Niedzielne śniadanie w lesie. Przez słowa, do Serc. Gawęda w Rembertowie.

Z wędrówkami, w tym tymi życia jest tak, że najpiękniejsze wydarzają się niespodzianie. To coś jak nagły ‘’zew lasu’’, który woła Cię do działania, albo do wyprawy choćby. I wiesz, że właśnie teraz, a nie później, ni kiedy indziej. Tak też ‘’nagle’’ zostałem ‘’wezwany’’ czy też raczej zaproszony do Warszawy, aby gościć w projekcie ‘’Niedzielne śniadanie w lesie’’, realizowanym przy okazji rozpoczęcia działalności Fundacji na rzecz terapii leśnych ‘’Nasz Dom’’. W mojej krainie mijała właśnie pełnia księżyca, stawy śpiewały pełnią mocy słowików, a pola dopiero rozgrzewają terkotami rozrzuconych tu i tam łozówek i rokitniczek. Dudnią bąki. Żal wyrywać się z takiego świata… choćby na moment. Ale wiem, że nie dla wszystkich jest on dostrzegalny i oczywisty. Że nie każdy wie, jak z tych dobrodziejstw skorzystać, gdzie się udać… Trzeba jeszcze o tym mówić! Bo przecież im więcej świadomych natury wędrowców, tym większe zrozumienie i lepsza ochrona przyrodniczych bogactw, jakie są naszym niedocenianym udziałem. Toteż spakowałem się szybko, wsiadłem w pociąg i pojechałem. Zabrałem swoje książki, kalimby, druma, i mieszanki nasion dzikich kwiatów, żeby rozdać je przybyłym na wydarzenie.



Samo miasto, już po raz wtóry robi na mnie bardzo dobre wrażenie. A to z uwagi na wkomponowane w jego szarą przestrzeń, stare, potężne, okazałe drzewa. Są wszędzie, na poboczach ulic, przy blokach, na osiedlach, skwerach, parkingach ( co pozytywnie zaskoczyło mnie najbardziej). Mają rozłożyste konary, rosną jak chcą, i nie widać na nich śladów okaleczeń po nieuzasadnionych przycinkach. Nie spotkałem żadnego ‘’spałowanego’’ piłami drzewa. Żyją tutaj olbrzymie wśród ludzi, okazałe i bujne. Widok ten pokazuje, że taka koegzystencja jest możliwa. Że drzew nie trzeba się bać. Patrzę i jest mi trochę wstyd za ‘’rodzimy’’ Poznań, gdzie takich egzemplarzy już jak na lekarstwo, a samym drzewom zda się, wydano wojnę. Od poranków wczesnej wiosny wyją spalinowe kosiarki z pogromem wszystkiego, co ledwo zdążyło odrosnąć. Tu witają mnie zielone pobocza z zaroślami wysokimi aż po płoty, pełne bujnej trawy, dzikich kwiatów i ziół. Rządcy miasta jakby wiedzieli, że takie kępy lepiej zatrzymują wodę, ograniczają jej parowanie, schładzają powietrze w upał i filtrują miejskie zanieczyszczenia. Coś drgnęło w bardzo dobrym kierunku. Warszawo tak trzymaj, Poznaniu zdziwiony – zobacz, że można.


W gościnę trafiam do organizatorki i duszy całego wydarzenia, Dr Karoliny Smoderek, znakomitej zielarki i bioterapuetki, znanej jako ‘’Doktor Z’’. Na FB prowadzi stronę Ziołowy Raj. Konsultacje i szkolenia. Odpoczywam po podróży i przed występem, w międzyczasie piję najlepsze warszawskie zioła, zajadam smakowite owsiane chlebki, i gram wieczorny koncert na drumie dla moich gospodarzy.

Kolejny poranek, to już gorączkowe przygotowania i przyrządzenie wege pyszności przez Karolinę. Podziwiam jej zapał i zdolności organizacyjne. Załatwiła prowadzącego wydarzenie w osobie profesjonalnego radiowca, transport stołów i krzeseł do lasu, oprawę fotograficzną, wolontariuszy. Wszechświat sprzyja. Karolina zatrzymuje się przy jednej z mijanych restauracji, i pyta o leżaki stojące przed knajpą. Czy możemy pożyczyć. Dają ot tak, nam – obcym ludziom, bez żadnych pytań o umowę najmu czy inne takie. Około godziny 10 tej zanosimy wszystko na miejsce i rozstawiamy stoiska. Przybywają też pierwsi słuchacze. Jedni są tu przyciągnięci rozwieszonymi po okolicy plakatami, inni zatrzymują się z przejazdów rowerem. Jarek, radiowiec przedstawia każdego z nas w unikalny, gawędziarski sposób. Jest duchem tej imprezy, spaja i łączy w całość fragmenty programu, pilnuje czasu. Najpierw przemawia Karolina. Jest doskonale przygotowana, ma notatki, cytaty, wie o czym chce powiedzieć. Opowiada o metodach terapii leśnych, ziołach, opracowaniach naukowych na ten temat, jest precyzyjna, a zarazem swobodna i śmiała. Mamy mikrofon i głośnik. Na stołach jest zdrowe jedzenie, leczo, ziołowe lemoniady i podpłomyki. Konferansjer zachęca do poczęstunku.

My z Tomaszem, zupełnie odwrotnie. Oboje ‘’nieprzygotowani’’. Ale leśni ludzie lubią spontan. To w nas trochę wrasta, a wywodzi się z tego, jak natura reżyseruje każdą z wędrówek. Jedna wielka niewiadoma, gdzie zawsze trzeba być gotowym na zmianę scenariusza. Przykład z łosiem. Tomasz Nakonieczny, założyciel grupy Uzdrawiający Las, członek Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot i korespondent miesięcznika ‘’Dzikie Życie’’ opowiada o starodawnych bóstwach, słowianach, ich roli w kulturze ludowej, i przełożeniach na dzisiejsze zwyczaje. Mówi o naszych przodkach i ich codziennym życiu wśród natury. Jego wiedza i ciekawostki są imponujące, hipnotyzujące słuchaczy.

W międzyczasie wydarza się coś wspaniałego, a zarazem i strasznego. Jakiś tumult i łopoty. Słychać ujadania podekscytowanych psów. Pojawiły się nie wiadomo skąd. Za czymś gonią. Trzask narasta, ludzie rozglądają się zdezorientowani. I wszystko dzieje się tak szybko. Niemal tuż za plecami nas – prowadzących, a przed oczami zgromadzonych przebiega młody, choć prawie w pełni wyrośnięty łoś. Pędzi na złamanie karku, jak koń w galopie. Tratowane krzaki trzeszczą. Za nim słychać podniecone psy… Ich właściciele są gdzieś daleko – słychać nawoływania. Nie widzą co się tu zdarzyło. Nie są też gośćmi naszego spotkania.

Publiczność jest zachwycona, ja zresztą też, bo to trochę jakby gest Kniei, która zechciała objawić na ułamek swoją potęgę. Przypieczętować pamiątką w sercach to spotkanie.
I chyba tylko ja zdaję sobie sprawę, jak niewiele brakowało do tragedii. Gdyby tylko zwierz biegł po innym kierunku, przeorałby swoją masą zgromadzonych, po prostu.  
Natychmiast przejmuję mikrofon, i komentuję sytuację, przypominając jak ważne jest trzymanie w lesie psów na smyczy. Łoś to duże, ciężkie zwierzę, o ostrych i silnych racicach, zdolne poważnie poharatać człowieka. Pędzone w przerażeniu nie zastanawia, instynkt gna je do ucieczki. I nie ważne czy byłaby to sarna, dzik, lub jeleń. Podobna gonitwa większego gatunku zawsze może skończyć się katastrofą. Łoś musiał wybiec na jezdnię, bo tam las się kończy – znowu mógł spowodować dramatyczny w skutkach wypadek. Nie on, tylko beztroscy właściciele psów, którzy po przeczytaniu MOJEGO ARTYKUŁU na ten temat często gardłowali, że i tak puszczać będą, bo piesek musi się wybiegać. Za jaką cenę? Nie znaczy to, że lasu mamy się bać. Oznacza tylko, że pewne przepisy wprowadzone są po coś, nie dlatego że ktoś chciał ‘’zrobić na złość pieskom i ludziom’’. I warto ich przestrzegać, bo nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak zareaguje zestresowane, zaatakowane butą i niechlujstwem człowieka zwierzę, w swoim leśnym domu.

Cieszę się, że jestem trzeci w kolejce. Oczy zwrócone na mnie. Wyglądam chyba najbardziej nietypowo, cały w moro i z lornetką. Jak żywcem wyjęty z wędrówki. Przedstawiam się, opowiadam czym się zajmuję w swojej rodzimej Wielkopolsce, o warsztatach, nocnych i dziennych wyprawach przyrodniczych. Gratuluję wspaniałej okolicy, której leśne bogactwo zrobiło na mnie wczoraj dobitne wrażenie. Dusza jest ze mną i podpowiada co robić.. ‘’Poproś ich o….’’ A więc proszę uczestników, aby zamknęli oczy i przez dwie minutki posłuchali jak odzywa się las. Bo słyszę, że delikatnie ruszyły się ptaki. Słychać wrony, ziębę sikorkę, i pokrzewkę kapturkę. Wnet buzie robią się błogie i uśmiechnięte, aż żal mi psuć tą sielankę. Ale zaczynam opowieść…Chwilę wcześniej pozaznaczałem sobie w swej książce fragmenty i opowieści razem z wierszami, które chcę odczytać wraz z interpretacją. I znowu mnie dopada. Ścisk w gardle, wzruszenie, niemożność czytania, łzy. Mimo, że od tych wpisów minęły już ponad 3 lata, są to wspomnienia dla mnie tak silne i bliskie, że nie da się inaczej. Gdybym miał nazwać to uczucie, będzie to wdzięczność z powodu że mogę to robić, opowiadać te historie przed większym gronem, a w ich sercach wyczuwam zgodę na prawdziwość tych słów. Temat szybko schodzi na Drzewa Mocy, ich charaktery, energetyczne możliwości pomocy, to jak powinniśmy się do nich zwracać, okazywać szacunek. W jaki sposób się z nami komunikują? Tu wskazują na głównie 3 formy, jakich dane mi było doświadczyć. Bo czasem słyszymy od drzew słowa, niekiedy będą to same odczucia w ciele i sercu, innym razem obrazy, wizje, wglądy, a jeszcze kiedyś, wszystko to zmieszane. Uzupełniam gawędę Tomasza, odczytując przesłanie Dęba Radosława z moich okolic Przybyli goście są bardzo ciekawi, zadają mi mnóstwo pytań o drzewa i moje doświadczenia. Kwestia, że drzewa, a nawet mniejsze rośliny mają swoją świadomość i dysponują czymś na kształt emocji, jest chyba oczywista w tym gronie. Zawsze mam trochę zagwozdkę o czym opowiadać, bo przecież nie wiem na ile kto jest w stanie przyjąć z tych przecież, nieoczywistych, i śmiałych treści. Nie wiesz kto przyjdzie. I tym razem trafiłem znów na otwartość. Mogę powiedzieć o tym, jak na przestrzeni lat zmieniał się charakter moich zaprzyjaźnionych drzew, jak ewoluowały i dojrzewały poprzez znajomość z ludzmi. Energia Dęba Radosława jest z nami, poprzez opowieść – wspomnienie jego wojowników i słowiańskich mantr siły. Moje wypowiedzi wspiera Karolina, dzieląc się swoimi wrażeniami podczas własnej wyprawy w Krainie Szeptów, kiedy przyjechała na moje warsztaty. Tu wchodzimy na temat, że nie zawsze drzewo może mieć ochotę na kontakt z nami, i jak to rozpoznać. O tym jak przenikają się nasze aury, a las z nich odczytuje intencje każdego wędrowca. Jak nas czyta, odbiera, i zależnie od ‘’zebranych wyników’’ decyduje się współpracować i darzyć przygodami. O ciałach subtelnych i uzupełnianiu ‘’wyrw energetycznych’’ przez kojącą przestrzeń lasu.



Czas nam się gdzieś zatraca, bo oto poganiany jestem szeptami prowadzącego, że pora na inną część programu. Dziękuję moim słuchaczom, i wtedy dzieje się chyba najlepsza nagroda jakiej mógłbym się spodziewać. Teraz goście mają do wyboru – posłuchać jeszcze innej gawędy lub, ruszyć na krótki wypad po okolicy. Większość wybiera wędrówkę ze mną. Kłaniam się głęboko w duchu temu wyróżnieniu. Choć znowu zaskoczenie. Co ja im teraz opowiem? Zbieramy się i idziemy. Obawy okazują się płonne. Pracują trudne ‘’eko – tematy’’, które rozpoczynają sami przybyli swoimi pytaniami. Dlaczego tyle wycina się drzew? Czy zawsze jest to potrzebne, słuszne? Czemu strzela się do zwierząt przy nęciskach, a ambony stają nieopodal paśników? Nie zaczynam tych tematów. Goście dzielą się tym, co sami widzieli w lasach. Niełatwo mi też odpowiedzieć na te pytania bez emocji, ale z własną interpretacją już tak. Staram się nie oceniać – po prostu opowiadam jak rzecz widzi leśnik czy myśliwy, a jak chcieliby aby było ekolodzy, i pozostawiam słuchaczom do wolnego odbioru. Ty człowieku sam wybierz, co z Tobą najbardziej rezonuje.







Po drodze mijamy zrośniętą ‘’w trójcę’’ brzózkę, i ona przykuwa moją uwagę. Zatrzymujemy się, i tutaj opowiadam w jaki sposób możemy wyczuć energię drzewa, na jakiej wysokości od kory. Chyba ta brzózka sama chciała posłużyć za ‘’model demonstracyjny’’. Ludzie przykładają ręce. Drzewko drży. Jedni czują ciepłą energię, inni nie. Kolejni się przytulają, przytykają głowy, jakby od razu wiedzieli w jaki sposób ‘’trzeba’’. Jestem szczęśliwy tą chwilą. Gdy wracamy, zauważam ciekawe widowisko. Oto już cały las uczestniczy w wydarzeniu. Tomasz opowiada tym co pozostali, a ponad nim drzewa tańczą w szalonym kołysie, jakby cieszyły się z tego co tu czynimy. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że druga połowa lasu za ścieżką, pozostaje niemal nieruchoma. Kiedy Karolina prowadzi potem swoje zajęcia pracy z ciałem, jest podobnie.

Na końcu gram mały jeszcze mały koncert. Tutaj wychodzą pewne ‘’minusy’’ kalimby. Choć to poręczny instrument, jego głos nie jest donośny. Trzeba usiąść bardzo gęsto wokół siebie żeby słyszeć, lub skorzystać ze sprzętu nagłaśniającego. A nie mam statywu do mikrofonu. Jakoś udaje się zaradzić. W przerwach pomiędzy nutami, opowiadam trochę o historii tego etnicznego instrumentu. Drumm już nie potrzebuje nagłośnienia, jego brzmienie niesie się daleko. Kojący ton, wkomponowany nastrojoną częstotliwością 432Hz zamyka niektórym oczy. Przenoszę zapamiętane melodie ze swego lasu, na ten w którym jestem obecnie i lekko modyfikuję ‘’na żywioł’’. Aby zagrać coś typowo spontanicznie, potrzebuję dłużej posiedzieć w ciszy i wsłuchać się w miejsce. Przy okazji wspominam swoje zdarzenia, kiedy to zwierzęta podchodziły z ciekawości posłuchać grającego wędrowca, na bliską odległość. Koncert wieńczy spotkanie. Wielu z przybyszy zostaje, z własnej woli, aby pomóc nam w pakowaniu rzeczy i rozmontowaniu stoisk. Inni przychodzą się pożegnać i podziękować osobiście. W sercach zostawiają sens i wiarę, że to cośmy dziś zrobili jest potrzebne i słuszne. I tak oto zainicjowaliśmy powstanie FUNDACJA na rzecz Terapii Leśnych ‘’Nasz Dom’’. Znajdą w nim miejsce wędrowcy i wszyscy poszukiwacze swojej leśnej ścieżki.

Serdeczne podziękowania należą się jeszcze wszystkim, których pomoc splotła organizacyjny kształt całego przedsięwzięcia należą się mocno dla:

Radosław Koronka i grupie z kolorowego busa LoveSimSim

Karolinie Smoderek ”Doktor Z” z ZIOŁOWY RAJ

Jarosław Rosiński

Tomasz Nakonieczny
i jego Uzdrawiający Las

Sobie osobno dziękował nie będę na własnym blogu 🙂

PS. Chodzą słuchy, że wydarzenie będzie miało charakter cykliczny, więc kto nie dotarł wtedy, będzie okazja jeszcze 🙂 A zatem,

Do zobaczenia w lesie!




Wszystkie leżaki już zajęte. Trwa gawęda.


Driakwie, maści, olejki, słowem zioła – czekały już na wędrowców. Doktor Z, wie jak wydobyć z roślin ich prawdziwą Moc.


Przy stoisku.


Goście wydarzenia mieli okazję zapoznać się ze sprzętem optycznym używanym przy obserwacjach przez czatowników.


Dusza spotkania i organizator – Doktor Z Karolina, jak zawsze z troską, czułością i zaangażowaniem wobec swoich rozmówców.






Wśród drzew, kwitła też Miłość 🙂