Późne popołudnie, a może i wczesny wieczór. Niebiosa oblekają się w powłóczyste suknie. Stawy zapraszają wędrowców na koncert pieśni życia. Jest słowik, Mistrz – Dyrygent opery bagiennej, i trzcinniczek z nutami jak brzytwy. Podróżniczek ginie gdzieś w tłumie, choć to jego śpiew najbardziej przykuwa moją uwagę. Chabrowy klejnot tutejszych topieli. Żaby grają chórem. Nie milkną do późnej nocy. Głuche dudnienie bąka przelewa się dosadnie ponad rzeszą maleńkich pieśniarzy. Okrywa tętniącą zadumą.
Spomiędzy zarośli wypełza rześki, zaczepny chłód. Wiatr się ucisza. Nad polami wirują gęste chmary przedziwnych owadów.
Po tafli niosą się echem miękkie łopoty – to łabędzie gimnastykują skrzydła przed spoczynkiem. Serdeczne Słońce błogosławi jeszcze ostatkami krzepiących promieni, przypominając że to już maj przecież.
A potem słońce robi się wielkie. Dojrzałe i pachnące latem, jak pomarańcza. Rozlewa soczyste promienie po bezkresach wód . Prześwietla wierzchołki leciwych wierzb i przeczesuje ciepłymi refleksami falujące łany zielonych zbóż. Na stawach zaczyna się już inny ruch. Parę dni spędzonych w czatowni pozwala poznać precyzyjny, choć płynny, majowy zegar grobli. Kukułki znowu zaczynają nawoływać. Po lekkiej popołudniowej sjeście, szuwary, trzciny i łozy, odmierzają epoki pulsującego rytmu. Łabędzie spływają się wokół wysepki. Tam zaczynają toaletę. Mewy nie trzymają się żadnej pory – te dostrzegam nawet po ciemku, przelatujące przed tarczą księżyca. To później…
Ostre niczym żyleta frazy brązowego trzcinniaka, są trochę jak brutalne słowa rzucone w twarz. Ale pasują tutaj. Natura przystosowała zgrzytliwego śpiewaka do tego, aby jego głos przenikał niczym sztylet, zwarte, sztywne łany pożółkłych trzcin. Ochrypłe tony łagodzi słowik, pierwszy solista. Łagodnym, miękkim atłasem łagodzi ptasie nastroje. Tło chóru jest równie ważne, choć nie tak wyraziste. Jest nieodzowną częścią ekspresji słowiczego popisu. Tworzą je terkoty, burczenia, gwizdy, turkotania, zaczepki, piski, naśladowcze okrzyki. Rokitniczka, łozówka, świerszczak, brzęczka, potrzos, podróżniczek… To oni wynoszą słowika na tron. Tym tłem pogłosu właśnie. Nawet wytrawni słuchacze dostają tu pomieszania. Przemija. Za miesiąc koncertować będą już tylko najwytrwalsi, by z końcem lipca zamilknąć.
Przybierający księżyc budzi się do wędrówki. Czeka w gotowości na niebie, aby na parę chłodnych godzin zastąpić słońce. Lśnienie srebrzystej tarczy, zwiastuje nadchodzącą pełnię… Jakie zwierzęta pokażą się w jego blasku?
Powoli, choć nieunikniona, ku stawom zakrada się widna, księżycowa noc…
Zwierciadło wodne, przypomina w promieniach płynne złoto. Przez ten sączący eliksir przepływają cienie łabędzi, perkozów i łysek – tuż przed świtem. Kołysze się sennie na gałęzi wierzbowej, mokre od rosy, zamieszkałe remizowe gniazdo. W takie noce, dojrzewają najpiękniejsze slowicze pieśni. Jest ta chwila będąca jeszcze nocą, a jednocześnie scalona ze świtem, w oczekiwaniu nadchodzącego brzasku. Wtedy właśnie, tam w otulonych mrokiem konarach leciwych wierzb nad stawami w pełnię księżyca, tętnią najczulsze ptasie piosenki.
Gdzieniegdzie sączą się srebrzyste promienie, jakie oglądać można tylko wtedy. Księżyc, zanim pogrąży swoją wędrówkę w wodach topieli, rozlewa na pożegnanie złocisty dywan utkany z migotów. Docieram tuż przed godziną 3. 15 km nocnej jazdy rowerem, aby usłyszeć majowy śpiew stawów. Warto było 🙂
PS. Jest to post, do jakiego formy dążyłem przez ostatni czas. Ilustrowany własnymi zdjęciami i filmami, po to aby każdy z Czytelników poczuł tutejsze wędrowanie głębiej. No i aby było świadectwo – ja na serio spędzam tak swój czas, kiedy tylko mogę 🙂 Mam nadzieję, że te obrazy i dzwięki przeniosą Was prosto do krainy Szeptów Kniei. Choć i tak nic przecież nie zastąpi osobistej wędrówki.
Z serca dziękuję za każdy dar, który pomaga mi zrobić więcej, docierać dalej i dzielić leśnym słowem. Na każdego z darczyńców czekają nagrody w postaci wypraw i mieszanek łąk kwietnych (PATRONITE).