W hołdzie okaleczanym drzewom. Epitafium dla brzóz.

Najpierw urżnęli jej czubek. To już z 15 lat temu. Po to, żeby nie rosła ‘’za wysoka’’ i nie przewaliła się na dom. Brzoza, najbardziej giętkie z drzew, co z wichurami wesoło tańczy, zginając się nieraz do samej ziemi, ale nie pęknie. Gdybym miał wybrać najbezpieczniejsze drzewo w pobliżu domostwa, byłaby to brzoza właśnie. Ona przetrwała wszystkie burze i sztormy, zanim człowiek zadecydował że upierdoli ją dla własnego, pokrzywdzonego ‘’poczucia bezpieczeństwa’’. Dla mnie to tak, jakby uciąć komuś za młodu obie nogi, bo przecież może je sobie złamać, albo i zabić kogoś. Dlaczego tak bardzo nie ufamy? Ucięcie czubka jak widać nie zaspokoiło atawistycznej potrzeby bezpieczeństwa lub nie trwało ono długo.

Kilka dni wcześniej inny sąsiad wyciął szpaler sosen. Amok. Wiosną trzeba zabijać i pustoszyć. Powiecie, no jego teren prywatny, może sobie. Ja to widzę inaczej.



Całą jesień i zimę obserwowałem stada przelotnych czyży, dzwońców, wrony, sroki i sierpówki z sójkami, które lubiły przysiąść sobie na tejże brzozie. Dla nich była to przystań wędrowna i punkt obserwacyjny. Brzoza rosła tutaj od początku, to znaczy już w czasie mojego dzieciństwa była wielkości ‘’średniej’’. Na pewno żyła tu, zanim jeszcze człowiek oddał pole i porobił sobie mieszkaniowe działki. Mogła mieć jakieś dopiero jakieś 40 lat, a więc ponad drugie tyle, było przed nią. Widzę kilkaset litrów tlenu mniej, w opozycji do przybywających par płuc, które na pewno nie chcą na nic chorować oddechowo. A ona tak cierpliwie – filtrowała co człowiek z kominów wyziewał, i sypała dobrodziejstwem liści, zasilając płodność gleby i zbiory nielicznych już tutaj ogrodników. Wyrozumiale szumiała, wdzięczna będąc że pozostawiono ją długo w okazałości. Jej bliźniaczkę na działce obok, podobnie skatowano parę lat wcześniej. I jak to Drzewo – pochłaniała nadmiar wody po ulewach zapobiegając podtopieniom, oczyszczała glebę z metali ciężkich, filtrowała powietrze, schładzała temperaturę otoczenia w upalne dni. Wiadomo, nikomu niepotrzebne zbytki. Od tego jest klimatyzacja. Dla mnie była swoistym wiatrowskazem. Po targaniu jej wiszących gałęzi można było wnioskować z jaką siłą wieje, i czy jest pogoda na rower. Mawiają, że przeszkadzają im liście w rynnie (rozkładają się one od wilgoci). Zmierzamy do momentu, w którym żadne rynny nie będą już nam potrzebne. Przeszkadzają drzewa, może nie będzie przeszkadzał brak opadów? Jak w tym memie z pustynią ‘’ciepło, sucho i bez drzew – wreszcie bezpiecznie’’.

Wiecie, jak drzewa są mi bliskie. Więc ja wiem. Że ona czuje obecność tego człowieka na niej. Że słyszy drgania i warkot piły. I nic nie może zrobić. Ja, gdy słyszę dzwięk takiej piły spalinowej gdziekolwiek, mam nieprzyjemne dreszcze jakby to mnie piłowano. Nie mogę tego wysłuchać, uciekam.

Nie zabili jej, o nie. Zostawili kilkumetrowy pień – kikut, z pochlastanymi gałęziami. Może wróciło bezpieczeństwo. Do czasu, aż tak osłabiony i zniekształcony, pozbawiony statyki pień wywróci się sam, o kilkadziesiąt lat prędzej niż gdyby zostawić ją w spokoju. W tej postaci będzie drzewo najbliższe kilkanaście lat walczyć o przetrwanie i cierpieć w ciągnącej się agonii. Bliźnić rany, siłować się z infekcjami. Nazywam odtąd rzeczy po imieniu. Bo to nie jest żadna pielęgnacja, ani abortystyka, tylko barbarzyńskie okaleczenie. Nie rozumiemy drzew i nie potrafimy z nimi żyć. Nie chcemy i nie zamierzamy. ‘’Na szczęście’’.‘’ A jakby się przewróciła na dom’’? Zapytał mnie ktoś po drodze. Miała tyle gałęzi. Pełna amortyzacja podczas upadku. Może miałaby siłę strącić jedną dachówkę. Pomijając, że była w sile wieku i zdrowia, po przejściach burz i orkanów, które nie zrobiły jej nic dotąd. Najbardziej uzdrawiające i przyjazne człowiekowi drzewo… Z dedykacją dla ‘’argumentów – alergików’’: ja cierpię na rzepak, więc zakazać upraw rzepaku i oleju kujawskiego, howgh.

Zbrukana lecz dumna,
Z żywota wyrwana
Na wiosnę zbudzona
Przez kata rąbana

Nie może go zrzucić,
Ma jeszcze nadzieję

Że snem jest to wszystko
Co wokół się dzieje

Boli

Niech zejdzie

Zostawi

Krwawi…

Listeczki zielone
Co w pąkach czekały
Już na dół zwalone
Gdzie się podziały

Nie wyrosną ze słońcem 
Nie zalśnią kroplami
Nie zakwitnie tej wiosny
Nie zaszumią nad nami

Zęby pił twarde, chłodne, do kości
Warczą i gryzą, nie mają litości

Otrząsa się z szoku
Zbita, złamana
Już po widoku
Byłaś dzielna, Kochana

Radosna i giętka
Dostojna i biała
Co burzę i wichry
W spokoju przetrwała

Ptasia przystani
I pani szumiąca
Liściasta kaskado
Opieką kojąca

Przepraszam ja Ciebie,
Za ludzkie przewiny
Niech Twe nasiona
Posieją brzeziny

Teraz zaśnij w spokoju
Już walczyć nie trzeba
Jesteśmy bezpieczni
Czas trawę podlewać


18.04. 2021 – Pamięci brzozy sąsiedzkiej