Listy z arktyki. Zima na polach

Jest coś magicznego… w tych zaśnieżonych bezkresach, pośród zagubionych połaci bielutkich pól. Coś nieziemskiego, w oszronionych drzewach przy szosie, przez które prześwitują czerwone promienie zachodzącego słońca. Coś tęskniącego, w suchych, szorstkich badylach wynurzających ostre grzebienie sponad puchatych zasp. Coś eterycznego… w chłodnawych mgiełkach po zmroku, z których budzą się duchy płatków śniegu. Złudnego…w milionach świetlików zalewających oczy, kiedy ponad tym wszystkim, zalśni srebrzysty księżyc. Maleńkie skrzaty iskrzą swoje błyszczydełka. Coś co nie pozwala siedzieć wtedy w domu z nogami przy grzejniku, z termoforem z a pazuchą i w ciepłych skarpetach. Co ‘’zmusza’’, aby jednak wyciągnąć z szafy lornetkę, przywdziać strój ‘’bałwana’’, nałożyć ze siedem warstw i powędrować polami.




Słońce wisi już nisko. Czerwieni się, jakby rumienił je mróz. ‘’Dusza fotografka’’ budzi się znów. Przykucamy, kładziemy, suniemy przez zaspy i łapiemy chwile. Jest artyzm i sztuka w tym przypadkowym ułożeniu patyków, refleksach światła, tysiącach drobnych szczegółów i małostek, które zadecydują o zdjęciu. Powoli się tego uczę. Wszystko to finalnie składa się na dzieło, tym cenniejsze, im bardziej ulotne i niepowtarzalne zaistniało i dostrzeżone zostało, przez zmysł fotografa.

Szosa szarzy się w przeplotach siwych pasm. Za nią słońce rozświetla swoje pożegnanie. Przenika nagie konary drzew. Zostawia złote chochliki dobra na badylach. Z troską zagląda do kokonów zimujących owadów. Refleksy stają się coraz bardziej chwiejne, nabierają koloru, kontrastu. Pole. Tu zrób krok, a podążysz w nieznane szlakiem zajęczej historii, co zapiski swoje zostawił na śniegu. Krótki marsz jego tropem pozwala się rozgrzać na tyle, aby jeszcze zajrzeć do drzew.




Pod brzozami przypływają obrazy. Odnawiam stare znajomości. Jedne z drzew nich są senne, inne gotowe na kontakt. Wspominam tutejsze przygody. Przytulam się. Widoki stają się wyraźniejsze. Te, za zamkniętymi oczami. Bezkresne połacie mglistej bieli, nierzeczywiste jak sen. Szaleje zamieć. Grupa ludzi w łachmanach, kożuchach i z psami, brnie z uporem przez to piekło. I wiem. To jedne z mych dawnych wcieleń. Od dawna podejrzewałem. Musiałem brać udział w jakiejś ekspedycji, wyprawie na biegun. Nie wróciłem… Ale i tam się zachwycałem. To wiele wyjaśnia. A potem widzę coś w rodzaju igloo i małych mieszkańców białych pustkowi, ubranych w brązowo – szare skóry, z puchatymi kołnierzami. Sanie zrobione z kości / żeber jakiegoś zwierzęcia, ciągnący tłum z dobytkiem. Są mi bliscy. To też jakiś okres mojego dawnego żywota. Netsilikowie. Nieznana nazwa kołacze w zakamarkach pamięci i uderza po trzykroć. Pokazuje się wiele szczegółów. Brązowo bure świece z jakiegoś łoju i rodzina siedząca wokół. Stare kobiety szyją ubrania ze skór, mierzący dzieci za pomocą jakichś łachmaniastych miarek. Ja się głowię. Jak oni byli w stanie tam przetrwać. Brzozy nie wyświetlają mi tych obrazów ‘’same z siebie’’. Po prostu, na ten moment stały się rodzajem anteny, i nastroiły odbiornik duszy.



Kiedy otwieram oczy, wokół panuje baśń. Przez brzozy prześwietla ostatnia czerwień echa słońca, a przez korony mizdrzy połówka dojrzewającego do pełni księżyca. Milkną odgłosy kruków. W oddali podążają chyłkie sylwetki ciemnych saren. Są trzy. Suną w bezgłosie, co jakiś czas przystając, badając kopytkami twardzinę zmarzniętej ziemi. Zwierzęta wyszły na żer. Tu się nie zatrzymują. Doskonale wiedzą gdzie iść. Tam dalej są oziminy, rzepak. Tam sytość. Tam siostry pod krzakiem bzu, już czekają razną grupą. Pierwotną siłą wspólnoty rozryły skute bryły podmarzlin i pancerz lodu. Spóźnione trojaczki zaraz dołączą. Uczta zaparuje oddechami zasilonego ciepła wygłodniałych trzewi.

Zmierzcha już. Czerwona godzina. Mróz tężeje i sprawdza gotowość do przeprawy. Osady i domostwa nikną spowite siwym pasmem mglistych kołtunów. Na wsie opadają zasłony. Te dwa światy, ludzki i zwierzęcy jakby oddzielały się od siebie. Nieziemsko. Tu na dole szaro i ‘’widok szwankuje’’, ponad lśni czyste srebro włóczebnego księżyca, pana chłodów i powiernika życzeń ludzkich.

– Niebo skrzy się – będzie mróz. Tak powiadali dawniej wędrowcy.

Uwielbiam być autorem takich zdjęć ❤
_________________________________________
_________________________________________

WAŻNE WIEŚCI:

PS. To starsze opowiadanie z 2022 roku, które zamieszczam tu z poślizgiem. Obecnie wszystkie moje nowe teksty i drzewne przesłania  znajdziesz już WYŁĄCZNIE w naszej facebookowej grupie  PRZYJACIELE KNIEI.  Publikuję tam najnowsze opowiadania, fotografie, opisuję swoje przygody i staram się najlepszą treścią uhonorować osoby mnie wspierające. Jeśli masz ochotę to czytać i przeżywać razem z innymi Czytelnikami, serdecznie Cię tam zapraszam.

https://www.facebook.com/groups/1023689752281733

Grupa jest płatna – działa w duchu wzajemnej współpracy, czyli podziękowania za moją pisarską i wędrowną działalność, którą muszę jakoś finansować. Aby do niej dołączyć, potrzeba zaangażować się najpierw w PATRONAT dla szeptów, w zakresie 10/15/20/27zł miesięcznego wsparcia przez rok. Po aktywacji PATRONITE Twoja prośba będzie akceptowana. Grupa jest formą wirtualnej prenumeraty bloga. Teksty z grupy w ogromnej większości nie pojawiają się na blogu i są dostępne tylko w niej.
https://patronite.pl/szeptykniei

Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz korzystać z PATRONITE, napisz do mnie wiadomość, a znajdziemy jakieś rozwiązanie żebyś mógł cieszyć się treściami z grupy.



1 komentarz do “Listy z arktyki. Zima na polach

Dodaj komentarz