Marzenia lubią spełniać się niespodzianie. Drugie spotkanie z wilkiem.

Kiedy trafiłem po raz pierwszy do ‘’lasu Dęba Radosława’’, nie sądziłem że czeka mnie tutaj tyle przygód, procesów i odkryć. Mały fragment leśny, jakby wyrwa – wspomnienie potęg dawnych puszcz, osadzony w przestrzeniach pól. A w środku – bajecznie. Leciwe, rozłożyste dęby, wysokie, strzeliste, gromadzące się w kręgach. Pamiętam, że zachwyciłem się bardzo od początku. Powalone kłody przewrócone przez wiatr, murszejące i gnijące, pod którymi trzeba się czołgać lub przechodzić górą, przypominają dzikość Puszczy Białowieskiej. Do tego zdziczałe, wiekowe czereśnie i tajemnicze ruiny dawnych obiektów wojskowych. I można by poczuć się tu naprawdę dobrze, gdyby nie quadowcy i crossowcy, toczący swoje wściekłe szarże opętanego hałasu.

Tego dnia była niedziela. Dla wędrowca pora nienajlepsza, bo las wówczas pełen jest nie tylko ludzi, ale niepożądanych w nim zjawisk jak quady owe, czy psy biegające samopas i goniące z ujadaniem wszystko co wywęszą. Na ten jeden dzień w tygodniu, lasy potrafią przypominać niekiedy ‘’wesołe miasteczko’’ czy też przysłowiowy cyrk na kółkach.
Mimo to ruszyłem nie spodziewając się dziś za wiele. Ot, posiedzę w ulubionym kawałku świerkowego boru, posłucham ptaków i popatrzę na nie lornetką. Doświadczenie uczy, że nie warto się zniechęcać, a w kniei zawsze można przeżyć coś wspaniałego. Co ciekawe, nie miałem ani chwili wahania, że pojadę tego popołudnia właśnie tam. Jakby coś prowadziło.



W borze słońce już się pochyla, pozłacając bursztynem rozłożone chojary świerkowej braci. W obiektywie aparatu promienie układają się w ramiona… Jakby szykowały się do objęcia, zbliżającej się powoli, wieczornej ciszy. Mech zieleni się świeżością. Czuć chłód i rześkość. Ściółka nasącza wilgocią jak gąbka. Chwilowe przyklęknięcie dla zrobienia zdjęcia, powoduje przemoczenie spodni. Siadam tedy na ‘’ławczce’’ stworzonej z dwóch przecinających się w symetrycznym upadku, kłód. Ohh, jakże przyjemnie będzie tutaj w skwarny, upalny dzień…Nie mogę się doczekać. Pod wykrotem jakieś trzmiele mają norkę. Bujają się w powietrzu niczym brzęczące baloniki. Można zatracić się na obserwowaniu tylko nich samych. Przepatruję lornetką zarośla. Czasem warto. Wychwyci się to, czego nie dostrzega ‘’czyste’’ oko. Pamiętam, że rozmyślałem nieco ‘’zawiedziony’’ mniej więcej tak: ‘’No owszem pięknie tu, ale choćbym nie wiem ile siedział, z tych krzaków nie wyjdzie do mnie łoś, żubr, czy wilk choćby… Bo ich tu nie ma.
Znacie to? Człowiekowi często czegoś brak… Mamy trudność cieszyć się chwilą i dostrzegać jej doskonałość. Sam ciągle się tego uczę. Świerki trzeszczą i skrzypią. Opowiadają coś.. W borze śpiewają mieszkańcy: Pierwiosnek, drozd, świstunka, pełzacz, któraś z sikorek, ze skraju nawołuje kukułka. Życie nuci swą wiosenną pieśń, tak miłą dla uszu po miesiącach milczącej zimy…

Naraz słychać WRRRRRRRR!!! Błyska światło. Jedzie quad! Dzwięk ostry, dokuczliwy i przykry wdziera się w ten delikatny mech, zdziera korę z drzew, stroszy pióra ptaków…Powoduje popłoch wśród nich i chwilowe zamilknięcie. Kaleczy uszy. Tamten na pewno tego nie słyszy. Moment bezpowrotnie zepsuty, choćbym silił się na wyżyny dębowego spokoju. Ten nienaturalny w ostoi leśnej warkot usztywnia ciało, osadza się nieprzyjemnym dreszczem w plecach. Wzbudza gniew i niezgodę. Nie widzi mnie. Stoję cały ubrany w moro, z lornetką. Gdy tylko zaczyna jechać, nagrywam. Zdumienie przeradza się w litości pożałowania trwogę, kiedy dostrzegam, że pan na dokładkę wiezie uczepione z tyłu dziecko. Pewnie syna. Quad podskakuje na korzeniach. Oboje bez kasku. Stawiam Sadybę Wędrowca w zastaw, że z tego dziecka nie wyrośnie już miłośnik natury. Nie ingeruję nikomu w wychowanie, ale… Las jest pełen żywych mieszkańców! Dla których offroadowa mania to śmierć, przerażenie i chaos. Dla mnie wiąże się z to z poczuciem jakiejś minimalnej przyzwoitości. Kultury. Mijają mnie zdumieni, tak byłem wtopiony w tło. Niechaj widzą, że ich filmuję. Wszyscy powinniśmy to robić. Dla mnie to taka forma biernego buntu. Ale myślę, że warto. To trzeba rejestrować i publikować, jako dziwaczne, niesmaczne i powodliwe do wstydu zjawisko. Warto tym bardziej, że towarzystwo offroadowe ucieka zwykle żwawo przed Strażą Leśną, a wobec innych użytkowników lasu nie przejawia żadnego respektu. Jeśli nie będziemy reagować my, w kolejnych latach zamiast wypoczynkowych ostoi ukojenia, będziemy mieć ryczące tory przeszkód. Niektórzy mieszkańcy biorą sprawy w swoje ręce i w uzgodnieniu z nadleśnictwami budują na rozjeżdżanych dróżkach barykady z powalonych drzew i gałęzi. Chcą mieć spokój.

Kiedy słońce przestaje prześwietlać gąszcze, i ze snu budzą się pierwsze komary, ruszam na skraj lasu. W kniei widoczność powoli spada, a na skraju można jeszcze coś z powodzeniem obserwować jeszcze długo po zachodzie w takim, w maju. Mijam dwa wyloty jakichś nor, tuż przy drodze. Dziwi ich lokalizacja. Jakie zwierzę było tak nieroztropne? Jednak nie przyglądam się. Siedząc już w czatowni, zgaduję sobie co też za zwierz może tam mieszkać. Skraj lasu śpiewa już inaczej. Słychać trznadle, ortolany, potrzeszcze, skowronki. To już piosenki pól. I jednak to podziwiam. Choć wykarczowaliśmy tutaj dawne puszcze i stworzyliśmy pola, bogactwo życia kwitnie i tutaj. Przepiórka, kuropatwa, zając, a nawet jelenie, to przecież gatunki pochodzące ze stepów. Połacie uprawne przypominają im ojczyznę. Sęk w tym, że bardzo mało ludzi zdaje sobie sprawę z bioróżnorodności na polach czy jej znaczenia dla zachowania kondycji upraw i dobrego plonowania, naszej żywności. Niektórzy nawet z nią walczą.



Pierwszy wychodzi lis. Dostrzegam, gdy już jest na polu. Zwierzak przemierza kukurydziany zasiew, właśnie wyruszył na łów. I już wiem, kto też może mieszkać w norze kilka metrów dalej. Lisisko idzie coś niemrawo, często przystaje i drapie się. Robi to tak zawzięcie, że sam zaczynam czuć swędzenie. Biedak… Sika na mijane grudy ziemi. W którymś momencie dziwny, ’’drapiący’’ pogłos, sprawia że czujnie zaczynam kręcić głową. Co to za dzwięk? Przykładam lornetkę do oczu i widzę jak zwierzak charczy, ‘’kaszle’’ , ale znów w marszu, tak jakby nie mógł nad tym zapanować. Co mu jestst? Podąża w kierunku wsi… Mimo, że jest dość daleko, gdy jego sylwetka zrównuje się z amboną, przystaje wryty i spogląda w moim kierunku. Za chwilę ucieka żwawo w kierunku lasu. No co jest? Przecież nie ma wiatru… Nic nie czuć. Zwykle dane mi jest być dużo bliżej zwierząt, i nie robi to popłochu. Ale niekiedy, ciągnie dołem tak zwany ‘’odwiatr’’. Wyczuwalny jedynie na nawilżonym palcu. Wystarczający aby ponieść zapach człowieka. Niechaj Ci się, wiedzie, lisie…

A tymczasem z drugiej strony pola, podąża kolejny. I wiem, że to nie ten który umknął, a samka, jego towarzyszka. Wyruszyli razem, i aby zwiększyć sukces łowiecki podążyli w przeciwne strony. Cieszę się bardzo – z tej czatowni będę mógł obserwować młode liski, może przypadnie mi zaszczyt uchwycenia w duszy ich pierwszego wyjścia na świat. Bardzo chciałbym. Może faktycznie jest tutaj spokojnie, skoro lisy zdecydowały się założyć tu rodzinę?

Jest tuż po zachodzie słońca, jeszcze dość widno. Lisy znikają z widoku, a ja zamierzam wracać. Jazda po ciemnym lesie na składaku nie należy do najprzyjemniejszych, jeśli w porę nie widzisz korzeni i dołów. Delikatnie się pakuję. Jeszcze jeden rzut oka na pole. Tam coś idzie. Pewnie sarna. Średnie, szarobure, wpadające w brąz. Chociaż nie kroczy jak sarna. Bardziej przypomina… Przykładam szybko lornetkę i mrugam zdumiony, a przez głowę przelatują tysiące myśli. Czy aby nie doświadczam halucynacji. Ale nie – szkło pokazuje precyzyjnie – polem podąża…Wilk! Idzie ostrożnie, nie za szybko. Dokładnie po śladzie lisa, który co jakiś czas wącha. Trzeba wiedzieć, że one zabijają również lisy. I dla pożywienia, jak i eliminacji drapieżnej konkurencji. Patrzę na bożyszcze lasu, najbardziej sprawnego drapieżnika i jestem jednocześnie ‘’wygaszony’’ w środku. Trzyma zaskoczenie. A może, oczarowany po prostu. Umaszczenie wpada mu w bury brąz, ogon puszysty trzyma nisko i truchta z niezłomnością. Gdy już w horyzoncie zrównuje się z linią mojej czatowni, przystaje na moment. W tym samym miejscu co wcześniej lis. Spogląda w moim kierunku i węszy. W lornetce celestrona 8×40 widzę jego ‘’twarz’’ i żółte, wyzywająco – pytające oczy. Już wie o mojej obecności. Jego zmysły są przecież arcyczułe.  ‘’No to zobaczę jeszcze wilka w biegu’’ – myślę. W sensie, uciekającego. Ale on nie umyka. W przeciwieństwie do lisa, po chwili rusza przed siebie tym samym tempem. I nie jestem jakoś zdziwiony. Las jest przesiąknięty zapachami i głosami ludzkimi. Zwierzęta żeby nie zwariować, muszą to ignorować. Skrócić dystans ucieczki, przepracować wyrobione przez pokolenia standardy zachowań. To się zmienia nie tylko w przypadku wilków. Jeśli to np. młody osobnik, siłą natury będzie dość ciekawski. A dalej, dzieje się właśnie ciekawsko. Ze skraju lasu wynurza się kolejne zwierzę. W pierwszej chwili biorę je za drugiego wilka (o raju, chciałoby się!), lecz lornetka ukazuje sarnę. Skubie sobie trawkę. Plątanina myśli. Wilk polem bieży. Zbliża do skraju i on. Czyżby czekało mnie widowisko jak z opowieści? Usłyszał ją. Sarny są niesamowicie ciche, a on usłyszał. Pewnie zrywanie źdźbeł zębami. To jedyny pogłos jaki roztacza się wokół saren, jeśli nie uciekają przed czymś w popłochu. Spogląda w jej kierunku. Ruszy czy nie? Zaatakuje? Ale miałbym widowisko. Choć nie wiem, czy drapieżnik jest świadomy co tam słyszy. Po kilkunastu sekundach postoju rusza dalej. Troszkę jestem rozczarowany, ale i tak ogromnie wdzięczny. Taki dar, takie spotkanie! Ludzie na lokalnych forach pisali już o wilkach, które widywać mieli na polach, lecz nie dawałem dotąd temu wiary. Znam te lasy od dzieciństwa jak własną kieszeń, wywłóczę się w nich porządnie i spędzam ogrom czasu w terenie. Wilka do tej chwili nie spotkałem, choć miałem pewne podejrzenia po niektórych śladach. A ja polami wędruje po nocach! Teraz będę chyba bardziej uważny, nie ze strachu, lecz żeby nie przegapić pochodu burego Króla Kniei. 


Fragment boru.

Wiem, że ‘’szary’’ nie mógł tu przyjść teraz z odległego, większego lasu. Musiałby wędrować za dnia, a okolica jest na tyle ‘’tłoczna’’ że wyklucza taki manewr. On siedział gdzieś tutaj, mimo tego że las jest niewielki, a do słuchania miał głosy ludzkie i warkoty motoru. Oczywiście, to nic niewłaściwego. Gdzieś podziać się musi. My nie dajemy zwierzętom wyboru. Zawłaszczamy coraz więcej przestrzeni i brukamy swoim hałasem. Ktoś ostatnio pokazywał parę żurawi, gnieżdzącą się na stawku obok drogi i osiedla mieszkaniowego, wokół pełno spacerowiczy. Dawniej te ptaki uciekały przed człowiekiem z odległości około kilometra, o czym pisał nieżyjący już ornitolog i badacz ptaków, prof. Jan Sokołowski.

Przypomina mi się też pewna zagadkowa nora, nieco większa niż te które spotkałem w życiu, a umiejscowiona przy wojennych ruinach nieopodal sędziwych czereśni. Pamiętam, że przyciągnęła mnie swoim popisowym wręcz urokiem. Wyglądała na opuszczoną, a może ewentualne ślady były rozmyte przez deszcz. Nie mogę tego stwierdzić, nie pamiętam pogody sprzed. Teraz jednak przypominając ją sobie, wiem, że wilk mógłby się tam wczołgać. Nie kopią przecież tuneli tak wielkich, żeby biegać swobodnie pod ziemią. Może fotopułapki i kamery przyniosą kiedyś odpowiedzi, jeśli uda się ukończyć ZRZUTKĘ.


Zagadkowa jama. Czy pierwotnie była mniejsza, a po prostu osypała się ziemia z korzeni? Czy to jednak opuszczona wilcza nora? Interpretacje. Czytanie księgi lasu nie zawsze jest oczywiste, nawet gdy zna się alfabet.

Robi się mroczno, i najwyższa pora wracać, jeśli nie chcę połamać sobie zębów na korzeniach. Nie wziąłem dziś czołówki, nie planowałem zostać tak długo. Dokąd udał się wilk? Zniknął z widoku. Sarny w głębi lasu zaczynają ochryple szczekać, i teraz nie wiem – czy to na drapieżnika, czy obwieszczają jeszcze inne zagrożenie. Świadomość podczas powrotu jest już inna. Wilka się nie boję, ale z uwagą śledzę wszystkie ciemniejsze plamy w ścianie krzewów. Choć i tak bym go nie wypatrzył. Wędrówka stała się inna w jakości. Przyjemny dreszczyk ekscytacji. Po chwili uświadamiam sobie: Człowieku – właśnie spełniłeś jedno ze swoich największych leśnych marzeń! Tak. Zawsze chciałem zobaczyć Wilka w świetle dnia, z jakiegoś bliska. Planowałem nawet jechać gdzieś w Polskę, aby ten zamiar spełnić. Tymczasem dzikość sama zawitała do czeremchowego lasu. Jadąc rowerem już po szosie, co kawałek wybucham śmiechem. Nie co dzień przecież spełnia się życiowe marzenie! Przyszło tak nagle, że przypomniało mi i o innych bardzo dla mnie ważnych. Kiedy czekać, a kiedy działać aby się zdarzyło? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że to niespodziane… Smakuje najlepiej.  Na skraju boru, zasadzę się jeszcze pewnie. Trzymajcie łapki za sukces 🙂

Zapraszam też do innej opowieści, obrazującej moje pierwsze spotkanie z wilkami, w Kampinosie:

NOCNE SPOTKANIE Z WILKAMI

Dziękuję za Twoją wizytę w Krainie Szeptów. Tutejsze opowieści powstają nie tylko dzięki mojej pracy, ale przede wszystkim przez pomoc zaangażowanych w ducha tego bloga, Czytelników. Możesz wesprzeć jego filar aby mógł on istnieć w formie jak dotąd (bez reklam), albo zwyczajnie mi podziękować, jeśli czujesz, że to co tworzę i piszę jest ważne / potrzebne. Dzięki Twojej pomocy, będę mógł zrealizować kluczowe pisarskie projekty. Ich listę oraz szczegółowy wgląd na co będą przeznaczone Twoje środki, znajdziesz klikając TUTAJ. Dary można przekazać na kilka sposobów:

JEDNORAZOWO:
https://pomagam.pl/pomocdlawedrowca

REGULARNIE, co miesiąc:
https://patronite.pl/szeptykniei

BEZPOŚREDNIO:
PKO Bank Polski 72 1020 4027 0000 1602 1428 4709 z dopiskiem ”darowizna na rozwój bloga” dla Sebastian

 Paypall: czeremcha27@wp.pl – jest to też adres kontaktowy w sprawie zgłoszeń na warsztaty.

Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej i dzielić leśnym słowem  ❤


Małe świerczki w podróży do słońca.


Dodaj komentarz