, ciśnieniem, walka z owadami, czy rozwojem liści, może tą zakumulowaną energię przeznaczyć na kontakt z człowiekiem. Mi zimą zawsze było nawiązać ten kontakt łatwiej, podejrzewam że właśnie z tych powodów. Odbierałem nawet, że drzewa są wówczas bardziej rozmowne między sobą, coś omawiają, wspominają, planują. Na pewno też sama ‘’jakość’’ obecnych zim, pomieszanie pór roku i brak prawdziwych chłodów od lat, powodują inną aktywność drzew. Wspomniane zmiany klimatu.



Pod Topolami czekała już niespodzianka. Świeżo obłamane przez wiatr konary, ozdobione gąszczami zielono – złocistej jemioły. Dar dla wędrowca, od kochanych drzew. O rety! Ostatnio moja Dusza pokazała mi wizjach, że lutnia na której grała, miała gryf zdobiony gałązkami jemioły. A mandolinę, kwiatem róży. Myślałem więc niedawno o tym aby zdobyć sobie trochę jemioły, i zatknąć na gryfie mojego ukulele. I nie byłby to problem, wiem gdzie rosną na tyle nisko. Tymczasem wszechświat ofiarował wprost co miał najlepsze. Mam tylko nadzieję, że topolom nic od tych urwanych konarów… Jemioł mają dość dużo. Też się uważa, by do takich drzew nie podchodzić. A ‘’Siostry Topolanki’’, to chyba najmocniejsze w procesach drzewa jakie znam, zawsze gotowe do pomocy przyjaciółki. Właśnie one przez ten czas pracy warsztatowej rozwijały i doskonaliły najwięcej, zdumiewając mnie swoimi zachowaniami i siłą. Siadamy dziś osobno zawierzając topolowym duchom nasze codzienne brzemienia. One wiedzą co z tym zrobić. Jeszcze podczas marszu w ich stronę, wyniknął temat drzew ‘’biorców’’. Długi czas pokutował pogląd, że takich lepiej unikać. Że najlepiej tylko drzewa – dawcy. A ja pod Topolami czuję się chyba najmilej. Działają chyba najbardziej odczuwalnie ze wszystkich drzew. I dobrze, że zabierają właśnie. Oczyszczaja i pochłaniają. Radzą sobie z naprawdę trudnymi sprawami, a po wszystkim odchodzę spod nich lekki i odmieniony. Ewa ma podobnie do mnie – może siedzieć w jednym miejscu bardzo długo. I równie długo tkwimy pod pniami. W którymś momencie odwracam głowę na delikatny szelest, i spotykam się prosto z ciemnymi oczami sarny. Właśnie wynurzała się z gąszczy. Zwierzak przygląda mi się sekundy i bezgłośnie wycofuje. Niesamowite, z jakim kunsztem ciszy się oddaliła. Potem widzę jak dalej przypatruje mi się przez gąszcze, aby upewnić w swoim postrzeganiu. Tacy ludzie jak my, stanowią dla zwierząt nie lada zagadkę i urozmaicenie ‘’przewidywalnych’’ ludzkich zachowań. Chwilę potem mija nas pędzący rowerzysta. Ten podskakując na wybojach, nawet nas nie zauważył. I po to ludzie wjeżdżają do lasu. Ot, poskakać dowolnym pojazdem na dziurach, potrzaskać amortyzacją. Jakie to fajne… Od topól czuję ciepło przy sercu i odpływanie balastów. ‘’Zabieg’’ nie trwa długo. Jakieś 20 minut. My siedzimy już z godzinę… I znów kolejny temat. Bo przecież w dendroterapii poleca się, aby ‘’pobierać’’ drzewne energie przez okres 10-15 minut, a nawet krócej. Szczerze powiedziawszy, niemal nie zdarza mi się tak krótko. Może napisano tak z troską o osoby, które nie mają do czynienia z lasem na co dzień, nie przebywają w jego energii? To by było zrozumiałe. Też czasami po ‘’przedawkowaniu’’ lasu, długo nie mogę zasnąć. Jakkolwiek w 10-15 minut często nie zdążę nawiązać jeszcze przyzwoitej ‘’łączności’’ z drzewem. Ewa mówi, że dotąd jeszcze nigdzie tak nie wypoczęła jak pod moimi Topolami.

Do czatowni na kukurydzy, zmierzamy kiedy jest już ciemno. Chcemy posłuchać szelestów z uprawy i głosów żerowania zwierząt. Z tego nic nie wychodzi. Bowiem toczy się wartko gawęda. Nocne rozmowy. Po całym dniu wspólnego przebywania, dusze otwierają się z całym skarbem doświadczeń. Słucham opowieści matki, o tym jak dzieci nie chciały z początku towarzyszyć im w lesie. Jak nie zgodziły się na edukację domową, i jakieś to trudne było dla rodzica, który ma przecież jakiś plan na pociechy, i według swojej wiedzy pragnie czynić mu jak najlepiej. Jaka to szkoła życia i akceptacji. Przypomina mi się ktoś z mojej rodziny kogo wychowywałem niemal. Maleńka istotka, która pokochała wypady do lasu, obserwacje saren, i wielkie drzewa. Jeszcze nie umiejąc czytać, potrafiła rozpoznać z obrazka kilkadziesiąt gatunków ptaków. Ależ się cieszyłem. Dziś, nie chce słyszeć o puszczy. Tam zimno, komary i robaki. Ewa wyznaje mi o swoich dawnych problemach ze snem, etapem psychiatrów i leków. A przecież ja noc przed, też nie mogłem zasnąć! To mi pokazuje, jak bardzo niekiedy pola osób nakładają się na siebie, w całym procesie, który rozpoczyna się wówczas jak ktoś podejmie decyzję ‘’przyjeżdżam do niego na tą wędrówkę’’. Wspominamy i lata młodości, własne wybory i ścieżki. Ewa jest zdumiona, gdy słyszy, że nie kończyłem żadnych studiów przyrodniczych. Ja dziś wiem, że pewne ‘’niepowodzenia’’ były bardziej czuwaniem duszy, która dbała o to, aby nie pochłonął mnie system i jego powinności. W tej rozmowie dopełnia się całe przesłanie dzisiejszej wędrówki – Życia nie da się zaplanować. Możesz próbować kreować, i na pewne rzeczy wpływać, ale z innymi pozostaje jedynie płynąć. To dokładnie tak jak w lesie. Drzewa rosną tutaj, pośród miliona okoliczności i możliwości. Zwierzęta żyją, zdane na swój własny spryt, ekspresję, umiejętności. Zależnie od tego jak z jakim kunsztem wiewiórka zbuduje sobie gniazdo, tak przezimuje. Możesz stać się wspaniałym dębem, ale kiedy pewnego razu nadejdzie wichura ponad Twoje siły, obłamie konary – tego nie przewidzisz. Pozostaje wierzyć, ufać i robić swoje jak najlepiej. Kiedy przed naszymi oczami przemyka cień wielkiej sowy, spełnia się kolejna intencja tego, cośmy chcieli dzisiaj zobaczyć. Gdzieś daleko pośród chmur przebłyskuje cienki sierp gasnącego księżyca. W maleńkim ‘’okienku’’ srebrzą się rozświetlone gwiazdy. Minęły 2 godziny, i oto pora nam wracać. Podsumowanie: Tu wszystko niemal, było niezaplanowane. Gość mój odezwał się nagle, gdy podawałem pod postem najbliższe terminy wędrówki. I nawet tej historii miało nie być, bowiem ostatnio nie z wszystkich wypraw spisuję opowieści, gdyż to kolejne 6 -7 godzin przy biurku po 8 godzinach w terenie, fizycznie nie jestem w stanie, choć bardzo pragnę kronikować nasze wspomnienia.

A jeśli i Ty czujesz w sobie ochotę aby na kilka / kilkanaście godzin zanurzyć się we wspólnym, świadomym i wrażliwym odczuwaniu przyrody, dowiedzieć leśnych ciekawostek i pogłębić swoją wiedzę o tajemnicach kniei, to zapraszam Cię na wspólny Dzień Wędrowny i zajęcia dendroterapii, które odbywają się w każdy weekend w krainie szeptów. Będzie czas na lornetkowe obserwacje dzikich zwierząt i ptaków, relaksujący koncert na tank drumie oraz kalimbach, a także gawędy, ballady i opowieści 🙂

KONTAKT I ZGŁOSZENIA:

czeremcha27@wp.pl

WAŻNE WIEŚCI! To miejsce i jego leśna przestrzeń istnieje nie tylko dzięki autorowi, ale też pomocy zaangażowanych czytelników. Staram się nie umieszczać tutaj płatnych reklam, aby pozostać niezależnym w swoim słowie. Będzie mi ogromnie miło jeśli zechcesz wesprzeć mój warsztat literacki oraz wszystkie projekty i pomysły jakie czekają na swoją realizację, z powodu potrzebnych środków. Zbiórkę znajdziesz poniżej, można przekazać podziękowanie bezpośrednio na konto. Dziękuję za Twoją czytelniczą obecność ❤

https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709

Z dopiskiem ”podziękowanie dla wędrowca”.