W Boże Narodzenie, poszli nocą do lasu…

Co można robić w pierwszy dzień świąt? Siedzieć w skarpetach wełnianych i grzać się przy kominku, śpiewać kolędy czy siłować z resztkami wigilijnych potraw – no można!
Czasy długotrwałych mrozów, kopnych zasp i śniegowych dywanów zda się minęły bezpowrotnie. Odkąd pamiętam fascynowały mnie wigilijne opowieści, pełne trochę tradycji, zwierza, zapachu siana przy paśniku, podchodu i przygód. Uwielbiam w nich uczestniczyć i snuć własne. Bo zawsze warto iść nocą do lasu.

Zabrała mnie tam Ania z MOC DOBRA. Przyjechała podekscytowana, zrelaksowana i pełna uśmiechu. Opowiada, jakie w kniei dzisiaj cudne, szare mgły, jak mroczno i tajemniczo, wilgotno i ponuro. Przede wszystkim spokojnie. Ludzie w domach, z bliskimi, przy prezentach, sałatkach i ciastach. Po raz pierwszy odważyła się na samotną włóczęgę po zmroku. Słucham i puchnę z radości. Bo tym razem to ja zostałem w skarpetach przy zapiecku. Odbyliśmy razem już wiele wspólnych wypraw. Bywało przy księżycu i w ciemny nów. Przez lasy, pola, bagna i łąki. Pamiętam jak się bała i… mocno ściskała za rękę. A teraz terkocze, opowiada, przeżywa, a ja uśmiecham się ‘’pod wąsem’’ – wielomiesięczne oswajanie z nocną knieją przyniosło efekt. To pokłosie wszystkich naszych wycieczek, na które dzielnie przyjeżdżała, zawsze pełna ciekawości i otwartości. Niesamowite jakie zmiany przynoszą w ludziach te Księżycowe Warsztaty. Choć robię je niemal każdej pełni księżyca i można się zgłosić, nie każdy decyduje się aby być co miesiąc.
Dla niektórych, jedna nocka w lesie to już za dużo. I niejako to rozumiem.



Za oknem szara, przytulna knieja, w pierwszy dzień świąt. Mami wędrowców oparami ulotnych zjaw. Złudzi majakami cieni. Zasłona gęstnieje w milczeniu. Gdzieś tam w mrocznych czeluściach, przemyka się mgnienie życia. Ostatni moment na wyjście z lasu. Albo wejście.

Jak się domyślacie, wiele nie było trzeba, aby mnie namówić. Minęło parę godzin domowego krzątania i znów byliśmy w kniei w środku nocy, już razem.

Pogoda zdążyła się zmienić. Zawiesiste mgły ustąpiły z wolna miejsca gęstniejącym deszczom. Rzęsisty. Pięknie. Boże Narodzenie a my w lesie. Podążamy błotnistą drogą, która prowadzi nad tutejsze jezioro. Byłem tam raz zimą i latem. Było gwarnie i ptasio. Teraz jest sennie. Na pozór ciemnica, choć oko szybo łapie szczegóły, odróżnia kontrasty, wychwytuje odcienie. Podążamy wąską ścieżką nad brzegiem jeziora, pełną niewątpliwie malowniczych widoków, uskoków, zapadlisk, chaosu pni i pracy żywiołów.

Ale jest deszcz. Wszechobecny. On tutaj nadaje ton. Jego pogłos wypełnia przestrzeń. Zagląda, wlewa się wszędzie. Wciska pod wykroty. Przez konary, korę, ściółkę, patyki i liście, sączy się odwieczna znana wędrowcom pieśń natury. Stukot i szmer. Zaglądam i ja do tej ściółki pod oślizgłe kamienie. Podchodzę do szuwarów. Przykładam ucho do mokrego mchu i szorstkiej kory drzew. Przykucam nad jeziorem. I wszędzie jest deszcz. A raczej jego odgłos. Ale jaki inny! Inaczej brzmi na śliskiej tafli lodu, odmiennie uderza o lustro wody. Jeszcze inaczej w kępie sitowia, czy na zmurszałych liściach. Rozróżniam jego subtelne tony, dialekty. Można będąc tutaj, całkowicie oddać się tej melodii. I skupić tylko na tym. Popłynąć jak ona.  Jeden las, a tyle wrażeń! Jedno ucho. Jedna ulewa.
Dlatego warto było tu przyjść.


 
Dusza jest zachwycona. Tyle lat na świecie, tyle minionych ulew, burz, słot… a na nowo odkrywamy, zwyczajny, codzienny deszcz. A może nie zwyczajny. Jest przecież 25 grudnia. Wszystko powinno drzemać spowite kołdrą białego puchu.
Ten deszcz, wieszczy zmiany dla świata.

Z szemrzącej kaskady dźwięków, przenika przez czapkę dojmujący, głęboki dźwięk. Echo osiada gdzieś daleko, a może wytłumiają go powodzie kropel. Przypomina po prostu… wycie. Moja fantazja pragnie wierzyć, że to młody, samotny wilk. Odgłos powtarza się jeszcze cztery razy, po czym nie słyszymy go już więcej.

– Słyszysz to wycie…?
Pytam podekscytowany.

– Nie, i NIE CHCĘ SŁYSZEĆ!
odpowiada spłoszona Ania. Chyba zapomniała, że w Wielkopolskim Parku Narodowym, występują też wilki.

Im głębiej i dalej w knieję, tym bardziej się ożywiam. Robię się wyrywny. Niesie mnie. Czuję się dzisiaj trochę tak, jakbym to ja brał udział w wyprawie, prowadzonej przez siebie. Zaopiekowany i bezpieczny jak gość. Na nowo odkrywam zapachy, odgłosy, cieniste widoki i ich uroki. Mogę w pełni oddać się przeżywaniu. Dobrze czasem poddać się czyjemu prowadzeniu. Wymijam poskręcane pnie i „zdradliwe” korzenie, nawilgłe, jarzące leniwym, oślizgłym poblaskiem. Nie są dla mnie tajemnicą. Trochę, jakby świeciły. Dziwię się, że aż tyle widzę. Dostrzegam nawet brąz pomiędłych liści pod butami i wokół. Jest grudniowy nów, najczarniejsza z możliwych pora. Jelenie, dziki, kuny, lisy, sarny, jenoty, daniele, i wilki… Pomyśleć, że to wszystko jest gdzieś tam pochowane, czai się w mroku. Przemierza czerniejące oddale.

Ania prowadzi. Jest skupiona, uważna i trochę spięta. Powrócił niepokój, typowy dla nocnego przemieszczania przez las. Czuję to. Pytam. Powiada, że temu, bo musi ogarnąć przestrzeń, tzn. aby nic się nikomu nie stało. A to można władować się krzaki, zlecieć ze zbocza, poślizgnąć na korzeniu czy po prostu zaskoczyć jakieś zwierzę, które nagle ruszy i przestraszy.

Grunt jest miękki i niepewny. No tak. Ja zupełnie wypuściłem zmysły i pogrążyłem w byciu. Chłonę. Co nie znaczy, że jestem nieobecny. Przeciwnie. Wiem, że wykryłbym z wyprzedzeniem zwierza w gąszczu i każde inne zjawisko. Nie mogę jednak zbytnio prowadzić, bo to nie mój teren.

Szkoda, że Ania nie robi terapeutycznych wędrówek, w ramach swoich zabiegów. Ma wszelkie predyspozycje, zna tutejsze lasy jak kieszonkę, wie gdzie i kiedy spodziewać się dzików, danieli, jeleni czy lisa. Zna ich nory, legowiska, tajenka, uroczyska. Ma zaprzyjaźnione drzewa. A może to ma być moja rola. Wciąż jestem tu zapraszany.

W którymś momencie wybiegam do przodu, niesiony nagłym porywem ciała – chcę wyminąć w skoku leżącą kłodę. FloYo drga i podskakuje osadzając mój zapęd w miejscu i drży..

– Co jest??

Nic, chciałem tylko żwawo wyminąć konar… mówię.
Nie rób mi tak – jest solidnie przestraszona. Widzę, że trudno jej pogrążyć się 
Tak – ten, kto idzie przodem, ma najgorzej. On się pierwszy potyka, przyjmuje na twarz gałęzie, to przed nim skacze spłoszony zwierz.

–  Ja pójdę przodem
– proponuję.
–  Ale nie znasz drogi nie wiesz gdzie skręcić.
– To nic. Będziesz szła tuż za mną, skorygujesz w razie co. Ścieżki nie zgubię.

Zamieniamy się rolami, teraz ja prowadzę i wiodę prym duktem. Wnet czuję jak jest inaczej. Gdy szedłem z tyłu, moja uwaga jakby bezwiednie rejestrowała ruchy osoby przede mną, dopasowując kroki i pływ ciała, do tego co widzi. To znaczy, samoistnie naśladowała i sprawnie wymijała doły, korzenie. Choć Ania się potykała, moje ciało bezbłędnie omijało napotykane pułapki. Nawet nie musiałem być uważny – dalej studiowałem swobodnie wzrokiem dalekie pnie, drzewne sylwetki i prześwity. Jakie to niesamowite! To też dla mnie nowość. Gdy ja prowadzę ludzi w lesie, idziemy głównymi drogami, tak, że nie trzeba zbytnio uważać.
To jest ta swoboda, gdy ktoś przewodzi. Teraz już czuję, że momentami się ślizgam i trafiam niespodzianie na twardzizny wypustów korzeni. Trzeba iść inaczej, bardziej świadomie.

Zmierzamy do jednego bardzo przyjaznego dębu, który żyje tutaj na skraju jeziora. Po to chodzi się nocą do lasu. Nie tyle dla zwierząt, co dla drzew. Dąb ma na imię Kong, i jest strażnikiem akwenu. Rośnie na jego skraju. Szlak nad jeziorem jest mozaikowy, choć w ciemności wszystko wydaje się podobne.

Deszcz wędruje obok. Podąża, nieustannie zmieniając ton swojej melodii.
Słychać te zmiany, gdy się przemieszczamy. Inaczej w młodniku, inaczej na olchach, jeszcze co innego w sośninach. Puls zmienia się. Jak litania, szeptana w ciszy kapliczki. Jak najlepsza medytacja.



Nagle wyrasta przed nami. Rozłożysty, strzelisty, delikatny i silny zarazem. Ania się przytula. Do niego. Znają się już długo. Dębów jest tu trzech i są do siebie podobne, ale pamiętam, że właśnie jego wskazałem latem do kontaktu. Tak zrodziła się zażyła przyjazń. Drzewo jest wyrozumiałe i opiekuńcze, jakby bardzo dobrze znało ludzi, wiedziało z jak zawiłymi sprawami się mierzą. Ja też od razu odbieram na sercu falowanie przyjemnego ciepła – zanim zdążyłem cokolwiek opowiedzieć, się przywitać. A może to powitanie właśnie. Ostatnio z drzewami mam tak, że za wiele nie mówię, jak i nie słyszę. Wszystko dzieje się szybko przez czucie i porywy w sercu. To dla mnie nowy język, którego brzmienia się uczę. Ale jest ponadwymiarowy i wszechczasowy, właściwy i znany wszystkim czującym istotom. Można nim rozmawiać z człowiekiem, zwierzęciem, rośliną. Przekazuje więcej niż słowa. Od razu prawdę, intencję, zamiar. Drzewu nie trzeba opowiadać. Ono wie, z czym przyszliśmy. Od razu działa. Czuję, że robi się jakoś inaczej. Spokojniej. Napięcie u Ani schodzi, jakby gdzieś się rozproszyło. Gdy nasze oczy się spotykają, mówię… A może mówi to drzewo.

Wiersze deszczu dotkną Duszy
Aby mury strachów skruszyć
Już Ty nie bój się niczego
Nic Cię tu nie spotka złego
Dęby Wam rozjaśnią drogę
Ścieżkę ciemną przejść pomogę
Spójrz jak błyszczy się jezioro
Tą tajemną, nocną porą
I choć gąszcze mrok przesłania
Niech się już nie boi Ania
Bo opieka mieszka tutaj
Ten ją znajdzie, kto nie szuka
A że do nas, tu przyszliście
Mokre pnie, przytuliliście
To i nią otrzymaliście
Niech wędrówka Wam jest błoga
I najprostsza wiedzie droga


Szept kończę wzruszeniem. Coś się zmieniło. Wokół jest jakby promiennie. FloYo też uśmiechnięta, swobodna i rześka. Rozglądamy się wokół.

– Widzisz jak tu jest jasno? – mówię zdumiony.

Ania też się dziwi. Wszystko widać.  Szaro – biaława poświata wypełnia powietrze, podświetla kontury, sylwetki i kształty. To jakby drobinki zawieszone w eterze, ale nie mgła. Nagle wszystko zdaje się być bezpieczne jak za dnia. Widać to zwłaszcza z krawędzi jeziora, na której jesteśmy. Jeden brzeg jest prawie czarny, drugi niemal świeci. I to ten, którym szliśmy. Jeszcze przed chwilą wszystko wydawało się ponure i skryte.
Dęby zrobiły coś z przestrzenią, albo poprawiły nam oczy. W każdym razie teraz mam wrażenie, że widzę jeszcze więcej, choć poprzednio nie było źle.

Pożegnani z Dębem ruszamy w drogę powrotną. Ania prowadzi dziarsko ścieżką. Pełna otuchy i zręczności. Ledwo za nią nadążam. Ostatni fragment trasy jest nieco zagmatwany – to stromo pod górę, to w dół. Ale idzie się gładko. Niemal się nie potykam. Jedynie błoto jest śliskie. Dostrzegam doły i zagłębienia. To naprawdę niepodobne w lesie i wie każdy, kto nocą w nim szedł. Poskręcane korzenie oplatające zbocze świecą i jarzą niby podświetlone srebrem księżyca. Trochę jakbym miał oko żbika – wychwytuję najmniejsze błyski wilgoci.
Ania opowiada, że powieź, z którą pracuje w ludzkim ciele, przenika wszystko. Wszyscy jesteśmy nią połączeni. A może ona obejmuje też grzyby i korzenie? Może są tylko jej inną formą? I czego my tutaj doświadczamy? Pytania.

Ulewa przybiera na sile. Po łąkach ścielą się parujące mgły. Przenikają chyłkiem przez zagajniki. Niemal zupełnie przemoczeni wychodzimy z kniei żegnani jej pluszczącą mistyką. Oboje znacznie spokojniejsi niż przed początkiem spaceru. Szczęśliwsi. I zdecydowanie sobie bliżsi.

Warto było iść nocą do lasu. Puszcza. Tu każdy odnajdzie swój strach, i odwagę zarazem.

______________________________________________________
______________________________________________________

Hej Czytelniku! To starsza opowieść z zeszłego roku. Obecnie nie zamieszczam już opowiadań na blogu. Ogromną większość nowych tekstów publikuję już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie PRZYJACIELE KNIEI. Trafiają tam opowiadania, ciekawostki, filmy, drzewne przesłania i wiele innych. Jeśli masz ochotę przeżywać te wpisy, mieć do nich dostęp razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam:

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty w niej publikowane, w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko tam. Obecność w niej daje Ci bardzo konkretne zniżki na nasze kniejowe wyprawy i wszystkie warsztaty.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy. Im dłużej zwlekasz z decyzją, tym większe robią się zaległości w czytaniu 🙂

Wszystkiego leśnego!