Dobroci jesiennego słońca

Uwielbiam te momenty, kiedy słońce rozlewa się po polach oceanem złota, chwilę przed tym za nim ‘’jejmość – życie’’ pogrąży się w zapomnieniu, za ścianą ciemnozielonego lasu. To krótki moment, kiedy można siedząc na skraju pola, wystawić twarz ku błogosławieństwom jesiennych promieni. Tak też robię. Pogodny, błękitny dzień, dotyka już chłodem dojrzewającego października. Kiedy słońce z widoku, ziąb potężnieje lawiną, wypłaszając do nieudanych szturmów otumanione komary. Nic z tego. Wędrowiec ubrany już jesiennie w grubą kurtę i rękawiczki, trudno znaleźć skrawek aby się wkłuć. Wasz czas przemija, karmiciele letnich istnień…

Kiedy pojawiają się pierwsze oznaki zmierzchu, przestrzeń wokół jakby ożywa na nowo. Ze zdumieniem słucham śpiewu pełzacza, który nagle rozegrał się w koronach jesionów. Zapachniało młodą wiosną. Co ten leśny ptaszek robi w polnej alei, z dala od ulubionych lasów? A on, śpiewa…Potem zlatują się raniuszki. Ostre, terkoczące zawołania aż rozedrgują powietrze, pozdrowieniami od ptaszka – kulki. I jeszcze te mazurki, napuszone w kłębuszkach, które ćwierkotają w krzaku pełnej korali dzikiej róży. Jakby zleciały się specjalnie dla mnie. Myślę wtedy – jak pokazać taką scenę, jak opisać, opowiedzieć, aby czytelnik poczuł to co ja? Czy to w ogóle możliwe, nie będąc obok, nie doświadczając tej palety zachwycających z minuty na minutę, przemian?



Wieczór nadchodzi szybko. Wypełza z zakamarków gęstniejącej ciemności. Syci się czerwienią nieba. Na nim, to młody sierp cienkiego księżyca, spotyka się z jakąś planetą. Lśnią jak iskry, czysto i wyraziście. Na tle powleczonego purpurą nieba. Co za spektakl.

Ostatnie zjawiają się kosy. Ich żółte nosy… Pobłyskują na krzewach tarnin, razem z przenikliwym harmidrem, jaki te ptaki cienia czynią, przed ostatecznym pogrążeniem się w spoczynku. Jakieś gonitwy, trzepoty, szelesty piór, okrzyki. Kosie sprawy. Są tuż nad moją głową. Jakiś ptak drapieżny nagle opada na łan buraków. Po chwili startuje znów. Ostatnie polowanie, w ostatnim brzasku gasnącego dnia. Czy mu się udało? To jeszcze nie ten czas, ale lada dni od takich wyczynów będzie zależało jego przetrwanie mroznej nocy.

Po polach snują się Październikowe Dziady – Ojcowie Szelestów. W szarych torbach niosą mrozy przemian, i złudy zapomnienia. Czasami odziewają się we mgły. Bywa, że przysiadają na polnych kamieniach i tkają dla świata powłóczyste kubraki, z nici uperlonych kroplami rosy pajęczyn. Niekiedy chwieją się pod chłostami wiatru, lub grzęzną w błotnistej mazi ociekających ulewą pól. Wtedy z bagażów gubią litery opowieści. Za nimi ciągną skrycie wędrowcy. Podążają cicho, starając się dziadów nie rozgniewać. Skwapliwie zbierają porozrzucane literki i oziębłe słowa. Dodają je do herbaty z termosu. Ładują w sakwy, i wiozą rowerem do domu…

Hej! Dziękuję za Twój pobyt na blogu. Zanim odejdziesz, mam tylko prośbę, abyś zwrócił uważką na te parę dodatkowych literek. Nie wiem czy wiesz, że jestem również na PATRONITE oraz POMAGAM, gdzie możesz wspomóc moją wędrowno – pisarsko działalność i wszystkie wymienione tam projekty na rzecz Matki Ziemi. Finanse są potrzebne nie tylko po to aby móc działać dość regularnie i oddawać się pisarskiej twórczości, ale też aby zrobić kilka pięknych rzeczy dla świata. W opisach zrzutek jest wyszczególnione na co dysponowane są zgromadzone środki. Pomóc można na dwa sposoby, regularnie lub jednorazowo, a Patroni i wspierający mogą skorzystać z wielu leśnych nagród, dla każdego gwarantowanych ❤

✅ 
JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

✅ 
REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

Z serca dziękuję za każdy dar, dzięki któremu pomagasz mi zrobić więcej, docierać dalej i dzielić swobodnie z Wami ciepłem leśnego Słowa 🌤


DZIADY – CZĘŚĆ II. Leśny rytuał uwolnienia rodu.

Do końca sam jeszcze nie dowierzam co zrobiłem tego roku. Że poszedłem nocą do lasu, odprawić starodawne ‘’Dziady’’, i w ciemnościach samotnie popracować z duchami. Ale ja nadal w procesach rodowych. Od zeszłego roku i pewnego wiersza, który wszystko uruchomił. Cmentarze zamknięte przecież, a przodkowie i tak tam nie przebywają, to jedynie miejsce symbolicznie. Dla nich nie ma ograniczenia czas i przestrzeń. Przybędą kiedy zawezwiesz, i jeśliś gotów przyjąć. Podobno wraz z naszymi duszami niesiemy też przez życie spory bagaż rodowych doświadczeń jako zapisy energooinformacyjne, który nie zawsze lekkie, potrafią nawet i przyhamować w rozwoju jednostkę. Mamy też ponoć prawo świadomie wybrać, z czym chcemy się mierzyć, a przodkom oddać co nie jest nasze, aby cieszyć się wolnością i kreacją w życiu doczesnym. Temu właśnie zdecydowałem się zrobić rytuał, jeszcze raz świadomie spotykając z przodkami. I tym razem miało nie być opowieści ani wersów, do wczoraj byłem jeszcze głęboko przekonany o tym, że wszystko w ciszy, intymnie, i zostaje we mnie. Sporo bym pewnie stracił… Jednak przedwczoraj ktoś zapytał ‘’jak mi poszło na rytuale’’. Chciałem coś odpowiedzieć, szukając właściwych wyrazów i…wtedy popłynęło…Dopełnienie w słowach. Dzięki temu otrzymałem wiele wskazówek dla siebie a i konkretne porady co zrobić w kolejne święto. Wiersz jednym ciągiem szedł, i spisałem najpierw połowę. Myślałem że to całość. Coś mi jednak nie grało… Ani nie czułem w sobie, że to tak wszystko ot poszło.. Część bagażu tak. I wczoraj długo do 4 zasnąć nie mogłem czując ogromny przypływ energii, wtedy wiedziałem, że mam jeszcze dalej pisać…Teraz jest jak było. Nie oddaję tu wszystkiego, bo i wymieniałem nazwiska rodzinne, obserwowałem pojawiające się obrazy, płakałem i śmiałem na przemian, a przez godzinę śpiewałem rymem słowa które przychodziły…Obecność sów, które przecież w kulturze uchodzą jako zwierzęta śmierci, czy też wywołujące zjawy.. Puszczyk odezwał się dokładnie przed północą, gdy zdmuchiwałem świeczki ❤ Przodkowie przepływali przeze mnie uczuciami od spraw których znać z dawna nie mogę, chciałem to wszystko dla nich uwolnić… Żeby i oni zaznali już spokoju u Boga, a żebym ja mógł wolnym będąc od ich bagażu trudnych doświadczeń, podążać swoją drogą. Chodziłem wśród sosen również wypowiadając zdania i frazy kierowane do moich bliskich. Kiedy przekazałem już wszystko co chciałem, a krąg zapłonął miarowo, wówczas to usiadłem spokojny i pieśniami dziękowałem mym przodkom, za to że dzięki nim jestem…



Tej nocy już nie zdarzyły się sny rodowe, które trwały od miesięcy. Kolejnej – ród ze strony Mamy tym razem się pokazał. Co dalej? Wskazówki otrzymałem. Ma się dopełnić w przyszłym roku… Powiedzieli, że dotrwam. Nie zapomnę wtedy o Dziadach.

Zostawiam Was z wierszem i rymami, które prawie w 100 % oddają sedno tamtej wędrówki i wszystko co się na niej zadziało. Może pomogą komuś podobnie, jak ubiegłoroczny wiersz? (TUTAJ)

Idzie drogą, on z rowerem
Chęci niesie w sobie szczere,

Aby z rodem się pojednać
Dotrzeć głębiej, sięgnąć sedna 

Maszeruje skrajem pola,
Jednak w knieję coś go woła

Plecak pełen niespodzianek
I daleko jeszcze ranek

Się zapodział gdzieś w pomroku
Chłopak się rozgląda wokół

Dotarł…

Tam jelenie biegną polem
Niosą w pędzie wolną wolę  

Siwa ciemność wszędzie siadła
Bo szykować się do jadła

Pragnie,

Co też skryło się tam na dnie,
W tym tobole?


WĘDROWIEC: (wyciągając z plecaka)

Pięć jabłuszek, od korzeni,
Aby wzorce stare zmienić,

Prosto z sadu rodzinnego
Nietakt byłby aż z innego

Garść orzechów, z łupinami
W darze duchom, co przodkami,

Nazywani są przez żywych
Niechaj zaczną oto dziwy:

Krąg uczynię, ze świecami
Drzwi otworzę, z ramionami,

Aby gości mych powitać

I kartofli gotowanych
Tak jak są, nieobieranych

Składam na mchu w sosen kręgu
Świecę jasną trzymam w ręku,

I powiadam w niebo siwe:

Niech się złączy martwe z żywem!
Hej Wy drodzy, Ukochani
Dzisiaj razem się spotkamy
Czuję w dłoniach pływ, drętwienie
Strach przychodzi, osłupienie

Ręce w boki gdzieś wyciągam,
Gdy szeleści, to rozglądam

– Kto tam??


DUCHY:

Witaj dziecko, my przyszliśmy,
Aby przyszłość w Tobie wyśnić

I choć wołasz nas zza grobów
Widać, że masz swych powodów,
Krocie

I przychodzisz też w kłopocie

Nie pomyślał by z nas żaden,
Że przywołać dasz nas radę

Radość w wielu się odzywa
Ponoć czegoś chcesz pozbywać,

– Powiedz!

WĘDROWIEC: (kłaniając się)

”- Rody, starcy, i rodziny
Z których jestem tu przyczyny

Aby oddać Wam bagaże,
Co przerwały rzekę zdarzeń

Dziś Was z troską podejmuję
I każdego w sercu czuję,

Śpiewam, tańczę, pod sosnami
Wołam wszystkich imionami
By już było między nami

Dobrze

Niechaj ród obdarzy Szczodrze
I pamięta, że z nas każdy

Ku wolności sobą patrzy

Zatem przyjmą swoje sprawy,
Które inni to naprawić,

Mieli

Aby już się Ród nie dzielił

Traumą

Babciu, wuju, dziadku, siostro…
Niech Was wiedzie odtąd prosto

Wstęgi Światła widzę, wzywam
W blasku świętym się obmywam

Klękam i o wsparcie proszę,
Ręce swe ku niebu wznoszę,

To przykładam je do Ziemi
Chłodna wilgoć, mech w zieleni  

Bóg, co Miłość ma na imię
On pomoże w dobrym czynie

Jemu to oddajcie swoje,
Co dźwigałem też przez moje

Lata


Spojrzał Bóg na rody swoje,
Poczuł lęki, trudy, znoje

Z wiatrem przyszedł, mżawką kropiąc
Wnet uśmiechnął się szeroko

I rozpuszcza się w promieniach
Rzeka zdarzeń bieg swój zmienia

Rozpływają się blokady,
Sprawy, troski i zawady

Pokój, zdrowie, uśmiech, szczęście
Gości odtąd w Rodzie częściej


DUCHY:

Czekaj! Niech popłynie zdarzeń rzeka
Toczy koło się miarowo
Za nim Twoje twórcze słowo
Co uzdrawia, wspiera, zmienia
A my swoje doświadczenia
Niesiem
Dużo spraw się nazbierało,
I dlatego to za mało,
Aby dzisiaj wszystko skończyć
Trzeba znów się spotkać będzie
Gdy ponownie Ród przybędzie
Wówczas zabierzemy wszystko
Rozpal wtedy nam ognisko
A my tam się ogrzejemy,
Chleba z pieca trochę zjemy
Za stodołą, co pod wiekiem
Się rozpada deską, ćwiekiem
Tam w siedzibie pochodzenia
Ogień dotknie wtedy rdzenia
I oczyści przestrzeń z mocą
A gdy gwiazdy zamigocą
Wtedy to się pożegnamy,
Odprowadzisz nas do bramy

Synu

WĘDROWIEC:

Kłaniam Wam się, o przodkowie
I wspominam w dobrym słowie

Za dar życia, wdzięczny jestem
Czas pożegnać się już gestem

Niechaj będzie jak mówicie,
Bo Wy wiecie, należycie

Kiedy i jak czynić trzeba
Bochen Wam przyniosę chleba

I na stosie dam w płomienie
Wtedy będzie odkupienie

Niech tak będzie, czy wytrzymam?
Bo śmiech gasi ta przyczyna
I ból w ciele mnie dopada,

Jaka Wasza jest porada?

DUCHY:

Wytrzymasz. Już lepiej
Otwórz się na życia rzekę
Zrób co strach zasłonił cieniem
Za nim czeka uzdrowienie


Szumią sosny, wiatr się zrywa
W drzewach puszczyk się odzywa

Gasną świece, sowa woła
Księżyc świeci, świat w żywiołach

Zasnął

Krąg w ciemnościach się pogrążył
Jeszcze mogą duchy zdążyć

Wrócić tam gdzie miejsce czeka
A na Ziemi zdarzeń rzeka

Swą opowieść nuci, niesie 
Przeminęło tak jak jesień,

Bo przodkowie, wysłuchali
Skarg wędrowca i z oddali

Dumnie patrzą na potomka
Który tam się jeszcze błąka

Lecz wspierali odtąd będą
Wolność dając, choćby błędom

W zgodzie krocząc, cicho obok
By historia już z odnową
Biegnąć mogła przez wymiary
I zahukał puszczyk stary,
Przed północą – znak, miarowo

Niech się stanie, oto Słowo ❤


~ 11.11.2020 – Noc Uwolnienia

Oraz link do CZĘŚCI 1 z zeszłego roku (wprowadzenie), która zawiera modlitwę o uzdrowienie rodu oraz ma dar przywołania dawnych bliskich.